tag:blogger.com,1999:blog-66482724280535828092024-03-14T09:15:37.567+01:00Na górskim szlakuPo górach i pagórkach nie tylko Polski
Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.comBlogger40125tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-81140493925392025192018-10-01T12:56:00.000+02:002018-10-26T14:27:02.515+02:00DOLOMITY — ferratami i klasycznymi drogamiKoniec wakacji wprawił nas w minorowy nastrój, na polepszenie humorów postanowiliśmy wyruszyć w Dolomity. Jeszcze w tych górach nie byliśmy, tyle natomiast słyszeliśmy. Skonfrontujemy w końcu wyobrażone z realnym… Dolomity to góry znacznie wynioślejsze niż Tatry: wysokość 2500 metrów osiąga tu większość wierzchołków (najwyższy wierzchołek Marmolady — Punta Penia — wznosi się 3343 metry n.p.m). Powierzchniowo są bardzo rozległe, nie tworzą jednorodnego łańcucha, ale kilkanaście grup porozdzielanych głębokimi dolinami i wysokimi przełęczami: przeprawa z jednej grupy do drugiej potrafi zająć sporo czasu. W dużej części składają się z dolomitu, czyli skały będącej związkiem wapnia i magnezu. Jest ona podatna na wietrzenie i procesy erozji, co odpowiada za powstawanie tak charakterystycznych malowniczych kształtów.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgn1GDNVoKXX4oJNTMgVGjWqmVSSgdMMOrywTEwuPm2A_PDsTdokcayId6ApZdu38JnUyaloG3bjnkQRE-Jqj8qCh0FsZrBgX-Eqj_9yO-FzrOoPMchTASfbieaZIknhS82fnwCqzS9Ai6Y/s1600/dolomity1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1050" data-original-width="1575" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgn1GDNVoKXX4oJNTMgVGjWqmVSSgdMMOrywTEwuPm2A_PDsTdokcayId6ApZdu38JnUyaloG3bjnkQRE-Jqj8qCh0FsZrBgX-Eqj_9yO-FzrOoPMchTASfbieaZIknhS82fnwCqzS9Ai6Y/s640/dolomity1.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Niczym średniowieczna twierdza… Widok na grupę Selli od strony przełęczy Gardena.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Spędziliśmy w Dolomitach zaledwie tydzień, można powiedzieć, że ledwie musnęliśmy je wzrokiem. Wystarczyło, by się zauroczyć. Góry są przepiękne, krajobrazowo fantastyczne, wręcz bajkowe; trudno się dziwić, że trafiły na listę UNESCO. Co rzadko się zdarza, wszystkie przedsięwzięte przez nas wyprawy — nawet ta najkrótsza, spowodowana załamaniem pogody — pozostawiły w nas niezatarte wrażenia. Niestety, każdy kij ma dwa końce i atrakcyjność Dolomitów przekłada się także na przygnębiające
wady. Na potrzeby turystyki nadmiernie je ucywilizowano (schronisk i kolejek jest tu bez liku), przez co zalewa je tłum, dla którego przebywanie w górach niekoniecznie ma większą wartość (bardziej chodzi o zaliczenie niż przeżycia). Przyjechaliśmy niby po wysokim sezonie (ten trwa tu do 15–20 sierpnia), mimo to na szlakach, ferratach i w schroniskach zaskoczyła nas ciżba ludzi. Co tu się dzieje w środku lata, nie chcę sobie nawet wyobrażać. To musi być armagedon jak w naszych Tatrach. Nawet tam, gdzie podobno jeszcze do niedawna nikt nie zaglądał, dziś spotyka się wielu turystów. Czy więc w Dolomitach są jeszcze miejsca oferujące samotność? Na pewno tak, dotyczy to jednak szczytów niedostępnych szlakiem.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjk5rSnvkqp4D9lxYtyCOFur7-Km36d7nydKxNtBpSVgTxIaVNtN2xvWEkJHSX9VVy8CqlXH_lx9BxKY5VAg6_ZiWo0w7GRMiK6-QWfO342K74M4IvNKavohppzfvMftq7k2DDxOQWkyE1L/s1600/dolomity2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjk5rSnvkqp4D9lxYtyCOFur7-Km36d7nydKxNtBpSVgTxIaVNtN2xvWEkJHSX9VVy8CqlXH_lx9BxKY5VAg6_ZiWo0w7GRMiK6-QWfO342K74M4IvNKavohppzfvMftq7k2DDxOQWkyE1L/s640/dolomity2.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">O zmierzchu… W oddali koronka szczytów Sassolungo widoczna podczas zejścia z Marmolady.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Do dolomickiej doliny Badia przyjechaliśmy pod koniec sierpnia, a przywitał nas krajobraz wczesnowiosenny. Załamanie pogody, które poprzedziło nasze przybycie, oprószyło góry śniegiem. Wyżej spadło ponad pół metra białego puchu, niżej, na wysokości około dwóch tysięcy metrów — kilkanaście centymetrów. Nic zaskakującego, ale mokra skała utrudniała zdobywanie wyniosłych szczytów, zwłaszcza ferratami. Śliskie kamienie przy zerowej temperaturze, a taka panowała w okolicach 3 tysięcy metrów, stają się oblodzone, robi się wówczas i mało zabawnie, i niebezpiecznie. Postanowiliśmy nie forsować tempa od samego początku, dać sobie dzień na aklimatyzację, a przede wszystkim pozwolić zadziałać słońcu, tak by osuszyło skały i stopiło większość śniegu, zanim wyruszymy wyżej na całodzienne wyrypy. Zapraszam na krótkie opisy naszych wędrówek.<br />
<br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;"><b>GRAN CIR i FERRATA NA PITLA CIR</b></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>Passo Gardena — Pitla Cir — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>Passo </i></span>Gardena — Gran Cir — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Passo </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Gardena</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(na Pitla Cir via ferrata</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>)</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>
<br />czas przejścia: 5–6 godzin</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i> (w tym 1 godz. ferrata) suma podejść: 800 m trudność: **</i></span><br />
<br />
Gran Cir i Pitla Cir wznoszą się nad przełęczą Gardena i należą do grupy Puez. Tworzą wraz z kilkoma innymi turniami poszarpaną grań, która z dołu wydaje się nie do zdobycia. Pozory mylą — oba szczyty są dostępne turystycznie, a ich osiągnięcie nie wymaga bardzo zaawansowanych umiejętności, oferuje w zamian trochę wspinaczki i świetne widoki. Wejście na oba szczyty podczas jednej wycieczki to zadanie dla bardziej doświadczonych górołazów — trzeba mieć sprzęt na via ferraty i odporność na ekspozycję, do zrobienia jest około 800 metrów przewyższenia, niby niedużo, ale da się to odczuć w nogach. Można oczywiście zdobyć tylko łatwiejszy szczyt — Gran Cir. Prowadzi na niego miejscami ubezpieczony stalową liną szlak, pod względem trudności i popularności odpowiednik, jak ujmuje to znawca Dolomitów Dariusz Tkaczyk, tatrzańskiego Giewontu.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjZA956EqBMJC9yP7bOjUboBSCaWqIiCErUDhhcBnNwQtN4Xc4sQbsZ2TieA3uY9o5F7wGvvTTjUY9qjfWBLR8CNEoYuXgB355_1v4rz2zD42YDwHZCABMLyByr4V_M6PFkjAfZbYbyn1-_/s1600/Cir+V.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjZA956EqBMJC9yP7bOjUboBSCaWqIiCErUDhhcBnNwQtN4Xc4sQbsZ2TieA3uY9o5F7wGvvTTjUY9qjfWBLR8CNEoYuXgB355_1v4rz2zD42YDwHZCABMLyByr4V_M6PFkjAfZbYbyn1-_/s640/Cir+V.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pitla Cir — najwyższy wierzchołek na zdjęciu — oferuje rasową via ferratę i wspaniałe widoki.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Na oba szczyty wyrusza się z <b>PASSO GARDENA</b> (2121 m n.p.m.). Przez tę wysoko położoną przełęcz przebiega szosa, a kilka parkingów (płatnych), wyciągów i restauracji obsługuje pokaźny w tym miejscu ruch turystyczny. Z parkingu podchodzi się przez rozległe hale pod skalny mur i w zależności od tego, co chce się zdobyć, kieruje na prawo lub lewo. My zaczynamy od zdobycia <b>PITLA CIR</b> (2520 m n.p.m.). To piąty szczyt w grani Cir, stąd jego nazwa (<i>pitla </i>oznacza pięć). Na wierzchołek wiedzie ładna ferrata zwana Cir V — droga jest niedługa, ale ekscytująca. Duża ekspozycja, dwa dosyć trudne odcinki i wspaniały widok ze szczytu — jest się czym zachwycać. Ferrata oceniana jest na B | C. W moim odczuciu problemem jest bardziej ekspozycja niż wymagania techniczne, ale co ciekawe najtrudniejszy odcinek łączy w sobie obie te rzeczy — wiedzie gładką ścianką z dużą lufą pod nogami. Dość techniczne jest też pokonanie rysy pod samym wierzchołkiem. Sam szczyt jest tak wąski, że z trudem mieści kilka osób. Nasza trójka wypełniła go w całości.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAmP0iwGbPVVawpARPhig87xaX6F_aTR_XupX0XyLhQZsUe_5U-3ECx94Jw_cRhFIBCWMl2sXNToKzE3VXvsl3i4ujGFUxRwzApFp98-j4MBYByr_CFvsZpaz0YbQApQsk4OOrkSTx_sAs/s1600/Cir+V+2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="917" data-original-width="1214" height="410" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAmP0iwGbPVVawpARPhig87xaX6F_aTR_XupX0XyLhQZsUe_5U-3ECx94Jw_cRhFIBCWMl2sXNToKzE3VXvsl3i4ujGFUxRwzApFp98-j4MBYByr_CFvsZpaz0YbQApQsk4OOrkSTx_sAs/s640/Cir+V+2.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wejście w ferratę wiedzie przez krótką drabinkę. Dalej zaczyna się fajna skalna wspinaczka.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWLij5Sy33jFVR4LuhJSgT7KqWjMQpoAeMhsa5cc7VyAd1wV9npXiUVwdT94UGYLV_q_Mi18wUPaGt-Lgtvao0EXs-yKJe8fuc0SgFP7FopCHakiN_vU57GF-bXR87sI4Wr7f2hFFhe4Sq/s1600/Cir+V+3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="886" data-original-width="1181" height="410" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWLij5Sy33jFVR4LuhJSgT7KqWjMQpoAeMhsa5cc7VyAd1wV9npXiUVwdT94UGYLV_q_Mi18wUPaGt-Lgtvao0EXs-yKJe8fuc0SgFP7FopCHakiN_vU57GF-bXR87sI4Wr7f2hFFhe4Sq/s640/Cir+V+3.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Ferrata z powodu łatwego dostępu jest bardzo popularna. Mieliśmy jednak szczęście: wspinaliśmy się sami. Dzień wcześniej przyszło ochłodzenie, które spowodowało, że okolica zrobiła się biała i śnieg wystraszył ludzi. My też podchodząc pod Cir V, obawialiśmy się warunków. Ferrata biegnie jednak po południowej ścianie, a mocne tego dnia słońce szybko osuszyło skały. Droga została solidnie ubezpieczona, lina ciągnie się przez całą trasę. Jedynie podejście spod skał do drabiny, która oficjalnie wyznacza początek ferraty, prowadzi stromym i nieubezpieczonym terenem. Zejście, choć nietrudne, wiedzie dużym, piarżystym żlebem. Wraz z dojściem i zejściem pokonanie drogi zajmuje około 2–3 godzin.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4E9rYipK4YhST6LB2iBNUV-juNJHUQEu-KBtUB9gKs5FSj4VtQh2hxgh8lV7ZVg2sgIR4n2kVD0ztkvgWZySyTs5YlzR_H8-b0vlBwKHkt6AhVQt-vLcE4JqxftGY-5OO24llYouBhoqW/s1600/Cir+V+szczyt.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4E9rYipK4YhST6LB2iBNUV-juNJHUQEu-KBtUB9gKs5FSj4VtQh2hxgh8lV7ZVg2sgIR4n2kVD0ztkvgWZySyTs5YlzR_H8-b0vlBwKHkt6AhVQt-vLcE4JqxftGY-5OO24llYouBhoqW/s640/Cir+V+szczyt.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Na szczycie Pitla Cir — ledwo się mieścimy, ale widoki przednie.</td></tr>
</tbody></table>
Po zejściu z ferraty pod kolejny szczyt do zdobycia można podejść wygodną ścieżką, bez schodzenia na dno doliny. <b>GRAN CIR</b> (2592 m n.p.m.) to najwyższy wierzchołek skalnej grani flankującej od strony przełęczy grupę Puez. Masywny, wydaje się trudny do zdobycia i może dlatego dwa nieco trudniejsze fragmenty podejścia ubezpieczono tu stalowymi linami. Niemal wszyscy wchodzący na szczyt zakładają uprząż i lonżę, mając jednak nawet niezbyt duże doświadczenie wysokogórskie, spokojnie można się bez tego obejść. Sami, biorąc przykład z innych, też byliśmy w ferratowym ekwipunku, ale w ogóle z niego nie skorzystaliśmy, nie było takiej potrzeby. Warto natomiast założyć kask, skała miejscami bywa krucha, a tłum ludzi gwarantuje, że tu i ówdzie spadnie jakiś kamień. Wejście, oprócz tego, że jest bardzo strome, nie nastręcza problemów. Z wierzchołka roztacza się wspaniała panorama: z jednej strony na masyw Selli, z drugiej na Puez, na zachód natomiast — na niesamowite, wyrastające wprost z zielonych hal imponujące skalne gniazdo Sassolungo. Jedyna niedogodność pięknego w swojej surowości Gran Cir to tłumy. Wejście na szczyt i zejście na przełęcz zajmuje około 2 godzin.<br />
<br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;"><b>FERRATA BRIGATA TRIDENTINA i WEJŚCIE NA PISCIADÚ</b></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>Passo Gardena — Ferrata Brigata Tridentina — Rifugio </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>Pisciadú</i></span> — Cima Pisciadú — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Rifugio </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>Pisciad</i></span></i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>ú</i></span></i></span> — Via Setus</i></span></i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>
<br />czas przejścia: 8 godzin</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i> (w tym 3 godz. ferrata) suma podejść: 1100 m trudność: *** </i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;">infrastruktura: schronisko </span></i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>Pisciad</i></span></i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>ú</i></span></i></span><br />
<br />
Ta całodzienna trasa to kwintesencja niezapomnianej górskiej wyrypy. Przy dobrej pogodzie nie ma co liczyć na samotność, mimo to zachwyt skalnym otoczeniem i widokami pozostaje. Grupa Sella, którą będziemy wędrować, przypomina z daleka bastion. Jego wnętrze to rozległy płaskowyż kojarzący się ze skalistą pustynią. Bramami prowadzącymi do serca masywu są długie strome doliny lub ferraty (oraz oczywiście kolejki, ale te zostawiamy innym). Trasa jest atrakcyjna od początku do końca: najpierw przejście bardzo ciekawą żelazną drogą, potem zdobycie wyniosłego szczytu, a na koniec zejście
ubezpieczonym wysokogórskim szlakiem we wspaniałej scenerii. <br />
<br />
Ferrata <b>BRIGATA TRIDENTINA</b> to dolomitowy klasyk — żelazna droga wzięła nazwę od brygady włoskich Alpini (czyli żołnierzy górskich), którzy ją wybudowali. Poprowadzona z rozmachem, długa i mocno eksponowana, z co najmniej dwoma trudniejszymi technicznie miejscami, potrafi dać w kość, a jednocześnie zachwycić skalnym otoczeniem. Niestety szybki dostęp z parkingu (dojście do pierwszych ubezpieczeń zajmuje kilka minut) i stosunkowo łatwe jak na Dolomity powrotne zejście powoduje, że wybiera się na nią mnóstwo ludzi. Ludzi, którzy często nie radzą sobie nawet z mało wymagającymi fragmentami trasy. Zastoje przed co trudniejszymi miejscami są normą, co gorsza często czeka się na swoją kolej w mało komfortowych warunkach, ze stopami z ledwością utrzymującymi się na małych skalnych występach i lufą ziejącą pod nogami.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9YCsM0GD_nlUI_61HBzcGuM3pSHgvptiwykR8ZOF0pqZefWjVi0nZmuObfYspOLSI474GbySMnm8BeGwLNJHct2ay7y7YS8MeChnYOLrlybUhhfRHqQNKipBMTqHjE_suxkoDVH8dJdrw/s1600/brigata+2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="709" data-original-width="945" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9YCsM0GD_nlUI_61HBzcGuM3pSHgvptiwykR8ZOF0pqZefWjVi0nZmuObfYspOLSI474GbySMnm8BeGwLNJHct2ay7y7YS8MeChnYOLrlybUhhfRHqQNKipBMTqHjE_suxkoDVH8dJdrw/s640/brigata+2.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Piękna skalna wędrówka — takie widoki i przeżycia oferuje ferrata Brigata Tridentina.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Ferrata ma własny dedykowany parking (bezpłatny) — znajduje się on przed przełęczą Gardena, na jednym z zakrętów szosy; dojść do ubezpieczeń można również z samej przełęczy. Podejście z parkingu jest o tyle lepsze, że zanim wejdziemy w ferratę, musimy pokonać gładką ściankę ciągiem klamer. To, co czeka nas wyżej, będzie o wiele trudniejsze i znacznie bardziej eksponowane, ścianka może więc być pierwszym sprawdzianem naszych umiejętności. Może, ale nie musi — przed nami wspinała się grupa Niemców i Włochów, którzy z ledwością przeszli ten fragment trasy, a mimo to radośnie powędrowali dalej, powodując później gigantyczne zatory. Na szczęście przed największymi trudnościami można opuścić ferratę i powędrować do schroniska zwykłą wysokogórską ścieżką.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEicRLNouS6aDJrYaMobH-7Lc6IkxmWV2RupUA1DYoR-aVqYt2Xf0Yk5-XH6ywudrW0iboUa6YZJaJYGY39-tJbaxK9CjLDgE9htlgH7PgP8QPZFk3IUSr1TCVE9iN4FO_poM5ac4Nf6EZMq/s1600/brigada+1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="902" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEicRLNouS6aDJrYaMobH-7Lc6IkxmWV2RupUA1DYoR-aVqYt2Xf0Yk5-XH6ywudrW0iboUa6YZJaJYGY39-tJbaxK9CjLDgE9htlgH7PgP8QPZFk3IUSr1TCVE9iN4FO_poM5ac4Nf6EZMq/s640/brigada+1.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Łatwiejsza część ferraty, zanim dojdzie się do turni Exner. Korek już tu ogromny. Dalej będzie jeszcze gorzej.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Sama ferrata jest klasyfikowana jako trudna, wycenia się ją na mocne C. Największe trudności techniczne pojawiają się w ostatniej części drogi, na turni Exner. Do dużej ekspozycji dochodzi tam słabe urzeźbienie ściany, podejście tylko miejscami ułatwiane jest klamrami. Trudniejsze odcinki można przejść siłowo, podciągając się na stalowej linie (tak robi zdecydowana większość), lub klasycznie, wyszukując malutkie stopnie i chwyty oraz zawierzając tarciu (lina służy tylko do zabezpieczenia się przed upadkiem w przepaść). Efektowny, w sensie bajeranckim, jest też koniec ferraty — przejście po mostku zawieszonym nad kilkudziesięciometrową przepaścią.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAuAT_GrUuxlQ9zWdQ34z0XoXhclEqPVLcnMxO3r2jzag9XwUOipN-uoreD6tvshjWwMX6odoqUPHlQlXnFkcqcMNMi05A_fDRdTgn7ktI4o21kG7ze2U4lhyphenhyphen1mslR18txZg2G99gnWRSn/s1600/mostek1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="709" data-original-width="945" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAuAT_GrUuxlQ9zWdQ34z0XoXhclEqPVLcnMxO3r2jzag9XwUOipN-uoreD6tvshjWwMX6odoqUPHlQlXnFkcqcMNMi05A_fDRdTgn7ktI4o21kG7ze2U4lhyphenhyphen1mslR18txZg2G99gnWRSn/s640/mostek1.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Mostek oznacza pożegnanie z ferratą. Niektórych spojrzenie w dół może przyprawić o szybsze bicie serca.<br />
Poniżej mostek widziany od dołu oraz dolina widoczna z góry. </td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjphNLGErnSMhb0UaGWvWJr7RyR3RAG8xvlWOJ21GyKlXUf_2A4Ljn4ofYXOQy1EboPVB5IcAQXOcCpyXPpyXPBm72feG7KDs7toTrORMQkVcZU9a4Bhcm4j979HU_l716WTsjJItZAC4C-/s1600/mostek2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="702" data-original-width="945" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjphNLGErnSMhb0UaGWvWJr7RyR3RAG8xvlWOJ21GyKlXUf_2A4Ljn4ofYXOQy1EboPVB5IcAQXOcCpyXPpyXPBm72feG7KDs7toTrORMQkVcZU9a4Bhcm4j979HU_l716WTsjJItZAC4C-/s640/mostek2.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Po wyjściu z ferraty w ciągu kilkunastu minut łatwym terenem dochodzimy do <b>RIFUGIO PISCIADÚ</b> (2585 m n.p.m.). Jego otoczenie robi wspaniałe wrażenie — skalisty, dziki płaskowyż, z ogromnym cielskiem szczytu Pisciadú i malutkim jeziorem puszczającym zajączki do wędrowców. Schronisko jest zwykle oblegane przez rzesze turystów, ale na płaskowyż zapuszcza się tylko niewielka ich część. Spędzamy w okolicy budynku kilkanaście minut, odpoczywając po trudach ferraty, a potem ruszamy na zdobycie szczytu, który zdążył zrobić na nas niezwykłe wrażenie. Kanciasta sylwetka <b>CIMA PISCIAD</b><b>Ú</b> (2985 m n.p.m.) przytłacza, wydając się niezwykle trudną do zdobycia. Droga podejściowa wiedzie jednak południowym zboczem, który jako jedyny nie obrywa się urwiskami. Szlak (1,5 godziny ze schroniska na szczyt) okazuje się piękną wysokogórską turą bez większych technicznych wymagań. Z wierzchołka roztaczają się ładne widoki, zwłaszcza na Piz Boé.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjl3wxzi6iVN6oRF6uI6LHTulapXhVu3sod38N7u47MQ21XFD_bkDUf2AmXXDyFe7DbHUiiiRwemv8fJsaUwJoaZgr-iWa8xQyY6iUi1_0qRKVKnuFLbqVz-jvjqex0wt-jUS7-pU60Z4xS/s1600/cima+piscadiu.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjl3wxzi6iVN6oRF6uI6LHTulapXhVu3sod38N7u47MQ21XFD_bkDUf2AmXXDyFe7DbHUiiiRwemv8fJsaUwJoaZgr-iWa8xQyY6iUi1_0qRKVKnuFLbqVz-jvjqex0wt-jUS7-pU60Z4xS/s640/cima+piscadiu.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Skalny krajobraz płaskowyżu Selli — schronisko i dominujący nad nim szczyt Pisciadú. Poniżej Wawek na szczycie, w tle skalna piramida Piz Boé.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEinSr2UlS8lkJF4Cf7yXk_E_ssuslN53p7pNMCCInUl8n_8ilM-k-Jw2BnU_IKuyt1VcGSw4T24pJ7w7nAxjtiKc6_aTHzAX0t6p7z6cXZGK3lkjTKeh3TBd6AMMGNvdpT9bWiqNREjRZse/s1600/cima+pisciadu+3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="709" data-original-width="945" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEinSr2UlS8lkJF4Cf7yXk_E_ssuslN53p7pNMCCInUl8n_8ilM-k-Jw2BnU_IKuyt1VcGSw4T24pJ7w7nAxjtiKc6_aTHzAX0t6p7z6cXZGK3lkjTKeh3TBd6AMMGNvdpT9bWiqNREjRZse/s640/cima+pisciadu+3.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Tą samą trasą wracamy do schroniska. Słońce powoli chowa się za góry, robi się zimno. Przed nami zejście malowniczym szlakiem numer 666, który prowadzi wrzynającą się w masyw Selli niezwykle stromą doliną Setus. To właściwie kamienny wąwóz, w którego górnej części zamontowano stalową linę jako ubezpieczenie. Sporo osób dla bezpieczeństwa wpina się do niej jak na zwykłej ferracie. Szlak technicznie nie jest jednak trudny, a poprowadzona zakosami ścieżka pozwala w miarę komfortowo tracić wysokość. Dwie godziny później meldujemy się przy samochodzie.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjF3GkLf4iM3iHquS6kjtzvGWc3394r9s1ZNOEvec61_gJhR0rHMrYWVMkM2hZ0J3ZctN4uusdvNIT5tcPDdI0YlHsvZPIwVS5G-z0FuEsKeI_DHUikx_HXFx52hQHEEScreh4JMcS1g_0a/s1600/val+setus.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="627" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjF3GkLf4iM3iHquS6kjtzvGWc3394r9s1ZNOEvec61_gJhR0rHMrYWVMkM2hZ0J3ZctN4uusdvNIT5tcPDdI0YlHsvZPIwVS5G-z0FuEsKeI_DHUikx_HXFx52hQHEEScreh4JMcS1g_0a/s640/val+setus.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Val Setus w górnej części przypomina surowy skalny wąwóz. Znacznie niżej szlak wychodzi na rozległe piargi, poprowadzona zakosami ścieżka jest jednak komfortowa.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhdk_cv3yoOwPkfmUOsgEO_kBZwnfkREu5z5C3a6prVOc23H4qt5z36f9qzfOvEofLi0nsQZ16HDFekCXV2dPF2d9lyQqlViZtQxU7aUdKdRwcrpPsVPtsorZc_HRGi2gsB4WM4oWSuVEWh/s1600/val+setus+2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="709" data-original-width="945" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhdk_cv3yoOwPkfmUOsgEO_kBZwnfkREu5z5C3a6prVOc23H4qt5z36f9qzfOvEofLi0nsQZ16HDFekCXV2dPF2d9lyQqlViZtQxU7aUdKdRwcrpPsVPtsorZc_HRGi2gsB4WM4oWSuVEWh/s640/val+setus+2.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;"><b>W STRONĘ DOLINY DE MESDÌ</b></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>Colfosco — początek Val de Mesdì — Pici Sasc</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i> — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Colfosco </i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>
<br />czas przejścia: 3 godziny</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i> suma podejść: 400 m trudność: * </i></span><br />
<br />
Dobra pogoda nie trwa wiecznie. Kiedy przychodzi załamanie pogody, zazwyczaj planujemy mniej wymagające technicznie trasy. W deszczu, wietrze i zimnie i tak dają one nieźle w kość. Góry wśród chmur i mgieł, bez tłumów, wyglądają jednak spektakularnie. Tego dnia do wczesnych godzin popołudniowych lało w Dolomitach jak z cebra, wyjście mijało się z celem. Ale pod wieczór nieco się przejaśniło, postanowiliśmy więc wybrać się na krótki spacer. Nasz wybór padł na Val de Mesdì. Wcześniej planowaliśmy zejście tą doliną po zdobyciu Piz Boé, ale wiedzieliśmy już, że podczas tego wyjazdu nie uda nam się na ten trzytysięcznik trafić. Przejście całej doliny zajmuje ponad 4 godziny, powrót mniej więcej tyle samo. Aż tak dużo czasu do wieczora nie zostało, mogliśmy jedynie zaznajomić się z pierwszą częścią Val de Mesdì. Do punktu wyjścia wróciliśmy, trawersując częściowo znane nam zbocza Pici Sasc. Na nich zaczyna się ferrata Tridentina, o której pisałam wyżej.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhDNt42DV2ZMurI4IjJ_IBSQfeEl9Bd2m-zec0HCZkrUXlVpIsMQwDF_QDtsJ4AjsLsboNOKU4bzDe6hJYjNonQK88-dLRGATX4vfLyYyE4LrreuSg4NDXBBAMt8h21O2X_xFS37JDmF06G/s1600/val+de+mesdi1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhDNt42DV2ZMurI4IjJ_IBSQfeEl9Bd2m-zec0HCZkrUXlVpIsMQwDF_QDtsJ4AjsLsboNOKU4bzDe6hJYjNonQK88-dLRGATX4vfLyYyE4LrreuSg4NDXBBAMt8h21O2X_xFS37JDmF06G/s640/val+de+mesdi1.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wyjście na próg Val de Mesdì: powyżej widok na Colfosco i Sassongher, poniżej księżycowy krajobraz samej doliny. Jeszcze dalej rośliny całkowicie znikają z otoczenia.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgW-ehXlXZUhh-k5-IMfNKlWEFfGuY1P4opzamhJnqD9JsLJp6xIpm15Kqi8Ke0LSxbkGxbtmzsiJwbB4015TO-1spaGENnU8ZvLS3naSb-pm31fmzvKkrpVmrv-HufaMlIW_Md_ajCtNSY/s1600/Val+de+Mesdi.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgW-ehXlXZUhh-k5-IMfNKlWEFfGuY1P4opzamhJnqD9JsLJp6xIpm15Kqi8Ke0LSxbkGxbtmzsiJwbB4015TO-1spaGENnU8ZvLS3naSb-pm31fmzvKkrpVmrv-HufaMlIW_Md_ajCtNSY/s640/Val+de+Mesdi.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Wycieczka, choć krótka, okazała się wspaniała krajobrazowo. Val de Mesdì jest typową dla grupy Sella wysokogórską doliną o stromych, pociętych niczym nożem ścianach. Żeby dostać się do zasłanej kamulcami i piargami dolinnej niecki, trzeba pokonać stromy próg, ale warto się pomęczyć. Księżycowy krajobraz, który nagle otacza nas po wyjściu z progu, robi niesamowite wrażenie. Tego dnia mgły snujące się między sterczącymi iglicami pogłębiały jeszcze odczucia dzikości i surowości otoczenia. Nisko pędzące chmury co i rusz otulały nas niczym kokonem, odsłaniając ni stąd ni zowąd ostre sylwetki skał. Było i strasznie, i niesamowicie, nieziemsko. Trawers Pici Sasc, krajobrazowo znacznie bardziej zwyczajny, też nas zauroczył. Całość przyniosła zaskakująco piękną scenerię. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6FWCjy-6HDE2JoB7bkhp-YAdJyPxA9m8bjpe0wCr1XTOLH-uCJlgrXaJQagKYjG1_HAswNiKwWkW1KDS-3VgsXzAFuJqN19_-oUuXimFTOfjmyvgd3gAdqrg3BEFhDRCMbAYQnQC55Fzq/s1600/val+de+medi3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj6FWCjy-6HDE2JoB7bkhp-YAdJyPxA9m8bjpe0wCr1XTOLH-uCJlgrXaJQagKYjG1_HAswNiKwWkW1KDS-3VgsXzAFuJqN19_-oUuXimFTOfjmyvgd3gAdqrg3BEFhDRCMbAYQnQC55Fzq/s640/val+de+medi3.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Trawers Pici Sasc przynosi takie widoki...</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;"><b>LAGAZUOI W TOWARZYSTWIE ŚWISTAKÓW</b></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>Passo Falzarego — Kaiserjäger Steig — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Lagazuoi </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i> — Rifugio </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>Lagazuoi </i></span> — Galleria </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>Lagazuoi </i></span> </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i> — </i></span></i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Passo Falzarego</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>
<br />czas przejścia: 5 godzin</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i> suma podejść: 800 m trudność: ** </i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;">infrastruktura: schronisko </span></i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Lagazuoi </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i> </i></span><br />
<br />
Przełęcz Falzarego to znakomity punkt wypadowy w grupę Tofan. Chcieliśmy wyruszyć stąd na jeden z ich wierzchołków (wraz z przejściem trudnej ferraty), ale zła pogoda: deszcz przechodzący wyżej w śnieg, niska temperatura i silny wiatr, zmusiła nas do zmiany planów. Zrobiliśmy jedną z klasycznych tras w tym rejonie — dosyć krótką i niezbyt trudną, ale piękną krajobrazowo i atrakcyjną z powodu historycznych odniesień. W chmurnej i wręcz jesiennej scenerii droga pozwoliła nie tylko poczuć piękno grupy Tofan, ale też cieszyć się samotnością, o co w Dolomitach szczególnie trudno.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJNdUHFiB7QkUc8SOXcT7k_W2MRtM1RrmUZvjQC690PCOdrmsh8Me9REenCWHuDK3iqAyR_CUlah6Yvr0bjEBHNsPGeJa4oJ_Gw4HAqBw4F2CGD_EKCVfsDHvPLo3WlQHlCcmVGX9q2BtB/s1600/lagazuoi1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJNdUHFiB7QkUc8SOXcT7k_W2MRtM1RrmUZvjQC690PCOdrmsh8Me9REenCWHuDK3iqAyR_CUlah6Yvr0bjEBHNsPGeJa4oJ_Gw4HAqBw4F2CGD_EKCVfsDHvPLo3WlQHlCcmVGX9q2BtB/s640/lagazuoi1.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kolejką na szczyt? Nie dziękuję :-)</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Z <b>PASSO FALZAREGO</b> (2105 m n.p.m.) startuje kolej kabinowa, która wwozi leniwych turystów na szczyt Lagazuoi. Między innymi z tego powodu przełęcz i okolica są niezwykle popularne. Tego dnia na wjazd na górę nie było wielu amatorów, pogoda sprzyjała raczej miejskim rozrywkom, tym bardziej też nie było chętnych na piesze wędrówki. Nie powiem, żeby nas to smuciło. Podczas pierwszej wojny światowej rejon Lagazuoi był miejscem ciężkich walk pomiędzy wojskami włoskimi a austro-węgierskimi. Szlak nazwany <b>KAISERJÄGER STEIG</b> odtwarza drogę, którą zaopatrywano w żywność alpejskich żołnierzy austro-węgierskich (tzw. Kaiserjäger). Trasa zwana jest na wyrost ferratą, tak naprawdę to niezbyt trudna, ubezpieczona na krótkich odcinkach stalową liną ścieżka poprowadzona w pięknej skalnej scenerii. Jej dodatkową atrakcją są… świstaki. Wciąż towarzyszyły nam im pogwizdywania, przy odrobinie uwagi można też było wypatrzeć piaskowobrązowe słupki pomiędzy skałami.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjiDX7E9YNwIhlwISd5YrbBwsnXv9BxD_BK5PGI9lzLkQiEODhosTAo83m1jdUPlx7hV4GFSDuKo1joxNoxmbhJEed0vECfygCP4MHMkCDEx4ZmkB4LdMkHRIE-3ncKNS9u8eEVWlZEjAWk/s1600/lagazuoi4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjiDX7E9YNwIhlwISd5YrbBwsnXv9BxD_BK5PGI9lzLkQiEODhosTAo83m1jdUPlx7hV4GFSDuKo1joxNoxmbhJEed0vECfygCP4MHMkCDEx4ZmkB4LdMkHRIE-3ncKNS9u8eEVWlZEjAWk/s640/lagazuoi4.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">W drodze na szczyt Lagazuoi.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgRDkniPcyzCwghH2kxTq3ycfvSkAXx5DmsBJMFizQs8cygBXMgRFDlLskMXr6FxPAdbICPyex37oE3BBVZ3iBLKkiB9FNLjhJHS6ttrKTFzJkDuKY2GQsGs5wJSj0ePnOe61bD8AvzXF5I/s1600/lagazuoi2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgRDkniPcyzCwghH2kxTq3ycfvSkAXx5DmsBJMFizQs8cygBXMgRFDlLskMXr6FxPAdbICPyex37oE3BBVZ3iBLKkiB9FNLjhJHS6ttrKTFzJkDuKY2GQsGs5wJSj0ePnOe61bD8AvzXF5I/s640/lagazuoi2.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Malowniczość Kaiserjäger Steig nie pozostawia obojętnym nawet największych malkontentów. To świetny szlak także dla starszych dzieci — stanowiska wojskowe, tunele, kłody i wiszący mostek są tak atrakcyjne, że na szczyt <b>LAGAZUOI </b>(2778 m n.p.m.) dochodzi się nie wiadomo kiedy (tak naprawdę po około 2 godzinach :-). Kilkadziesiąt metrów dalej w swoje progi zaprasza <b>RIFUGIO</b> <b>LAGAZUOI </b>(2752 m n.p.m.). Posadowione tuż obok górnej stacji kolejki jest zawsze gwarne i zatłoczone, klimatem przypomina bardziej drogą restaurację niż schronisko dla strudzonych wędrowców. To najbardziej rozczarowujące miejsce na całej trasie. Kiedy tu dotarliśmy, byliśmy przemoczeni i zziębnięci — od kilkunastu minut padał śnieg z deszczem, zacinał porywisty wiatr, temperatura spadła w okolice zera. W zaciszu czterech ścian chcieliśmy nieco się wysuszyć, rozgrzać herbatą, podreperować siły — do tego przecież służy schronisko. Wewnątrz jednak nie było miejsc; wszystko zajęli Amerykanie w różowych koszulach i spodniach w kancik, na które założyli, by było bardziej outdoorowo, gacie do grania w gry zespołowe. Wjechali kolejką, żeby zjeść lunch w tak miłych okolicznościach przyrody. Nic tu po nas.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEik2SBXtPvfVfTJXI-I9qHEVNozjMSznO0f496qgilzLuL_C8Kq5yL4IRj-PN4yZsbHA66vG5zpV2uGfwALni8eByAXQEHFaovi8lhJepj4gYt0qvFujVgZR_2v8riwwafcUN1DvRvopkF3/s1600/tofane.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEik2SBXtPvfVfTJXI-I9qHEVNozjMSznO0f496qgilzLuL_C8Kq5yL4IRj-PN4yZsbHA66vG5zpV2uGfwALni8eByAXQEHFaovi8lhJepj4gYt0qvFujVgZR_2v8riwwafcUN1DvRvopkF3/s640/tofane.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tofany widoczne z okolicy schroniska Lagazuoi. Poniżej — w drodze do tunelu.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhvZQzRyMwwopCr8e9J2hbTDY6RU15SS_45M2VpPYBaD70c5IYHM3sFUV6QukD9vsfR3ksGJYG8X-CgREo-9conv9Uh_uAM84Dnv1bikv6Vaaf3z8mcC-uVcbAAjTaLMbPp-2zbySg2qgbK/s1600/tofane1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhvZQzRyMwwopCr8e9J2hbTDY6RU15SS_45M2VpPYBaD70c5IYHM3sFUV6QukD9vsfR3ksGJYG8X-CgREo-9conv9Uh_uAM84Dnv1bikv6Vaaf3z8mcC-uVcbAAjTaLMbPp-2zbySg2qgbK/s640/tofane1.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Padało i wiało, ale lepiej było wrócić na szlak. Nasza droga zejściowa wiodła tunelem — tak zwaną <b>GALLERIĄ LAGAZUOI</b>. Tunel to odpowiedź Włochów na Kaiserjäger Steig. Wykuty w skałach masywu, miał ułatwić atak na stanowiska Austriaków, a dokładniej wysadzić je w powietrze. Podstęp się nie udał — po założeniu ładunków wybuchowych górna część tunelu eksplodowała, ale ostrzeżeni Austriacy zdążyli się wycofać, a potem zajęli powstały krater i odparli w krwawej walce włoskich Alpini. To wszystko można wyczytać na tablicach ustawionych w tunelu. Przejście trasy, wraz ze zwiedzeniem bocznych korytarzy (warto!), zajmuje dużo ponad godzinę. Przez cały czas towarzyszy nam stalowa lina, ale nie ma potrzeby wpinania się do niej zestawem ferratowym (choć szlak opisywany jest jako ferrata). W zamian konieczne są latarka i kask — miejscami strop jest niski. Galleria robi wrażenie — kilometry korytarzy, kilkanaście stanowisk ogniowych, sale do spania, kwatery wojskowe w pieczarach; wszystko zaaranżowane w duchu epoki i opisane, także w języku angielskim (w stacji kolejki można nawet wypożyczyć audiobooka).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8_mGZt2LfiyJChYTmtjDPTZwoTPBoe_37RyXft9DkIidPOqdqXUNrCoYJ39LUlQDP5Q7kWVM_fwHW4VtewQpF79QLgd6v6VPQx1QSihlUPyj_vfK-rLduJOzknwuN8rStgsjxUmQxO0Gu/s1600/galleria1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="625" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8_mGZt2LfiyJChYTmtjDPTZwoTPBoe_37RyXft9DkIidPOqdqXUNrCoYJ39LUlQDP5Q7kWVM_fwHW4VtewQpF79QLgd6v6VPQx1QSihlUPyj_vfK-rLduJOzknwuN8rStgsjxUmQxO0Gu/s640/galleria1.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Korytarze, drabinki, otwory strzelnicze…, czyli Galleria Lagazuoi.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjt2g6Im6KQoc2-DUirwawV0aJS4M4QR0Kf9BN5Ttzt3PiKP9PGhdmE5DC4GzMbhDeoItLJn5uTCGCiNxTmtVI5SaNdX4wUoZshjjfe-Kfs9Uc3y7qqZUry0OMm_HfIct0s6X-KFN4psI9j/s1600/galleria2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="642" data-original-width="944" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjt2g6Im6KQoc2-DUirwawV0aJS4M4QR0Kf9BN5Ttzt3PiKP9PGhdmE5DC4GzMbhDeoItLJn5uTCGCiNxTmtVI5SaNdX4wUoZshjjfe-Kfs9Uc3y7qqZUry0OMm_HfIct0s6X-KFN4psI9j/s640/galleria2.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Po wyjściu z tunelu czeka nas jeszcze kilkadziesiąt minut schodzenia do doliny i parkingu. Ścieżka jest dobrze utrzymana i wygodna. Byliśmy przemarznięci, ale megazadowoleni. Trafiliśmy z pogodą :-) — w ładny słoneczny dzień wędrowalibyśmy w tłumie, dziś na szlakach spotkaliśmy tylko siebie… <br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*** </div>
O wdrapaniu się na najwyższy szczyt Dolomitów — Marmoladę (a dokładniej na jej najwyższy wierzchołek Punta Penia: 3343 m n.p.m.) — w oddzielnym wpisie. Zdobycie najważniejszego dolomitowego „naj”, to pod każdym względem wspaniała wyprawa, warta dokładniejszego opisu. Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-35520200108748513552018-09-05T12:51:00.003+02:002020-05-26T08:35:04.473+02:00JAGODNA — szutrówką na szczyt<span style="color: #d5a6bd;"><i>Przełęcz nad Porębą (Autostrada Sudecka) — Jagodna — Sasanka — Schronisko Jagodna — </i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>Płaska Ścieżka — Przełęcz nad Porębą (Autostrada Sudecka)</i></span></i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlaki: niebieski — żółty)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 5 godzin suma podejść: 400 m dystans: 15 km trudność: *</span>
<span style="color: #d5a6bd;">infrastruktura: schronisko Jagodna</span><br />
<br />
Najwyższe wzniesienie Gór Bystrzyckich jest chyba najbrzydszym w całej Koronie Gór Polskich. Niewybitne, mało widokowe i do tego zdobione szeroką szutrówką. Na szczyt wiedzie tylko jeden szlak, a poprowadzono go ową drogą. Podejście jest nudne, zejście jeszcze bardziej, zapewne gdyby nie to, że wzniesienie jest zaliczane do Korony, nikt specjalnie by go nie zdobywał, choć w 2019 roku dla przyciągnięcia turystów wybudowano na nim 23-metrową wieżę widokową. Fajne urozmaicenie wędrówki jest możliwe, ale wiąże się ze sporą niedogodnością — ciekawsza krajoznawczo trasa nie tworzy pętli, tymczasem komunikacja publiczna w rejonie Jagodnej właściwie nie istnieje. Jeśli mamy znajomych, którzy mogą nas podrzucić i odebrać z wyprawy — świetnie, jeśli jesteśmy zdani tylko na siebie i musimy wrócić w to samo miejsce… cóż wtedy Jagodną zaliczymy szybko i łatwo, tyle że bez większej wędrowniczej przyjemności.<br />
<br />
My niestety jesteśmy skazani na własny dojazd, Jagodną zdobywamy więc mało ciekawą trasą. Żeby nieco urozmaicić wędrówkę, wracamy innym szlakiem niż wchodziliśmy, a na koniec jedziemy jeszcze obejrzeć zamek Szczerba. Szczerze polecamy jednak trasę bardziej wymagającą kondycyjnie, ale też znacznie ciekawszą, przynajmniej w pierwszej części, czyli wyruszenie z zamku Szczerba i dostanie się na Jagodną przez Solną Jamę oraz widokowe wzniesienia. To około 10 godzin wędrówki oraz ponad 1000 metrów przewyższenia do pokonania, ale warto, to ładna wyrypa.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGkfyfOo_3jBu2-CE37zypFv6nKBXWQLiScjiej4_YxrfDlLR9ftqp3ZHOB95FnqFZC9zqj7tWdnwVCqclLOKADGDiCYH32SQMf-lFlFLFQwax15l7NhpXKdSPR-R7c6nkWuv8t1M2bi_-/s1600/okolice+jagodnej.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiGkfyfOo_3jBu2-CE37zypFv6nKBXWQLiScjiej4_YxrfDlLR9ftqp3ZHOB95FnqFZC9zqj7tWdnwVCqclLOKADGDiCYH32SQMf-lFlFLFQwax15l7NhpXKdSPR-R7c6nkWuv8t1M2bi_-/s640/okolice+jagodnej.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Okolice Jagodnej: mało spektakularne, choć sielskie :-)</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Swoją wyprawę zaczynamy od przejazdu jedną z atrakcji Gór Bystrzyckich — <b>Autostradą Sudecką</b> na <b>PRZEŁĘCZ NAD PORĘBĄ</b> (690 m n.p.m.). Tak, w tych górach drogi są wabikiem na turystów. Autostrada Sudecka, obecnie modernizowana, zapewnia malownicze widoki — niespieszna jazda (asfalt, mimo robót, wciąż przypomina ser szwajcarski) pozwala nacieszyć nimi oczy do woli. Szosę zbudowano w latach 30. XX wieku wzdłuż ówczesnej granicy niemiecko-czechosłowackiej i nadano imię Hermanna Göringa, działacza nazistowskiego, a potem zbrodniarza wojennego, który podobno lubił polować w okolicznych lasach. Dziś las byle jaki, w zamian widoki — niczego sobie. Samochód zostawiamy nieco powyżej przełęczy, tuż przed skrętem niebieskiego szlaku w stronę drzew. Pierwsze 300 metrów wiedzie stąd ładną leśną ścieżką dość ostro pod górę. Potem wychodzimy na szeroką szutrówkę. Będzie nam ona towarzyszyć aż na szczyt, a nawet jeszcze dalej. Krajobraz w ogóle nie przypomina gór, ot nieciekawa wiejska droga poprowadzona przez rachityczny las. Od czasu do czasu mało spektakularne widoczki.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0MuOYHKvpbB-jrWfcnPRLcqMw0a9bAN04ZlTSw3jHnR70Y0EDBJYsYj1yqTChK89j4XF-8tVzXi0NzAs2nSf2WOW810FlSGesAqFug5SIfFLik7ghnzYU1R5X_j8AXJHStnZr6EK4UcvN/s1600/szutrowka+na+Jagodna.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0MuOYHKvpbB-jrWfcnPRLcqMw0a9bAN04ZlTSw3jHnR70Y0EDBJYsYj1yqTChK89j4XF-8tVzXi0NzAs2nSf2WOW810FlSGesAqFug5SIfFLik7ghnzYU1R5X_j8AXJHStnZr6EK4UcvN/s640/szutrowka+na+Jagodna.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Niziny, wyżyny, a może góry? Tym razem góry — ta szutrówka wiedzie na Jagodną :-).</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Niewiele ciekawego da się również napisać o zdobywaniu <b>JAGODNEJ </b>(977 m n.p.m.) — idzie się 2–3 kilometry szutrówką i bez trudu ją osiąga. Gdyby nie kamienny kopczyk usypany na środku drogi i znacznik szczytu, łatwo byłoby przeoczyć fakt, że oto właśnie zdobyło się najwyższe wzniesienie Gór Bystrzyckich. Ale czy na pewno jest to najwyższy punkt pasma? Z ostatnich pomiarów wynika, że nie. Jagodna ma dwa wierzchołki — północny i południowy, a do Korony niefortunnie zaliczono ten niższy, przez który prowadzi szlak. Północny, wyższy, ma 985 m n.p.m. i znajduje się kilometr dalej w stronę schroniska. Szlak wprawdzie przez niego nie przechodzi, ale łatwo go odnaleźć (należy odbić z szutrówki w lewo na wysokości słupka 170/171) i dla własnej satysfakcji zdobyć. Żaden z wierzchołków nie jest zresztą wybitny, wznoszą się ledwie kilka metrów ponad wierzchowinę, 8 metrów nie wydaje się więc znaczącą różnicą.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUtPtVntdN__LKtBlJdLSyuLo73VIDdUkL_ejMQuvUC9VQktqotJL80yiZrEQdmRRjywzBtrLbETiqthNcupihyphenhyphenkaXa99CTrs2gbRHVDEsc5zmGanUwd3G_YtyeOUeRyrHjnhzK5r9BGqo/s1600/Jagodna.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUtPtVntdN__LKtBlJdLSyuLo73VIDdUkL_ejMQuvUC9VQktqotJL80yiZrEQdmRRjywzBtrLbETiqthNcupihyphenhyphenkaXa99CTrs2gbRHVDEsc5zmGanUwd3G_YtyeOUeRyrHjnhzK5r9BGqo/s640/Jagodna.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Na Jagodnej. Dobrze, że jest kopczyk i znacznik szlaku, inaczej można by nie zauważyć szczytu.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Niebieskie znaki z uporem maniaka wiodą szutrówką i prowadzą przez kolejny niewybitny szczyt — <b>SASANKĘ </b>(965 m n.p.m.). Potem, w końcu, odbijają w las. Od razu robi się nastrojowo i ciekawie. Ładny leśny odcinek szybko się jednak kończy, a my znów wychodzimy na drogę. Nią w kilka minut dochodzimy do <b>SCHRONISKA JAGODNA</b> (811 m n.p.m.) na przełęczy Spalona. Chata prezentuje się sympatycznie, choć otoczenie nie ma w sobie ani krztyny górskości. Mają tu dobrą kuchnię, robimy więc sobie dłuższy odpoczynek. Drewniany budynek, w którym mieści się schronisko, powstał w 1895 roku. Klimat dawnych lat, kiedy działała tu, jakżeby inaczej, popularna gospoda, można jeszcze poczuć w sali jadalnej na przeszklonej werandzie. Powrót przewidzieliśmy innym szlakiem — żółtym — tak zwaną <b>PŁASKĄ ŚCIEŻKĄ</b>. Spełnia obietnicę, jest rzeczywiście płaska, wiedzie cały czas lasem, bez widoków. Do samochodu wędrujemy nią prawie 2 godziny.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhQWAay_DpJ984ketYRfFHj5ZiZlOqiwcW4o6M7s0C7WhlmRKYJrqwlxF_szr_Cu-dAXQp6VdNaDfS3dbRidwnhIQq7qYrAGZJHSO13KJtlrvbsQ1B1lyaxtyz_NDNUkb-pPMlq9RAKuePI/s1600/schronisko+jagodna.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhQWAay_DpJ984ketYRfFHj5ZiZlOqiwcW4o6M7s0C7WhlmRKYJrqwlxF_szr_Cu-dAXQp6VdNaDfS3dbRidwnhIQq7qYrAGZJHSO13KJtlrvbsQ1B1lyaxtyz_NDNUkb-pPMlq9RAKuePI/s640/schronisko+jagodna.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Schronisko Jagodna — cicho, spokojnie, sympatycznie…</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Do zmroku mamy jeszcze sporo czasu postanawiamy więc odwiedzić <b>zamek Szczerba</b>, spod którego początkowo chcieliśmy wyruszyć na zdobycie Jagodnej. Z przyczyn logistycznych się nie udało (patrz początek wpisu), ale ruiny i tak chcemy zobaczyć. Pierwsza wzmianka o zamku pochodzi z końca XIII wieku. Była to wówczas okazała warownia, która strzegła drogi handlowej prowadzącej przez Przełęcz Międzyleską. Kres jej świetności położyli husyci na początku XV stulecia. Potem swoje dołożyli mieszkańcy — podobno zamkowy kamień posłużył do wzniesienia browaru w Różance. Dziś można oglądać jedynie fragmenty
murów z basztą i niewielki ułomek budynku mieszkalnego. Miejsce jest nastrojowe, a późną porą nawet nieco straszne. Dodatkowo można się stąd wybrać na spacer do Solnej Jamy (45 minut w jedną stronę).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKXp94iKhyphenhypheneqylCN1nPXCn6JbF1WXjCQssc62p-g_N1JU0qZnUdvvNA7E4tgqLZvsjJ-ORnEbgxPoqoTwIpCf-VQhEGDhblJtZqcMZGIdGRwPm8dsJydcx1b9Ujy8LK1oR5iTf4aRBBH4M/s1600/zamek+szczerba.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKXp94iKhyphenhypheneqylCN1nPXCn6JbF1WXjCQssc62p-g_N1JU0qZnUdvvNA7E4tgqLZvsjJ-ORnEbgxPoqoTwIpCf-VQhEGDhblJtZqcMZGIdGRwPm8dsJydcx1b9Ujy8LK1oR5iTf4aRBBH4M/s640/zamek+szczerba.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ruiny zamku Szczerba.</td></tr>
</tbody></table>
Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-38444291889660448292018-07-03T11:55:00.000+02:002018-09-02T19:57:26.288+02:00ALPY JULIJSKIE — pod znakiem ŠpikaPierwszy tydzień wakacji jak zwykle spędziliśmy w górach. Tym razem wybraliśmy się trochę dalej, w słoweńskie Alpy Julijskie. Góry oszołomiły nas swoją wyniosłością i surowością. Z dołu wyglądały wręcz onieśmielająco, strzelając w niebo ogromnymi postrzępionymi graniami, które wydawały się nie do zdobycia. W porównaniu z włoskimi i francuskimi Alpami, znanymi nam z wcześniejszych wyjazdów, zrobiły na nas wrażenie znacznie trudniejszych i dzikszych. Wieloma tutejszymi ścianami poprowadzono śmiałe via ferraty o dużej ekspozycji, nawet proste szlaki na mało wymagające szczyty zwykle miały krótsze bądź dłuższe odcinki ubezpieczone linami lub klamrami. Trudno tu o krótkie, półdniowe trasy, dojście choćby do wyżej położonego schroniska wymaga zazwyczaj 4 godzin marszu, nie mówiąc już o zdobyciu jakiegoś szczytu, no i zejściu z powrotem w doliny. Całodniowe 10-12-godzinne wędrówki to norma, przy czym należy nastawić się na wyrypy w księżycowym krajobrazie, z miejscami o ekspozycji
zapierającej dech w piersiach, przewyższeniach sięgających 1500-1800
metrów i karkołomnych zejściach.<br />
<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEio70tATVztS4sTxXrrjJVl0XjjN55nPPkTDgLeHyK8NY-1sv-vwHSH3pQCr6O8_DNvDkcseB9hfQXGLLcXvAofSCjubG4sP3egYBirWhdjcRoOFfF6_tHINgfkzVTU_5CzDZikIoZPndgk/s1600/IMG_7287.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEio70tATVztS4sTxXrrjJVl0XjjN55nPPkTDgLeHyK8NY-1sv-vwHSH3pQCr6O8_DNvDkcseB9hfQXGLLcXvAofSCjubG4sP3egYBirWhdjcRoOFfF6_tHINgfkzVTU_5CzDZikIoZPndgk/s640/IMG_7287.JPG" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span class="fbPhotosPhotoCaption" data-ft="{"tn":"K"}" id="fbPhotoSnowliftCaption" tabindex="0"><span class="hasCaption">Wzbudzające respekt — Velika Ponca (2602 m n.p.m.) i Veliki Oltar (2621 m n.p.m.)…</span></span></td></tr>
</tbody></table>
<br />
Patrząc na porażająco piękne wapienne ściany, od razu myśli się o słynnych Dolomitach. Słusznie, Alpy Julijskie stanowią fragment Południowych Alp Wapiennych, do których należą też tamte góry. Z budową geologiczną — skałami wapiennymi — wiąże się oczywiście charakter masywu. Szczyty imponują tu śmiałymi kształtami, ostrymi graniami i potężnymi ścianami. Duża przepuszczalność skał powoduje, że woda opadowa niemal natychmiast znika pod powierzchnią ziemi i w górnych partiach gór nie ma jej prawie wcale. Krajobraz białych głazowisk wyschniętych koryt rzek to stały element tutejszych wędrówek. Wyżej zmorą są piargi — ogromne pola rumoszu, który osuwa się spod nóg przy każdym kroku. <br />
<br />
Pod koniec czerwca Alpy Julijskie okazały się niemal bezludne. Być może zaważyła na tym niestabilna pogoda — było zimno, deszczowo, wyżej w wielu miejscach zalegały rozległe płaty stromego zmrożonego śniegu. I właśnie pogoda nie pozwoliła nam zdobyć Triglavu — niemal codziennie padał na nim śnieg, a chmury przykrywały grań zwartą czapą. Robienie w takich warunkach trudnej ferratowej trasy uznaliśmy za niepotrzebne ryzyko. Będzie kolejny powód, by wrócić. Z pięciu wypraw, które udało nam się odbyć, dwie zrobiły na nas wyjątkowo duże wrażenie. I na ich krótki opis zapraszam.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1nqZlglWt-bIp82ZMuA96643cY0Zh8jNobepYp_J-h1c67-75-JvEb2dCabKCrHiisVBpwbaNbI0Rhjsyvd6dqBnVBmhg_8WLGVuo6x2RQF2opMQ6hRuZfIgwrLAx3jK2DwPGDAXUOLU-/s1600/Sleme.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1nqZlglWt-bIp82ZMuA96643cY0Zh8jNobepYp_J-h1c67-75-JvEb2dCabKCrHiisVBpwbaNbI0Rhjsyvd6dqBnVBmhg_8WLGVuo6x2RQF2opMQ6hRuZfIgwrLAx3jK2DwPGDAXUOLU-/s640/Sleme.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">…oraz bukoliczny obrazek — szczyty Alp Julijskich widziane z polany pod Slemenovą Špicą</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<span style="color: #d5a6bd;"><b>NA WYNIOSŁY ŠPIK</b></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>Mihov dom — Koča v Krnici — Lipnica — Špik — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Koča v Krnici – </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>Mihov dom </i></span></i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(końcowe podejście na szczyt z elementami via ferraty</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>)</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>
<br />czas przejścia: 9–10 godzin</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i> suma podejść: 1500 m trudność: ***</i></span><br />
<br />
Piramidalny Špik górujący nad Kranjską Gorą zdobył nasze serca od pierwszego wejrzenia — śmiały szpiczasty kształt, od którego wziął nazwę, i ogromne zerwy północnej ściany rozbudziły chęć jego zdobycia. Szczyt ma opinię dzikiego i rzadko odwiedzanego, ale nie jest trudny technicznie: ubezpieczone odcinki są krótkie i niezbyt eksponowane. Kto ma większe wysokogórskie doświadczenie, spokojnie sobie poradzi. Problemem może być natomiast przewyższenie do pokonania: 1500 metrów w górę to spory wysiłek (dobra kondycja to przy tej wycieczce podstawa!). Prawdziwym wyzwaniem okazuje się jednak droga powrotna, kiedy zmęczenie daje już o sobie znać, a stromo zbiegające w dół pola piargów zdają się nie mieć końca.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjcfBEiycZYLgZL8Wz0H3Z8Vm7Vp1rPJNZwFWRTqZ8Etu_KzWqWerloR1OjdUxHY43lWgBpkmkzhM-TuVmnsvmMJg6oG6yi4JgLxlgFtJEvEEu2IGq1Q2ioAp2mWY3MSBelu-p4TqEWyQMQ/s1600/Spik+z+drogi+na+Ciprnik.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="759" data-original-width="1181" height="385" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjcfBEiycZYLgZL8Wz0H3Z8Vm7Vp1rPJNZwFWRTqZ8Etu_KzWqWerloR1OjdUxHY43lWgBpkmkzhM-TuVmnsvmMJg6oG6yi4JgLxlgFtJEvEEu2IGq1Q2ioAp2mWY3MSBelu-p4TqEWyQMQ/s640/Spik+z+drogi+na+Ciprnik.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Špik (najwyższy, w centrum) widziany ze szlaku na widokowy Ciprnik. Po prawej płaty śniegu i piargi, którymi wiedzie droga zejściowa. Pogoda w porównaniu z tą, podczas której zdobywaliśmy szczyt, dużo posępniejsza.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Dojazd do miejsca startu wycieczki wiedzie malowniczą Ruską cestą. Droga, wybudowana przez rosyjskich jeńców w czasach I wojny światowej, rozpoczyna się w Kranjskiej Gorze przechodzi przez przełęcz Vršič i zbiega do miejscowości Trenta. To niby tylko 24 kilometry, ale do pokonania jest aż 50 ostrych zakrętów, ponumerowanych i z podaną wysokością. Nasza trasa rozpoczyna się w jednej trzeciej Ruskiej drogi, w pobliżu schroniska <b>MIHOV </b>(1085 m n.p.m.): samochód zostawia się na jednym z tamtejszych parkingów. My wybraliśmy ten znajdujący się naprzeciw tzw. ruskiego krzyża: najdogodniejszy, bo szlak zaczyna się dosłownie kilka metrów powyżej niego.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZdlhai76JUVl4uzKSxaDkQ4ufUWthB6g5h0xf8wY9PUqVYdwSWXWdPtzG-XPyZEuObgj8Qy5Wh98gxZzJ1hVvFgfOe-XuQ0PldpDd0XmqAVLXYeBNys8VZ3rRwDGfuOPUF5u8Bag2gXJ7/s1600/Prisojnik.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZdlhai76JUVl4uzKSxaDkQ4ufUWthB6g5h0xf8wY9PUqVYdwSWXWdPtzG-XPyZEuObgj8Qy5Wh98gxZzJ1hVvFgfOe-XuQ0PldpDd0XmqAVLXYeBNys8VZ3rRwDGfuOPUF5u8Bag2gXJ7/s640/Prisojnik.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Jadąc do ruskiego krzyża, mija się punkt widokowy na Prisojnik (2547 m n.p.m.), jeden z najbardziej znanych szczytów Alp Julijskich, z charakterystycznym oknem (wiedzie przez niego wymagająca ferrata). Niestety, załamanie pogody nie pozwoliło nam Prisojnika zdobyć. To jeden z celów kolejnego wyjazdu.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Z szosy wygodna ścieżka sprowadza na dno doliny Krnica. W ciągu pół godziny docieramy do ładnie położonego schroniska — <b>KOČA v KRNICI</b> (1113 m n.p.m.). Jest ono jednym z najmniejszych w Alpach Julijskich, czego nie można powiedzieć o otoczeniu — wyniosłych, potężnych ścianach Zadniego Prisojnika, Razora i Škrlaticy. Warto przy okazji wspomnieć, że wszystkie szlaki w Alpach Julijskich są znakowane na czerwono; w miejscach przecięcia poszczególne kierunki wskazują tabliczki z nazwą szczytu albo doliny. Wysoko w górach znakowanie jest ubogie, czasem to tylko maźnięcie kreski na skale lub słabo widoczne niewielkie kółko, gdzieś na kamieniu. Na szczęście w newralgicznych punktach są też ustawiane kamienne kopczyki, ułatwiające odnajdywanie drogi w bezkresie kamieni.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgbDv6rq1Wytcngx0DDnVm_ZOW2zytFs2WIvrvkT4MBSjhK3iFkWP8Sy-aJ4VrQdOblsvz4qggXByy_O7Ye1br2G2cHEMoJJ2leB8Ro9urDcF3_IJfTc1yoiZsC6nqWAhoBE_sOTkSNbEK5/s1600/Koca+v+Krnici.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgbDv6rq1Wytcngx0DDnVm_ZOW2zytFs2WIvrvkT4MBSjhK3iFkWP8Sy-aJ4VrQdOblsvz4qggXByy_O7Ye1br2G2cHEMoJJ2leB8Ro9urDcF3_IJfTc1yoiZsC6nqWAhoBE_sOTkSNbEK5/s640/Koca+v+Krnici.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Koča v Krici otoczona przez wyniosłe szczyty.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Za schroniskiem rozpoczyna się to, co w górach oczywiste: podejście. Należy nastawić się na 4–5-godzinne ciągłe zdobywanie wysokości (czas na szlakowskazie podaje 4,5 godziny na Špik i tyle mniej więcej bez odpoczynku to zajmuje). Kilkanaście minut od schroniska przekraczamy koryto okresowego potoku, a potem częściowo wśród kosówki dochodzimy do kolejnego łożyska usłanego ogromnymi kamulcami. Szlak wiedzie a to korytem, a to w jego pobliżu. Ścieżka robi się coraz bardziej stroma, nad nami górują pionowe skały Gamsovej Špicy. Wchodzimy w łany kosodrzewiny, które wraz z wysokością kurczą się, ustępując miejsca nagim skałom. Krajobraz z każdym krokiem nabiera surowości, człowiek maleje, staje się nic nie znaczącym punkcikiem w bezkresie przyrody. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWwvFTuNMDTdPlqR5xelrkMDY1IFBPRjxJLCSZzd7Gw6VCl8tVzNQ-t2wMYQOt4EceizkxfJX2xBxxDyOnmQwX66MEaf_nftCm_zbEozGj76GKznfhyphenhyphen5E37wckR9gEStb6iDio440gLIQM/s1600/na+szlaku+na+Spik.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiWwvFTuNMDTdPlqR5xelrkMDY1IFBPRjxJLCSZzd7Gw6VCl8tVzNQ-t2wMYQOt4EceizkxfJX2xBxxDyOnmQwX66MEaf_nftCm_zbEozGj76GKznfhyphenhyphen5E37wckR9gEStb6iDio440gLIQM/s640/na+szlaku+na+Spik.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Niższe partie podejścia na Špik (↑) — droga wiedzie wyschniętym korytem potoku. Na kamulcu czerwony znaczek szlaku. Na tym odcinku trzeba uważnie wypatrywać znakowania, łatwo go zgubić, co nam się przytrafiło i niepotrzebnie podeszliśmy kilkadziesiąt metrów w górę. Wraz ze zdobywaniem wysokości otoczenie staje się coraz bardziej surowe (↓). </td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4aIPeiJHpsdnloinaQEEqZaWo_Lx-NaNI6hNvr5lm1Qasm4Y41ajzDp5XCWHv0tUjxEfZ-Vg5V6x5WX2qjHhrjUn4IvUj-3TB-Fk3dYilmwGO2zpF-7MsSuP0mFX6FtPm7Q-NoLRDeaNe/s1600/szla+na+Spik+1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="843" data-original-width="1181" height="410" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4aIPeiJHpsdnloinaQEEqZaWo_Lx-NaNI6hNvr5lm1Qasm4Y41ajzDp5XCWHv0tUjxEfZ-Vg5V6x5WX2qjHhrjUn4IvUj-3TB-Fk3dYilmwGO2zpF-7MsSuP0mFX6FtPm7Q-NoLRDeaNe/s640/szla+na+Spik+1.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Na całym szlaku nie spotykamy nikogo. Potęguje to wrażenie samotności i
opuszczenia, zdania tylko na siebie. Do tego cisza, w której strącenie
kamienia urasta do hurgotu. To zupełnie inne przeżywanie natury niż na
popularnych szlakach. Bardziej pierwotne. Ludzi wprawdzie nie spotykamy, towarzyszą nam jednak zwierzęta. Kiedy
przysiadamy na pięć minut i wyciągamy batoniki dla podreperowania sił,
nie wiadomo skąd nadlatuje wrończyk. Przysiada pół metra od nas i
czeka na okruchy. Jeszcze wyżej, dużo ponad 2000 m n.p.m., na naszej
drodze pojawia się stado owiec. Wyglądają na zdziwione widokiem kogoś takiego jak my,
zazwyczaj są tu zupełnie same.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCnwigx_e-9S7i-lQ0HnuUjGLoWi3JwX6ujzZbA1fYE4YLp3TTcd_LAumsw8XLgUfVXYvTb2c7-lE7dXAKRu-PoTdsehKPkNec_aNtBasajWKG2V1EoZzei7_8uHICXh0THS6fONTXp2gp/s1600/wronczyk.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgCnwigx_e-9S7i-lQ0HnuUjGLoWi3JwX6ujzZbA1fYE4YLp3TTcd_LAumsw8XLgUfVXYvTb2c7-lE7dXAKRu-PoTdsehKPkNec_aNtBasajWKG2V1EoZzei7_8uHICXh0THS6fONTXp2gp/s640/wronczyk.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Podobny do kawki mieszkaniec gór wysokich — wrończyk (↑). I stadko owiec (↓) na wysokości około 2300 m n.p.n. Trawa rośnie tu licho, ale widać wystarcza, by przeżyć.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgTh4svmhWDnNjwhd0eJqnrpA5DC_nOp0nt5_3H7pRavCfP14uGerG8NThvPN1tL0DaFDhvJiJAIQulHHxcmKA_0m4-ss0x6GQgM7CHsVulxoybCyVi-AuyG33R_J-7Di_pkiv2D0N5FpwC/s1600/owce.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgTh4svmhWDnNjwhd0eJqnrpA5DC_nOp0nt5_3H7pRavCfP14uGerG8NThvPN1tL0DaFDhvJiJAIQulHHxcmKA_0m4-ss0x6GQgM7CHsVulxoybCyVi-AuyG33R_J-7Di_pkiv2D0N5FpwC/s640/owce.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Po ponad trzech godzinach marszu od schroniska szlak wyprowadza na niewielkie siodełko w
skalnej grani. Widoki są stąd imponujące — wielkie wrażenie robi
zwłaszcza skalny mur <span class="fbPhotosPhotoCaption" data-ft="{"tn":"K"}" id="fbPhotoSnowliftCaption" tabindex="0"><span class="hasCaption">Velikiej Poncy i Velikiego Oltara (zdjęcie na samym początku relacji). Kilkadziesiąt metrów dalej docieramy szeroką granią do skalnego wypiętrzenia. To początek ubezpieczonego fragmentu szlaku. Na wierzchołek wypiętrzenia podchodzi się z pomocą lin, a zaraz potem schodzi nieco w dół na przełączkę. Stąd po kamulcach osiąga się szczyt <b>LIPNICY </b>(2418 m n.p.m.), niższy wierzchołek </span></span><span class="fbPhotosPhotoCaption" data-ft="{"tn":"K"}" id="fbPhotoSnowliftCaption" tabindex="0"><span class="hasCaption">Špika. Zejście na kolejną przełączkę i końcówka szlaku wiedzie stromo po kruchych skałach. Na tym odcinku trzeba zachować uwagę, ekspozycja nie jest wielka, ale złe stąpnięcie może oznaczać kontuzję i konieczność wezwania pomocy. </span></span><br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZkqTsGdRK70jAzUviXuP2qLb40TXD0ll9poGe-InTYuXN8_K_TNZgw_2NTsvO2idvSI7W0PI0jwb2GNIfYLWddvpJ7mnl_tBlqqU9j6l6R2QPI3M11t3SqdJue8F6lTDG7TbuqOELJArO/s1600/koncowka+Spik.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1184" data-original-width="1600" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZkqTsGdRK70jAzUviXuP2qLb40TXD0ll9poGe-InTYuXN8_K_TNZgw_2NTsvO2idvSI7W0PI0jwb2GNIfYLWddvpJ7mnl_tBlqqU9j6l6R2QPI3M11t3SqdJue8F6lTDG7TbuqOELJArO/s640/koncowka+Spik.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ubezpieczone przejście skalnego wypiętrzenia i widok na końcówkę szlaku (↑) — podejście wiedzie granią. Choć grań wygląda na trudną, w rzeczywistości nie ma na niej dużej ekspozycji. Droga po kamulcach jest wprawdzie bardzo stroma, ale technicznie prosta (↓).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhi7QXQ4wl__kWl2zOFHh8kvVAyoE0_LLLQAUGoQUb6aylUnnCSJVKZCicAP26CGSmsG5cX1RTI4BsR85Hih5MQodlDLEzcAQSVcr6qU7TwAOy1Ln0uvYbzSYeMXgn7eGzc-Sxur9bHmXtC/s1600/kop%255Bila+szczytowa.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhi7QXQ4wl__kWl2zOFHh8kvVAyoE0_LLLQAUGoQUb6aylUnnCSJVKZCicAP26CGSmsG5cX1RTI4BsR85Hih5MQodlDLEzcAQSVcr6qU7TwAOy1Ln0uvYbzSYeMXgn7eGzc-Sxur9bHmXtC/s640/kop%255Bila+szczytowa.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Niemal pięć godzin od wyjścia ze schroniska stajemy na wierzchołku <b>ŠPIKA </b>(2472 m n.p.m.). Rozciągająca się stąd panorama jest kapitalna — na południu góruje Škrlatica, a za nią pozostałe szczyty Alp Julijskich, na północy natomiast zieje przepaść; Špik urywa się od tej strony ogromną 950-metrową ścianą. Jej pokonanie było w latach 20. XX wieku jednym z największych wyczynów alpinizmu europejskiego. Za doliną Sawy widać natomiast Karawanki. Robimy sobie fotę i wpisujemy się do księgi wejść.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgX36qS5WHlEeMDz7CqTP195i2nfA6XAoG39WdycY6bCR1G4ajiGO_4-xss_OWKLw7W7xJMM3agPoIFkmq4zfYyiJbxbBNN4mtnRbDJIM74-rJzinhVTNHG-KswfJEIjoNaFMuztE_iBX6P/s1600/na+spiku.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgX36qS5WHlEeMDz7CqTP195i2nfA6XAoG39WdycY6bCR1G4ajiGO_4-xss_OWKLw7W7xJMM3agPoIFkmq4zfYyiJbxbBNN4mtnRbDJIM74-rJzinhVTNHG-KswfJEIjoNaFMuztE_iBX6P/s640/na+spiku.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Jest zadowolenie. My i to, co widać ze Špika na południe. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Teraz czeka nas najgorszy fragment wyprawy — zejście. To najbardziej karkołomne opuszczenie góry, jakie przyszło mi przeżyć. Którędy wiedzie szlak, do końca nie wiadomo — w dół po piargach, tak wskazuje strzałka na przełęczy. Potem przez kilkaset metrów oznaczeń nie ma, bo gdzie niby je namalować. Na ustawienie kopczyków nie ma szans. Każdy krok wywołuje lawinkę kamyków i sporych kamulców. Właściwie osuwamy się wraz z nimi w dół, licząc na to, że uda się zatrzymać. Tuż obok ciągnie się ogromny stromy płat śniegu, wejście na niego, choć kusi, może bez raków skończyć się ślizgiem kilkaset metrów w dół. Koniec końców i tak musimy ten płat przetrawersować — po niemal godzinnym pokonywaniu piarżystego kotła dostrzegamy na niewielkim wyniesieniu po drugiej stronie śniegu kopczyk. Trudno opisać ulgę, kiedy cali i zdrowi przy nim stajemy. Dalej jest już normalniej, ale niezwykle stromo. Końcowy etap to mozolne pokonywanie kolejnych metrów, miejscami kruchą skałą z ubezpieczeniami. Po ponad trzech godzinach docieramy do dna doliny i cicho szemrzącego potoku z niebieską wodą.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi0SQJ0S87wViSHrXqHxzu8yhtIpyoSU3Q5IUmQLC4LVgPAektYTCQNtUe9FVHI_2UNOTCAfg4Pq4BEs7cU0_8ze8ci65YKtT7trLlAZWW-1r8IR2h0GWzyO12GeQPD65zjd6-y_E3_z3vt/s1600/IMG_7297.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi0SQJ0S87wViSHrXqHxzu8yhtIpyoSU3Q5IUmQLC4LVgPAektYTCQNtUe9FVHI_2UNOTCAfg4Pq4BEs7cU0_8ze8ci65YKtT7trLlAZWW-1r8IR2h0GWzyO12GeQPD65zjd6-y_E3_z3vt/s640/IMG_7297.JPG" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Początkowy fragment zejścia wiedzie ostro po piargach. Oj, daje to wycisk.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Dzikość Špika nas zauroczyła. To przepiękna wyrypa w skalny świat. Konieczne są kask i rękawiczki, w kopule szczytowej trzeba używać rąk podczas podchodzenia i zejścia, a skały bywają ostre. Sprzęt ferratowy dla osób wprawnych, kiedy wędruje się bez dzieci, można sobie darować. Najtrudniejszy odcinek da się pokonać na żywca, choć wymaga to odporności na ekspozycję i dużej pewności ruchów. Wrażenia? Niech wystarczy to, że po takich wyprawach trudno wrócić w zatłoczone góry, odnaleźć w nich piękno zakryte przez głośnych turystów, którym wydaje się, że są panami tego świata.<br />
<br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;"><b>WIDOKOWA SLEMENOWA i FERRATA NA MALĄ MOJSTROVKĘ</b></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>Przełęcz Vrši</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>č</i></span> — Vratica — Przełęcz Slatnica — Slemenova špica — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Przełęcz </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Slatnica – </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>Mala Mojstrovka — Vratca — </i></span></i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Przełęcz Vrši</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>č</i></span></i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(podejście na Malą Mojstrovkę via ferratą</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>)</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>
<br />czas przejścia: 7 godzin (ferrata 1,5 godziny)</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i> suma podejść: 900 m trudność: **</i></span><br />
<br />
Był skalny świat, niech będzie trochę lasu, trochę łąki, a na koniec piękna ferrata. Wycieczka jest bardzo różnorodna, niezwykle atrakcyjna krajobrazowo, do tego nie aż tak wyczerpująca. Z wielu miejsc na trasie rozciągają się wspaniałe panoramy, czas przejścia łatwo może się więc wydłużyć. Sama ferrata na Malą Mojstovkę to klasyk Alp Julijskich, podobno w sezonie droga jest bardzo zatłoczona. My odbyliśmy ją niemal w samotności, dużo przed nami w ścianę weszła czwórka Słoweńców, za nami nie było już nikogo.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhvCU5mUG-W1CfYWbDMtvSxMJeagiF1aVq1do51Of658X4BQTPVXbvFj8eQZ3hsFDJjilbthhNsyyg8TaY-bJWMgfTuH9WRwABaxM64aSZ3nj5f8K8np7-n5fTWH6Cba4rO-IDQ6cwOYwfD/s1600/skalny+mur+mojstovki.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhvCU5mUG-W1CfYWbDMtvSxMJeagiF1aVq1do51Of658X4BQTPVXbvFj8eQZ3hsFDJjilbthhNsyyg8TaY-bJWMgfTuH9WRwABaxM64aSZ3nj5f8K8np7-n5fTWH6Cba4rO-IDQ6cwOYwfD/s640/skalny+mur+mojstovki.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Skalny mur Mojstrovki. Pokonanie jednej z tych ścian czeka nas na końcu wyprawy.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Naszą wyprawę zaczynamy na <b>PRZEŁĘCZY VRŠIČ</b> (1611 m n.p.m.). W sezonie tutejsze parkingi są płatne, a mimo to szybko się zapełniają. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że wyrusza się stąd na Prisojnik, jeden z najbardziej znanych szczytów Alp Julijskich, oraz równie popularną Malą Mojstrovkę. My, zanim zmierzymy się z ferratą, postanawiamy jeszcze odwiedzić uchodzącą za wspaniały punk widokowy Slemenovą špicę.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1ISNiXgndK18GdGlybzXnjO27TC0SWp527ezw1KtB3bCuUAyD_QoblolFGyQsd_mr1catVG0onJNGw7uvkKyI1XafayllxSJhd87qHzLEtWqG-g5bemflVm25Wz_XppMeGZbmL_TyHVwd/s1600/alpy+julijskie.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1ISNiXgndK18GdGlybzXnjO27TC0SWp527ezw1KtB3bCuUAyD_QoblolFGyQsd_mr1catVG0onJNGw7uvkKyI1XafayllxSJhd87qHzLEtWqG-g5bemflVm25Wz_XppMeGZbmL_TyHVwd/s640/alpy+julijskie.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Już sama przełęcz Vršič zapewnia piękne widoki na szczyty Alp Julijskich. Później będzie jeszcze piękniej…</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Szlak prowadzi nas początkowo na siodło zwane <b>VRATICA </b>(1807 m n.p.m.). Znajduje się tu rozstaj szlaków: w lewo można dojść do ferraty na Mojstrovkę, w prawo — na Slemenovą špicę. Odbijamy w prawo i urokliwą, łatwą ścieżką poprowadzoną w pobliżu górnej granicy lasu wędrujemy — raz nieco w dół, raz nieco do góry — na <b>PRZEŁĘCZ SLATNICA</b> (1815 m n.p.m.). Okazuje się ona rozległą trawiastą polanką z kilkoma wiekowymi modrzewiami i niezwykle malowniczym widokiem. Stąd w kilkanaście minut dość stromą ścieżką podchodzi się na <b>SLEMENOVĄ ŠPICĘ</b> (1911 m n.p.m.). Szczyt ma opinię jednego z najlepszych punktów widokowych Alp Julijskich. Szczególnie imponująco i pięknie prezentuje się z niego Jalovec, podobno najbardziej honorny wierzchołek tych gór. Sama Slemenova opada w doliny stromymi skalnymi ścianami, miejsca na szczytowej platformie jest więc niewiele.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpda_KgFWhyQMVgxjDSvgDMwVublxeoXCs3Cw7A5f-YiunH320dJzS7DHwjuiDC5Rvj9IvcrWCHHlAJGoztR4f_lHU8BMo9SQqE12WI-XpcFahn85VpTOJAYd3SS-21i-ctTGHd3K9DDxW/s1600/Slatica.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpda_KgFWhyQMVgxjDSvgDMwVublxeoXCs3Cw7A5f-YiunH320dJzS7DHwjuiDC5Rvj9IvcrWCHHlAJGoztR4f_lHU8BMo9SQqE12WI-XpcFahn85VpTOJAYd3SS-21i-ctTGHd3K9DDxW/s640/Slatica.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Otoczenie przełęczy Slatica (↑) i widok na skalny mur szczytów ze Slemenovej špicy (↓). Z lewej jeden z wierzchołków Mojstrovki, w środku — pięknie ciosany Jalovec.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiacOlytPT1vFIpBRy7M8hFIQOamroxjBTEPhw062wAOEx1hp7onehG-dBU2mDyV80IsX2imkg9w9jP84ArzNwt74Jakd0iDkg2-Cpxw7gMmQ1jzFFxvD-NPIJOtttpHIln5gt0Qpt41OXg/s1600/Slemenova.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiacOlytPT1vFIpBRy7M8hFIQOamroxjBTEPhw062wAOEx1hp7onehG-dBU2mDyV80IsX2imkg9w9jP84ArzNwt74Jakd0iDkg2-Cpxw7gMmQ1jzFFxvD-NPIJOtttpHIln5gt0Qpt41OXg/s640/Slemenova.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Na Slemenovej spędzamy trochę czasu, delektując się widokami. W końcu ruszamy na podbój ferraty. Dojście do niej wiedzie polami piargów i płatami śniegu. Żelazną drogę poprowadzono północną ścianą Mojstrovki, śnieg u jej podstawy utrzymuje się więc stosunkowo długo. Mieliśmy szczęście, że przed nami w ścianę weszli Słoweńcy, inaczej długo szukalibyśmy miejsca startu ubezpieczonej drogi. Powód? Kilkadziesiąt początkowych metrów ferraty skrywała zlodzona pokrywa — żeby dostać się do pierwszej odkrytej stalowej liny, trzeba było pokonać pod górę stromy płat śniegu, a potem przekroczyć ziejącą chłodem głęboką szczelinę brzeżną. To się nazywa mocne otwarcie drogi!<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhEUBpPVZRQT9kpJmIVOT0MOcrjEyIT3T5kD8rWfNt2ub8aI6jr8KBSbwd2X9Ad-QURqcenhFpW_0eXYDHL3RfKSRf3_5PkKJxhYQ0qC8VTpOCH0Co8j3ZPnw8GIyF3c68R9dsH6EdUgFE8/s1600/wawek+1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1055" data-original-width="1600" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhEUBpPVZRQT9kpJmIVOT0MOcrjEyIT3T5kD8rWfNt2ub8aI6jr8KBSbwd2X9Ad-QURqcenhFpW_0eXYDHL3RfKSRf3_5PkKJxhYQ0qC8VTpOCH0Co8j3ZPnw8GIyF3c68R9dsH6EdUgFE8/s640/wawek+1.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ferratowa ekwilibrystyka w wykonaniu Wawka w załupie (↑) oraz środkowa część drogi (↓).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi1ozfBAynXCEwNHANKeBa32HjyJCYWBBkpLjstaXeQRmuM2Gs9iOVKbibkIfdZUTPHjACmPpV7POi6-YljUR0wdmmYAZjzgqolgW1QFLveJ9bqH7rMmuQVBvK9wEYywtHEe_jN39jiGH8T/s1600/srodek+ferraty+na+Mojstrovke.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="886" data-original-width="1181" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi1ozfBAynXCEwNHANKeBa32HjyJCYWBBkpLjstaXeQRmuM2Gs9iOVKbibkIfdZUTPHjACmPpV7POi6-YljUR0wdmmYAZjzgqolgW1QFLveJ9bqH7rMmuQVBvK9wEYywtHEe_jN39jiGH8T/s640/srodek+ferraty+na+Mojstrovke.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<br />
Sama ferrata wyceniana jest na B|C (umiarkowanie trudna, miejscami dość trudna), jej pokonanie zajmuje 1,5 godziny (530 m przewyższenia). Trudność polega na sporej ekspozycji, a nie wielkich technicznych wymaganiach. Nie ma tu odcinków typowo siłowych, przewieszonych ścianek, w zamian, co może przyprawiać o szybsze bicie serca, na trasie jest kilka fragmentów niezabezpieczonych stalową liną z niezłą lufą pod nogami. Niektóre z tych odcinków trzeba pokonać, trzymając się kołków wbitych w ścianę i stawiając nogi na metalowych klamrach. Bezpieczeństwo jest iluzoryczne, w razie poślizgnięcia — lot gwarantowany. Może to stresować, tym bardziej jeśli wie się, że większość śmiertelnych wypadków turystów w Alpach Julijskich, to wynik poślizgnięcia i odpadnięcia od ściany. Gwoli ścisłości muszę jednak dodać, że takie odcinki są bardzo krótkie, ot trzy, cztery kroki do postawienia i po bólu. Jeżeli okaże się to dużym wyzwaniem, na granicy przejścia, wówczas lepiej odpuścić sobie inne ferraty Alp Julijskich, są one znacznie bardziej eksponowane, no i nieco trudniejsze technicznie.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqMKCYfG86Sow2SMI9L4yCnbx2hzh6qaznnqCvbRJFi2NhZVqykqCghfZtCKSB06-fam-8GuQtaaDTkWYwQq-W_lGuMBebWNvS0Hfu-8DeYQUuc-R6ObbKk9J1OKoG19kp0MG0_kjzdB_h/s1600/koncowka+ferraty+na+Mojstrovke.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="886" data-original-width="1181" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqMKCYfG86Sow2SMI9L4yCnbx2hzh6qaznnqCvbRJFi2NhZVqykqCghfZtCKSB06-fam-8GuQtaaDTkWYwQq-W_lGuMBebWNvS0Hfu-8DeYQUuc-R6ObbKk9J1OKoG19kp0MG0_kjzdB_h/s640/koncowka+ferraty+na+Mojstrovke.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Końcówka ferraty, czyli piękna graniowa wspinaczka już bez sztucznych ubezpieczeń.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Początek ferratowej drogi prowadzi załupą w dość dużej ekspozycji. Później droga nieco łagodnieje, wiodąc systemem skalnych półek, by wyprowadzić ponad krawędź ściany. Stąd, jak dla mnie, rozpoczyna się najładniejszy fragment trasy — pokonujemy już bez sztucznych ubezpieczeń usianą głazami i kamulcami grań. Prosta, ale efektowna wspinaczka pozwala nacieszyć się skalnym światem. Widoki przepyszne, wiatr urywa głowę, surowość miejscami eksponowanego głazowiska oszałamia… Kiedy stajemy na szczycie <b>MALEJ MOJSTROVKI</b> (2332 m n.p.m.) i widzimy drogę zejściową, robi się żal, że ferrata już za nami. Wkładamy
wszystkie ciuchy, jakie mamy, i rozsiadamy się na krótki odpoczynek. Po chwili jest już przy nas wrończyk, należą mu się przecież okruchy. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_CrAUbiHUWlwXvKCpv5OUYD5akhM6p7ILeh04UERwgOgGEhezyIcVKgjtR4-wjtugL83UjkH-3vSWqgOntMi-hsLkg7k7tLlYuK0LNXzJwR7Kgv4sTNjiZaZrvUPMfIG-1o5GHD5VRXDm/s1600/Mala+Mojstrovka+szczyt.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_CrAUbiHUWlwXvKCpv5OUYD5akhM6p7ILeh04UERwgOgGEhezyIcVKgjtR4-wjtugL83UjkH-3vSWqgOntMi-hsLkg7k7tLlYuK0LNXzJwR7Kgv4sTNjiZaZrvUPMfIG-1o5GHD5VRXDm/s640/Mala+Mojstrovka+szczyt.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Na szczycie Malej Mojstrovki. W tle Jaloviec.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Zejście oczywiście strome, polami piargów. Nie jest jednak tak źle, tym razem widać nawet coś na kształt ścieżki. Najtrudniejszy odcinek pojawia się dużo poniżej szczytu. To stromy żleb z kruchymi skałkami. Szlak jest tu mocno zerodowany, robi się bardzo ślisko i mało komfortowo. Na szczęście odcinek ten nie jest zbyt długi, po nim przyjemna leśna ścieżka sprowadza już na parking na przełęczy Vršič.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzIWoIIxJfljZnGyKz3gh6qWQgU4WHwQUBJ47QT_04jf3Orx4MEd_wJhoxFDJYDXD1AAc0BgW63uiHkveYNL6-nR6OOdSCZziQv2vXxVvMloIzJpBUpLckI7iCWrzul67KVxUibS0ddvAg/s1600/zejscie+z+Mojstrovki.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="787" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjzIWoIIxJfljZnGyKz3gh6qWQgU4WHwQUBJ47QT_04jf3Orx4MEd_wJhoxFDJYDXD1AAc0BgW63uiHkveYNL6-nR6OOdSCZziQv2vXxVvMloIzJpBUpLckI7iCWrzul67KVxUibS0ddvAg/s640/zejscie+z+Mojstrovki.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Nieprzyjemny żleb, który trzeba pokonać podczas zejścia. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*</div>
W pozostałe dni pogoda nie nastrajała do długich, trudnych graniowych wędrówek. Przelotne deszcze, burze i zimny wiatr — temperatura oscylowała w dolinach w granicach 10 stopni, wyżej schodziła w okolice zera. Każdego dnia wyruszaliśmy na szlak, ale trasy prowadziły na niższe szczyty, nieprzekraczające 2000 metrów wysokości. Poszliśmy:<br />
<ul>
<li><b>na Ciprnik</b> (1745 m n.p.m.) — trasa okazała się wyczerpująca; 1000 metrów przewyższenia do pokonania, bardzo strome i długie podejście, w kopule szczytowej ubezpieczenia; w zamian mimo deszczu i dużego zachmurzenia majestatycznie groźne widoki; po zejściu do Planicy odwiedziliśmy jeszcze kompleks skoczni narciarskich</li>
<li><b>do biwaku III</b> (1340 m n.p.m.) — bardzo ładna trasa pozwalająca poznać dolinę Martuljek; z odwiedzeniem wszystkich atrakcyjnych miejsc to całodniowa wycieczka; po drodze skalny kanion potoku, dwa wodospady (dojście do drugiego miejscami ubezpieczone), kaplica ludzi gór, schron (czyli biwak) dla wspinaczy (dojście dłuższym fragmentem ubezpieczonym), niezwykle surowe dno kotła Za Akom… Można jeszcze odwiedzić drugi biwak, ulewa niestety pokrzyżowała nam te plany.</li>
<li><b>do źródła Soczy z Trenty</b> — półdniowa urokliwa trasa ścieżką zwaną Obsoška pot do Koča pri izviru Soče, stamtąd w kilkanaście minut do źródła (dojście ubezpieczone, ale łatwe) </li>
<li><b>do wąwozu Vintgar i Bledu</b> — tego dnia pogoda była wyjątkowo zła, wybraliśmy się więc na spacerową trasę przez malowniczy wąwóz Vintgar; to jedna z wielkich atrakcji Alp Julijskich, wstęp jest płatny; na obiad pojechaliśmy do pobliskiego Bledu, znanego kurortu.</li>
</ul>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRhM3khakjiS4jzetDLsGP-7lZ7aoWm6u57ed0X3bxe0IW57o_DK8issN5B2r3lozw__AmKkiIoR2H-hnnGikhtZv5d9RIUYoEA_jFalm0-T-kPQYJKJp7bnjZFjy8rd_k459jEu0Adejf/s1600/bled.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRhM3khakjiS4jzetDLsGP-7lZ7aoWm6u57ed0X3bxe0IW57o_DK8issN5B2r3lozw__AmKkiIoR2H-hnnGikhtZv5d9RIUYoEA_jFalm0-T-kPQYJKJp7bnjZFjy8rd_k459jEu0Adejf/s640/bled.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Inny wymiar Słowenii — malowniczy Bled.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-60722007540337699602018-05-15T13:30:00.002+02:002018-09-02T20:02:06.029+02:00PREALPI GARDESANE — ferraty nad jeziorem GardaVia ferraty (z włoskiego „żelazne drogi") to, mówiąc ogólnie, szlaki poprowadzone w skalistym terenie, wyposażone w stalowe liny, drabinki, klamry… Prowadzą zazwyczaj terenami o dużej ekspozycji, często z pionowymi odcinkami do pokonania. Ich bezpieczne przejście wymaga odpowiedniego sprzętu — uprzęży, lonży, kasku, rękawiczek. Pierwsze takie drogi powstały na potrzeby żołnierzy, by ułatwić im poruszanie się w terenie górskim, potem szlaki te zaczęli eksplorować także turyści. Ferraty mają różną trudność — często stosuje się klasyfikację sześciostopniową A—F, gdzie A to droga dla początkujących, a F — dla ekspertów z doskonałą kondycją i umiejętnościami wspinaczkowymi.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5e2vkAMczHSfPuj2cZblSBMSaFXkZR2Z-VkJZFslQrWjR5v-QlDpJgoZom6u3Wi5eHcCQvA4Nbf_YvsivrL32lr4ZHWgO7rhCoz96VldBd7dTilzI2QTDYXj9xmt_8qwbO0I3LH9ntxNb/s1600/monte+casale+Wawek.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="886" data-original-width="1181" height="440" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5e2vkAMczHSfPuj2cZblSBMSaFXkZR2Z-VkJZFslQrWjR5v-QlDpJgoZom6u3Wi5eHcCQvA4Nbf_YvsivrL32lr4ZHWgO7rhCoz96VldBd7dTilzI2QTDYXj9xmt_8qwbO0I3LH9ntxNb/s640/monte+casale+Wawek.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wawek na ferracie Che Guevara (fot. Wojo)</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Pomysł by wyruszyć na ferraty mościł się w naszej głowie od dwóch lat. Wawek przeszedł z nami wiele górskich pasm, w tym również skaliste i ubezpieczone, czekaliśmy jednak aż skończy 12 lat. Dlaczego? Pośpiech i brawura w górach nigdy do nas nie przemawiały, wyznajemy zasadę powolnego, lecz dogłębnego wtajemniczania dzieci w górski świat. Żelazne drogi przystosowane są do możliwości osób dorosłych — niski wzrost i niewielka siła u dzieci bardzo utrudniają wędrówkę, a momentami mogą czynić ją niebezpieczną. Naszą decyzję o wyjeździe na ferraty ułatwił nie tylko wiek Wawka, ale także sekcja wspinaczkowa — przez kilka miesięcy Wawek ćwiczył na ściance, zdobywając podstawowe umiejętności i oswajając się z wysokością, tak by wędrówka po żelaznych drogach była przyjemnością, a nie stresem. Na zapoznanie się z ferratami wybraliśmy region jeziora Garda. Wśród bogactwa tamtejszych dróg jest sporo łatwych i średnio trudnych — w końcu dla nas także była to ferratowa premiera.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1rwOFSbfnZszBj_6I1rsLo8cWfuYXWfZVDFeEEp-9sIzcs_FhxKFtTt8gnd3cakJkmolidQmZNa6VKcW0p_s9ZrC1op6-QT8lX4CxAJTpEBLt79mBWHv1zgwfrYJARRq1FCnXEKvrrazD/s1600/szczyt+colodri.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="801" data-original-width="1181" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1rwOFSbfnZszBj_6I1rsLo8cWfuYXWfZVDFeEEp-9sIzcs_FhxKFtTt8gnd3cakJkmolidQmZNa6VKcW0p_s9ZrC1op6-QT8lX4CxAJTpEBLt79mBWHv1zgwfrYJARRq1FCnXEKvrrazD/s640/szczyt+colodri.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Widok na jezioro Garda ze szczytu Colodri (fot. Wojo)</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Prealpi Gardesane należą do Południowych Alpach Wapiennych (jak Dolomity). Góry, które otaczają jezioro Garda, tworzą pasmo zwane po włosku Monti del Garda. Choć szczyty nie imponują wysokością, robią niezwykłe wrażenie (najwyższy Monte Caplone, inaczej Cima delle Guardie, ma 1976 m n.p.m.; najwyższy szczyt całych Prealpi Gardesane: Monte Cadria — 2254 m n.p.m.). Nad ogromną taflą wody wypiętrzają się strome wierzchołki niczym wulkaniczne stożki. Niżej zazwyczaj porośnięte są bujnymi lasami, wyżej strzelają w niebo wzbudzającymi respekt zerodowanymi wapiennymi ścianami. Leżące w pobliżu jeziora urokliwe miasteczko Arco to mekka wspinaczy sportowych, na okolicznych ścianach, malowniczo górującymi nad zabudową, wytyczono ponad tysiąc skalnych dróg.<br />
<br />
Koniec kwietnia i początek maja to świetny czas na odwiedzenie tych stron. Klimat, łagodzony ogromną taflą wody, jest ciepły, po śniegu dawno nie ma śladu. Co ważne, słońce nie przypieka tak mocno jak w wakacje, pokonywanie skalnych ścian jest więc mniej uciążliwe. Niestety podczas naszego wyjazdu pogoda nie rozpieszczała: było więcej deszczu niż przejaśnień. Udało nam się jednak codziennie znaleźć okno pogodowe, by zmierzyć się ze skałą. Zapraszam na krótkie opisy zrobionych przez nas ferrat.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiHG0ZIPloCo3adyCmm_-eN3k6LAGHWCHWdozLulRpV0GhpnvUjtUcFyjbiWz_tGnSf-O0HC1H7zARCZRVq-DM5ILrx8t0yx1YGXIsXaZAZoAjUWH6nPIOJtVgvJJc8xEmN6vrRoZuB_L5V/s1600/miasteczko+wsrod+gor.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="793" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiHG0ZIPloCo3adyCmm_-eN3k6LAGHWCHWdozLulRpV0GhpnvUjtUcFyjbiWz_tGnSf-O0HC1H7zARCZRVq-DM5ILrx8t0yx1YGXIsXaZAZoAjUWH6nPIOJtVgvJJc8xEmN6vrRoZuB_L5V/s640/miasteczko+wsrod+gor.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Jedno z zagubionych wśród gór włoskich miasteczek… W drodze na Cima Rocca (fot. Wojo)</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;"><b>1. DZIEŃ: NA CIMA ROCCA</b></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>Biacesa — Cima Capi — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>Bivacco Arcione — </i></span>Cima Rocca — Biacesa</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlak 470 — via ferrata F. Susatti — via ferrata M. Foletti — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>szlak 471 i 460)</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>
<br />czas przejścia: 7 godzin</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i> </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i> (ferraty 1,5 godziny)</i></span></i></span></i></span></i></span> suma podejść: 800 m trudność: *|**</i></span><br />
<br />
Korzystając z bezdeszczowego dnia, postanowiliśmy zacząć naszą ferratową przygodę dość forsownie, od zdobycia Cima Rocca kombinacją dwóch żelaznych dróg. Wycieczka, długa czasowo, nie jest trudna technicznie: to nasze pierwsze spotkanie z ferratami, wybraliśmy więc drogi nie aż tak wymagające pod względem umiejętności. Obie ferraty, którymi wiedzie trasa, oznaczone są symbolem B — dobre dla osób mających niewielkie doświadczenie w przejściach dróg ubezpieczonych. Włosi, którzy stosują nieco inny system klasyfikacji, oznaczają je jako PD, niezbyt trudne — przeznaczone dla osób z doświadczeniem w turystyce wysokogórskiej, bez większego lęku wysokości. Drogi są mało <span class="" id="result_box" lang="pl"><span class="">eksponowane, wymagają niewielkiej siły fizycznej, zostały ubezpieczone na niemal całej długości. </span></span>Jednym słowem: są dobre na dobry początek.<br />
<br />
Samochód zostawiamy na parkingu w miasteczku <b>BIACESA</b>. Pierwsze półtorej godziny prowadzi nas szlak 470 (senter dei Bech, czyli ścieżka kozy): urokliwa wąska leśna dróżka z kilkoma punktami widokowymi na jezioro Garda. Potem wkraczamy na ferratę F. Susatti (szlak nr 405). W sezonie jest na niej gęsto od turystów, na szczęście pochmurny dzień nie sprzyja długim wędrówkom i dzięki temu możemy się cieszyć pustką i spokojem (podczas całej wyprawy spotykamy dosłownie kilkanaście osób). Podobno aż do początku XXI wieku Cima Rocca i jej okolice niemal w ogóle nie były odwiedzane, tylko mieszkańcy znali stare wojenne ścieżki. Wraz z eksplozją turystyki outdoorowej szlaki przystosowano dla wędrowców i frekwencja ogromnie wzrosła.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEibuZruSWp1ymhqE9xN7Wxw2_-5KWDAQGS-FyVy_0gmjs8Zb9cPoNeGb0LyEVJyP6EtQO9K72aaAJW_UfL-nAZlF8FvO3jdTqxSiV6OYCO4eaMCuqlKqrcYs8AX6HiXH_a0aH9RhvJSfg82/s1600/Ferrata+Susatti.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="885" data-original-width="1341" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEibuZruSWp1ymhqE9xN7Wxw2_-5KWDAQGS-FyVy_0gmjs8Zb9cPoNeGb0LyEVJyP6EtQO9K72aaAJW_UfL-nAZlF8FvO3jdTqxSiV6OYCO4eaMCuqlKqrcYs8AX6HiXH_a0aH9RhvJSfg82/s640/Ferrata+Susatti.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ferrata F. Susatti. Na górze, od lewej: Ela, Iwona, Wawek (fot. Wojo);<br />
na dole, od lewej: Wojtek, Wojo, Ela (fot. Iwona)</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgiT6Vir71Hh9GMvt1GkA-67PJO6mNFpDVeLD9IKOgZByooM6jfCdhkn3RT0VCIy-TaauKQDP1QSQpIpuZwen0HLtfBzoD2YUo2GQ48-Gzq9YYBd15PLjRmMvntoMO5xlT8x4-j096itb_9/s1600/na+feracie+Susatti.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="841" data-original-width="1181" height="405" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgiT6Vir71Hh9GMvt1GkA-67PJO6mNFpDVeLD9IKOgZByooM6jfCdhkn3RT0VCIy-TaauKQDP1QSQpIpuZwen0HLtfBzoD2YUo2GQ48-Gzq9YYBd15PLjRmMvntoMO5xlT8x4-j096itb_9/s640/na+feracie+Susatti.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Wędrówka ferratą Susatti trwa około godziny. Droga wiedzie po stosunkowo łatwych do pokonania skałach, kilka razy przekracza się pozostałości austriackich okopów z pierwszej wojny światowej. Duże wrażenia robią widokowe półki, zapewniające wspaniałe panoramy na Monte Baldo, ośnieżony Adamello i jezioro Garda. Ładny widok oferuje też <b>CIMA CAPI</b> (907 m n.p.m.). Pierwszy zdobyty szczyt tego dnia wita nas włoską flagą i książką wejść schowaną w blaszanej puszcze. W zeszycie sporo polskich wpisów.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5yt8MFbExKFTFZEX3uhYT7JQo0lZkT2v3CjfAVMm40_aTqLfRqQ5moRWtKyDREX45AwcAbmQuVJQqUIs7yn0UK7IPqCODaCChVRYH0ITJUjr52pnQcoBg1ebF-P3gGjqBx6eMbSZEpWU6/s1600/cima+capi.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="872" data-original-width="1181" height="430" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5yt8MFbExKFTFZEX3uhYT7JQo0lZkT2v3CjfAVMm40_aTqLfRqQ5moRWtKyDREX45AwcAbmQuVJQqUIs7yn0UK7IPqCODaCChVRYH0ITJUjr52pnQcoBg1ebF-P3gGjqBx6eMbSZEpWU6/s640/cima+capi.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Cima Capi — widok ze szczytu wspaniały: na jezioro Garda, miasteczko Riva oraz dolinę Ponale. Podczas pierwszej wojny światowej tereny masywu stanowiły strategiczny punkt kontroli nad doliną, stąd ciąg galerii, bunkrów i chodników ciągnących się wzdłuż grzbietu. Z Cima Capi do kolejnej ferraty trasa wiedzie wąską ścieżką nad przepaściami — wędrówka potrafi być emocjonująca (fot. Wojo i Iwona).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirnCBzXI7-QSFHJKnumpAD7aavvqlezLHvgBn7Vw1m9ZZl-7DrZdichjBQHRbvnY5Hx2JnxRjsWXyr2C-Bd_tNrejCeTimJFgsbQdYssvMCdCOcB2x7jAG45JaMhn2oCZDrqvqO5gQ-Dcd/s1600/chodnik+zolnierski.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="886" data-original-width="1339" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirnCBzXI7-QSFHJKnumpAD7aavvqlezLHvgBn7Vw1m9ZZl-7DrZdichjBQHRbvnY5Hx2JnxRjsWXyr2C-Bd_tNrejCeTimJFgsbQdYssvMCdCOcB2x7jAG45JaMhn2oCZDrqvqO5gQ-Dcd/s640/chodnik+zolnierski.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Po krótkiej wędrówce grzbietem dochodzimy do rozwidlenia szlaków i wejścia na kolejną ferratę: M. Foletti. Przed nami znów ciąg ubezpieczonych ścianek. Początek ferraty to przejście po klamrach nieco eksponowaną półką, potem kilka skałek do pokonania i zejście rynną na wypłaszczenie. Niedługa, ale ciekawa trasa w ciągu pół godziny doprowadza do <b>BIVACCO ARCIONE</b> (858 m n.p.m.), samoobsługowego schronu, w którym można przygotować herbatę i coś do jedzenia (jest kuchnia z paleniskiem, garnki, sztućce, a nawet herbata, kawa, makaron, oliwa), a w razie czego przenocować. To dobre miejsce na odpoczynek, przed schronem ustawiono kilka ław, rozciąga się stąd ładny widok. Równie ładnie, może nawet bardziej malowniczo, jest 100 metrów dalej, przy kościółku San Giovanni. Podczas pierwszej wojny światowej został on celowo zburzony, aby utrudnić namierzenia artylerii, i odbudowany w latach 80. XX wieku.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiStf1-_GJypWCtocUtSotRvH6OATvzONCURIKgfEh-vSOsSxlbD9ENJ0N1t7MVcHYq5R3gtM_UDCBN018Jj_SNh8ZYFhu9w0kf637_UeuMXoOtKj8HqQv8iQx1uGHlWfvmSqH5tdu7VLsz/s1600/ferrata+Foletti+1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="886" data-original-width="1334" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiStf1-_GJypWCtocUtSotRvH6OATvzONCURIKgfEh-vSOsSxlbD9ENJ0N1t7MVcHYq5R3gtM_UDCBN018Jj_SNh8ZYFhu9w0kf637_UeuMXoOtKj8HqQv8iQx1uGHlWfvmSqH5tdu7VLsz/s640/ferrata+Foletti+1.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Krótka, ale ciekawa ferrata M. Foletti (fot. Wojo) oraz kościółek San Giovanni (fot. Iwona). <br />
Na zboczu poniżej kościółka (dojście ze szlaku 471 do Biacesy) można obejrzeć żołnierskie schrony. <br />
W ich wnętrzu urządzono niewielką wystawę fotograficzną dotyczącą czasów pierwszej wojny światowej i włosko-austriackiego konfliktu.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjg2MsaIsBzuHGLOk3vfz6vjyR7AmqsSl7v0F9SuCTQZLUAENtPhE_Am6d8JonrvPDbBa8E69eapanTk8Asj4673Rk8jiOcwXZgLhI3Tt52oVm4dV-OmYZKz2uSUS_JnlOiIzNYr7NgTaiS/s1600/kosciolek.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="809" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjg2MsaIsBzuHGLOk3vfz6vjyR7AmqsSl7v0F9SuCTQZLUAENtPhE_Am6d8JonrvPDbBa8E69eapanTk8Asj4673Rk8jiOcwXZgLhI3Tt52oVm4dV-OmYZKz2uSUS_JnlOiIzNYr7NgTaiS/s640/kosciolek.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Spod kościółka szlak 471 w ciągu 30 minut wyprowadza na Cima Rocca. Ścieżka wije się po zboczu, kilka razy wchodząc do tuneli wydrążonych w skale podczas pierwszej wojny światowej. Niskie, wąskie, z otworami strzelniczymi, stanowią jeszcze jedną atrakcję na szlaku. Dwa pierwsze korytarze są krótkie, do przejścia bez światła, trzeci — Gallerie del Guerra — ma prawie 100 metrów długości i wymaga czołówki (tunel można obejść, idąc wariantem szlaku). Ostatnie kilkadziesiąt metrów dojścia na <b>CIMA ROCCA</b> (1090 m n.p.m.) wiedzie nieco eksponowaną ścieżką gwarantującą świetne widoki. Szczyt zdobi żelazny krzyż. Jest też oczywiście książka wejść. Warto tu chwilę pobyć i nacieszyć oczy krajobrazami. Potem czeka nas już tylko 1,5-godzinne zejście do Biacesy.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhS0o7IzJh0xwiplMuUettnwyH1gFLOPjGxfN6RwXw5yubria7Ae8_LDsv3HXe_4eVQ4TbhOYAIDVhqPHVfATz0zIfuajZMaK7bhmO9ASW_SmVyZTLVUkiu5omWKD2jlBGfa0NasBsuzpT/s1600/tunel+1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="886" data-original-width="1341" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhS0o7IzJh0xwiplMuUettnwyH1gFLOPjGxfN6RwXw5yubria7Ae8_LDsv3HXe_4eVQ4TbhOYAIDVhqPHVfATz0zIfuajZMaK7bhmO9ASW_SmVyZTLVUkiu5omWKD2jlBGfa0NasBsuzpT/s640/tunel+1.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tunele z pierwszej wojny światowej i opadająca stromą ścianą w kierunku jeziora Garda — Cima Rocca <br />
(fot. Wojo i Iwona).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-vDiS_E8ebKqIEdtEUmcpxLNneNHocvLDIFBghKLjhkKTHw9UabxQjvKJQk4kFlvwQ1m6CygGHujKU9hMkFda0ewsTqUu10iMx2uAtXwLArO0148Y9-jwQkwrPqoGM5KVBK7CkQ2zH29c/s1600/cima+rocca+szczyt.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="865" data-original-width="1181" height="410" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-vDiS_E8ebKqIEdtEUmcpxLNneNHocvLDIFBghKLjhkKTHw9UabxQjvKJQk4kFlvwQ1m6CygGHujKU9hMkFda0ewsTqUu10iMx2uAtXwLArO0148Y9-jwQkwrPqoGM5KVBK7CkQ2zH29c/s640/cima+rocca+szczyt.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Wrażenia? Cała trasa jest bardzo widokowa, dodatkową atrakcją są tunele i okopy z czasów I wojny światowej. Wędrówka to idealne połączenie górskich klimatów i śródziemnomorskich krajobrazów z dawką emocji związaną z pokonywaniem skalnych odcinków. Obie ferraty zostały odnowione w 2014 roku, liny są solidnie osadzone. Ekspozycja nie przeraża, choć oczywiście wszystko zależy od wrażliwości na pustkę pod stopami (sama mam lęk wysokości, ale tu jeszcze było w porządku). W całości wyprawa niezwykle satysfakcjonująca. Piękne i interesujące przejście dla niemal wszystkich.<br />
<br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;"><b>2. DZIEŃ: NA COLODRI</b></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>Arco — Colodri — Arco</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i></i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(via ferrata Colodri — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>szlak 431B)</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>
<br />czas przejścia: 2,5 godziny</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i> </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i> (ferrata 1 godzina)</i></span></i></span></i></span> suma podejść: 300 m trudność: * | **</i></span><br />
<br />
Drugi dzień wita nas deszczem. Z prognozy wynika, że po południu przestanie padać na jakieś 3 godziny. Postanawiamy wybrać się na niedługą ferratę Colodri. Jej pokonanie powinno nam zająć godzinę, dojście i zejście około 1,5 godziny. Tyle, by zmieścić się w oknie pogodowym. Ferratę wycenia się podobnie jak te dzień wcześniej (B lub B|C) — jest odrobinę trudniejsza technicznie, ale w zamian krótka i kondycyjnie niewymagająca. Psychicznie warto przygotować się na większą ekspozycję, choć nadal jest ona do zaakceptowania. Droga ze względu na łatwość dostępu jest bardzo popularna, ale znów mamy szczęście — podczas przejścia nikt nie depcze nam po piętach, dopiero pod sam koniec dogania nas trójka Włochów. I to tyle z osób spotkanych na szlaku.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjqJFHuRJMrczJDkzMkEWeRC4I025WaShbZTunFUFJq1rO-76Cn4HMwJuy9JpYSADCeKc5rp75VF0r0Dk5Gb9Mi0iU_JcPvp6zuMuvt_Lg7S_sKhkf34GYDNx2nU9gorhz-6gZbHAnY25ql/s1600/colodri2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="886" data-original-width="1340" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjqJFHuRJMrczJDkzMkEWeRC4I025WaShbZTunFUFJq1rO-76Cn4HMwJuy9JpYSADCeKc5rp75VF0r0Dk5Gb9Mi0iU_JcPvp6zuMuvt_Lg7S_sKhkf34GYDNx2nU9gorhz-6gZbHAnY25ql/s640/colodri2.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ferrata na Colodri — łatwa technicznie, choć ze sporą ekspozycją (fot. Wojo i Ela).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgk91S4Sz4LUPk5jhEBuMU0F3dXd3mKg_Fd1001NkS4LlbPGtq4EP-_7m80CeL1tEabz7dPSGuCnbVi8WO0SYctbVV1pI4q7mjuyavjfBEtph4LxIB5Kpdim8ZVOISvmZA2Op54OHyqLOXj/s1600/colodri4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="886" data-original-width="1181" height="440" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgk91S4Sz4LUPk5jhEBuMU0F3dXd3mKg_Fd1001NkS4LlbPGtq4EP-_7m80CeL1tEabz7dPSGuCnbVi8WO0SYctbVV1pI4q7mjuyavjfBEtph4LxIB5Kpdim8ZVOISvmZA2Op54OHyqLOXj/s640/colodri4.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Samochód można zostawić w małej zatoczce przy bocznej drodze w Arco, w okolicy kempingu i basenu miejskiego. Malownicza ścieżka wśród głazów prowadzi stamtąd do podstawy ściany. Okolica to mekka wspinaczy — ogromna ściana Colodri nawiesza się 200-metrowymi zerwami i robi ogromne wrażenie. Ferrata jest świetnie utrzymana, podczas jej pokonywania podziwia się rozległe widoki na Arco i dolinę. Trasa to trawers ogromnego wapiennego stoku, najbardziej pionowy odcinek, choć z nieco mniejszą ekspozycją, bo wiodący czymś w rodzaju rysy, czeka nas na końcu ferraty, tuż przed wyjściem na wierzchołkowe wypłaszczenie. Stamtąd po ogromnych głazach zabezpieczonych mocarnymi linami przed ewentualnym odpadnięciem w kilka minut dochodzi się do krzyża wskazującego szczyt <b>COLODRI </b>(400 m n.p.m.).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGevIWo_zuEqUGfgnKEA0kckfD-mONmYM2cbfcduNMyMihVhMqUnXvxQRoEBGIyslGw5ZYNX6upUlAaHNdFfZ1uFUxJxCBUP5WKQoHEKCscS6-dHiLyN514_DKScy6DUwTOQH_iQYetKTa/s1600/colodri5.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="826" data-original-width="1181" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGevIWo_zuEqUGfgnKEA0kckfD-mONmYM2cbfcduNMyMihVhMqUnXvxQRoEBGIyslGw5ZYNX6upUlAaHNdFfZ1uFUxJxCBUP5WKQoHEKCscS6-dHiLyN514_DKScy6DUwTOQH_iQYetKTa/s640/colodri5.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Krzyż na Colodri widziany z ostatnich metrów ferraty.<br />
Po zejściu warto odwiedzić zamek i przejść się po Arco (fot. Wojo).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0FtdvzAKvo1LdOziq7FtpJkRGEZ_14s8gEXxR_R2NrYUtnw_uOs1NequG9PsIzw6nkdqlcCixK28EnFhE40RMBkvpn57CD8T-HerUW8_30RyIGtcFamopI1_Wsf0GOty-gjuMepCL41UH/s1600/Arco.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="779" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0FtdvzAKvo1LdOziq7FtpJkRGEZ_14s8gEXxR_R2NrYUtnw_uOs1NequG9PsIzw6nkdqlcCixK28EnFhE40RMBkvpn57CD8T-HerUW8_30RyIGtcFamopI1_Wsf0GOty-gjuMepCL41UH/s640/Arco.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Szlak zejściowy sprowadza do ładnego kościółka Santa Maria di Laghel i zamku Arco, który warto zwiedzić, tym bardziej że sama ferrata nie zajmuje aż tak dużo czasu.<br />
<br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;"><b>3. DZIEŃ: NA MONTE CASALE</b></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>Pietramurata — Monte Casale — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Pietramurata </i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(via ferrata Che Guevara — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>szlak 427)</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>
<br />czas przejścia: 8–9 godzin</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i> </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i> (ferrata 4–5 godzin)</i></span></i></span> suma podejść: 1400 m <br />trudność: ** | ***</i></span><br />
<br />
Colodri pozostawiło w nas pewien niedosyt, trzeciego dnia postanawiamy więc zmierzyć się z czymś bardziej wymagającym. Ferrata Che Guevara okazuje się niezwykłym przeżyciem — to ponad 4 godziny ciągłego bycia w ścianie i 1400 metrów przewyższenia do pokonania! Technicznie droga wyceniana jest na C — dla osób doświadczonych i dobrze obeznanych z trudnościami występującymi na żelaznych perciach. Włosi klasyfikują ją jako TD-, czyli trudną, mocno wyeksponowaną, z miejscami wymagającymi siły w ramionach. Trudności techniczne w żadnym momencie nie są duże, ale droga stanowi wyzwanie zarówno z powodu dużego przewyższenia, jak i długości odcinków ubezpieczonych. Co ciekawe, ferrata Che Guevara to realizacja prywatna. W latach 90. XX wieku wyznakował
ją alpinista George Bombardelli, wspinaczkowa sława z regionu Trentino. Podobno kubański rewolucjonista, który patronuje drodze, też miał alpinistyczne doświadczenia, gdzieś się wspinał, wprawdzie niezbyt długo, bo wezwały go inne obowiązki, ale zawsze :-).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgEUIawYnK7J_Px7rhxZzlfj9HWPN0vRLTcQ31a4FxhvI90RzNyDHSoOHKEPAwF_nbF6Ss_AWDEKydZXPZw40apGxacH-py0Bqy5pL87TjiuZzyG9958XFpOndN7bSCaFQwac5_wChg21v6/s1600/sciana+monte+casale1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="805" data-original-width="1181" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgEUIawYnK7J_Px7rhxZzlfj9HWPN0vRLTcQ31a4FxhvI90RzNyDHSoOHKEPAwF_nbF6Ss_AWDEKydZXPZw40apGxacH-py0Bqy5pL87TjiuZzyG9958XFpOndN7bSCaFQwac5_wChg21v6/s640/sciana+monte+casale1.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Dzika i wyniosła ściana, którą prowadzi ferrata Che Guevara (fot. Wojo).</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Samochód zostawiamy w pobliżu kamieniołomu w miejscowości <b>PIETRAMURATA</b>. Kilka lat temu zmieniono początkowy przebieg ferraty ze względu na ciągły rozwój wyrobiska pożerającego podstawę ściany. Do miejsca startu prowadzi obecnie wąska ścieżka: najpierw obok zabudowań kamieniołomu, potem lasem. Przez cały dzień jesteśmy na trasie sami, nie licząc kozic. Samotność jeszcze bardziej podbija wrażenia z przejścia wapiennego masywu. Jest dziko, posępnie, niesamowicie. To prawdziwe obcowanie ze sobą i trudnościami. Pierwszy odcinek okazuje się dość mozolny — pokonanie pionowych ścianek wymaga wysiłku ramion. Potem łapiemy rytm i centralny fragment ferraty, 500 metrów non stop w górę, już nie jest tak wykańczający. Technicznie jest tu stosunkowo łatwo — drogę wyznaczają i lina, i ciąg klamer, jest się czego przytrzymać. Ekspozycja robi jednak wrażenie, wolę nie patrzeć pod nogi, kto wie, czy dałabym radę postawić kolejne kroki. Wawek nie ma takich problemów, pomyka radośnie w górę, od czasu do czasu przystając, by podziwiać rozległe widoki. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgS22gmTx7GM1hVGZQCYBxEsuQKOq4chZ6Sh4Fpz5yQmDTubsbYsXcdJ3ZLT4zZvTy6BzGVRt-SO9eCYJUGeAxg5sjE7S6fbGaJhLVhOCZB5maspoim6LTHssv6X1yYLiN7fu5BufT6WpSa/s1600/monte+casale.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="887" data-original-width="1342" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgS22gmTx7GM1hVGZQCYBxEsuQKOq4chZ6Sh4Fpz5yQmDTubsbYsXcdJ3ZLT4zZvTy6BzGVRt-SO9eCYJUGeAxg5sjE7S6fbGaJhLVhOCZB5maspoim6LTHssv6X1yYLiN7fu5BufT6WpSa/s640/monte+casale.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Powyżej początkowy odcinek ferraty, poniżej — część centralna ściany (fot. Wojo).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGGkUiyNLymmbR38e1kaXc2wZu7M624I9yIIxr9gJ3gRt1vbimbTLPpWxiMJejLlNBbxQwBW6SQGCWHZ8_WBoGJVT4i92ACNA8sLPVTzs6ndF8CChHg07arCjX-p5skGC13PO62DrbjCMy/s1600/monte+casale3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="886" data-original-width="1341" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGGkUiyNLymmbR38e1kaXc2wZu7M624I9yIIxr9gJ3gRt1vbimbTLPpWxiMJejLlNBbxQwBW6SQGCWHZ8_WBoGJVT4i92ACNA8sLPVTzs6ndF8CChHg07arCjX-p5skGC13PO62DrbjCMy/s640/monte+casale3.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Ostatnia część ferraty, powyżej wysokości 1200 metrów, znacznie się wypłaszcza. To wędrówka przypominająca bardziej tatrzańskie ścieżki niż żelazną perć. Trzeba jednak zachować uwagę — osypujący się rumosz skalny bywa zdradliwy, łatwo tu o poślizgnięcie. Zanim dotrzemy na wierzchołkowe wypłaszczenie, przyjdzie nam jeszcze pokonać dwie niewielkie, ale dość trudne technicznie skałki. Nie ułatwia tego dające się już we znaki zmęczenie. Sam szczyt to rozległa łąka, wiosną porośnięta krokusami. W ten sielankowy krajobraz aż trudno uwierzyć, wyłaniając się z surowego otoczenia skalistego monolitu. Do krzyża wieńczącego <b>MONTE CASALE</b> (1632 m n.p.m.) trzeba przejść kilkaset metrów. Nieco poniżej, tuż przy krzyżówce szlaków, znajduje się czynne sezonowo schronisko.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgou4aVyn6OtS4n8xfMucis3-p3s_qV2MkwEwnSWo7AcPmpCMbt44rkAzLss7gTo89fSTsdbypljYrVh2IeE_pkHdR3E7Cv9nHR4rbt1kKe-skY-F7F3OafzfxCcQwjHjtKq9114onleZQX/s1600/monte+casale7.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="816" data-original-width="1181" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgou4aVyn6OtS4n8xfMucis3-p3s_qV2MkwEwnSWo7AcPmpCMbt44rkAzLss7gTo89fSTsdbypljYrVh2IeE_pkHdR3E7Cv9nHR4rbt1kKe-skY-F7F3OafzfxCcQwjHjtKq9114onleZQX/s640/monte+casale7.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wyjście na wierzchołkowe wypłaszczenie Monte Casale. W oddali jezioro Garda. Wierzchołek to zupełnie inny świat — malownicza, przyjazna łąka. Robimy sobie zasłużony dłuższy odpoczynek (fot. Wojo). </td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjciFELO8gVMQzNRXDPxMMNdQq6x1Ff0zN7RWQYoKSY1iP6x1-qgHYJSm4v6Tp_LSuw1tpw8jvEurClkk2A68ydzbbqTPDryV26ESUaoguz77SSOnIJ4GjYxyk34BUNNlaFwekUdTU9Zsw/s1600/monte+casale8.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="812" data-original-width="1181" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjciFELO8gVMQzNRXDPxMMNdQq6x1Ff0zN7RWQYoKSY1iP6x1-qgHYJSm4v6Tp_LSuw1tpw8jvEurClkk2A68ydzbbqTPDryV26ESUaoguz77SSOnIJ4GjYxyk34BUNNlaFwekUdTU9Zsw/s640/monte+casale8.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Ferrata pozostawia niezapomniane wrażenia. Jest kwintesencją górskiej przygody: gwarantuje emocje, radość z pokonywania własnych słabości oraz kolejnych metrów ściany. Trzeba przyznać, że jest też wyczerpująca psychicznie i fizycznie, wymaga wielogodzinnego skupienia oraz ciągłej ciężkiej pracy całego ciała. Po takim wysiłku odpoczynek na łące nabiera dodatkowego smaku. Do Pietramuraty można zejść w 1,5 godziny inną ferattą — łatwą i bezproblemową, o czym niestety dowiedzieliśmy się już po wyprawie. Sami zafundowaliśmy nogom trzygodzinny marsz w dół szlakiem 427.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhi0aoxx6dLbLfdja9EgYZBmkJ0I3gMUHZbBzxSWgu81SlcMzt0NIQsnqqhgMxEbG2s5BdwIWZ7Y8h5drH1qOTaFogKnZzLo3DA-VQRmPJiaqcJVmM7TD5YtPd40ojZk2iRF5LJJNFgEzg4/s1600/che+guevara3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="820" data-original-width="1007" height="480" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhi0aoxx6dLbLfdja9EgYZBmkJ0I3gMUHZbBzxSWgu81SlcMzt0NIQsnqqhgMxEbG2s5BdwIWZ7Y8h5drH1qOTaFogKnZzLo3DA-VQRmPJiaqcJVmM7TD5YtPd40ojZk2iRF5LJJNFgEzg4/s640/che+guevara3.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">I jeszcze kilka migawek z Che Guevary. Poniżej jedno z łatwiejszych miejsc na ferracie, gdzie spokojnie można odsapnąć (fot. Wojo, Ela, Iwona).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3GEMQPMmDEqLDiXsNaz36_l-L9_03oVzsErzDehnERS5NTLvflQDu9spnZab2v8DJlPci8bs_4kNbe-PNltVCU98tlEYADTMxVEDFjmINQ_sRcb9gKzHkINDr4rlDqFEDafosCD8VfxON/s1600/che+geuvara8.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="886" data-original-width="1341" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3GEMQPMmDEqLDiXsNaz36_l-L9_03oVzsErzDehnERS5NTLvflQDu9spnZab2v8DJlPci8bs_4kNbe-PNltVCU98tlEYADTMxVEDFjmINQ_sRcb9gKzHkINDr4rlDqFEDafosCD8VfxON/s640/che+geuvara8.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Co warto dodatkowo wiedzieć? Ferrata wymaga czujności i ostrożności, przede wszystkim ze względu na osypujące się i spadające kamienie. Podczas deszczu robi się na niej bardzo ślisko, a szybkiej i łatwej ucieczki w bezpieczny teren nie ma. Wspinaczka jest na tyle męcząca, że trzeba mieć ze sobą duży zapas wody. Najlepiej wyruszyć na trasę w niezbyt słoneczny dzień i taki właśnie nam się trafił — było pochmurno, ale na szczęście podczas pokonywania ściany bezdeszczowo (pod koniec spadło kilka kropel deszczu). Zlało nas natomiast podczas zejścia, gdy nie miało to już większego znaczenia. Ferrata ma kilka odcinków nieubezpieczonych, wymagających prostej samodzielnej wspinaczki — na takich odcinkach ściana jest świetnie urzeźbiona, ich pokonanie nie sprawia więc większych kłopotów. Fragmenty nieubezpieczone nie są też nadmiernie eksponowane, jednak ewentualne poślizgnięcie lub upadek mogą zakończyć się tragicznie.<br />
<br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;"><b>4. DZIEŃ: PRZEZ WĄWÓZ RZEKI SALLAGONI</b></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>Drena — Castello Drena — Drena</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i></i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(via ferrata Rio Sallagoni</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>)</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>
<br />czas przejścia: 2 godziny</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i> </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i> (ferrata 1 godzina)</i></span></i></span></i></span></i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i> suma podejść: 200 m trudność: *|**</i></span><br />
<br />
Kolejny dzień znów deszczowy z niewielkim oknem pogodowym około południa. Nasz cel to ferrata poprowadzona mrocznym wąwozem rzeki Sallagoni, charakterem i klimatem coś zupełnie odmiennego od wyniosłych gór i skał. Technicznie droga jest wyceniana na C, Włosi opisują ją jako dość trudną, zawsze jednak ułatwioną przez umieszczony osprzęt. Ten osprzęt to nie do końca prawda, drugi odcinek ferraty nie ma poprowadzonej stalowej liny, tymczasem są tam miejsca, gdzie trzeba wspiąć się po śliskich skałach. Zazwyczaj zamocowano na tych odcinkach klamry, które ułatwiają zadanie, i dla autoasekuracji warto się w nie wpinać, choćby jednym karabinkiem. Po drodze są też dwa tybetańskie mostki, czyli rozpięte stalowe liny po których przechodzi się na drugą stronę wąwozu. Podobno niegdyś wąwozem prowadziła droga ucieczki z zamku, który góruje nad okolicą.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgzdoxGdSIhYM6R3MCScTcFnnk6tNLYk07qL0b8XrNzDkjwFqX5gIEwu-_vExJi-Xzgd7v8PH3l-OkgG5jX8ZbBV0HAuDufmdQpkU270Pb1SjnN9PJY53DD4Q_ptOXvniqpZkHMyrlD7zvp/s1600/sallagoni.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="886" data-original-width="1181" height="430" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgzdoxGdSIhYM6R3MCScTcFnnk6tNLYk07qL0b8XrNzDkjwFqX5gIEwu-_vExJi-Xzgd7v8PH3l-OkgG5jX8ZbBV0HAuDufmdQpkU270Pb1SjnN9PJY53DD4Q_ptOXvniqpZkHMyrlD7zvp/s640/sallagoni.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Początkowy fragment ferraty Rio Sallagoni. Choć wygląda jakby potok szemrał blisko pod nogami, wspinaczka przebiega dobrych kilka metrów nad nurtem (fot. Wojo).</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Ferrata zaczyna się spektakularnie — od wejścia w czeluść dwóch wyniosłych ścian, które u góry niemal się ze sobą stykają. Klamry wbite w skałę są bardzo śliskie, odległości pomiędzy nimi spore, powietrzny odcinek długi, momentami skała odpycha od liny. To najtrudniejszy fragment ferraty, dość siłowy, dla nas tym trudniejszy, że wszystko ocieka wodą. Latem, przy suchej skale, na pewno jest łatwiej. Przedostajemy się na wyższy poziom wąwozu i przechodzimy pierwszym tybetańskim mostkiem na jego drugą stronę. Zawieszony wysoko nad wodą, daje nam wiele radości. Drugi mostek jest znacznie krótszy i oznacza koniec drogi ubezpieczonej liną. Nieco dalej można opuścić wąwóz, by dojść do Castello Drena zwykłą ścieżką, lub kontynuować ferratę. Wybieramy to ostatnie.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkLVgbJ63vrbirL9n2Mdm0l9CX3IymW4LzucoG785X9Q_PtGCoeEpV3qx9QNIxNgtHLIHLlpiAV4ZBcm1ijya1YKSk8emrJLTKPMDhPYPO55wevNF7pds9JbTrMm_tM504DA6Nwy297KO1/s1600/rio+sallagoni1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="887" data-original-width="1342" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkLVgbJ63vrbirL9n2Mdm0l9CX3IymW4LzucoG785X9Q_PtGCoeEpV3qx9QNIxNgtHLIHLlpiAV4ZBcm1ijya1YKSk8emrJLTKPMDhPYPO55wevNF7pds9JbTrMm_tM504DA6Nwy297KO1/s640/rio+sallagoni1.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Krajobraz wąwozu. Poniżej przeprawa przez pierwszy tybetański mostek (fot. Wojo i Iwona)</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigXVIbADeXBpk0qJUnjWCF_oxbHy2ysbv6MHiiVZ6dALxJsikTESR8Xh_aBDK2AG6By_9jrDqk-iAZtLaxicZEsr94zx1LPpf_g9lBXX7NV8idBx8GxX70g2c3LDTl1SQcKGlQeZQ856Bm/s1600/rio+sallagoni3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="887" data-original-width="1342" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigXVIbADeXBpk0qJUnjWCF_oxbHy2ysbv6MHiiVZ6dALxJsikTESR8Xh_aBDK2AG6By_9jrDqk-iAZtLaxicZEsr94zx1LPpf_g9lBXX7NV8idBx8GxX70g2c3LDTl1SQcKGlQeZQ856Bm/s640/rio+sallagoni3.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Drugi odcinek to wędrówka dnem wąwozu, po kamieniach wystających z wody, a w miejscach, gdzie strumień tworzy progi — wspinaczka po skałach. Liny zapewniającej bezpieczeństwo brak, na skałach zamontowano natomiast klamry. Wprawdzie nigdy nie wdrapujemy się wyżej niż na 4–5 metrów, ale i klamry, i skały są bardzo mokre, dodatkowo oślizgłe od glonów i mchów. W newralgicznych punktach bezpieczniej jest wpinać się w uchwyty. Marsz korytem potoku przy niskim stanie wód to pestka, po dużych opadach — niezła ekwilibrystyka. Nie udaje nam się przejść tego odcinka suchą nogą, ale zabawy i kombinowania mamy co niemiara.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVNjM1tC0lmbzjfntsBPJheSbAMfsZvRT3EwhrOzFnS7mz4doRL646GiazplhBoxQiHbnAYSmMgqisUdlNBLQ9oBVR2cU3Yj0S8Sk-kAwTWPoHO6zxf3wyj7VNet5VLgaHPiyo00aRoJ4g/s1600/rio+sallagoni4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="885" data-original-width="1337" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVNjM1tC0lmbzjfntsBPJheSbAMfsZvRT3EwhrOzFnS7mz4doRL646GiazplhBoxQiHbnAYSmMgqisUdlNBLQ9oBVR2cU3Yj0S8Sk-kAwTWPoHO6zxf3wyj7VNet5VLgaHPiyo00aRoJ4g/s640/rio+sallagoni4.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Druga część ferraty — ściany, woda i my… (fot. Wojo i Iwona)</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Kiedy mokrzy wychodzimy na drogę w pobliżu zamku Drena, żałujemy, że ferrata tak szybko się skończyła. Jej wielką zaletą jest możliwość ominięcia lub opuszczenia wąwozu
łatwą ścieżką w kilku newralgicznych punktach. Jeśli okaże się, że jest
za trudno — możemy odpuścić, co daje spory komfort psychiczny. Trasa przypomina nieco klimatem Słowacki Raj, tam też wędruje się wąwozami potoków, tu jest jednak nieco trudniej i bardziej dziko (choćby z tego powodu, że znów jesteśmy na całej ferracie sami). Po wszystkim na spokojnie można odwiedzić ruiny zamku ładnie usytuowane na wzniesieniu. Wstęp jest płatny, główna atrakcja to wejście na wieżę i podziwianie widoków. Powrót do samochodu wiedzie wygodną ścieżką pośród śródziemnomorskiej roślinności.<br />
<br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;"><b>5. DZIEŃ: DO WODOSPADU RUZZA</b></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>Ballino — wodospad — Ballino</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(via ferrata Ballino</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>)</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>
<br />czas przejścia: 1,5 godziny (ferrata 30 minut) suma podejść: 150 m trudność: *</i></span><br />
<br />
Tego dnia wracamy do Polski, decydujemy się więc na króciutką, ale malowniczą ferratę wiodącą pod wodospad utworzony na potoku Ruzza. Parkujemy w miasteczku Ballino, skąd wygodnym traktem za drogowskazami w 30 minut dochodzimy do punktu widokowego. Pod samą wodę, spadającą ogromną kaskadą z wapiennego wzniesienia, pozwala podejść wyznakowana tu miniferrata. Wspinania jest tylko 15 minut i tyle samo schodzenia (wchodzimy i schodzimy tą samą drogą), wrażenia jednak duże. Ciąg klamer i dwa niewielkie mostki wyprowadzają do kotła utworzonego przez lecącą z góry wodę. Krople wirujące w powietrzu, huk uniemożliwiający komunikację i ogrom samego wodospadu sprawiają, że pokonanie prostej tak naprawdę drogi przynosi wiele satysfakcji.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhj6q_UkThthrfCncYyE1MGMDnNRiV6EQFcRT8qvVLtGsTzNUjIFiI3CShNI89KUCyp7ophFCOjr-KEd2Y3AQ5EYAjcloiSM05Uzezo2Ssdj62uObz-5Z3da-DjeHUsWHQXZJERCLo-ibL5/s1600/ballino6.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="882" data-original-width="1343" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhj6q_UkThthrfCncYyE1MGMDnNRiV6EQFcRT8qvVLtGsTzNUjIFiI3CShNI89KUCyp7ophFCOjr-KEd2Y3AQ5EYAjcloiSM05Uzezo2Ssdj62uObz-5Z3da-DjeHUsWHQXZJERCLo-ibL5/s640/ballino6.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Miniferrata Ballino — klamry i mostek, dojście pod wodospad i nasza ekipa; <br />
od lewej: Wawek, Iwona, Wojtek, Ela, Wojo (fot. Wojo).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVTT1lI6DRylxg1UJLmIYnoLntTi7Gx4ytzPyC64itC9kFT7Yw2kXK8z6qwW9_DFTXE5UgYtUKII_pbs5UPQbjq9WEZstPiE1uhP2PDcy4jKwyof2-BKaFt8OozFwdM5HruT0P4YCgeD-5/s1600/ballino3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="883" data-original-width="1338" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVTT1lI6DRylxg1UJLmIYnoLntTi7Gx4ytzPyC64itC9kFT7Yw2kXK8z6qwW9_DFTXE5UgYtUKII_pbs5UPQbjq9WEZstPiE1uhP2PDcy4jKwyof2-BKaFt8OozFwdM5HruT0P4YCgeD-5/s640/ballino3.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<br />
Żegnamy się z włoskimi ferratami. Było megapozytywnie i emocjonująco. Wrócimy.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4btBujeVumJIY8YKvbWf8HgPPLShagAFhuhDJ0WAGdOusMuD12Koh1PC4LJjtUAXrW7UCJ-_rBTkemm9D1LilpM-CIhTpXUskw6XqJBV7XAgpXjqMyZYrsCJL_cn2C81NY2THF7hC1eay/s1600/ballino9.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="886" data-original-width="1181" height="430" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4btBujeVumJIY8YKvbWf8HgPPLShagAFhuhDJ0WAGdOusMuD12Koh1PC4LJjtUAXrW7UCJ-_rBTkemm9D1LilpM-CIhTpXUskw6XqJBV7XAgpXjqMyZYrsCJL_cn2C81NY2THF7hC1eay/s640/ballino9.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<br />Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-11612383378198737902017-09-19T18:14:00.000+02:002018-07-17T09:54:43.492+02:00TARNICA przez Bukowe Berdo<span style="color: #d5a6bd;"><i>Widełki — Bukowe Berdo — Krzemień — Przełęcz Goprowska </i></span><span style="color: #d5a6bd;">— <i>P</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>rzełęcz pod Tarnicą </i></span><span style="color: #d5a6bd;">— <i>Tarnica</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i> </i></span><span style="color: #d5a6bd;">— <i>Szeroki Wierch</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i> — Ustrzyki Górne</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlak niebieski </i></span><span style="color: #d5a6bd;">— żółty </span><span style="color: #d5a6bd;">— czerwony</span><span style="color: #d5a6bd;"><i>)</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>
<br />
czas przejścia: 7 godzin suma podejść: 1134 m
dystans: 20 km trudność: **<br />infrastruktura: brak</i></span><br />
<br />
Koniec wakacji postanowiliśmy spędzić w Bieszczadach. Byliśmy ciekawi, czy te góry, zupełnie odmienne w charakterze niż Tatry i skaliste partie Malej Fatry przypadną Wawkowi do gustu. Naiwnie założyliśmy, że początek września nie będzie już tak zatłoczony, tymczasem na szlakach ludzi było mnóstwo. Ponieważ Bieszczady uważane są za góry łatwe i przyjazne, królowały rodziny z małymi dziećmi oraz grupki licealnej młodzieży. Rejwach i wrzaski oraz marudzenie słychać było dosłownie co chwilę. Nie wiem dlaczego większość rodziców uznaje, że w górach można do woli krzyczeć, napominając wrzaskliwym głosem swoje pociechy: „Chodź już! Rusz się! Nie idź tam! Co robisz?! Zostaw!”. Nie dodawało to uroku tym górom i przyznam, że po pierwszym dniu — wędrówce po Połoninie Wetlińskiej — zwątpiłam, czy będzie to udany wyjazd.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<blockquote class="tr_bq">
Nad moimi nogami<br />
Wyciągniętymi wygodnie<br />
Kłębiące się chmury.<br />
[Issa]</blockquote>
</div>
<br />
Pomni nieprzyjemnych wrażeń z Połoniny Wetlińskiej, Tarnicę postanowiliśmy zdobyć trasą najmniej uczęszczaną, czyli najdłuższą — przez Bukowe Berdo. W przewodnikach i w necie można znaleźć zapewnienia o dzikości tego szlaku i małej liczbie turystów. Cóż, albo moje standardy są inne, albo nie zdaję sobie sprawy z tego, co dzieje się w Bieszczadach — tych Wysokich, najbardziej znanych — podczas wakacji :-). Było raczej tłoczno (w skali 1–3 jakaś 2) i wcale nie dziko. Ale mimo wszystko: pięknie. Powoli nabierające czerwonawej barwy hale robiły ogromne wrażenie, i to nawet na zwykle obojętnym krajobrazowo Wawku. Muszę też przyznać, że Bukowe Berdo jest chyba najbardziej urozmaiconą bieszczadzką połoniną, z licznymi skałkami i oczywiście wspaniałymi panoramami.<br />
<br />
Proponowana przez nas trasa nie tworzy pętli. Wysoki sezon, który w Bieszczadach trwa od czerwca do września, ma jednak swoje zalety. Jedną z nich jest świetnie działająca w tym czasie komunikacja zbiorowa, a dokładniej prywatne busy (niestety, drogie). Kursuje ich wówczas mnóstwo i o dojazd do Widełek, miejsca rozpoczęcia wycieczki, nie trzeba się martwić. Najlepszą opcją dla zmotoryzowanych, a wędrujący z dziećmi, zazwyczaj należą do tej kategorii, jest zostawienie samochodu w Ustrzykach Górnych (duże płatne parkingi) i podjechanie busem na miejsce startu. W ten sposób, schodząc z gór, kiedy zmęczenie daje o sobie znać, mamy zapewniony bezproblemowy i szybki powrót na kwaterę.<br />
<br />
<b>WIDEŁKI </b> (580 m n.p.m.) na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniają. Ot niewielki parking i budka, w której kupuje się bilet wstępu do parku… Ale to właśnie w tej okolicy, w dolinie potoku Zwór, w 1963 roku zbudowano zagrodę dla żubrów, podejmując próbę odtworzenia populacji tych zwierząt w Bieszczadach. Udało się. Obecnie w bieszczadzkich lasach żyje około 300 żubrów i z roku na rok jest ich coraz więcej. Nie znaczy to, że króla puszczy zobaczymy, wędrując niebieskim szlakiem na Bukowe Berdo. Już szybciej mamy szansę spotkać tu niedźwiedzia, przed którym ostrzegają tablice. Nam nie było to pisane, na świeżutkie tropy miśka natknęliśmy się natomiast następnego dnia w bezludnej dolinie Balnicy. Ale to już inna opowieść.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjZv30OFRr46t4bQJXbbVtrgwhaTihJsIC87gB17200M86MxtB0_UwvWC_XmJ5hsbpZW4wQv3N1GDhm1nOzB9HPBAA1ttyK9b93z3NdDGK-MO1dLFE1FA0OAP0FhLvJ6lOJAyZp_tSie60E/s1600/widelki.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjZv30OFRr46t4bQJXbbVtrgwhaTihJsIC87gB17200M86MxtB0_UwvWC_XmJ5hsbpZW4wQv3N1GDhm1nOzB9HPBAA1ttyK9b93z3NdDGK-MO1dLFE1FA0OAP0FhLvJ6lOJAyZp_tSie60E/s640/widelki.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Niebieski szlak z Widełek przez dwie godziny wiedzie leśną głuszą. Niektórym może się dłużyć :-).</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Zagłębiamy się w las, wędrując za niebieskimi znakami. Początkowo jesteśmy sami. Ścieżka szybko zaczyna się ostro piąć. Zdobywamy Kopę (886 m n.p.m.), a potem obchodzimy Widełki (1016 m n.p.m.). Las jest dorodny i wraz z wysokością wyraźnie się zmienia. Wysokie drzewa przechodzą w odmiany niższe, tzw. krzywulcowe, a następnie w formy krzewiaste. To nie tylko wpływ warunków klimatycznych, ale też prowadzonej tu niegdyś gospodarki pasterskiej. Obecnie po zaniechaniu wypasu następuje renaturalizacja zbiorowisk. Po niecałych dwóch godzinach dochodzimy do wiaty, gdzie można odpocząć i zebrać siły na dalszą wędrówkę. Postanawiamy zrobić sobie popas już na odkrytym terenie, zapewniającym piękne widoki. Szybko się okazuje, że nie jest to najlepszy pomysł: niemal zaraz po wyjściu na hale atakują nas fruwające mrówki, z nieba leje się żar, a o cieniu można tylko pomarzyć. Wędrujemy więc dalej, do majaczącego w oddali węzła szlaków.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgb228XqEKECdXG11UYiHsO80LnmscBTDv1ZaX4OsrmBlOrtBtFG3e-Um5QuPqvpKoQi5_tFgv17gGlIkPkGtdpb_tywmc_5ZpnVoVWtfd98XLT-T9Dkhivq1vtsMeMehq5MCvfsQDh1GnW/s1600/bukowe+berdo+poczatek.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgb228XqEKECdXG11UYiHsO80LnmscBTDv1ZaX4OsrmBlOrtBtFG3e-Um5QuPqvpKoQi5_tFgv17gGlIkPkGtdpb_tywmc_5ZpnVoVWtfd98XLT-T9Dkhivq1vtsMeMehq5MCvfsQDh1GnW/s640/bukowe+berdo+poczatek.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Las jak nożem uciął zamienia się w halę, wyjście na otwartą przestrzeń robi więc niesamowite wrażenie. <br />
Zielono-żółte łany traw, w oddali kopuły szczytów… Magiczny zakątek. Poniżej węzeł szlaków, gdzie skończyła się nasza samotność na trasie.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjsw34yB17I06EsW6D4WtdZqkPQCyszI32AwKFwV0maXf_OXRqOmN0EFmvJmR3xINe8PqOFCr8SNwWNIkWy6lWiFEJzklgJO42E6KaBZEpzCY4k4EglaEnFDqwkB8z1mkDWDgDh9kfWf0ot/s1600/Bukowe+Berdo+rozwidlenie+szlakow.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjsw34yB17I06EsW6D4WtdZqkPQCyszI32AwKFwV0maXf_OXRqOmN0EFmvJmR3xINe8PqOFCr8SNwWNIkWy6lWiFEJzklgJO42E6KaBZEpzCY4k4EglaEnFDqwkB8z1mkDWDgDh9kfWf0ot/s640/Bukowe+Berdo+rozwidlenie+szlakow.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<b>BUKOWE BERDO</b> ma cztery wierzchołki (wbrew temu, co twierdzi większość stron w necie). Pierwszy mijamy, zanim dojdziemy do krzyżówki z żółtym szlakiem. Nie ma nazwy, na mapach jest zaznaczany kotą 1073. Jak dotąd na szlaku nie spotkaliśmy nikogo, teraz jednak nasza samotność się kończy — z Mucznego za żółtymi znakami kapie strumień turystów. Jakby na pocieszenie, od tego miejsca zaczyna się najpiękniejszy krajobrazowo odcinek trasy. Wędrujemy wąskim grzbietem, który urozmaicają liczne wychodnie skalne. Rozległe widoki pozwalają podziwiać dolinę Sanu z jednej strony, a z drugiej — Szeroki Wierch i Tarnicę. Kiedy docieramy do <b>Szołtyni</b> (1201 m n.p.m.), drugiego wierzchołka Bukowego Berda i przy okazji fajnej miejscówki, robimy sobie przerwę. Ta część malowniczego grzbietu nosi nazwę Połoniny Dźwiniackiej i słynie z różnorodnych form skalnych oraz cennej roślinności naskalnej. W 2014 roku ze względu na ochronę tej roślinności skorygowano
przebieg szlaku. Teraz wiedzie on bardziej zboczem połoniny niż samym grzbietem i omija sporo skałek, co niektórych bardzo denerwuje.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEje7fP_BWKK8qAENJB-lkMTfWsAGH5aIo6YdP1eC0mPLy8LUkDUBMseln5SUpmNrLFYPHbGH8HNbc6z0ZQHFVTg4v1iBJL8JzKIs_-6Ap7WC1UD9d26EMypnPnipKR433MNm8NanpSvhGil/s1600/bukowe+berdo+szoltynia.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEje7fP_BWKK8qAENJB-lkMTfWsAGH5aIo6YdP1eC0mPLy8LUkDUBMseln5SUpmNrLFYPHbGH8HNbc6z0ZQHFVTg4v1iBJL8JzKIs_-6Ap7WC1UD9d26EMypnPnipKR433MNm8NanpSvhGil/s640/bukowe+berdo+szoltynia.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Szołtynia (↑↓), czyli drugi wierzchołek Bukowego Berda. Z lewej, na horyzoncie majaczy Połonina Caryńska. Słowo „berdo” pochodzi od prasłowiańskiego <i>br'do</i> i znaczy góra, pagórek, ale również — stroma góra, przepaść. Podobno pierwotnie grzbiet zwano Pukowe Berdo, od
właściciela terenu: nijakiego Puka. Austriacy, przygotowując mapy, przeinaczyli nazwę i tak otrzymaliśmy nie Pukowe, a Bukowe Berdo, które pozostało z nami do dzisiaj. Stamtąd przyszliśmy (↑), a tam idziemy (↓).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0fybBlrbjSfh-gzwo2UH30y074a-kVBecCjr-DgVf2kQG4AkSH1bnf-uR6QZdCpP_JdSF24FPEcHdJnhS2QviDeo_iHanaCsyL5vQK2IeNVt5KNjeGZRdRGB1WiW9ixgNqSlXKvb3ajHm/s1600/bukowe+berdo+kolejne.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj0fybBlrbjSfh-gzwo2UH30y074a-kVBecCjr-DgVf2kQG4AkSH1bnf-uR6QZdCpP_JdSF24FPEcHdJnhS2QviDeo_iHanaCsyL5vQK2IeNVt5KNjeGZRdRGB1WiW9ixgNqSlXKvb3ajHm/s640/bukowe+berdo+kolejne.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Połoniny, choć to dopiero początek września, już zaczynają przebarwiać się na rudo. Są tak malownicze, że nie można mieć pretensji o ich megapopularność. Rozległe bieszczadzkie hale mają pochodzenie naturalne, są odpowiednikiem piętra kosodrzewiny w Tatrach. Początkowo, zanim rusińscy górale, czyli Bojkowie, zaczęli wyganiać na nie bydło, miały mniejszy zasięg. Dziś, gdy pasterstwo nie ma już takiego wzięcia, powoli znów zarastają, aż do naturalnej granicy swojego występowania. Co ciekawe, ich szybkiemu kurczeniu się zapobiegają jelenie, sarny i żubry. Pasą się one na polanach i zgryzają młode sadzonki drzew i krzewów, zapobiegając szybkiemu wkraczaniu młodnika na odkryte tereny. Niegdyś „połonina” oznaczała miejsce puste, nieużytek, coś, co nie nadaje się do uprawy roli, współcześnie kojarzy się z najpiękniejszymi bieszczadzkimi krajobrazami.<br />
<br />
Ruszamy w dalszą wędrówkę rudziejącymi odkrytymi terenami. Partie poniżej połoniny masowo porasta krzewiasta forma jarzębiny. Prawdziwą jesienią, kiedy jej owoce robią się krwistoczerwone, tereny te muszą wyglądać spektakularnie. Mijamy trzeci wierzchołek Bukowego Berda i w końcu docieramy do kulminacji grzbietu. Turyści zwą ten wierzchołek po prostu <b>Berdem </b>(1312 m n.p.m.), choć na mapach zaznaczany jest jedynie kotą. Żegnamy się z Połoniną Dźwiniacką. Schodzimy na niewielką przełączkę i zaczynamy podchodzić na grzbiet <b>KRZEMIENIA </b>(1335 m n.p.m.). Szlak nie wiedzie na sam wierzchołek, omija go z prawej strony. Na drugi pod względem wysokości szczyt polskich Bieszczadów jest dosłownie kilkanaście metrów, ale warto uszanować przepisy i zwyczajnie tam nie podchodzić. Bardzo cenna roślinność o charakterze alpejskim nie jest w stanie przetrwać rozdeptywana butami turystów. Widoki z miejsca, gdzie przygotowano ławki do siedzenia, nie różnią się od tych z wierzchołka. Są równie malownicze.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTJwoSuuinAQX3Rx0XQqntLfTqgW6ZdHoo2481LYmJeo_cteWcq00nfhF3bUUCLXzsqPhetoAhp1aqdGyIAtAmFHj8QyWwNQVhyphenhyphenjXUok2Izwvubkwg0oO8WcHOoev1KIs1zeMzXkpcZtyE/s1600/krzemieniec+zejscie.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTJwoSuuinAQX3Rx0XQqntLfTqgW6ZdHoo2481LYmJeo_cteWcq00nfhF3bUUCLXzsqPhetoAhp1aqdGyIAtAmFHj8QyWwNQVhyphenhyphenjXUok2Izwvubkwg0oO8WcHOoev1KIs1zeMzXkpcZtyE/s640/krzemieniec+zejscie.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zejście z grzbietu Krzemienia (↑) prowadzi ostro w dół po schodkach. Te schodki to właśnie efekt najazdu turystów. Żeby zminimalizować rozdeptywanie stoku i niszczenie połonin, trzeba było wyznaczyć wąski pas komunikacyjny. Schodkowa ścieżka wije się aż na Przełęcz pod Tarnicą, a nawet samą Tarnicę. Z Przełęczy Goprowskiej można podziwiać Tarnicę (↑) oraz po przeciwnej stronie masyw Krzemienia (↓) w całej okazałości. Ma on charakterystyczny kształt, z licznymi sterczącymi skałkami. Bojkom przypominał hrebień, czyli grzebień. Niektórzy starsi mieszkańcy tych terenów podobno tak właśnie go nazywali.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjf1BjCt1ibQUiq8CiWKl_rJQV3MBsnXxv0DG4vZkXDBnhS41moQh8aJ-oc2aAo-QnYFsOiYIXWNXBVcTArT8stCF39Ked4hD6PWtHLEIPVpySg3M5sG6oH4DxvWjoXomaqQmP9u__crGBH/s1600/przelecz+goprowska.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjf1BjCt1ibQUiq8CiWKl_rJQV3MBsnXxv0DG4vZkXDBnhS41moQh8aJ-oc2aAo-QnYFsOiYIXWNXBVcTArT8stCF39Ked4hD6PWtHLEIPVpySg3M5sG6oH4DxvWjoXomaqQmP9u__crGBH/s640/przelecz+goprowska.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Zejście po schodkach na <b>PRZEŁĘCZ GOPROWSKĄ</b> (1160 m n.p.m.) trwa dosłownie chwilę, choć tracimy niemal 200 metrów przewyższenia. Schody nie są najwygodniejsze, miejscami odstępy pomiędzy belkami są zbyt duże, co wymaga podwójnego dreptania. Na przełęczy przez długie lata działała sezonowa baza ratowników, stąd jej nazwa. Dziś, kiedy GOPR dysponuje śmigłowcem, a Bieszczadzki Park Narodowy jest pokryty siecią dróg
ratunkowych, nie ma racji bytu. Nieco powyżej przełęczy zbudowano natomiast deszczochron, czyli wiatę turystyczną. W jej pobliżu znajduje się źródełko, z którego woda nadaje się do picia. Niestety bywa, że latem źródełko wysycha, o czym sami się przekonaliśmy. A słynne schody, nazywane przez niektórych schodami do nieba? Cóż, wzbudzają sporo kontrowersji. Z jednej strony zmniejszają wpływ człowieka na przyrodę, z drugiej psują piękny bieszczadzki krajobraz. O dzikości nie ma mowy.<br />
<br />
Kiedy docieramy na <b>PRZEŁĘCZ POD TARNICĄ</b> (1276 m n.p.m.), po ostrym podejściu schodkami, wita nas tłum turystów. Większość dochodzi tu szlakiem z Wołosatego, najszybszej drogi na Tarnicę. Jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu prawie wszyscy zbierają się jednak do… zejścia w dolinę. Kiedy kierujemy się na żółty szlak, który w dziesięć minut wyprowadza na najwyższy szczyt polskich Bieszczadów, jesteśmy niemalże sami. Na wierzchołku wprawdzie samotność nam nie grozi, ale jest naprawdę nieźle. <b>TARNICA </b>(1346 m n.p.m.) ma
dwie kulminacje, wchodzi się na wyższą. Szczyt zdobi siedmiometrowy
krzyż upamiętniający zdobycie góry przez Karola Wojtyłę. To już trzecia taka konstrukcja ustawiona na górze. Pierwszą wzniesiono w wielkiej
tajemnicy w 1979 roku, a kilka lat później przeniesiono na Halicz. W
1987 pojawił się kolejny krzyż: zniszczyła go wichura. Od 2000 roku stoi masywniejsza konstrukcja i ta na razie opiera się siłom przyrody. A
nawet ściąga pioruny na grzeszących nierozwagą turystów.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjxyabB8TynSQCpHy9k6WgFn2ojC5PnEV1ZccZYu040dS-UfH9X01SEMZn5nVE88P5obcdYOVq_NyE6UmJj6byTIy0O9e_WCLyBUbjt1IAURwvV9YnzR9J8avfR-GWlQpf90UKTiIC6b2Ef/s1600/tarnica.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjxyabB8TynSQCpHy9k6WgFn2ojC5PnEV1ZccZYu040dS-UfH9X01SEMZn5nVE88P5obcdYOVq_NyE6UmJj6byTIy0O9e_WCLyBUbjt1IAURwvV9YnzR9J8avfR-GWlQpf90UKTiIC6b2Ef/s640/tarnica.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Od 2009 roku szczyt Tarnicy otaczają barierki zwane prześmiewczo cielętnikiem. Sami jesteśmy sobie winni — przez lata wandale, nazwijmy rzecz po imieniu, masowo schodzili niżej i dewastowali cenną roślinność. Niestety płot na niewiele się zdaje, turyści wciąż bezmyślnie piknikują za barierkami. Z kopuły
rozciąga się wspaniała panorama, przy sprzyjających warunkach można
dostrzec nie tylko Tatry, ale też Gorgany. Latem w środku dnia na
dalekie widoki nie ma jednak co liczyć.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Czas ruszyć dalej. Schodzimy na Przełęcz pod Tarnicą i od razu rozpoczynamy podejście na <b>Tarniczkę</b> (1315 m n.p.m.), która stanowi kulminację 6-kilometrowego <b>SZEROKIEGO WIERCHU</b>. Odkryty grzbiet zapewnia oczywiście rozległe widoki, ale do tego już zdążyliśmy się przyzwyczaić. Pasmo biegnie równolegle do Bukowego Berda, od którego oddziela go dolina Terebowca, i podobnie jak Berdo ma cztery wierzchołki. Prowadzą nas czerwone znaki Głównego Szlaku Beskidzkiego. Od Tarniczki połonina łagodnie wiedzie w dół. Przed oczyma mamy wyniosłą piramidę Połoniny Caryńskiej, a kiedy odwracamy głowę możemy podziwiać majestatyczne gniazdo Tarnicy. Pół godziny później dochodzimy do najniższego wierzchołka Szerokiego Wierchu, na mapach oznaczanego kotą 1240, i rozpoczynamy strome zejście. Ten odcinek trasy już nam się dłuży: 1,5-godzinne zejście jest monotonne, daje o sobie znać zmęczenie, a do tego jakiś czas temu skończyła nam się woda.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidzRhB9PntNfs5hrxZ-Zb0Wyvu9TdnPnU_gb-H2XvvApfZN_cCmKvsiny48wBWlmkn3CXkD28KvskQlJcxXosBKsoQcTn2rhlGIalAgSoIt3bU2UUa_HQLwPlxZ1N3chebpY1q3hmmSZ0N/s1600/Tarniczka.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidzRhB9PntNfs5hrxZ-Zb0Wyvu9TdnPnU_gb-H2XvvApfZN_cCmKvsiny48wBWlmkn3CXkD28KvskQlJcxXosBKsoQcTn2rhlGIalAgSoIt3bU2UUa_HQLwPlxZ1N3chebpY1q3hmmSZ0N/s640/Tarniczka.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Widok z Tarniczki (↑) na Przełęcz pod Tarnicą i samą Tarnicę. I Połonina Caryńska (↓) widoczna z Szerokiego Wierchu, kiedy schodzi się do Ustrzyk Górnych. Światło już popołudniowe.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjNV494eWMrdNPSKE_SDTaOcS-lPTWEPC6GoDLHCdIJhwElkU4frlK_xfzbizFcYsWyi1S6qGvr8-Iz35FiUSoL7ptRO5AfeCriW0KV5Ill87uYPgM7g6otQJ81uQbP-q1KVkSffjmczcoH/s1600/szeroki+wierch.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjNV494eWMrdNPSKE_SDTaOcS-lPTWEPC6GoDLHCdIJhwElkU4frlK_xfzbizFcYsWyi1S6qGvr8-Iz35FiUSoL7ptRO5AfeCriW0KV5Ill87uYPgM7g6otQJ81uQbP-q1KVkSffjmczcoH/s640/szeroki+wierch.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<br />
Pierwsze kroki w <b>USTRZYKACH GÓRNYCH</b> (650 m n.p.m.), kiedy już tam docieramy, kierujemy do knajpki. Odpoczynek i dobre nawodnienie robią swoje :-). Jest jeszcze całkiem wcześnie, dochodzi 17.00, postanawiamy więc na zakończenie dnia zobaczyć <b>cerkiew w Smolniku</b>. Lubimy łączyć górskie wyprawy z krajoznawczymi perełkami, a drewniana cerkiew św. Michała Archanioła, obecnie kościół, jest właśnie taką perełką. Wzniesiona w 1792 roku, cztery lata temu została wpisana na listę UNESCO. Świątynia jest trójdzielna (babiniec, nawa,
prezbiterium) i ma konstrukcję zrębową. Usytuowana na wzgórzu, otoczona wyniosłymi drzewami, prezentuje się wspaniale. Wnętrze, niestety, zostało pozbawione dawnego wyposażenia; zachowały się jedynie polichromia i obraz Wniebowzięcia Matki Boskiej z XVIII wieku. Wokół świątyni znajduje się
dawny cmentarz przycerkiewny z kilkoma nagrobkami. Cerkiew wzniesiono w stylu archaicznym bojkowskim, co jest unikatem w naszym kraju.
Niegdyś obiekty tego typu znajdowały się jeszcze w kilku innych miejscowościach, zostały jednak rozebrane lub zniszczone. Podobny styl prezentuje cerkiew z Grąziowej, eksponowana w sanockim skansenie.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLRHXGOP_o6zfi6mS_DmxAwFKvfl7EQOaSGqA6PBUCn4lYaS1opWz9Mj-mQt2iNGkZOTRvR8cpdUNQKWrOfxI0pLmOljKjzKtuHMi-JgSC9s9rWv1U-Do6imRZHq3DN9jYrglH4wrNMKhH/s1600/cerkiew+smolnik.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLRHXGOP_o6zfi6mS_DmxAwFKvfl7EQOaSGqA6PBUCn4lYaS1opWz9Mj-mQt2iNGkZOTRvR8cpdUNQKWrOfxI0pLmOljKjzKtuHMi-JgSC9s9rWv1U-Do6imRZHq3DN9jYrglH4wrNMKhH/s640/cerkiew+smolnik.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Cerkiew w Smolniku. Część środkowa — nawa — jest większa niż pozostałe. Każdą część nakryto charakterystycznym czterospadowym dachem brogowym.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<br />
A to poglądowa mapa naszej trasy:<br />
<br />
<div style="margin: 0 auto; max-width: 600px; overflow: hidden;">
<iframe frameborder="0" height="680" src="https://mapa-turystyczna.pl/map/widget/p/route/msm0.html" style="border: 0; width: 100%;"></iframe><a href="https://mapa-turystyczna.pl/route/msm0?utm_source=external_web&utm_medium=widget&utm_campaign=route_widget" style="color: #999999; display: inline-block; font-family: "roboto" , "arial" , sans-serif; font-size: 13px; padding: 7px 0;" target="_blank">Trasa: Widełki – Ustrzyki Górne | mapa-turystyczna.pl</a></div>
Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-73302619922280151902017-08-28T00:28:00.001+02:002018-10-01T14:01:20.944+02:00MAŁA FATRA — skalny świat Rozsutców<span style="color: #d5a6bd;"><i>Štefanová — Przełęcz Medziholie — Veľký Rozsutec </i></span><span style="color: #d5a6bd;">— </span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Przełęcz Medzirozsutce </i></span><span style="color: #d5a6bd;">— <i>Malý Rozsutec</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i> </i></span><span style="color: #d5a6bd;">—
<i>Biely Potok</i> — </span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Dolne Diery — Štefanová</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlak
zielony </i></span><span style="color: #d5a6bd;">— </span><span style="color: #d5a6bd;"><i>czerwony
</i></span><span style="color: #d5a6bd;">— </span><span style="color: #d5a6bd;"><i>zielony
</i></span><span style="color: #d5a6bd;">— </span><span style="color: #d5a6bd;"><i>niebieski
— żółty)</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>
<br />
czas przejścia: 6 godzin suma podejść: 1300 m
dystans: 15 km trudność: ***<br />infrastruktura: bufet na przełęczy Podžiar</i></span><br />
<br />
Na liście najwyższych szczytów Małej Fatry Rozsutce — Wielki i Mały — zajmują miejsca poza podium. Bez wątpienia są to jednak najbardziej rozpoznawalne wierchy tych gór. Wielki Rozsutec stał się wręcz symbolem całego pasma, jego sylwetka zdobi godło Parku Narodowego Małej Fatry. Skalne granie charakterem przypominają Tatry Wysokie, ich zdobycie przynosi mnóstwo przyjemności, wiąże się też z piękną, miejscami wymagającą wędrówką. Opisywana trasa wymaga pewnej kondycji i obycia ze skalnym światem, ale jest do przejścia dla przeciętnego turysty. Ekspozycja w partiach szczytowych nie onieśmiela (chyba że mamy silny lęk wysokości), odcinki ubezpieczone łańcuchami są krótkie i raczej łatwe. Sprawne dzieciaki zazwyczaj bez trudu sobie tu radzą, gorzej bywa z rodzicami :-). Nie oznacza to, że szczyty te można lekceważyć.<br />
<br />
Podobno Wielki Rozsutec zdobywa rocznie ponad tysiąc osób, w tym sporo rodzin z dziećmi, nawet 6-7-latkami. Kto odwiedzi symboliczny cmentarz w Dolinie Vrátnej [kilka słów o nim zamieściłam przy okazji innej małofatrzańskiej wycieczki — <a href="http://gory-z-dzieckiem.blogspot.com/2016/09/maa-fatra-na-wielki-krywan-przez.html">klik</a>], ten przekona się jednak, ile tabliczek dotyczy śmierci właśnie na tej górze. Najczęściej ludzie giną tu od uderzenia pioruna, skalisty szczyt i metalowy krzyż ściągają wyładowania tak jak Giewont w Tatrach. W lipcu 2002 roku od takiego uderzenia zginęła tu dwójka polskich turystów: ojciec z ośmioletnią córką. Zdarzają się także poślizgnięcia i upadki, które w
skalistym terenie kończą się zazwyczaj tragicznie. Dlatego tuż pod szczytem jednego i drugiego Rozsutca, należy zachować rozwagę i uwagę, zwłaszcza kiedy skała jest mokra. Dzieci nie należy puszczać bez dozoru przodem. Wspominam o tym dlatego, że widok kilkulatków szturmujących łańcuchy samotnie (rodzice wloką się gdzieś z tyłu), zdarza mi się widzieć w górach często. Zbyt często. Zanim wyruszy się na szlak, trzeba też sprawdzić prognozę pogody, zwłaszcza ostrzeżenia o burzach — słowaccy ratownicy co roku o to apelują, i co roku znoszą w doliny poszkodowanych lub martwych.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHYoAQGWPP1crEcLpOtirIyjMLNj0c-SLHJAGkKGKdYBMH1IJ4u4lAFthWupa7zkBolx7rcMZSuiZIZ-Q2_Ju4wW8EtdmmGyee2wmOUIRvbG78A6O-topVkllWbnbpDJGpCAOzw9t42JDW/s1600/Wielki+Rozsutec+o+zmierzchu.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHYoAQGWPP1crEcLpOtirIyjMLNj0c-SLHJAGkKGKdYBMH1IJ4u4lAFthWupa7zkBolx7rcMZSuiZIZ-Q2_Ju4wW8EtdmmGyee2wmOUIRvbG78A6O-topVkllWbnbpDJGpCAOzw9t42JDW/s640/Wielki+Rozsutec+o+zmierzchu.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wielki Rozsutec (z prawej) i Południowe Skały o zmierzchu. Robią wrażenie… Na skalny grzebień Południowych Skał w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku prowadził szlak. Podobno nadzwyczaj ekscytujący. Zlikwidowano go z powodu ochrony przyrody. Wielki Rozsutec jest natomiast zamykany dla ruchu turystycznego od 1 marca do 15 maja. Niestety wiele osób lekceważy zakaz i wdrapuje się wtedy na skalistą grań. Tymczasem wiosną gniazduje w okolicy mnóstwo ptaków, w tym orzeł przedni, i to głównie z ich powodu ludzie nie są tu w tym czasie mile widziani. Warto to uszanować.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Najbardziej popularna trasa na Rozsutce wiedzie przez Diery — urokliwy, bajkowy wąwóz z drabinkami i kładkami. Latem panuje tam ogromny tłok, a że znamy już ten szlak, tym razem decydujemy się na inny wariant zdobycia skalnych grzbietów, z pominięciem sławnych Dziur. Z mapy wynika, że nasza wycieczka bez postojów powinna trwać około 6 godzin, ale wraz z odpoczynkami — a te, biorąc pod uwagę piękno okolicy, na pewno nie będą krótkie — zajmie więcej czasu. Sprawdzamy pogodę i ta nie jest zbyt optymistyczna. Na późne popołudnie zapowiadane są burze, musimy więc wrócić do pensjonatu przed 16.00. Między innymi z tego powodu wyruszamy wcześnie (choć bez przesady :-), trochę po ósmej. <b>ŠTEFANOVA </b>(625 m n.p.m.), gdzie kwaterujemy, to niezwykle malownicza, typowo turystyczna osada rozłożona u podnóży Wielkiego Rozsutca. Kilka stylowych domów, owce, ujadające psy i pyrkające traktory. Górski klimat najlepiej czuć tu pod koniec dnia, kiedy tłumy wędrowców zjadą już w dolinę. Wtedy miejsce robi się wręcz magiczne. W zapadającym zmierzchu można usiąść na jednym z tarasów przy którymś z pensjonatów i delektować się nie tylko widokami :-).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9JUzZq72c19u_TvRJY3FslbPEbEMbsaHpqqisG2Yp9N9aikKtZSojGq1HpEknJsHuh-aFrHKnGrcdgcMNzXTmx2Arf7k5-9xWPSQSkihJ_mfwAnTSPr63ZJ_OpfZwz9vuKekOl7mvyBfe/s1600/Stefanowa.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9JUzZq72c19u_TvRJY3FslbPEbEMbsaHpqqisG2Yp9N9aikKtZSojGq1HpEknJsHuh-aFrHKnGrcdgcMNzXTmx2Arf7k5-9xWPSQSkihJ_mfwAnTSPr63ZJ_OpfZwz9vuKekOl7mvyBfe/s640/Stefanowa.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Štefanová zachwyca położeniem. Z okien pensjonatu, w którym mieszkaliśmy, rozciągał się przepiękny widok na Wielki Rozsutec i jego potężną odnogę — grań Skał Południowych.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Ze Štefanovej na grzbiet główny najszybciej można się dostać zielonym szlakiem. I tę opcję wybieramy. Droga pnie się stromo, ale nie ekstremalnie, wiedzie głównie lasem i po deszczach potrafi niemile tonąć w błocie. W drugiej jej części pojawiają się ograniczone widoki, a tuż po wyjściu na rozległe siodło otwiera się piękna panorama Stoha z jednej strony i Wielkiego Rozsutca z drugiej. <b>PRZEŁĘCZ MEDZIHOLIE</b> (1185 m n.p.m.), bo na nią właśnie docieramy, była niegdyś terenem, na którym intensywnie wypasano owce. Jeszcze wcześniej, w co trudno dziś uwierzyć, kolebały się tędy konne wozy, w których wieśniacy przewozili ług sodowy wypalany w okolicy Terchovej. Współcześnie wśród wysokich traw rozkładają się na popas tylko turyści, chłonąc widoki i zbierając siły na skalną wspinaczkę.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgiDLfr9V82wtSj_AIUd-TJV4ZLjdRsvVS1Qmt4rnFQjhvdKMyW-XU7SlClEvL8CTZRrGDS_Oft_mwX4EEq651eaotlzzcR2FbYeqUp9rOgdjgzf3Dg0ri4btddksY9Zy-glNWGN2uK74q-/s1600/przelecz+Medziholie.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgiDLfr9V82wtSj_AIUd-TJV4ZLjdRsvVS1Qmt4rnFQjhvdKMyW-XU7SlClEvL8CTZRrGDS_Oft_mwX4EEq651eaotlzzcR2FbYeqUp9rOgdjgzf3Dg0ri4btddksY9Zy-glNWGN2uK74q-/s640/przelecz+Medziholie.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Przeczekiwanie deszczu. W dole widać szlakowskaz na przełęczy Medziholie. Na wędrówki do plecaka zawsze pakujemy parasol. To stary patent przewodników górskich: nic tak dobrze nie chroni przed deszczem jak on.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Dzisiaj jednak na siodle jest pusto. Chmury otulają wierzchołki, zbiera się na deszcz. Po chwili już pada — drobne, rzęsiste krople są niczym prysznic. Rano sprawdziliśmy prognozę pogody i według niej w okolicach 11.00 powinno się rozpogodzić, dlatego nie odpuszczamy. Kierujemy się na czerwony szlak i podchodzimy w stronę lasu. Tam robimy sobie wymuszony pogodą pierwszy postój. Nie trwa długo, deszcz pojawił się i zniknął, a my ruszamy w stronę poszarpanej skalistej grani. Ścieżka pnie się coraz ostrzej, drzewa ustępują miejsca kosodrzewinie. Wkrótce dochodzimy do skał. Jest ciepło, skalisty grzbiet zdążył już obeschnąć. Wspinaczka trwa krótko — kilka łańcuchów pomaga w pokonaniu skalnego progu. Większe wrażenie sprawia na mnie skalna galeryjka, z jednej strony mocno przepaścista. Na szczęście jest się czego przytrzymać — tu także zawieszono pomocne łańcuchy. Dochodzimy do małej przełączki na wierzchołkowej grzędzie. Stąd na wierzchołek jest jeszcze 5 minut i kolejna niewielka ścianka z łańcuchami do pokonania.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6pgO6vPm_Ur7NGksJ4WMti1TktmIRQ4wXkVYPDDsEk5QZ45dFHvGfc9u1fb8cYOeaAx6PmmhduUzDnCiTgBq8eOnLcA6Q7H_LfogQFHzIGgaq8GZl-7HF5QZH5gw2h350hQWXOydtxHgh/s1600/na+wielki+rozsutec.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6pgO6vPm_Ur7NGksJ4WMti1TktmIRQ4wXkVYPDDsEk5QZ45dFHvGfc9u1fb8cYOeaAx6PmmhduUzDnCiTgBq8eOnLcA6Q7H_LfogQFHzIGgaq8GZl-7HF5QZH5gw2h350hQWXOydtxHgh/s640/na+wielki+rozsutec.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Podejście na Wielki Rozsutec. Szczyt z dołu wygląda na bardziej niedostępny niż jest w rzeczywistości. Na skalnej perci trzeba jednak zachować uwagę — kamyki lubią się osypywać.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjZcn92fVeC0ajcV8K7D6LN9EnikiCBmWmQTVn-OSlOKNHHvQ-nv0P35hfXh6I8hKj-f08uK3vKPH5ItWx8U-7lhyEQDEQniQrxroRPRSVelRzvfcBobDGZ4zNrpWOJ_HlXJqowSOTYgyJX/s1600/sciezka+na+Wielki+Rozsutec.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="709" data-original-width="953" height="410" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjZcn92fVeC0ajcV8K7D6LN9EnikiCBmWmQTVn-OSlOKNHHvQ-nv0P35hfXh6I8hKj-f08uK3vKPH5ItWx8U-7lhyEQDEQniQrxroRPRSVelRzvfcBobDGZ4zNrpWOJ_HlXJqowSOTYgyJX/s640/sciezka+na+Wielki+Rozsutec.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<b>WIELKI ROZSUTEC</b> (1610 m n.p.m.), po słowacku Veľký Rozsutec, wita nas małym tłumem. Większość osób zdobywa szczyt od strony Dier, trasą uznawaną za łatwiejszą niż ta, którą przyszliśmy. Zamierzamy nią schodzić, będzie więc okazja do porównania. Nazwa szczytu, którą niektórzy wywodzą od słowa „rozsypany”, ma się wiązać z intensywnym wietrzeniem szczytowych partii góry, przez co grań wygląda na poszarpaną, pociętą siłami naturami. Szczyt, oprócz tabliczki, wieńczy żelazny krzyż. Ze zdziwieniem czytam w necie, że postawiono go całkiem niedawno, w 2006 roku. Dlaczego? Bo każda znana słowacka góra powinna głosić chwałę narodu i chrześcijaństwa. Naprawdę! Nie zaliczam się do miłośników takich symboli w górach, ale muszę przyznać, że tutejszy krzyż jest prosty, surowy, a przez to naprawdę ładny. Niewielki gabarytowo, ma jakiś ludzki wymiar. Sam szczyt zapewnia natomiast wspaniały widok na wszystkie strony świata. Z wierzchołka opada kilka skalnych grani; najpotężniejsze to Południowe Skały i Skalne Miasto.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjNMYppvmWXxfxS5aRgaTPD6mCpQhFM5yaAxMqtGDAKX_YPWwVnxUKnKpG5FCvOe4xMyPRZdszrJlQGpqDfBwx3IfdC_kTkFZUb2LMWoUx5vRCp2muPaN3-cmAoosOfNy6bBwclFAuHjDDS/s1600/widok+z+rozsuteca.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjNMYppvmWXxfxS5aRgaTPD6mCpQhFM5yaAxMqtGDAKX_YPWwVnxUKnKpG5FCvOe4xMyPRZdszrJlQGpqDfBwx3IfdC_kTkFZUb2LMWoUx5vRCp2muPaN3-cmAoosOfNy6bBwclFAuHjDDS/s640/widok+z+rozsuteca.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Widok z Wielkiego Rozsutca w stronę Tatr (↑). Jak się dobrze przyjrzeć, to majaczą gdzieś na horyzoncie :-). Na bliższym planie z prawej fragment Stoha, z lewej Osnica, dalej Wielka Fatra. Szczyt Wielkiego Rozsutca jest wąski, ale długi (↓), krzyż zwykle oblegają turyści (tu, w tej roli, my). Pierwsze odnotowane wejście miało miejsce w 1858 roku. Od tego czasu Wielki Rozsutec zdobyło tysiące ludzi.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYGdKMk066hy9ZumFzoEBDl_Xi8qSPxm1bSXI1e1FiOhBxrDpeoOxOE5fo486kpy9b2EMzxA8f4WuD8_SPT6WkmyIIKC9bkQyW3avoewwH7DRLlHOOSrLqfqwfdnJgaWT7368kfdJoKqqO/s1600/Welki+Rozsutec.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="708" data-original-width="954" height="410" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYGdKMk066hy9ZumFzoEBDl_Xi8qSPxm1bSXI1e1FiOhBxrDpeoOxOE5fo486kpy9b2EMzxA8f4WuD8_SPT6WkmyIIKC9bkQyW3avoewwH7DRLlHOOSrLqfqwfdnJgaWT7368kfdJoKqqO/s640/Welki+Rozsutec.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<br />
Nie chce nam się opuszczać Wielkiego Rozsutca, czas jednak ruszyć dalej. Czerwony szlak prowadzi nas ku kolejnemu wyzwaniu. Perć malowniczo wije się między skałami, a kiedy odwracamy się za siebie, widzimy jak na dłoni skalny park dopiero co zdobytego wierzchołka. Widoki są przepiękne, wąska ścieżyna zawiera w sobie wszystko to, co zachwyca w górach, oferuje wędrówkę niezbyt trudną, ale też niebanalną, ukazuje całe bogactwo skalnego świta Małej Fatry. Czy tą drogą łatwiej zdobyć Wielki Rozsutec? Może i tak — nie ma tu eksponowanych ścianek do przejścia, choć są oczywiście wyniosłe skałki dookoła, wejście jest dłuższe, a tym samym mniej strome, do tego w górnej części wędrówkę uprzyjemniają fantastyczne widoki.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQP6Ms7N5h2aafa-MCM1JeFVki93ZiEC789A0YM0-V5NBRL011UTEEBvPSh_RIHCvmYvlX2ArSD3qrz86dDJ2dOGrpH_WVOO-719AYQr9paX9wP8IRlvEOcfCIBMm032O7OUBjOV4ujbly/s1600/zejscie+z+wielkiego+Rozsutca.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="709" data-original-width="957" height="410" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQP6Ms7N5h2aafa-MCM1JeFVki93ZiEC789A0YM0-V5NBRL011UTEEBvPSh_RIHCvmYvlX2ArSD3qrz86dDJ2dOGrpH_WVOO-719AYQr9paX9wP8IRlvEOcfCIBMm032O7OUBjOV4ujbly/s640/zejscie+z+wielkiego+Rozsutca.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zejście z Wielkiego Rozsutca (↑) w kierunku przełęczy Medzirozsutce wiedzie początkowo malowniczą percią, potem lasem, by w końcu wyprowadzić na siodło z malowniczym widokiem na Mały Rozsutec (↑). Niespodziewanie chmury się rozwiewają, pojawia się słońce :-). Odwracamy głowę i w całej krasie podziwiamy to, co już zdobyliśmy — w zbliżeniu główna kulminacja Wielkiego Rozsutca (↓). </td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgUdRCAD5o8u4HLaVMb4jTRTRh1m8neCSdzld1ec1O4FF8eomVF9IHIdHynfbcWuIvJyHmWCq2au6iC32LBoY4i_cuQj8lkWBgSagER3kWPsg8xeKvktA-f0bzYc6VCQmYY5YTEp9FQaUsz/s1600/zblizenie+wielki+rozsutec.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="709" data-original-width="945" height="410" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgUdRCAD5o8u4HLaVMb4jTRTRh1m8neCSdzld1ec1O4FF8eomVF9IHIdHynfbcWuIvJyHmWCq2au6iC32LBoY4i_cuQj8lkWBgSagER3kWPsg8xeKvktA-f0bzYc6VCQmYY5YTEp9FQaUsz/s640/zblizenie+wielki+rozsutec.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Godzinę później docieramy na <b>PRZEŁĘCZ MEDZIROZSUTCE</b> (1200 m n.p.m.) — rozległe siodło, jak wskazuje nazwa, pomiędzy dwoma Rozsutcami. Pogoda jest niezbyt pewna i chyba dlatego dziś nie ma tu tłumu (na siodło wyprowadza najpopularniejsza trasa Małej Fatry, przez Diery). Bez odpoczynku idziemy dalej do krzyżówki szlaków. Na wierzchołek mniejszego brata słynnego Rozsutca prowadzą znaki zielone. Zniszczona, zerodowana ścieżka zaczyna ostro się piąć, a osypujące się kamyki nie ułatwiają podejścia. Na szczęście są wystające korzenie kosodrzewiny, których można się przytrzymać. Ich wyślizgana powierzchnia wskazuje, że większość turystów pomaga sobie w tym miejscu w podobny sposób. W końcu stajemy przed kolejnym odcinkiem ubezpieczonym łańcuchami. Kilkadziesiąt metrów do góry skalistą rynną, by wydostać się na potężny blok jasnych dolomitów. Trudności nieco znaczniejsze niż na Wielkim Rozsutcu, przede wszystkim ze względu na większą ekspozycję. Pięć minut później stajemy przy tabliczce wierzchołkowej.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhlBsZptAeg3uAjRwe1OyIOM0eFeAJP-D92GuHRGprPNmllPdZ_nbGC1WQe_rM7Qv_23uLiC0xIxJYDDJ6-DaWzjBOdTLfoh4ke7SeMe1aLjVj0IcO95Hm3A-wsuVlJmCXaCyuFR0mMZXj4/s1600/na+maly+rozsutec.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="709" data-original-width="972" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhlBsZptAeg3uAjRwe1OyIOM0eFeAJP-D92GuHRGprPNmllPdZ_nbGC1WQe_rM7Qv_23uLiC0xIxJYDDJ6-DaWzjBOdTLfoh4ke7SeMe1aLjVj0IcO95Hm3A-wsuVlJmCXaCyuFR0mMZXj4/s640/na+maly+rozsutec.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kilka łańcuchów, trochę klamer, usypisty teren i nieco ekspozycji, czyli wspinaczka na Mały Rozsutec. A z wierzchowiny megawidoki, między innymi na Wielki Rozsutec (↓). Jak dla mnie mniejszy brat przebija większego pod względem uroku. W dodatku jesteśmy tu sami! To się nazywa fart.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi1ONDzVuR_bSo7FgzrVr_qG7DhGJ_jX_cMW0iwfhDg3fLZzN3P5CG8kLrmgrrL1-ULHSXi-mO40D1Jh7wIHi6juYzgsewD1m7bs-HCzKJYf229kriP8VlND6NnSHlwycG472DKdXRyYBUX/s1600/Z+Malego+Rozsutca.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi1ONDzVuR_bSo7FgzrVr_qG7DhGJ_jX_cMW0iwfhDg3fLZzN3P5CG8kLrmgrrL1-ULHSXi-mO40D1Jh7wIHi6juYzgsewD1m7bs-HCzKJYf229kriP8VlND6NnSHlwycG472DKdXRyYBUX/s640/Z+Malego+Rozsutca.jpg" width="580" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<br />
<b>MAŁY ROZSUTEC</b> (1344 m n.p.m.), po słowacku Malý Rozsutec, kradnie nam serca. Może dlatego, że odwiedza go mniej ludzi — dziś nie ma tu nikogo! Wąski, płaski wierch porasta kosodrzewina. Jest cicho, spokojnie, po prostu niezwykle urokliwie. Rozkładamy się na długi popas, słońce co i rusz wychyla się zza chmur, przyjemnie grzeje, dookoła piękna górska sceneria. W końcu nadchodzi czas, kiedy trzeba znów założyć plecak i rozpocząć zejście. Tego nie lubimy; z wielu powodów, także dlatego, że w Małej Fatrze zejścia są dla nóg masakrujące. Miny nam rzedną, kiedy widzimy jak stromą i piarżystą ścieżką przyjdzie nam tracić wysokość. Ostrożnie, krok za krokiem, przytrzymując się łańcuchów i poręczy (w najbardziej zerodowanych i trudnych miejscach zamocowano sztuczne ułatwienia) oraz drzew, kamieni i korzeni, schodzimy do osady Podrozsutec. Znów zanosi się na deszcz. Na szczęście wszystkie trudniejsze i skaliste fragmenty mamy już za sobą.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgf4pk30xYty03wZQ_mocAwoltA8yA3WENThg7pxVzmj6wz35jG_neavPVK-5Ew-bxREZJ_AM3N5y2UM3bxyO6AyzoMLpQNLddHNNPDPwTWfD5V7baosysZvDIBAlBztTLy-tELYU3mxqWL/s1600/zejscie+z+malego+rozsutca.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="709" data-original-width="953" height="410" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgf4pk30xYty03wZQ_mocAwoltA8yA3WENThg7pxVzmj6wz35jG_neavPVK-5Ew-bxREZJ_AM3N5y2UM3bxyO6AyzoMLpQNLddHNNPDPwTWfD5V7baosysZvDIBAlBztTLy-tELYU3mxqWL/s640/zejscie+z+malego+rozsutca.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zejście z Małego Rozsutca w kierunku Bielego Potoku miejscami bywa karkołomne. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Przed nami łatwa godzinna wędrówka do osiedla <b>BIELY POTOK</b> (570 m n.p.m.). To stąd wiele osób wyrusza na wycieczkę przez Diery. My też skręcamy tu na niebieski szlak i wzdłuż Dierowego Potoku dochodzimy do wąwozu <b>DOLNYCH DIER</b> (600 m n.p.m.). Zaniosło się na dobre, pada. Wyciągamy parasole i całkiem komfortowo, w strugach wody maszerujemy kamienną ścieżką i metalowymi pomostami. Można powiedzieć, że mamy szczęście — deszcz wygonił stąd niemal wszystkich, samotne pokonywanie najpopularniejszego wąwozu Małej Fatry to naprawdę ewenement. Za to właśnie kochamy brzydką pogodę w górach :-). Kilkadziesiąt minut później mijamy kolibę na przełęczy Podžiar, w której urządzono niewielki bufet. Do Štefanovej zostało nam pół godziny spokojnym spacerkiem. Kiedy wchodzimy w progi naszego pensjonatu, deszcz przechodzi w ulewę, a w oddali słychać grzmoty. Jest 16.00, zgodnie z prognozą nadciąga burza.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhQ6OB3o4UA4YSZKRUh-zh0vEtz8EKEQR_3fPwFH8KQ0r9ulN1MoCibUl9_TbTouFRMDXGbdns5jxCDtyZRP4P9C97covmNjGWmFCt7mnY0dFXRoLcpAtQEh_xx_g39Gfy9ezIQGEGbq8Bx/s1600/Panorama+z+Wielki+Rozsutec.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="448" data-original-width="1417" height="190" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhQ6OB3o4UA4YSZKRUh-zh0vEtz8EKEQR_3fPwFH8KQ0r9ulN1MoCibUl9_TbTouFRMDXGbdns5jxCDtyZRP4P9C97covmNjGWmFCt7mnY0dFXRoLcpAtQEh_xx_g39Gfy9ezIQGEGbq8Bx/s640/Panorama+z+Wielki+Rozsutec.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Dwie panoramy: z Wielkiego (↑) i Małego (↓) Rozsutca.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwL1mFMII8m_XhWguDf8gsQjONEoWxNez7RuT5VrWj5Ci0DmjGxaTMAOP1ygfTLq6mLXwlPOOgYsGgT84qiX6OB2a61IIpTp1q-ACfJRvcJvZeUe-AcHQ_kpxeUHt4liVQnj0ADWTwcn9G/s1600/Panorama+z+Maly+Rozsutec.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="677" data-original-width="1600" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwL1mFMII8m_XhWguDf8gsQjONEoWxNez7RuT5VrWj5Ci0DmjGxaTMAOP1ygfTLq6mLXwlPOOgYsGgT84qiX6OB2a61IIpTp1q-ACfJRvcJvZeUe-AcHQ_kpxeUHt4liVQnj0ADWTwcn9G/s640/Panorama+z+Maly+Rozsutec.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<br />
A na koniec poglądowa mapka naszej trasy:<br />
<br />
<div style="margin: 0 auto; max-width: 600px; overflow: hidden;">
<iframe frameborder="0" height="680" src="https://mapa-turystyczna.pl/map/widget/p/route/wlql.html" style="border: 0; width: 100%;"></iframe><a href="https://mapa-turystyczna.pl/route/wlql?utm_source=external_web&utm_medium=widget&utm_campaign=route_widget" style="color: #999999; display: inline-block; font-family: "roboto" , "arial" , sans-serif; font-size: 13px; padding: 7px 0;" target="_blank">Trasa: Štefanová – Štefanová | mapa-turystyczna.pl</a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
* </div>
Opisana wycieczka nie nadaje się dla małych dzieci, nieco starsze, ale mniej wprawne mogą marudzić na zmęczenie. Trasę można oczywiście skrócić, wdrapując się tylko na jeden Rozsutec. Chyba lepiej wtedy wędrować od strony Dier, które same w sobie stanowią wielką atrakcję. O nudzie nie ma mowy. Kto złapie bakcyla skalnych wędrówek, ma przed sobą pole do działania. Duże partie Małej Fatry, a dokładniej jej najbardziej znanej części — Krywańskiej, są skaliste. Oprócz Rozsutców wspaniałe wrażenia zapewnia trasa przez skalisty grzbiet Sokolie oraz wędrówka przez Suchý i Białe Skały na Stratenec. Obie tury przeszliśmy i obie zrobiły na nas wrażenie. Więcej o nich będzie w oddzielnych wpisach.
Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-77539479783454736832017-07-11T18:25:00.003+02:002018-04-01T15:32:58.189+02:00TATRY — przez Krzyżne do Doliny Pięciu Stawów<span style="color: #d5a6bd;"><i>Brzeziny — Dolina Pańszczycy — Przełęcz Krzyżne </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Dolina Pięciu Stawów Polskich </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Wodogrzmoty Mickiewicza </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Palenica Białczańska</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlak czarny </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> żółty </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> niebieski </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> czarny — zielony — czerwony)</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i><br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 9 godzin suma podejść: 1460 m dystans: 23 km trudność: ***</span><br />
<span style="color: #d5a6bd;">infrastruktura: Schronisko Pięciostawiańskie</span> </i></span><br />
<br />
Początek wakacji oznacza dla nas wyjazd w Tatry. Ruszamy niemal natychmiast po odebraniu przez Wawka szkolnego świadectwa. Ostatni tydzień czerwca to świetny termin: jest już ciepło, na wysokogórskich szlakach śniegu tyle, co kot napłakał, a ludzi mniej niż w lipcu i sierpniu. Zagrożenia to deszcze i burze, zwłaszcza te ostatnie mało sympatyczne i niebezpieczne. W tym roku padało, ale na szczęście obyło się bez wyładowań. Tym samym udało nam się spędzić niezapomniany tydzień w skalnym świecie dwutysięczników.<br />
<br />
Opisana trasa, jedna z wielu, które przeszliśmy, nie tworzy pętli, nie stanowi to jednak żadnego problemu: samochód zostawia się na parkingu w Brzezinach, a wraca do niego, korzystając z busów jadących z Palenicy Białczańskiej do Zakopanego (latem kursują co kilka minut nawet do 21.00). Tura jest męcząca (około 9 godzin marszu), ale pozbawiona większych niebezpieczeństw. Jedyny problematyczny fragment, krótki i niezbyt trudny, czeka nas w pobliżu przełęczy Krzyżne od strony Doliny Pańszczycy — trzeba pokonać niewielki skalny próg, który nie jest ubezpieczony łańcuchem, wymaga więc użycia rąk i pewnych chwytów, a skała krucha. Ekspozycji nie ma, ale wycieczka nie jest przeznaczona dla dzieci: zbyt długa na małe nogi i zbyt męcząca, jeśli chodzi o pokonywane przewyższenie. W zamian świetna na wędrówki z nastolatkiem — pozwala przez cały dzień obcować z wyniosłym światem Tatr, oferując niezapomniane krajobrazy.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpQwH6BRzjoHN1iF6fTdu5V5JxI1dgB0AmHJIMvXINe8DQ24O5xKL6GA6ZsQYaQLEJxZzVQfUpus6EqghGOumuxTxFTUZP6TGCnzkjHAu5i_9mLjmzt40Fh_ZWqz0-kCKmQBO9SYXahZ-y/s1600/g%25C3%25B3rna+czesc+Doliny+suchej+wody.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpQwH6BRzjoHN1iF6fTdu5V5JxI1dgB0AmHJIMvXINe8DQ24O5xKL6GA6ZsQYaQLEJxZzVQfUpus6EqghGOumuxTxFTUZP6TGCnzkjHAu5i_9mLjmzt40Fh_ZWqz0-kCKmQBO9SYXahZ-y/s640/g%25C3%25B3rna+czesc+Doliny+suchej+wody.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Czarny szlak z Brzezin i jego widokowa końcówka w górnej części Doliny Suchej Wody. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Trasa długa, ruszajmy więc, zamiast po próżnicy gadać. Czarny szlak z <b>BRZEZIN</b> (1000 m n.p.m.) na Halę Gąsienicową przez wielu jest uważany za nudny i mało przyjazny dla nóg. Rzeczywiście, wędruje się po kocich łbach drogą dojazdową do schroniska Murowaniec, którą poprowadzono lesistym dnem Doliny Suchej Wody. Raczej nie zapewnia ona wysokogórskich widoków. Podczas półtoragodzinnego spaceru (trasa łagodnie pnie się do góry i gdyby nie te kocie łby, stanowiłaby najlepsze dojście na halę dla rodzin z dziećmi) kilka razy przekraczamy potok, wyżej pomiędzy drzewami zaczynają się odsłaniać majestatyczne szczyty. Jest na tyle przyjemnie i bezproblemowo, że kiedy docieramy do oczyszczalni ścieków, gdzie pojawiają się żółty i zielony szlak, stajemy zaskoczeni, że to już. Do Murowańca tym razem nie zachodzimy, jest stąd do niego wprawdzie dosłownie kilka kroków, ale nie mamy ochoty na kontakt z cywilizacją i tłumem turystów.<br />
<br />
Odbijamy za żółtymi i zielonymi znakami w dół. Robi się bajkowo. Wędrujemy gęstym dziewiczym Lasem Gąsienicowym: wysmukłe drzewa, łany paproci, porosty na korze, a po chwili szemrzący Czarny Potok, nad którym przerzucono drewnianą kładkę. Las wygląda wspaniale, wręcz pierwotnie, i mimo sterczących tu i ówdzie uschłych drzew, aż nie chce się wierzyć, że jest podobno w kiepskiej kondycji. Od dawna prowadzi się tu różne badania naukowe. Żeby nie dopuścić do całkowitej dewastacji drzewostanów, niemal całą dolinę kilkanaście lat temu objęto ochroną ścisłą. Nie wyłączono jej jednak z ruchu turystycznego, a ten jest tu naprawdę spory (w niektóre dni do schroniska przychodzi 4 tysiące osób!), co powoduje, że działania ochronne nie na wiele się zdają.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhkehsIhzIP6fFPj72GPyj0Lqf9svEWnK9XvFy_XIYXQONHH40TBJtiDhiR6Q2Nppt6Hw4-aYvBOMwoMkvXG8gzbf1VrUJ-EQb4jus2cWRx6mAm0a6ApOGnbn1iS_jY61uuK66tu1hr6dJW/s1600/Las+Gasienicowy.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhkehsIhzIP6fFPj72GPyj0Lqf9svEWnK9XvFy_XIYXQONHH40TBJtiDhiR6Q2Nppt6Hw4-aYvBOMwoMkvXG8gzbf1VrUJ-EQb4jus2cWRx6mAm0a6ApOGnbn1iS_jY61uuK66tu1hr6dJW/s640/Las+Gasienicowy.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Czarny Potok otoczony Lasem Gąsienicowym. Struga wypływa z Czarnego Stawu Gąsienicowego i wpada do Suchej Wody tuż poniżej rozwidlenia szlaków zielonego i żółtego w Lesie Gąsienicowym.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Turystów może jest i dużo, ale wędrówkę na Krzyżne podejmuje niewielu z nich. Dzięki temu maszerujemy w ciszy i samotności. Dopiero wyżej spotykamy kilka osób. Szlak zielony odbija w lewo, my natomiast za żółtą farbą wspinamy się na zbocze Żółtej Turni. Jej nazwa wiąże się z porastającym tutejsze skały wielosporkiem jaskrawym — porostem o jasnożółtym kolorze. Kiedyś Żółta Turnia była często odwiedzana przez turystów, obecnie przez szczyty
tej grani nie prowadzi żaden szlak, lubią ją jednak zdobywać — a jeszcze bardziej chwalić się tym — nieprzejmujący się zakazami i przyrodą pseudotaternicy (choć wejście jest na tyle łatwe, że trudno nazwać je honornym).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiY1VPDJy3tPp0UcNt2mhtXBf3cMjpYCCFoIc9AE_vgHoS5ibWN_hX6sxxflVHU8FbEfa-3STqnOXNn1QSlpuu4SBoqTaHxMfX0-MkOxKJzRaliZp7IbVJn-eYlwdD2D1u57cUzXI17MPBG/s1600/Dubrawiska.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiY1VPDJy3tPp0UcNt2mhtXBf3cMjpYCCFoIc9AE_vgHoS5ibWN_hX6sxxflVHU8FbEfa-3STqnOXNn1QSlpuu4SBoqTaHxMfX0-MkOxKJzRaliZp7IbVJn-eYlwdD2D1u57cUzXI17MPBG/s640/Dubrawiska.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wygodna i bezproblemowa ścieżka wiodąca zboczem Żółtej Turni. Tutejszy szlak wyznakowano w 1900 roku, wcześniej na Krzyżne chadzano dnem Pańszczycy.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Żółty szlak wiedzie przez rumowiska skalne poprzerastane kosówkami, mijając Pańszczycki Żleb, którym spływa siklawami Żółty Potok. Wspinamy się jeszcze kilkadziesiąt metrów i nieoczekiwanie zaczynamy schodzić na dno <b>DOLINY PAŃSZCZYCY</b>. Krajobraz się zmienia — zieleń stopniowo ustępuje głazom. W coraz surowszym pejzażu błyska tafla wody: tajemniczy Czerwony Stawek (1654 m n.p.m.). Na tyle mały, że latem przy braku opadów staje się bajorem lub całkowicie wysycha. Korzystając z pogody i z tego, że staw jest :-), robimy sobie przy nim małą przerwę.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEij_INgheZntNpZ_A579imU3wngRzmoTcYKoAvyKPXi_4nzwMSMNBRI0juuXT3lXwSESrek6XXTVCUywV62k00HRs5jmYJcB1Pr7U6f5Xo7rSG4m8jE0aUj1GgQJ5ZkT2WVrEr-YTadP7O8/s1600/czerwony+stawek.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEij_INgheZntNpZ_A579imU3wngRzmoTcYKoAvyKPXi_4nzwMSMNBRI0juuXT3lXwSESrek6XXTVCUywV62k00HRs5jmYJcB1Pr7U6f5Xo7rSG4m8jE0aUj1GgQJ5ZkT2WVrEr-YTadP7O8/s640/czerwony+stawek.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Czerwony Stawek otaczają z jednej strony głazowisko, z drugiej łany kosodrzewiny. Nazwa wzięła się podobno od sinic, które barwią okoliczne głazy na kolor brunatny (na zdjęciach tego nie widać, ale rzeczywiście tak jest). Dawniej, w XIX wieku, staw zwano Zielonym i patrząc na kolor wody, wydaje się to bardziej słuszne. Widoki znad wody ładne: na długie ramię Koszystej (↑) i Żółtą Turnię wraz z Zadnim Upłazem (↓). </td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgo6QAPKHHlkqT6LlWleQqV591xGE1swV9bHPDP-5-sUqTVp1muYyWFXkysQwvHD3FlGARqVR0Etnv1jlEYeg7_3ClqmtnwEqjyg66xziYI4EbbLE6aeZ5vEOugPOslfk9BeXcabaJvWZQd/s1600/czerwony+stawek1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgo6QAPKHHlkqT6LlWleQqV591xGE1swV9bHPDP-5-sUqTVp1muYyWFXkysQwvHD3FlGARqVR0Etnv1jlEYeg7_3ClqmtnwEqjyg66xziYI4EbbLE6aeZ5vEOugPOslfk9BeXcabaJvWZQd/s640/czerwony+stawek1.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Żarty się skończyły, przed nami mozolna wędrówka kamiennym cmentarzyskiem. Jeszcze kilka minut marszu po wygodnej ścieżce wśród kosodrzewiny i wkraczamy w górną część Doliny Pańszczycy, surowy i opustoszały kocioł polodowcowy. Morze kamieni, a pośrodku my. Monumentalność miejsca przytłacza. Cicho, jak przed jakimś kataklizmem, skalisty mur Buczynowych Turni ogranicza dostęp promieniom słonecznym. Z kruchych ścian spływają wielkie stożki piargowe, zwane Zadnimi Usypami. Szlak wiedzie i po kamieniach, i po piargach, podejście jest mozolne. W końcu dochodzimy do wspomnianego już skalnego progu, gdzie trzeba zachować rozwagę. Lepiej pokonać go prawą stroną, z lewej łatwo osunąć się kilka metrów w dół wraz z drobnymi kamykami.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdYmPpjiCzb4g8aIphjB7TR0UnBssZ0p61nippk0pWsqsgBP8Qs2YFrtiUicAWOzFtNHNfop_L11TST8flZZWMR5-ZQmqpYaF1jdrc8-YMZzAndmFncnAoEX6MCdG3gdgt7vUxJhJf54-k/s1600/piargi.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdYmPpjiCzb4g8aIphjB7TR0UnBssZ0p61nippk0pWsqsgBP8Qs2YFrtiUicAWOzFtNHNfop_L11TST8flZZWMR5-ZQmqpYaF1jdrc8-YMZzAndmFncnAoEX6MCdG3gdgt7vUxJhJf54-k/s640/piargi.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">„Nie widziałam nic równie dzikiego i zgrozą przejmującego, jak ta opoka straszliwa, jakąś siłą wyparta z łona ziemi" — pisała z emfazą Maria Steczkowska w 1872 roku po wędrówce na Krzyżne.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Jeszcze kilka minut i stajemy na <b>PRZEŁĘCZY KRZYŻNE </b>(2112 m n.p.m.). Wita nas porywisty wiatr, niemal zwalający z nóg, i dźwięki… drumli. Wygrywane przez chłopaka, który zszedł właśnie z Orlej Perci, niezwykle pasują do tego dzikiego otoczenia. Brzmią mistycznie i prastaro, przywołują na myśl góry Azji (stamtąd wywodzi się instrument) oraz ludy żyjące w rytm przyrody, podporządkowane naturze. Odpędzacz złych myśli, jak niektórzy zwą drumlę, sprawia, że wszyscy na przełęczy, a jest nas około 10 osób, milkną. Słychać tylko zawodzące dźwięki instrumentu (<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="15" src="https://www.youtube.com/embed/xpnYQMf0G0E?rel=0" width="40"></iframe>). Prostota melodii i niespodziewaność sytuacji wystarczą, by doznanie miało coś z magii, jakichś praktyk rytualnych. <br />
<br />
Chłopak odrywa drumlę od ust i oto znów jesteśmy na zwyczajnej tatrzańskiej przełęczy.Trzeba przyznać, przełęczy niezwykle ascetycznej i pięknej — widok z niej słynie od 150 lat jako niezrównany. Panorama obejmuje niemal całe Tatry Wysokie. Wycieczka na Krzyżne była niegdyś tak popularna, że w 1880 roku Towarzystwo Tatrzańskie zbudowało tu nawet kamienną chatkę, która służyła turystom za schron w razie niepogody. Mnóstwo osób, jak na tamte czasy oczywiście, nocowało w niej, by podziwiać wschód słońca. W szaleństwie udostępniania Tatr jak największej liczbie osób postulowano nawet, by schron przekształcić w komfortowy hotel, do którego dojeżdżałoby się kolejką zębatą. Nic z tych planów nie wyszło, a sama chatka była użytkowana do 1915 roku. Dziś widać jeszcze jej ruiny: 20 metrów nad przełęczą, na niewielkiej równi. Tam zresztą, na tej równi, ląduje śmigło, gdy trzeba kogoś poratować na odcinku Orlej Perci: Buczynowe Turnie — Granaty (z Krzyżnego startuje lub na niej się kończy ten najcięższy odcinek podniebnego szlaku).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhu-m_WB8cM18KNovEneQFIvkE7iCUZHiK6QV9vW6pphqpl4WEiz4FDBc3i8J259l4mu7FbWeo0zW1DgeMkfSuwxM6MmwdkvezCfaGpZxShUpA_7r6ZLoaYr0Q1_1STaGUMhFlctFyehC09/s1600/krzyzne.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhu-m_WB8cM18KNovEneQFIvkE7iCUZHiK6QV9vW6pphqpl4WEiz4FDBc3i8J259l4mu7FbWeo0zW1DgeMkfSuwxM6MmwdkvezCfaGpZxShUpA_7r6ZLoaYr0Q1_1STaGUMhFlctFyehC09/s640/krzyzne.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Widok z Krzyżnego na Dolinę Pięciu Stawów Polskich. Widać Wielką Siklawę spadającą w polodowcowy żłób i serpentyny drogi sprowadzającej ze schroniska do Roztoki. Poniżej wspomniany w tekście kamienny schron na Krzyżnem. Znajdował się od strony Koszystej i Wołoszyna [fot. W. Eljasz, 1894 r., zdjęcie pochodzi z portalu Dawnetatry.pl]. Jako pierwszy Krzyżne zdobył Ludwik Zejszner, geolog i paleontolog, który prowadził w Tatrach pomiary wysokości. Stało się to latem 1838 roku. </td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg2dPGpEJNUKZTtEHp-z9y2gx2YbbdPzgr-b5ArScYfnylZqwwFTZ685IMNTZesXkVjAz1Hc0bDwiKrdPOVh6Ozo9dijGomCjBwrvNOV9hDM1g8qxNie4U3JSgcNd99FFZDlP0websBirDT/s1600/koliba2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="455" data-original-width="952" height="280" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg2dPGpEJNUKZTtEHp-z9y2gx2YbbdPzgr-b5ArScYfnylZqwwFTZ685IMNTZesXkVjAz1Hc0bDwiKrdPOVh6Ozo9dijGomCjBwrvNOV9hDM1g8qxNie4U3JSgcNd99FFZDlP0websBirDT/s640/koliba2.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<br />
Z chęcią zrobilibyśmy sobie przerwę na małe co nieco i ciepłą herbatę, ale zimny wiatr i czerniejące na niebie chmury wypędzają nas na dół. Patrzymy z niepokojem na stromą ścieżynę, którą wiedzie szlak. Znaki poprowadzono prawą stroną wielkiego żlebu, spadającego, niczym w otchłań, do Doliny Roztoki. Gdzieś w dole widać samotnego ludzika. Pokonuje drogę w tak ślamazarnym tempie, że zaczynam się niepokoić o jego stan zdrowia. Postanawiamy zatrzymać się na dłuższy odpoczynek już znacznie niżej. Deszcz, na który się zbiera, znacznie utrudniłby schodzenie żlebem, tym bardziej że wędrówka w dół wychodzi nam znacznie gorzej niż pod górę :-).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQalkP2x96B7WnGh8FTidveCEjsd_eLUoLQCt8NLQ3tv_JVAmmVmvOI0q9dtMvmP6gzio-bX0746vPIfVvV7yPhZJVzUBIz-yy-FvZMtgbRdcm6d2F59WtIx29DgBG1cynE02f6PhSQuYN/s1600/zejscie+krzyzne.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQalkP2x96B7WnGh8FTidveCEjsd_eLUoLQCt8NLQ3tv_JVAmmVmvOI0q9dtMvmP6gzio-bX0746vPIfVvV7yPhZJVzUBIz-yy-FvZMtgbRdcm6d2F59WtIx29DgBG1cynE02f6PhSQuYN/s640/zejscie+krzyzne.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zdjęcie spłaszcza perspektywę, ale i tak widać, że zejście z Krzyżnego w Dolinę Pięciu Stawów Polskich jest strome (bo niby jakie inne ma być ;-). Podczas mgły łatwo zboczyć z trasy, a to oznacza kłopoty. Podobnie jak poślizgnięcie się na mokrych kamieniach (jest gdzie się poturbować). Poniżej żleb z widocznym szlakiem zejścia uchwycony od dołu i w zbliżeniu. W górnej partii ścieżka jest tak zerodowana, z osuwającym się pod butami skalnym rumoszem, <span style="color: #262626;"><span style="font-family: "arial" , sans-serif;"><span style="font-size: x-small;"></span></span></span>że bywają miejsca, gdzie lepiej zejść do parteru :-).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpRjp4evKvZjNwLLxYOuMf3AbzWbU8E_B1nXgPiuf7KzOfZWJs9u3xEPWj9UY4FLLKo8Qa0vN_d7muG7W6pe5cJFq3GmLpN3Z5HmZuS1huce7isJWFi5RfTAp_6s-TtOAdRS87qv3GEIBl/s1600/krzyzne+szlak.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="886" data-original-width="1190" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpRjp4evKvZjNwLLxYOuMf3AbzWbU8E_B1nXgPiuf7KzOfZWJs9u3xEPWj9UY4FLLKo8Qa0vN_d7muG7W6pe5cJFq3GmLpN3Z5HmZuS1huce7isJWFi5RfTAp_6s-TtOAdRS87qv3GEIBl/s640/krzyzne+szlak.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Kilkanaście minut później dochodzimy do turysty, którego tempo zejścia tak mnie zaniepokoiło. To wędrująca samotnie kobieta. Pomocy nie chce, wygląda na zażenowaną sytuacją — niepewnie czuje się na osypujących kamieniach, właściwie zsuwa się z nich na tyłku, czego się wstydzi — ruszamy więc dalej, choć wielokrotnie sprawdzamy wzrokowo, czy daje radę. Wolno bo wolno, ale idzie. W końcu docieramy do miejsca, gdzie stromizna nieco ustępuje. Trawersujemy zbocza Wielkiej Buczynowej Turni i na progu zasłanej złomami Buczynowej Dolinki stajemy na popas. Dalej jest już łatwo — trawersując zbocza Koziego Wierchu wychodzimy na płaśnie <b>DOLINY PIĘCIU STAWÓW POLSKICH</b>. Tu żółty szlak kończy swój bieg. Za znakami niebieskimi w 10 minut dochodzimy do schroniska.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj28FPJrVqWhRLcFA1AFpPCnmyeb817_4uYQAtp_u2HMHvyGbLggNt7rvKl6-U8sxNu2RUvkjnwLoXNrnKkmRTVlNyVoyugmkblWNOUyaqEDYQspeX0bBrnnossUFsqo_5gcSEWyvRuPYkW/s1600/pieciostawianskie+schronisko.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj28FPJrVqWhRLcFA1AFpPCnmyeb817_4uYQAtp_u2HMHvyGbLggNt7rvKl6-U8sxNu2RUvkjnwLoXNrnKkmRTVlNyVoyugmkblWNOUyaqEDYQspeX0bBrnnossUFsqo_5gcSEWyvRuPYkW/s640/pieciostawianskie+schronisko.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Piątka (↑), jak zwą turyści schronisko w Dolinie Pięciu Stawów, znajduje się nad brzegiem Przedniego Stawu. Budynek powstał w latach 1948–1953, zaprojektowała go Anna
Górska, architektka także kilka innych tatrzańskich schronisk. W pobliżu, między Wielkim a Małym Stawem, zachowała się chata (↓), w
której nocowano zanim oddano do użytku współczesne schronisko. Dziś to leśniczówka TPN.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxM5-7YVDQPq1MlBtD9c81AVb9kjl_0N6oyn-AkfxfBg_0uHE1lbNvzf3s9lWEBXdJhKEze1d_-wnTUPcF6J2Q6pTboBD-m6yeIoav5M1EIquwtmExq6lPe1whaEPPWeEjJjW3m3oqXu1z/s1600/lesniczowka.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhxM5-7YVDQPq1MlBtD9c81AVb9kjl_0N6oyn-AkfxfBg_0uHE1lbNvzf3s9lWEBXdJhKEze1d_-wnTUPcF6J2Q6pTboBD-m6yeIoav5M1EIquwtmExq6lPe1whaEPPWeEjJjW3m3oqXu1z/s640/lesniczowka.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<b>PIĘCIOSTAWIAŃSKIE SCHRONISKO</b> (1675 m n.p.m.) jest przepięknie położone. Cóż z tego. Po wspaniałościach przyrody, dźwiękach drumli i obcowania z własnymi myślami trudno znieść tutejszy rejwach i piwne klimaty. Zawsze mam z tym kłopot — skalny świat, zwłaszcza tam, gdzie turystów jest mało, nastraja kontemplacyjnie, wprowadza mnie w nastrój nieprzystawalny, niekompatybilny ze współczesnym zaliczaniem tras. Dlatego nie przepadam za naszymi schroniskami, za ich jarmarcznym klimatem, wrzaskami i dużych, i małych. Teraz też kupujemy wodę i sok, a potem uciekamy na szlak. Jeszcze przez chwilę cieszymy się ciszą, pora późna, ludzi więc niewielu. Potem, przy Wodogrzmotach Mickiewicza, wtapiamy się w tłum wycieczkowiczów wracających znad Morskiego Oka. Rozpadało się, ale nie ma to znaczenia. Przed nami pół godziny asfaltem, potem bus i powrót na kwaterę. A następnego dnia, kolejna wyrypa. Szpiglasowy albo Kościelec [o naszym spotkaniu z Kościelcem rok temu i zdobyciu szczytu w tym roku tu — <a href="http://gory-z-dzieckiem.blogspot.com/2016/07/tatry-nu-pogodi-czyli-koscielec-ktory.html">klik</a>].<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*** </div>
Kobieta, o którą tak się martwiłam, doszła do schroniska. Czekał na nią mąż z synem.<br />
<br />
<br />
<div style="height: 680px; overflow: hidden; position: relative; width: 600px;">
<iframe frameborder="0" height="680" src="https://mapa-turystyczna.pl/map/widget/w600h680p/route/wyqt.html" style="border: 0;" width="600"></iframe><a href="https://mapa-turystyczna.pl/route/wyqt?utm_source=external_web&utm_medium=widget&utm_campaign=route_widget" style="bottom: 160px; display: block; position: absolute; text-align: left; text-indent: -1000px; top: 0; width: 100%;" target="_blank" title="Otwórz w serwisie mapa-turystyczna.pl">Trasa: Brzeziny – Palenica Białczańska | mapa-turystyczna.pl</a></div>
Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-6200752633182810822017-05-14T11:10:00.001+02:002017-07-12T13:39:47.443+02:00MASYW ŚNIEŻNIKA — zimowy Śnieżnik w maju<span style="color: #d5a6bd;"><i>Janowa Góra — Sienna — Żmijowa Polana </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Żmijowiec </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Schronisko Na Śnieżniku </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Śnieżnik </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Janowa Góra</i></span><span style="color: #d5a6bd;"></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlak gminny nr 3 </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> szlak rowerowy zielony </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>czerwony </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> zielony </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> czerwony — zielony — czerwony — szlak narciarstwa biegowego)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 6 godzin suma podejść: 850 m dystans: 17 km trudność: *</span><br />
<span style="color: #d5a6bd;">infrastruktura: schronisko Na Śnieżniku</span><br />
<br />
Zimowa w scenerii majówka — tego jeszcze nie przerabialiśmy. „Najstarsi górale czegoś takiego nie pamiętają” mogłabym napisać, gdyby tereny Masywu Śnieżnika zamieszkiwali górale. Cóż, klimat trochę nam wariuje, wszyscy ciężko na to pracujemy, może więc nie ma w tym nic nadzwyczajnego, że głęboką wiosną w niezbyt wysokich górach czeka na turystów niemal pół metra śniegu. Warunki o tyle niekorzystne, że przy mocno świecącym słońcu śnieg szybko zamienia się w płynącą miękką breję, w lesie natomiast, gdzie promienie słoneczne tak łatwo nie docierają, tworzy wyślizgane zdradliwe powierzchnie. Idąc, można zatęsknić do betonowej białej skorupy z lutego i marca :-).<br />
<br />
Wynajęliśmy pokój w <b>JANOWEJ GÓRZE</b>, najmniejszej miejscowości po polskiej stronie Masywu Śnieżnika. Mieszka tu na stałe, jak wyczytuję w necie, 12 osób, a to oznacza, że wszyscy muszą być związani z tutejszymi pensjonatami i obsługą turystów. Sama nie nazwałabym tych kilku domów nawet wsią, trudno natomiast odmówić miejscówce malowniczego położenia. W tej dawnej osadzie górniczej (wydobywano tu po wojnie rudy uranu, krótko, bo złoża okazały się marne) największe wrażenie robi kościół. Pochodzi z początku XIX wieku, jest nieużytkowany i popada w ruinę. Podobno do jego zniszczenia przyczyniły się prace górnicze. Otoczony starym cmentarzem, pod wieczór emanuje groźnym pięknem. Zapadające się groby, obłupane nagrobki, wyszczerbiony kamienny mur i drzewa zawłaszczające bryłę budynku… Nieco straszne i bardzo klimatyczne miejsce. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgEO9hJPIjvRhOrl4kBRi9jQmik51bX9E2O0b0AHfacaWn0XZQXOpBqZHKN9X_KYS2XE3R91aPnuv2Y2Hvxq8YHxAMG-5ApacIjDhpq11lf5KSA0EVYoSqSJy4iog5Zq0lkQboAW_lmIS83/s1600/kosciol+janowa+gora.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgEO9hJPIjvRhOrl4kBRi9jQmik51bX9E2O0b0AHfacaWn0XZQXOpBqZHKN9X_KYS2XE3R91aPnuv2Y2Hvxq8YHxAMG-5ApacIjDhpq11lf5KSA0EVYoSqSJy4iog5Zq0lkQboAW_lmIS83/s640/kosciol+janowa+gora.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Niewielki kościółek św. Jana Nepomucena. Wejście zabite dechami, tablica ostrzega, że „obiekt grozi zawalaniem". We wnętrzu ostał się jedynie <span class="st">Jezus dramatycznie królujący gołym ścianom. </span></td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYoCwQeyYda4PeG3vYWWTxxO091QayUmarNx0Au6Ajfkyrw4TDgyxgVcg_U5SfP4kzrsDrsBW5cgO3bQaXpKfswAKWgIpIrzgpu8saMrx4-WEDWiun1R5yPvo4NlVQ0d2PvSBlg6Cg1jGH/s1600/wnetrze+kosciola+janowa+gora.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYoCwQeyYda4PeG3vYWWTxxO091QayUmarNx0Au6Ajfkyrw4TDgyxgVcg_U5SfP4kzrsDrsBW5cgO3bQaXpKfswAKWgIpIrzgpu8saMrx4-WEDWiun1R5yPvo4NlVQ0d2PvSBlg6Cg1jGH/s640/wnetrze+kosciola+janowa+gora.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Za najpiękniejszą trasę wyprowadzającą w okolice Śnieżnika jest uznawany szlak czerwony wiodący przez Żmijowiec. Nim właśnie zamierzamy wędrować. Na wakacjach jednak, a majówka to przecież taka tyci kanikuła, najbardziej
lubimy wyruszać na szlak bezpośrednio z miejsca zamieszkania, bez
korzystania z samochodu. Przy naszym pensjonacie wiedzie akurat gminny szlak pieszy nr 3. Zamiast więc maszerować asfaltem na przełęcz Puchaczówka, skąd czerwony szlak wyprowadza na jedną z atrakcji Masywu Śnieżnika — Czarną Górę z wieżą widokową, postanawiamy dotrzeć gminną ścieżką do pobliskiej Siennej, a stamtąd kombinować, co dalej. Szlak przechodzi obok zrujnowanego kościoła i zagłębia się w las. Idzie się ciężko, śniegu po kolana, wyraźnie nikt tu od kilku dni nie zaglądał. Wawkowi (jak zwykle!) przypada rola torującego. Najpierw wdrapujemy się na zbocze Janowej Góry, a potem wychodzimy na pokryte białą kołdrą łąki <b>SIENNEJ</b> i schodzimy do kolejnego interesującego kościoła, tym razem dobrze zachowanego, bo wciąż użytkowanego. Tu gminny szlak kończy swój bieg.<br />
<br />
Rzut oka na dość ruchliwą drogę i… porzucamy myśl o wędrówce asfaltem na Puchaczówkę (3 kilometry). Decydujemy się odbić w stronę ośrodka narciarskiego. Majowy weekend, ludzi dużo, działa wyciąg krzesełkowy, który bezproblemowo wywozi chętnych pod szczyt Czarnej Góry — może więc skorzystać z tej opcji? Wawek stawia stanowcze weto. Dobrze. W ten sposób omijają nas wspaniałe widoki rozciągające się z wieży, ale nie doświadczamy tłumu, rejwachu i kolejki do wejścia na platformę. Postanawiamy osiągnąć grzbiet Żmijowca inaczej — zielonym szlakiem rowerowym. Prowadzi on szeroką stokówką, która, o dziwo, jest wyratrakowana, idzie się więc rewelacyjnie. Pół godziny później meldujemy się na <b>ŻMIJOWEJ POLANIE</b> (1049 m n.p.m.). Nie jesteśmy zmęczeni, bez odpoczynku maszerujemy więc dalej. Prowadzi nas już czerwony szlak, a że osiągnęliśmy grzbiet, przed nami spacerowy fragment trasy.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNwx12LU6raD3nvxjBZU_2MgbbW6WYsvCt3w400T3erg1L4o4imG_ILCnppxsdF3cgFMLAK2EY1b-xsDZUIIsKVmt6uhhfQmSzCgQDv9SU-3u0bfbOxan_LvOEGUsE3LaegXtKhLp_a8Bt/s1600/grzbiet+Zmijowca.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNwx12LU6raD3nvxjBZU_2MgbbW6WYsvCt3w400T3erg1L4o4imG_ILCnppxsdF3cgFMLAK2EY1b-xsDZUIIsKVmt6uhhfQmSzCgQDv9SU-3u0bfbOxan_LvOEGUsE3LaegXtKhLp_a8Bt/s640/grzbiet+Zmijowca.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Z perspektywy Żmijowca Śnieżnik robi imponujące wrażenie. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Masyw Śnieżnika wyróżnia się niezwykłą formą — nie tworzy typowego łańcucha górskiego, ale ma kształt rozrogu, czyli z jego centralnego punktu: Śnieżnika, promieniście rozchodzi się kilka grzbietów. <b>ŻMIJOWIEC</b> stanowi fragment jednego z takich ramion. Jak niemal we wszystkich polskich górach i tu pod koniec XX wieku korniki wespół z kwaśnymi deszczami zniszczyły świerkowe lasy, co spowodowało, że odsłoniły się rozległe widoki. Dziś las odrasta, ale z kilku miejsc nadal można podziwiać ładne panoramy. Nieopodal najwyższego punktu Żmijowca (1153 m n.p.m.) ustawiono ławeczkę i tablicę informująca o możliwości dojścia stąd do Mariańskich Skał (poza szlakiem), z których roztaczają się malownicze pejzaże. Nieco dalej mijamy kolejne miejsce odpoczynku, tak zwany Drugi Żmijowiec, i kolejny punkt widokowy na skałkach. Kwadrans później docieramy do dużego węzła szlaków na <b>Przełęczy Śnieżnickiej</b> (1123 m n.p.m.).<br />
<br />
Do tej pory wędrowaliśmy niemal samotnie, na przełęczy kłębi się jednak tłum. Mnóstwo osób, zwłaszcza rodzin z dziećmi, dociera tu spacerowym niebieskim szlakiem z Międzygórza. Do schroniska na <b>Hali pod Śnieżnikiem</b> prowadzi z przełęczy szeroka droga, w normalnych warunkach bezproblemowa i wygodna, dziś ociekająca białą breją zmasakrowaną tysiącami nóg. Kilkaset metrów dalej przecieram oczy ze zdumienia — szlak odśnieża dwóch panów w kufajkach. Widok w górach po prostu kuriozalny. Aż takiego zachodu i poświęcenia wymagają niedzielni turyści? Przygotowuję się psychicznie na schroniskowy armagedon — wrzaski, kolejkę do bufetu i brak miejsca dookoła. I to właśnie nas spotyka, kiedy docieramy do <b>SCHRONISKA NA ŚNIEŻNIKU</b> (1218 m n.p.m.). Na herbatę postanawiamy więc zatrzymać się dopiero w drodze powrotnej, będzie później, to i ludzi mniej. A teraz od razu ruszamy zielonym szlakiem na szczyt.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh0D0sv12sXQxgINpZSgKxwgqW8BrgzSAAa7_ymZAjl_rsUahfp71Ct4RLpK-O7vOXlxRvOWf8XpbIFTH3R5c17C6NKfHHJSL2SNWjOodu2TS236y6cC0aRA5mmHKWKv65gRoonEFoUb-dP/s1600/schronisko+Pod+Snieznikiem.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh0D0sv12sXQxgINpZSgKxwgqW8BrgzSAAa7_ymZAjl_rsUahfp71Ct4RLpK-O7vOXlxRvOWf8XpbIFTH3R5c17C6NKfHHJSL2SNWjOodu2TS236y6cC0aRA5mmHKWKv65gRoonEFoUb-dP/s640/schronisko+Pod+Snieznikiem.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Schronisko Na Śnieżniku, choć duże, prezentuje się całkiem sympatycznie. Jego początki wiążą się z zagrodą pasterską Szwajcarka, którą zbudowano na hali na początku XIX wieku. Właściciel farmy — Szwajcar, prowadził też bufet dla wędrowców. Kilkadziesiąt lat później turystów było już tak wielu, że ówczesna właścicielka tych
terenów księżna Marianna Orańska sfinansowała budowę nowego schroniska.
Popularność Śnieżnika stale jednak rosła i w 1871 roku dobudowano kolejny
obiekt jako gospodę turystyczną — budynek obecnego schroniska. Zdjęcie zrobione już późną porą, kiedy większość turystów zeszła w doliny :-).</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Podejście zapewnia piękne widoki — Śnieżnik wyrasta ponad granicę lasu, jest więc co podziwiać. Kopuła została objęta ochroną rezerwatową ze względu na rzadkie i chronione rośliny, których dziś nie mamy szans zobaczyć. Podobnie jak kozic i muflonów zamieszkujących te okolice (Masyw Śnieżnika to jedyne poza Tatrami naturalne siedlisko kozic w Polsce). Tłum i hałas potrafią skutecznie odstraszyć nawet co niektórych ludzi, o obserwacji dzikiej przyrody można więc co najwyżej pomarzyć. Jest natomiast kosodrzewina, sztucznie nasadzona, ale świetnie dająca sobie radę w tych trudnych warunkach. Trudnych nie tylko przy anomaliach pogodowych — klimat Śnieżnika nie rozpieszcza, roczna średnia temperatura na szczycie wynosi niecałe 2ºC.<br />
<br />
Pół godziny od minięcia schroniska osiągamy cel naszej wyprawy. Widoczną oznaką tego, że jesteśmy na <b>ŚNIEŻNIKU </b>(1425 n.p.m.) jest sterta kamieni. To pozostałość po wieży widokowej, którą wzniesiono na szczycie w 1899 roku. Wieże były tak naprawdę dwie, z doklejonym do nich malutkim turystycznym schronem. Otwierano je w letnim sezonie, zimą klucze można było pobrać w schronisku na hali. Budowle zdobiły górę do 1973 roku, kiedy ze względu na „zły stan techniczny” zostały wysadzone przez wojsko. Na decyzję, dziś uznawaną za pochopną, wpłynęło to, że nie były to obiekty polskie: wybudowali je Niemcy (dokładnie: Kłodzkie Towarzystwo Górskie) i co gorsza nadali imię cesarza Wilhelma I. Los lubi być przewrotny: od kilku lat władze gminne szukają pieniędzy na odbudowę i kto wie, czy nie znajdą ich właśnie w Niemczech.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWa426Lb-j_ycgpBY33nLe6s3NYZ6-91NXuCeejbi7p9NO15a-KvTipsBnsB9ARR90C5KaLexu8W2c8Cpke3MsEBOXGGGO3K9fi1C_kRWR_lCaa-3cfYdzuN1Mpec7NNoLHgVrd2P55WXA/s1600/%25C5%259Anieznik.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhWa426Lb-j_ycgpBY33nLe6s3NYZ6-91NXuCeejbi7p9NO15a-KvTipsBnsB9ARR90C5KaLexu8W2c8Cpke3MsEBOXGGGO3K9fi1C_kRWR_lCaa-3cfYdzuN1Mpec7NNoLHgVrd2P55WXA/s640/%25C5%259Anieznik.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Szczyt Śnieżnika. Obowiązkowe zdjęcie na stercie kamieni, namiastce wieży widokowej. Poniżej wygląd wieży na początku XX wieku, a obok wizualizacja tego, co ma zostać wybudowane. Nie wygląda to dobrze. Wieżę Trzech Kultur — bo taką nazwę ma nosić — złośliwcy przyrównują do miksera, inni do latarni morskiej.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhOTBR5wpsZfZwwU6CIjgyWFNYmXMiC9YrHOfFuqPTBYDfNym5R7JALaqEgtDZJbXQmS195c3lJaSG0QOQCettB3oNpBHegKGGQbk550i8Z8Ujimfn6wLZtv3LHQz6ALeNRri8AWAnGwWYk/s1600/wieza+stara+i+nowa.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="440" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhOTBR5wpsZfZwwU6CIjgyWFNYmXMiC9YrHOfFuqPTBYDfNym5R7JALaqEgtDZJbXQmS195c3lJaSG0QOQCettB3oNpBHegKGGQbk550i8Z8Ujimfn6wLZtv3LHQz6ALeNRri8AWAnGwWYk/s640/wieza+stara+i+nowa.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Poniżej krótki film o wieży, ciekawy choćby ze względu na stare zdjęcia.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/eA7eNhj8tA8?rel=0" width="560"></iframe><br /></div>
<br />
Postanawiamy przekroczyć granicę na Śnieżniku i zejść po czeskiej stronie do <b>kamiennej rzeźby słonia</b>. Ze szczytu wiedzie tam czeski czerwony szlak turystyczny, dojście zajmuje w zimowych warunkach około kwadransa, latem — kilka minut. Czeska strona sprawia wrażenie znacznie dzikszej niż polska, o wiele mniej tu turystów, a ci spotykani zachowują się cicho i kulturalnie. Niestety, nie można tego powiedzieć o naszych rodakach, którzy mają skłonność w beznadziejny i krzykliwy sposób zaznaczać swoją obecność. Kiedy docieramy do słonia, właśnie jakiś polski młodzian siedzi okrakiem na rzeźbie i wrzeszczy „Juhuu”. Rechoczący koledzy robią mu zdjęcia. Słoń ma to wszystko w trąbie, my natomiast wraz z grupką Czechów z osłupieniem oglądamy to żenujące przedstawienie. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg3MVfUZnmrUHXphYsp6khr4qgtZAgZs6Vzz2K9pqMElSMN4Jwsj3LNFKSDitiOGv02vmgK6ZMGMOutiyMhZ2jM-4Pza1WYTDP-AMUVk25gD6L1RVkd8742M7TKERPY3Xsidlv_9FCrAVZM/s1600/czeski+snieznik.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg3MVfUZnmrUHXphYsp6khr4qgtZAgZs6Vzz2K9pqMElSMN4Jwsj3LNFKSDitiOGv02vmgK6ZMGMOutiyMhZ2jM-4Pza1WYTDP-AMUVk25gD6L1RVkd8742M7TKERPY3Xsidlv_9FCrAVZM/s640/czeski+snieznik.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Po czeskiej stronie prawdziwa zima. Widoki przednie: na głęboką dolinę Morawy i jedno z ramion masywu. Słonik to czeski symbol Śnieżnika. Żeby się szczęściło i by wrócić jeszcze w te strony, należy go pogłaskać po trąbie lub złożyć na tej trąbie całusa. Siadać na grzbiecie nie trzeba. Skąd w ogóle taka rzeźba w takim miejscu? Stanęła tu w 1932 roku za sprawą grupy niemieckich artystów,
którzy spotykali się w położonym tuż obok schronisku (dziś zostały po nim tylko ruiny). Symbolem grupy, zwanej Jescher, był właśnie
słoń — <i>jescher </i>to podobno fonetyczny zapis odgłosu, jaki wydaje słoń, kichając :-). </td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQnc4rzLVG4GJLVMn8tbkMbckczGVf5LIWHDNPx230QwKJQT91gwJDPyfgAX86zWjm83BSEqlHIrO1OQIkmjlcXLc8XwS8ALr50NzMWGOGQRFKzRQMUoaOsILCuQoAVPwVUN7iKoxm5fpZ/s1600/slonik.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQnc4rzLVG4GJLVMn8tbkMbckczGVf5LIWHDNPx230QwKJQT91gwJDPyfgAX86zWjm83BSEqlHIrO1OQIkmjlcXLc8XwS8ALr50NzMWGOGQRFKzRQMUoaOsILCuQoAVPwVUN7iKoxm5fpZ/s640/slonik.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Wracamy na szczyt (można od słonika pójść dalej w dół za czeskimi znakami; wkrótce doprowadzają one do granicy i polskiego zielonego szlaku, którym można wrócić na Śnieżnik). Ostatnia chwila kontemplacji widoków i schodzimy do schroniska. Tam mościmy się, by wypić herbatę i podreperować siły małym co nieco. Po konsultacji z mapą decydujemy się zejść do Janowej Góry szlakiem narciarstwa biegowego. Liczymy na to, że droga będzie przetarta, co niestety się nie sprawdza. Wycieczkę kończymy w przemoczonych butach ze słońcem chowającym się za chmurami.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
***</div>
<div style="text-align: left;">
Zanim wyruszy się w Masyw Śnieżnika, warto zdobyć dobrą mapę tych terenów z zaznaczonymi szlakami gminnymi, rowerowymi i narciarstwa biegowego. Tych dodatkowych szlaków jest tu naprawdę dużo, a co ważniejsze, pozwalają one komponować bardzo różnorodne wycieczki, często z dala od tłumów. Polecam mapę tych terenów wydaną na zlecenie gminy Stronie Śląskie. Można ją dostać za darmo w Centrum Edukacji, Turystyki i Kultury w Stroniu Śląskim, które mieści się w budynku stacji kolejowej.</div>
<br />Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-80451523376518021132017-04-05T10:24:00.000+02:002018-07-17T10:08:10.414+02:00TURBACZ z doliną Kamienicy w tle<span style="color: #d5a6bd;"><i>Rzeki (przełęcz Przysłop) — Gorc Kamienicki — Jaworzyna Kamienicka — schronisko pod Turbaczem — Turbacz — przełęcz Borek — Kudłoń — Gorc Troszacki — Jaworzynka — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Rzeki (przełęcz Przysłop)</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlaki: niebieski — zielony — czerwony — żółty)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas
przejścia: 11 godzin suma podejść: 1380 m dystans: 31 km trudność: *** infrastruktura: schronisko pod Turbaczem </span><br />
<span style="color: #d5a6bd;">Trasę rozłożyliśmy na dwa dni z noclegiem w schronisku: </span><br />
<span style="color: #d5a6bd;">1. dzień — 6 godzin | 980 m przewyższenia | 17 km;</span><br />
<span style="color: #d5a6bd;">2. dzień — 5 godzin | 370 m przewyższenia | 14 km</span><br />
<br />
Gorce długo czekały na zainteresowanie z naszej strony. I pewnie czekałyby jeszcze dłużej, gdyby nie weto Wojtka. Od roku niemal wszystkie nasze górskie wyjazdy skupiały się na Tatrach, nie inaczej miało być i tym razem — trzy dni w Zachodnich z noclegami w Chochołowskiej, a na celowniku zimowa wyrypa na Ornak i Starorobociański. Nasze raki już szczerzyły zęby w bojowym nastroju, kiedy padła kontrpropozycja Wojtka: Gorce jako odskocznia od ciągłych tatrzańskich krajobrazów. Co było robić, z bólem serca obmyśliłam gorczańską wyrypę — nie tylko długaśną, ale też z porządnym przewyższeniem (skoro z Tatr nici, zmęczmy się przynajmniej :-). Trasę łatwą orientacyjnie, wymagającą jednak niezłej kondycji, która w trudnych, zaskakująco ciężkich zimowo-wiosennych warunkach okazała się sprawdzianem wytrzymałości i siły. Prawdziwa przygoda, jak ze śmiechem, już po wszystkim, określił tę wyprawę Wawek. Tak oto, zupełnie niespodzianie, przeżyliśmy niezapomnianą dwudniową wędrówkę. Zapraszam na gorczańskie pustkowia!<br />
<br />
<b>RZEKI</b>, skąd wyruszamy na szlak, to przysiółek Lubomierza. Ot kilka domów rozrzuconych niczym klocki wokół malowniczej doliny Kamienicy. Przysiółek powstał w XVII wieku, został założony przez niemieckich i czeskich osadników, którzy aż do XIX stulecia w okolicznych hutach wytwarzali szkło. Dziś wiele można o tym miejscu powiedzieć, ale na pewno nie, że tętni życiem. Samochód zostawiamy na <b>PRZEŁĘCZY PRZYSŁOP</b> (750 m n.p.m.) przy wiacie przystanku pekaesów. Oficjalnie nie ma tu żadnego parkingu (najbliższy znajduje się przy stacji narciarskiej 1 kilometr w stronę Lubomierza albo w dolinie Kamienicy, na polanie Trusiówka, 2 kilometry dalej), z punktu widzenia naszego powrotu z gór to jednak idealna miejscówka. Jest późno, po 13.00, tymczasem przed nami kilka godzin marszu. I to jakiego! W trudzie i znoju, ale tego nawet nie przeczuwamy. <br />
<br />
Na razie schodzimy na dno doliny Kamienicy, najdzikszej
z gorczańskich dolin. Podobno jeszcze w latach 70. XX wieku wędrówka nią wymagała niemal traperskich umiejętności. Nasz niebieski szlak przekracza jednak mostek i opuszcza Kamienicę, wraz z szeroką drogą zwózkową zagłębiając się w las. Na niebie zbierają się mało przyjazne chmury. Niewątpliwie idzie na deszcz, pytanie tylko jak duży i jak długi? Godzinę później zaczyna siąpić. Szlak z każdym kilometrem dziczeje, prowadzi nas już wąska, malownicza ścieżyna, a wokół same dorodne drzewa. Kiedy wychodzimy na niewielką <b>polanę Świnkówka</b> oprócz deszczu dochodzą do nas pomruki burzy. Jest ciepło i parno. Wzniesienia toną w chmurach. Nie wróży to dobrze poprawie pogody.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgij4cvE9h90BMSNVPhiZmkHHRrpu-laOP2qUdUY5I1n0pxRUj3-TUCNaaLKDQNqThfrUJmwJ7H_bXzw0-JpbWu4qBKvQZPKKRw75IQwkJ7E65EcJFjWaGBm7Xjb8YYH_YWi_3_zeeKiSNc/s1600/IMG_5642.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgij4cvE9h90BMSNVPhiZmkHHRrpu-laOP2qUdUY5I1n0pxRUj3-TUCNaaLKDQNqThfrUJmwJ7H_bXzw0-JpbWu4qBKvQZPKKRw75IQwkJ7E65EcJFjWaGBm7Xjb8YYH_YWi_3_zeeKiSNc/s640/IMG_5642.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Polana Gorc Kamienicki. Miejsce malownicze nawet w welonie z
kapuśniaczku. Co widać? Niewiele, nieco wzniesień Beskidu Wyspowego, Sądeckiego i Niskiego. Ale i tak jest malowniczo :-).</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Ruszamy dalej — w stronę widocznej już wieży na Gorcu. Wychodzimy na kolejną, tym razem rozległą polanę — Gorc Kamienicki. Uznawana jest za jedną z najpiękniejszych w Gorcach i przy dobrej pogodzie muszą się stąd roztaczać przednie widoki. Na zegarku dochodzi 15.00, a ciemno jakby zapadał zmrok. Teraz już regularnie pada. Burza krąży gdzieś niedaleko. Podążamy polaną na południe i w końcu wchodzimy w świerkowy las. Dość strome podejście wyprowadza nas na <b>GORC KAMIENICKI</b> (1228 m n.p.m.). Jego szczyt zdobi wzniesiona niedawno, w 2015 roku, wieża widokowa. Gmina Ochotnica Dolna postanowiła przyciągnąć turystów i takich wież postawiła w okolicy więcej — kolejne są na Lubaniu i Magurkach. Dziś żadnego turysty tu nie spotykamy. Tym lepiej dla nas: w spokoju i do woli możemy podziwiać widoki. A te mimo chmur i deszczu robią wrażenie.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpGrwoTolg0NfFMle4GqTKZ6lFBSOlxVKJJ4FEBOSI-wjdKsC8dSjPl0lx0f1JNE2gnEk8B_1WnZGtJouoULqwkMr0L6EgvrBY0mdosGAcyZ_6SrONEkfBHIywUsz2se5Q0cHwtd_LDH1h/s1600/gorc+kamienicki.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpGrwoTolg0NfFMle4GqTKZ6lFBSOlxVKJJ4FEBOSI-wjdKsC8dSjPl0lx0f1JNE2gnEk8B_1WnZGtJouoULqwkMr0L6EgvrBY0mdosGAcyZ_6SrONEkfBHIywUsz2se5Q0cHwtd_LDH1h/s640/gorc+kamienicki.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wieża na Gorcu nawiązuje formą do gotyckich kościółków Małopolski. Narożniki górnej platformy (↑) są zabudowane, całość przykryta spadzistym dachem.</td></tr>
</tbody></table>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-nwtiDbEJFg0xMVUwAFHpcizq1v9h58IkZF9xLMOn5_Qtjxgbt5wPOL6tZqjZKtxkkgIsFS2t_yxUJE3q3MdYiDbtkp4rEez0XOMYWmFuR4jC19u2Vx-D8qpnw6-u2_lEK48o9blSFVTB/s1600/widok+z+gorcu.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-nwtiDbEJFg0xMVUwAFHpcizq1v9h58IkZF9xLMOn5_Qtjxgbt5wPOL6tZqjZKtxkkgIsFS2t_yxUJE3q3MdYiDbtkp4rEez0XOMYWmFuR4jC19u2Vx-D8qpnw6-u2_lEK48o9blSFVTB/s640/widok+z+gorcu.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Przy dobrej pogodzie widoki z wieży muszą być kapitalne — Tatry,
Pieniny, pasma Beskidów… <br />
Wszystko opisano na tablicach, trzeba przecież
wiedzieć na co się patrzy :-). Pogada nie pozwala nam podziwiać Tatr,
chmury zwartą czapą zasnuły daleki plan, w zamian niebo jest ładnie
podświetlone. <br />
Stamtąd przyszliśmy (↑), a niżej to, co widać od
strony Tatr (↓).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhrr5TkCC6acMkVqhX0qdhIZ947QilAyO2TYjkZhb-0-2ZXicfSy0zfv_MhzqloO-zrhVxXHh6FI1m_8vN60IW5aiKHKmawK1DqyEzdnCmyiql0AmakUFPN0Kuf_WxsUajf1g2oT4jW3GEy/s1600/widok+z+gorcu1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhrr5TkCC6acMkVqhX0qdhIZ947QilAyO2TYjkZhb-0-2ZXicfSy0zfv_MhzqloO-zrhVxXHh6FI1m_8vN60IW5aiKHKmawK1DqyEzdnCmyiql0AmakUFPN0Kuf_WxsUajf1g2oT4jW3GEy/s640/widok+z+gorcu1.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<br />
Kilkanaście minut później zbieramy się do dalszej drogi. Na Turbacz mamy jeszcze niemal 4 godziny wędrówki. Deszcz wciąż pada. Sam w sobie nie jest niczym strasznym, gorzej, że wyżej zaczynają się pojawiać zdradliwe płaty śniegu. Przykryte są lodową skorupą, która pod wpływem ciężaru zapada się z chrzęstem, a my co kilka kroków wpadamy w dziury, grzęznąc w nich do kolan, albo i jeszcze wyżej. Pokonać tak 100 metrów — ujdzie, ale kilkanaście kilometrów? Ciężko. Jakby tego było mało, tam gdzie nie ma śniegu, króluje błoto. Taplamy się więc na zmianę w śniegu i błocku. Wkrótce mamy mokro w butach, a spodnie pokrywają się zgniłobrązową skorupą. Kiedy kolejny raz z trudem wyciągam nogę z białej dziury, klnę pod nosem, Wawek natomiast niczym świergotek: z uśmiechem (!) wiedzie naszą trzódkę, a Gorce i te warunki go zachwycają. Patrzę na niego z podziwem.<br />
<br />
Tuż za Gorcem Kamienickim szlak niebieski kończy swój bieg. Kolejne 3 godziny prowadzą nas znaki zielone. Las i polana, las i polana, mnóstwo śniegu oraz błota… I żywego ducha wokoło. Czasem odezwie się jakiś ptak, i to tyle. Nasze tempo jest wolne, szybsze w takich warunkach nie jest możliwe. Wędrujemy bez żadnych odpoczynków, by nie tracić cennego czasu; jakoś nie uśmiecha nam się nocne szukanie schroniska. Las sprawia wrażenie pierwotnego — ponad 50% powierzchni Gorczańskiego Parku Narodowego objęte jest ochroną ścisłą. Na takich terenach człowiek nie ingeruje w procesy przyrodnicze. Nie wycina się tu uschniętych drzew i nie zwozi tych przewróconych, stąd co i rusz leśną ścieżkę zagradzają padłe świerki, które trzeba obchodzić. Drzewa w parku masowo obumierają i zaczynają stwarzać kłopot. Każdy silniejszy wiatr łamie ich dziesiątki, a dyrekcja uczula, że (cytuję) „poruszanie się po Gorczańskim Parku Narodowym w niesprzyjających warunkach atmosferycznych (wiatr, opady śniegu, burza, gwałtowna ulewa) grozi niebezpieczeństwem wskutek upadku gałęzi i wiatrołomów”.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgJgxqNKFPIPUS8SMKfwts7HvXFty3empw09r9UJhMqmTTkeoDGNN1SZ9WsTR1JtTBi6-bRMQvrnyrmppM4fbRS0lSTMnMNqW8gd0qVw4-QBvlwr4-7lMmHT6iJ1oNFvhEG4yuWMDUxLcRQ/s1600/kapliczka+bulandowa.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgJgxqNKFPIPUS8SMKfwts7HvXFty3empw09r9UJhMqmTTkeoDGNN1SZ9WsTR1JtTBi6-bRMQvrnyrmppM4fbRS0lSTMnMNqW8gd0qVw4-QBvlwr4-7lMmHT6iJ1oNFvhEG4yuWMDUxLcRQ/s640/kapliczka+bulandowa.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Polana Jaworzyna Kamienicka i jej kapliczka, czyli najstarszy zabytek sakralny w Gorczańskim Parku Narodowym. Zmierzcha się, nie mamy więc czasu, by szukać Zbójeckiej Jamy, drugiej atrakcji tych gór. Do jaskini (właściwie szczeliny) spod kapliczki prowadzi ścieżka oznaczona dojściowym szlakiem. Latem pewnie byśmy tam zaszli, ale w tych warunkach... </td></tr>
</tbody></table>
<br />
W końcu, już całkowicie w zimowej scenerii, docieramy na <b>JAWORZYNĘ KAMIENICKĄ</b> (1288 m n.p.m.), najwyższy szczyt Gorczańskiego Parku Narodowego (Turbacz znajduje się poza granicami chronionymi). Północno-wschodnie zbocza zajmuje tu rozległa polana. W jej górnej części stoi urocza kapliczka wystawiona w 1904 roku przez legendarnego gorczańskiego bacę-uzdrowiciela Tomasza Chlipałę, zwanego Bulandą. Bulanda znany był ze swojej religijności i tego, że nie znosił przeklinania. Wielu uznawało go za czarownika — odczyniał uroki i wypędzał demony, czyli leczył ludzi i zwierzęta. Jedna z legend mówi, że tuż koło kapliczki na polanie zakopał swoją księgę z zaklęciami i uzdrowicielskimi recepturami. Jak dotąd nikomu nie udało się jej odnaleźć, choć wielu próbowało. <br />
<br />
Cykam zdjęcie kapliczki, niemal się nie zatrzymując. Do schroniska jest stąd jeszcze prawie godzina, a w takich warunkach może i dłużej. Tymczasem na zegarze wybija 19.00. Kilka minut później docieramy do czerwonego szlaku i skręcamy za nim na Halę Długą. Przed nami ostatnia prosta — na końcu rozległych polan majaczy <b>SCHRONISKO POD TURBACZEM</b> (1270 m n.p.m.). Śniegu tu mniej, ale błocko okropne. I leje. Pokonujemy siodło i mozolnie podchodzimy do schroniskowego budynku. Tuż przed 20.00 wchodzimy do ciepłego holu i kierujemy się do jadalni. Schronisko jest całkowicie wymarłe, bufet zamknięty. Perspektywa nocki z burczącym brzuchem nieco warzy nam humor. Na szczęście kartka przy bufecie podaje numer telefonu gospodarza obiektu. Dzwonimy i chwilę później nie tylko dostajemy klucze do pokoju, ale też ciepły obiad! A potem udajemy się na zasłużony odpoczynek.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhicwFrFwbcFEo3hk-A4W-Vg-tLOSO5Wobo4Ta7AzYdgGiWQxRmshAiSuAitb3SUfJ8Ff1ewSrpRSC8fKPjY224-Fi5B-B4-WtrLQuneJhdFK_1hVduYMe85HAUYzi_Sv6_aDCAirfIqEQL/s1600/schronisko+pod+turbaczem.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhicwFrFwbcFEo3hk-A4W-Vg-tLOSO5Wobo4Ta7AzYdgGiWQxRmshAiSuAitb3SUfJ8Ff1ewSrpRSC8fKPjY224-Fi5B-B4-WtrLQuneJhdFK_1hVduYMe85HAUYzi_Sv6_aDCAirfIqEQL/s640/schronisko+pod+turbaczem.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Przytulna jadalnia i pełne brzuchy po męczącej wyrypie — tak czasami wygląda górskie szczęście :-). Potężne schronisko pod Turbaczem w świetle poranka wygląda majestatycznie. W weekendy kłębi się tu tłum turystów, my byliśmy niemal sami. Oprócz nas w schronisku nocowały 4 osoby.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Rana budzi nas słońce. Jest wietrznie, ale w porównaniu z poprzednim dniem, pogoda marzenie. O 8.00 meldujemy się na śniadaniu, wcześniej kuchnia nie działa. Buty wysuszone w schroniskowej suszarni gotowe do kolejnego dnia pracy. Przed 9.00 ruszamy na szlak. Nie spieszymy się, dziś mamy więcej czasu, a trasa jest lajtowa. Najpierw <b>TURBACZ </b>(1310 m n.p.m.), najwyższa góra Gorców. Spod schroniska to tylko 10 minut drogi. Wędrówka po zapadającym się śniegu, niczym powtórka z poprzedniego dnia, ale słońce wszystko zmienia. W powietrzu czuć wiosnę, aż chce się maszerować :-). Jeszcze niedawno Turbacz był całkowicie zalesiony, szkodniki świerku dotarły jednak i tu. Drzewa nieco się przerzedziły i obecnie można stąd podziwiać ograniczone widoki. Szczyt zdobi kamienny obelisk oraz żelazny krzyż z datami 1945–1985.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEix_G7BNuthdG6LGX6fZe8jV9OjHakfVVWw7zV8S5PODUtezzb86fpbALH9LS7z_kWzJyHOA0fu7-0xvnpJngCyP61_tsfUuiWkyvYxex4hqTy7k-OWYvm_sO3ihY65lsAvYw2pvR6yAZps/s1600/turbacz.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEix_G7BNuthdG6LGX6fZe8jV9OjHakfVVWw7zV8S5PODUtezzb86fpbALH9LS7z_kWzJyHOA0fu7-0xvnpJngCyP61_tsfUuiWkyvYxex4hqTy7k-OWYvm_sO3ihY65lsAvYw2pvR6yAZps/s640/turbacz.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Turbacz. Nazwa szczytu, jak się uznaje, pochodzi od wołoskiego przymiotnika <i>turbat </i>( „wściekły, szalony”). Tak Wołosi zwali pobliski potok. W góralskiej gwarze o górze mówi się Trubacz lub Trubac. Szczyt był popularnym celem wycieczek już w XIX wieku. Swoje wrażenia z pobytu na nim opisał między innymi Seweryn Goszczyński. Dzięki niemu wiemy, że 150 lat temu <i>„widok z Turbacza na wszystkie strony przecudny, obszarem, który zajmuje i bogactwem rozmaitości</i>”. Dzisiaj z panoramą nieco gorzej, ale cosik widać...</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Wracamy pod schronisko i nie zatrzymując się, maszerujemy dalej. Dziś jesteśmy wierni jednemu szlakowi — żółtej farbie. To <span itemprop="articleBody">jeden z najciekawszych i najstarszych
szlaków w Gorcach. Został wyznakowany około 1925 roku przez księdza
Gadowskiego, tak, tak, tego od tatrzańskiej Orlej Perci. </span>Łagodnie schodzimy w dół na rozległą <b>halę Turbacz</b>, gdzie znajduje się polowy ołtarz postawiony na pamiątkę mszy odprawionej tu przez Karola Wojtyłę. Sam ołtarz nie robi na nas wrażenia, ale zatrzymujemy się w tym miejscu na dłużej, bo wokół ciągnie się dywan… krokusów. Tego się nie spodziewaliśmy, choć wiemy, że Gorce to poza Tatrami Zachodnimi jedyne miejsce, gdzie krokus, czyli szafran spiski, występuje najliczniej. Tyle że to śnieg królował dotychczas na naszej trasie. Jeszcze kilometr stąd, w okolicy schroniska, rządziły zimowe klimaty. Tu panoszy się wiosna.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpzlgJsw3Ue-gHHIyngYyW3BuA2_11oOa3_-McRignaW9BEyLoTiyeuYAexqWheczgUqD4hvCtHoim6AC5IAUwaD1muAT2vE4Cgw5TbtznogHnNMGonR3lVmVb7irFAxtWOqNAai9KjbVv/s1600/gorczanskie+krokusy.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpzlgJsw3Ue-gHHIyngYyW3BuA2_11oOa3_-McRignaW9BEyLoTiyeuYAexqWheczgUqD4hvCtHoim6AC5IAUwaD1muAT2vE4Cgw5TbtznogHnNMGonR3lVmVb7irFAxtWOqNAai9KjbVv/s640/gorczanskie+krokusy.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Szafran spiski rośnie tylko na koszonych lub wypasanych łąkach. Gorczański Park Narodowy jest wyjątkowy: raz albo dwa razy do roku specjalnie kosi się tu polany, by zachować to zbiorowisko roślinne. Do tego, żeby tworzyć przepiękne łany, krokusy potrzebują współpracy mrówek. To one roznoszą nasiona kwiatów po łące. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Kończymy krokusowy odpoczynek i ruszamy w dalszą drogę. Nieznacznie podchodzimy, mijając z lewej strony wierzchołek Czoła Turbacza, a potem Mostownicę, a następnie rozpoczynamy zejście na głęboko wciętą<b> PRZEŁĘCZ BOREK</b> (1009 m n.p.m.). Kiedyś b<span itemprop="articleBody">ył to ważny punkt kontaktowy na szlakach zbójnickich i kłusowniczych, a w czasie ostatniej wojny — partyzanckich. Miejsce emanuje jakąś tajemniczą, nieco złowrogą aurą. Wrażenie wynika chyba z pierwotności tutejszej przyrody. </span><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody">Ścieżka, zanim przywiodła nas na przełęcz, kluczyła między wystającymi korzeniami, kamieniami i powalonymi pniami, a zwarte korony potężnych drzew szumiały nam nad głowami. Swoje robi też kontrast między rozległymi polanami a dzikim w wyrazie, nietkniętym ręką człowieka lasem. Już w domu doczytuję, że w okolicy przełęczy podczas wojny dokonano kilku egzekucji. I coś zostało z tych zdarzeń w klimacie tego miejsca. Nie siedzimy tu długo, choć dla turystów przygotowano ławki i tablice informacyjne, szybko ruszamy dalej.</span></span><br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhmmVgcC48LSDcQCH1H4RuXPQpl8vUlXRjO5s19x_GYz_jz8FN0p0c8tPaJrN34mdogciVkO_9kVS1LssuGkxjrGts7fEz7QNPkUvWKrBLhudOxMB3noXkwNs5QdI6xeZP9oiJiTwhecpA3/s1600/Czolo+Turbacza+z+lewej.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhmmVgcC48LSDcQCH1H4RuXPQpl8vUlXRjO5s19x_GYz_jz8FN0p0c8tPaJrN34mdogciVkO_9kVS1LssuGkxjrGts7fEz7QNPkUvWKrBLhudOxMB3noXkwNs5QdI6xeZP9oiJiTwhecpA3/s640/Czolo+Turbacza+z+lewej.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Żółty szlak, czyli przeplatanka rozległych polan i dorodnego lasu. Powyżej hala Turbacz (z lewej widać odbicie na Czoło Turbacza), poniżej — powalone drzewa na leśnym dukcie, tu akurat jeszcze nie tak dzikim.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1lhyphenhyphenDTRbFn8RYbtwZMiL-fqBuLflF5bmhdNlejyCU9r3xzsTFa2dEgJgmteaUHJR6qd_JdBhiGwk1g8xA5BGZ7JhN3_DzknTjlWHm3AJgGMm5afb6Q2eE4ngi2j1hFu89U_AoKDPUHEwO/s1600/zolty+szlak+gorce.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh1lhyphenhyphenDTRbFn8RYbtwZMiL-fqBuLflF5bmhdNlejyCU9r3xzsTFa2dEgJgmteaUHJR6qd_JdBhiGwk1g8xA5BGZ7JhN3_DzknTjlWHm3AJgGMm5afb6Q2eE4ngi2j1hFu89U_AoKDPUHEwO/s640/zolty+szlak+gorce.jpg" width="580" /></a></span></span></div>
<span itemprop="articleBody"> </span><br />
<br />
Zeszliśmy na przełęcz, to teraz podchodzimy — przed nami czwarty co do wysokości szczyt w Gorcach. Zanim na niego docieramy, co zajmuje około godziny, mijamy ładną <b>polanę Przysłopek</b>. Niekoszona, zarasta borówczyskami i świerkami. Podobno wczesnym rankiem lub wieczorem łatwo spotkać tu sarny i jelenie, a także duże drapieżniki — wilki i rysie. Że nie są to bajki uświadamiają nam ślady, wyraźne odciśnięte w błotnistej brei ścieżki. Zostawił je jakiś wilk włóczęga i to całkiem, całkiem niedawno. Potem kolejna ładna <b>polana — Pustak</b>, z której roztacza się malowniczy widok na najwyższe gorczańskie szczyty, i w końcu <b>KUDŁOŃ</b> (1274 m n.p.m.), a dokładniej zbocze Kudłonia, bo na sam szczyt żółty szlak akurat nie wyprowadza (trzeba odbić za czarnymi znakami, dojście zajmuje dosłownie chwilę :-). Bez odpoczynku maszerujemy dalej, na kolejną <b>polanę, Gorc Troszacki</b>. Niezwykle malownicza, oferuje świetne widoki i nieco… zadumy. Znajdują się tu groby dwóch rosyjskich partyzantów z okresu II wojny światowej. Mogiły są zadbane, ozdobione nostalgicznymi brzozowymi prawosławnymi krzyżami, choć sowieccy żołnierze nie zapisali się najlepiej w pamięci tutejszych ludzi.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEitd4DF1ATFy3N2dolmLZAaBvcnhH1UX6zphuo1Hjxup6JfuM5NVbWHTjM6vrYJXkaARZIpDFCXrJTi7uVJ0ld9UJ26w5PkPcOca-Uc67w9uRR-LLFj9fPzAZ3yED1b89o7eHUutACmnD8f/s1600/grob+rosjanina.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="440" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEitd4DF1ATFy3N2dolmLZAaBvcnhH1UX6zphuo1Hjxup6JfuM5NVbWHTjM6vrYJXkaARZIpDFCXrJTi7uVJ0ld9UJ26w5PkPcOca-Uc67w9uRR-LLFj9fPzAZ3yED1b89o7eHUutACmnD8f/s640/grob+rosjanina.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Gorc Troszacki. Grób zdobiony prostym prawosławnym krzyżem i wiszący w jego pobliżu „nasz znak". Partyzanci sowieccy pojawili się w Gorcach w 1944 roku. Oddziały, które tu stworzyli, miały między innymi rozpracować żołnierzy AK walczących w tym rejonie. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Na Gorcu Troszackim robimy sobie krótki odpoczynek. Zachęcają do tego ława i tablica opisująca to, co można stąd zobaczyć. Przejrzystość powietrza jest fatalna, widzimy więc niewiele, ale jakoś nam to nie przeszkadza. Kolejne minuty to zejście dość stromym stokiem na <b>polanę Adamówka</b> (świetny widok na Beskid Wyspowy), a potem lajtowa wędrówka na <b>polanę Podskały</b> zdobioną kilkoma szałasami, pozostałością po dawnych wypasach. Niestety część gorczańskich szałasów popada w ruinę. Te, które mają właścicieli, jeszcze bronią się przed zagładą, reszta dogorywa. Swoje dokładają turyści, bywa, że rozpalają w pobliżu ogniska, a odchodząc, dokładnie ich nie zagaszają. Od takiego zaprószenia spłonął właśnie jeden z szałasów na Podskałach.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYgGgSfLEpLjSVCgAozlIwEjYvaMOIQDdrIvk842cSObr3j7O_XoT8-YbcBGTPqA55ycsjqpo9EJdjsouUc55-gDJTrgC68t4MvEGk8bjcWHh4pHvJ5H77el4YqeJG-pdzjNuAheqPIitS/s1600/gorc+troszacki.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYgGgSfLEpLjSVCgAozlIwEjYvaMOIQDdrIvk842cSObr3j7O_XoT8-YbcBGTPqA55ycsjqpo9EJdjsouUc55-gDJTrgC68t4MvEGk8bjcWHh4pHvJ5H77el4YqeJG-pdzjNuAheqPIitS/s640/gorc+troszacki.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Podskały. Polana powstała na skutek wielowiekowej działalności człowieka. Jeszcze pod koniec XX wieku prowadzono tu wypas owiec, choć kierdele nie były duże.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Bez większego wysiłku, w spacerowym tempie podchodzimy na szczyt <b>JAWORZYNKI </b>(1026 m n.p.m.). W przeszłości rosły tu bardzo licznie jawory, od których pochodzi nazwa szczytu i polany. Czas się żegnać z Gorcami. Przysiadamy na ławie i chłoniemy ostatnie tego dnia widoki. Przed nami pięknie prezentuje się Beskid Wyspowy. Teraz już tylko stromo w dół i powrót do domu. Żal, że czas tej wędrówki dobiegł już końca.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEippKyi5kb_tVC_pVnaDOdoezbeYejcty5M9NSgkgLaUTEADmD-a4kfbfWW-ve8hUP2nE4uDmkLUtW1GRdZ0LeNHD_g6BhIvIbL1GMAgLt1apstxbi7IxU-LPN4uli9qZpYXS1Yr9fDvmeF/s1600/jaworzyna.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEippKyi5kb_tVC_pVnaDOdoezbeYejcty5M9NSgkgLaUTEADmD-a4kfbfWW-ve8hUP2nE4uDmkLUtW1GRdZ0LeNHD_g6BhIvIbL1GMAgLt1apstxbi7IxU-LPN4uli9qZpYXS1Yr9fDvmeF/s640/jaworzyna.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Jaworzynka. Nieco poniżej szczytu przebiega granica Gorczańskiego Parku Narodowego. Nie chce się ruszać na dół, do cywilizacji… Widoki przednie: na Beskid Wyspowy (↑) i Gorc Kamienicki (↓).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLOxGDrHnc9d4pT7z_lO64DN8_nN401XE_UzjITQr56-rT8inqQ0l6HsSfQa-v8sFnZHcz56V2WGSISjoxe4dUCoEAVQT31ID56kkoWlCCOU05nNArI5NubptHt2uPQnI_J9gaqhhhzIuO/s1600/jaworzynka1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLOxGDrHnc9d4pT7z_lO64DN8_nN401XE_UzjITQr56-rT8inqQ0l6HsSfQa-v8sFnZHcz56V2WGSISjoxe4dUCoEAVQT31ID56kkoWlCCOU05nNArI5NubptHt2uPQnI_J9gaqhhhzIuO/s640/jaworzynka1.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: center;">
***</div>
Trasa dookoła doliny Kamienicy jest niezwykle atrakcyjna krajobrazowo — kompleksy polan, szałasy nadgryzione zębem czasu i widoki na wszystkie strony świata — przy ładnej pogodzie naprawdę jest co podziwiać. Do tego szlaki zapewniają samotność. To chyba najdłuższe z możliwych dojść na Turbacz w Gorczańskim Parku Narodowym — z Rzek idzie się do schroniska aż 6 godzin. Nic dziwnego, że podczas dwóch dni na całej trasie spotkaliśmy trzy osoby, w tym goprowca zmierzającego do pracy. Nawet biorąc poprawkę na to, że wędrowaliśmy w ciągu tygodnia i podczas delikatnie mówiąc kiepskiej pogody, i tak tereny były zaskakująco wyludnione. Latem i w weekendy turystów jest tu oczywiście więcej, ale zwykle wędrują oni tylko do wieży na Gorcu lub najkrótszą drogą na Turbacz.<br />
<br />
Wrażenia? Megapozytywne. Nawet w zimowo-wiosennej aurze, która nie sprzyja krajobrazowym zachwytom, góry te rzuciły na nas urok. Wrócimy tu kiedy wiosna wybuchnie pełną parą. Wyprawa, kilkudniowa, już zaplanowana :-).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj1kMtnBhuVBQ0nWTKmeeEt65pwbRE2_f5VLsNDyKr5_x095-m0EVY7R6_us5h8PLin7ktF2GqkXdpDkmxpaKEFKg5y4LPrYfW5n-e412BzQrrCCfghxtuOW88DgHNVa0UrG_8pqRb-aw0U/s1600/szalas+polana+podskaly.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj1kMtnBhuVBQ0nWTKmeeEt65pwbRE2_f5VLsNDyKr5_x095-m0EVY7R6_us5h8PLin7ktF2GqkXdpDkmxpaKEFKg5y4LPrYfW5n-e412BzQrrCCfghxtuOW88DgHNVa0UrG_8pqRb-aw0U/s640/szalas+polana+podskaly.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Gorczańskie szałasy — na polanie Podskały (↑) i pod Jaworzynką (↓).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTfPrpha7uP4USaFOa6vaHvOsg8gp4UB2k10xPMab0jiVuZSwEkQfXA79ypIzVJc3FdNsO7Jv_jyC0CAzwHyXPvuimWtnjIL16FUUwkKJ7ToIS5P7sd_gaRNFt8ZF0DVQ5ytjz4H0zPVA5/s1600/szalas+okolice+jaworzynki.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhTfPrpha7uP4USaFOa6vaHvOsg8gp4UB2k10xPMab0jiVuZSwEkQfXA79ypIzVJc3FdNsO7Jv_jyC0CAzwHyXPvuimWtnjIL16FUUwkKJ7ToIS5P7sd_gaRNFt8ZF0DVQ5ytjz4H0zPVA5/s640/szalas+okolice+jaworzynki.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<br />
Poglądowa mapka naszej trasy<br />
<br />
<div style="height: 680px; overflow: hidden; position: relative; text-align: center; width: 600px;">
<iframe frameborder="0" height="650" src="https://mapa-turystyczna.pl/map/widget/w600h680p/route/r50a.html" style="border: 0;" width="580"></iframe><a href="https://mapa-turystyczna.pl/route/r50a?utm_source=external_web&utm_medium=widget&utm_campaign=route_widget" style="bottom: 160px; display: block; position: absolute; text-align: left; text-indent: -1000px; top: 0; width: 100%;" target="_blank" title="Otwórz w serwisie mapa-turystyczna.pl">Trasa: Rzeki – Rzeki | mapa-turystyczna.pl</a></div>
Latem, kiedy długo jest jasno, trasę można zrobić w jeden dzień. Wymaga trochę kondycji, bo 31 kilometrów i niezłe przewyższenie do pokonania to nie w kij dmuchał.Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-90824816721877778152017-01-29T17:10:00.001+01:002017-11-20T13:52:22.163+01:00TRZYDNIOWIAŃSKI WIERCH — zimowy debiut w Tatrach<span style="color: #d5a6bd;"><i>Dolina Chochołowska (Siwa Polana) — Polana Trzydniówka — Trzydniowiański Wierch — Dolina Jarząbcza — Polana Chochołowska — Siwa Polana</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlaki: zielony — czerwony — zielony)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas
przejścia: 7–8 godzin suma podejść: 930 m dystans: 18 km trudność: ** infrastruktura: schronisko
na Polanie Chochołowskiej</span><br />
<br />
Wycieczki w Tatry zimową porą — długo pozostawało to u nas w sferze planowania. Łażenie tylko po dolinach nie bardzo nas pociągało, nawet jeśli doliny te miały wyglądać w białej szacie zupełnie wyjątkowo, natomiast zdobywanie tatrzańskich szczytów zimą wydawało nam się trudne. Bądź co bądź można nas nazwać zimowymi laikami — zaśnieżone Beskidy to w przeważającej części lajtowe klimaty, a tylko po nich w takim czasie chodziliśmy :-). Zwyczajnie baliśmy się tego pierwszego zimowego wyjazdu w wysokie góry. W tym roku w ferie pogoda jednak tak dopisała, że grzechem byłoby z niej nie skorzystać. Decyzja o wyjeździe i zmierzeniu się z białymi Tatrami zapadła wręcz błyskawicznie, nie było czasu na roztrząsanie, czy damy radę.<br />
<br />
Na nasz zimowy debiut wybraliśmy widokowy Trzydniowiański Wierch. To jeden z łatwiejszych szczytów do zdobycia zimą, co fajne — z Doliny Chochołowskiej da się na niego wejść i zejść różnymi szlakami, przy czym pętla nie jest zbyt długa, akuratna na krótki zimowy dzień. Ważne: Trzydniowiański jest w miarę bezpieczny pod względem lawinowym, a pierwszy stopień zagrożenia lawinowego, czyli niski, który ogłoszono właśnie w górach, dał nam dodatkowy komfort, że nie szarżujemy. Do tego pogoda nadzwyczaj stabilna, słońce, niezbyt duży mróz i bezwietrznie. Jednym słowem idealne warunki do wędrówki. Raki, kijki, okulary, odpowiedni krem, dobre rękawice, sporo gorącej herbaty i słodkich energetyków… No i mapa oraz czołówki. Gotowi? Wyruszamy.<br />
<br />
Na parkingu w <b>DOLINIE CHOCHOŁOWSKIEJ</b> (907 m n.p.m.) meldujemy się sporo po 9.00 rano. Dosyć późno, ale poranna temperatura nie zachęca do wcześniejszego wyjścia z domu. Na termometrze –10⁰C, ludzi w dolinie garstka. Początek trasy to nuda — żeby dojść do czerwonego szlaku wyprowadzającego na grań, trzeba przetruchtać chochołowskim gościńcem 6 kilometrów. To półtorej godziny marszu mało urozmaiconą drogą. Ale co robić, inaczej się nie da — kolejka zimą nie kursuje, a chętnie byśmy z niej skorzystali, by mieć więcej czasu na górze. W końcu docieramy do <b>POLANY TRZYDNIÓWKA</b> (1081 m n.p.m.), polany tylko z nazwy, miejsce jest całkowicie zalesione. Czas założyć raki, dla Wawka i dla nas to pierwszy raz :-). Trochę nam schodzi, zanim dobrze zamocujemy zęby na butach, ale potem idzie już z górki, choć pod górkę. Na Trzydniowiański Wierch mamy stąd 4,5 kilometra marszu i 670 metrów przewyższenia do pokonania. Obawy, że w rakach będzie nam się niezdarnie szło, szybko się rozwiewają. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEitxFkJtYTRT2i4zj9WpkbkC8BVm2R0_G68Vm0KHJMF4lEP3XpP6_nwY65cQQJfhLtbAIBR837mOLZecVInlEMFthNzipVIspvUZ4Gj0Yt67NYBVrjLol3dFpyZJmiaITe8RMleqywqiD0M/s1600/na+grani.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEitxFkJtYTRT2i4zj9WpkbkC8BVm2R0_G68Vm0KHJMF4lEP3XpP6_nwY65cQQJfhLtbAIBR837mOLZecVInlEMFthNzipVIspvUZ4Gj0Yt67NYBVrjLol3dFpyZJmiaITe8RMleqywqiD0M/s640/na+grani.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Po wyjściu na grań. Słońce świeci nad celem naszej wyprawy…</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Na szlaku nie jesteśmy sami, oprócz piechurów są też skitourowcy. W rakach pokonywanie śnieżnych pól jest naprawdę łatwe, a poczucie stabilności i dobrego zakotwiczenia — bezcenne. Tym bardziej że szlak jest niezwykle stromy — pnie się jak strzelił Krowim Żlebem, wyciskając ze wszystkich siódme poty. Niecały kilometr dalej odbijamy w leśną dróżkę, która wcale nie łagodnieje i wciąż ostro pnie się w stronę majaczącego już grzbietowego prześwitu. Że nie jest łatwo, świadczy choćby to, że żadne z nas nawet nie myśli o wyciągnięciu aparatu i strzelaniu fot. Idzie się o tyle dobrze, że szlak jest przetarty, a śnieg ubity (co znaczy walka z zapadającym się śniegiem poznamy dopiero podczas zejścia, ale o tym dalej). Kiedy wychodzimy na grzbiet, otwierają się wspaniałe widoki. Turyści, z którymi zaczynaliśmy wędrówkę, zostali gdzieś z tyłu, jesteśmy tylko my i… góry. Wokół morze bieli — pocięty żlebami wał Ornaku i graniczne grzbiety od Bobrowca po Jarząbczy Wierch malowniczo skrzą się w słońcu. Pół godziny później, po pięknej graniowej wędrówce, meldujemy się na <b>TRZYDNIOWIAŃSKIM WIERCHU</b> (1758 m n.p.m.).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgEiO7NQdsz6U875e-n1AOAsExg1Q6-cfrOejH5NUV3DDMJzFWcSa1_W9oMK7CEaZTTwPdjQ_I9rS71FpgOultE2pXyxU7_9qtU_hW-Z7FugoSvCX3wUWh6-43rJk1n3bpn3rIYDc7w6rx/s1600/Trzydniowianski+Wierch.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgEiO7NQdsz6U875e-n1AOAsExg1Q6-cfrOejH5NUV3DDMJzFWcSa1_W9oMK7CEaZTTwPdjQ_I9rS71FpgOultE2pXyxU7_9qtU_hW-Z7FugoSvCX3wUWh6-43rJk1n3bpn3rIYDc7w6rx/s640/Trzydniowianski+Wierch.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Obowiązkowa herbatka na Trzydniowiańskim Wierchu. Jest moc, jest zadowolenie :-)</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Trzydniowiański okazuje się znakomitym punktem widokowym. Nic w tym zresztą dziwnego, góruje pośrodku nad dwoma wielkimi dolinami — Chochołowską i Starorobociańską i oferuje rozległe krajobrazy. Kończy się nasza samotność, spotykamy na szczycie kilka osób, które doszły tu od strony Doliny Jarząbczej. My mamy zamiar nią schodzić. Skitoury muszą być w Zakopanem niezwykle popularne, więcej na grzbiecie narciarzy niż piechurów. Na deskach podejście na grań wygląda ciężko, ale na górze to raj, można zrobić o wiele więcej kilometrów, a zejście, czyli zjazd, zajmuje chwilkę :-). My, choć nasze tempo jest świetne, nie mamy już czasu na dojście do kolejnego szczytu — na Kończysty Wierch. Zajęłoby nam to — tam i z powrotem na Trzydniowiański — 2 godziny, tymczasem musimy zameldować się przy samochodzie o 17.00. Z żalem rezygnujemy, bo pogoda jak marzenie, naprawdę nie chce się schodzić na dół.<br />
<br />
Zimowe zdobycie szczytu zbliża ludzi :-). Siedzimy więc na Trzydniowiańskim i dyskutujemy ze skitourowcami nad zejściem. Polecają zamiast czerwonych znaków prowadzących długo lasem, powrót szlakiem papieskim, który, jak zapewniają, wiedzie Jarząbczym Upłazem, bocznym ramieniem odchodzącym od Trzydniowiańskiego Wierchu, a potem szybko schodzi do Doliny Jarząbczej. Według nich droga jest przetarta. Na naszej mapie szlak papieski w ogóle nie wychodzi na grzbiet, kończy się w dolinie, ale narciarze wyglądają profesjonalnie, a zachowują się tak, jakby znali tu każdy kąt. Upłazem rzeczywiście wiodą liczne ślady, wprawdzie przede wszystkim narciarskie, ale są. Dobra, niech będzie więc szlak papieski.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhNpLG_f-FLakep7Y0jyP6q1lLQpdEUZOXV6o-M0RpWiUa5g2cf2pxr1KMycSYlrJGpis_Qgy6ym_fvOcfpDPBfJqaLhDLLcXZjYpM4IEumkkNiKtBXDduyd-jToYgoZdn4u1AiVKCAuFEG/s1600/jarzabczy+uplaz+widok+na+Trzydniowianski.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="370" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhNpLG_f-FLakep7Y0jyP6q1lLQpdEUZOXV6o-M0RpWiUa5g2cf2pxr1KMycSYlrJGpis_Qgy6ym_fvOcfpDPBfJqaLhDLLcXZjYpM4IEumkkNiKtBXDduyd-jToYgoZdn4u1AiVKCAuFEG/s640/jarzabczy+uplaz+widok+na+Trzydniowianski.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Widok Trzydniowiańskiego Wierchu z Jarząbczego Upłazu. Z prawej wyniosły szczyt Starorobociańskiego.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Błąd. Pierwszy kilometr to bajka, idzie się grzbietem, z pięknymi widokami przed oczyma. Im dalej jednak od Trzydniowiańskiego, tym śnieg mniej ubity i zapadający się pod nogami. Widać, że upłazem jeżdżą głównie narciarze i to tylko w pierwszej jego części, później ślady zanikają. Śnieg robi się kopny, teraz walczymy o każdy metr drogi. Wawek, najlżejszy, nieźle sobie radzi, my jednak zapadamy się z każdym krokiem po uda w białej masie. W takim tempie na dole znajdziemy się po zmroku. Po kilkuset metrach mamy dosyć, ale szczęście nam sprzyja. Dochodzimy właśnie do jakiegoś żlebu. Decyzja jest szybka — dupozjazd. Kontrolowany, bo łatwo nabrać tu zawrotnej szybkości. Kilka minut później otrzepujemy tyłki na drodze prowadzącej dnem Doliny Jarząbczej. Z drzewa uśmiecha się do nas znak szlaku papieskiego. Teraz już tylko znowu nuda — dojście do chochołowskiego gościńca i półtoragodzinny powrót do samochodu.<br />
<br />
A to poglądowa mapka naszej trasy.<br />
<div style="height: 680px; overflow: hidden; position: relative; width: 600px;">
<iframe frameborder="0" height="680" src="https://mapa-turystyczna.pl/map/widget/w600h680p/route/si8g.html" style="border: 0;" width="600"></iframe><a href="https://mapa-turystyczna.pl/route/si8g?utm_source=external_web&utm_medium=widget&utm_campaign=route_widget" style="bottom: 160px; display: block; position: absolute; text-align: left; text-indent: -1000px; top: 0; width: 100%;" target="_blank" title="Otwórz w serwisie mapa-turystyczna.pl">Trasa: Siwa Polana – Siwa Polana | mapa-turystyczna.pl</a></div>
<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*** </div>
Turystyka zimowa jest oczywiście trudniejsza od letniej, ale przy sprzyjających warunkach pogodowych i rozwadze ze starszymi dziećmi, zaprawionymi w chodzeniu po górach!, da się zdobyć niejeden szczyt. Wyprawy w Tatry Wysokie wymagają dużego doświadczenia i sprzętu taternickiego, spotkanie ze śnieżnymi warunkami należy więc zaczynać od Tatr Zachodnich. Czy raki są konieczne? W dolinach nie, ale jeśli planujemy wejście na jakąkolwiek górkę, są one nieodzowne. Na Trzydniowiańskim Wierchu spotkaliśmy turystów bez raków, więc da się, ale czy to rozsądne? Nie, a do tego bardzo niekomfortowe. Niewiele trzeba, by zimą doszło do tragedii, no i po co tracić cenne siły na walkę ze śliską, zdradliwą powierzchnią. Jeszcze kijki — latem w ogóle z nich nie korzystamy, zimą wydają nam się niezbędne. Niezwykle ułatwiają poruszanie się po śniegu! Raki i kijki można wypożyczyć w kilku punktach w Zakopanem (doba za raki — 20 zł), nie trzeba mieć swoich.<br />
<br />
Pamiętajmy, że zimowa wędrówka jest zwykle wolniejsza od letniej, należy założyć sobie czasowy naddatek. Nie warto, o czym sami się przekonaliśmy, wędrować mało uczęszczanymi lub niesprawdzonymi szlakami — dobrze udeptana ścieżka to w pewien sposób gwarancja bezpiecznego zejścia w doliny. Respektujmy też komunikaty dotyczące stopnia zagrożenia lawinowego, a przed wyjazdem poczytajmy chociaż o tym największym niebezpieczeństwie tatrzańskiej zimy. Jeśli nie mamy zrobionego kursu lawinowego, wyruszajmy na względnie bezpieczne szlaki przy stopniu zagrożenia lawinowego nie większym niż dwójka. No i pogoda — sprawdzajmy prognozę przed wyjściem w góry. Jeżeli zapowiadane są mgły, zrezygnujmy z wycieczki, przy nawet niewielkim wietrze weźmy pod uwagę, że odczuwalna temperatura na grani będzie dużo mniejsza. Nie chodzi o to, by straszyć, ale żeby wędrować bezpiecznie.Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-3514780660880662862016-11-13T11:43:00.001+01:002016-11-18T08:05:55.938+01:00BESKIDZKI KOŚCIELEC, czyli jesienny off-road<span style="color: #d5a6bd;"><i>Lipowa Ostre — Kościelec — rozdroże szlaków pod Malinowską Skałą — Lipowa Ostre | wariant dłuższy dodatkowo Malinowska Skała — Skrzyczne</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlaki: bez szlaku — żółty | wariant dłuższy dodatkowo zielony — niebieski)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 4 | 6 godzin suma podejść: 500 | 800 m dystans: 12 | 16 km trudność: * | ** infrastruktura: wariant dłuższy schronisko na Skrzycznem</span><br />
<br />
Tatrzański Kościelec tak mocno zapadł nam w pamięć, że postanowiliśmy poodwiedzać jego beskidzkich kuzynów. W naszej okolicy są co najmniej dwa szczyty o takiej nazwie — w Beskidzie Śląskim i Małym. Na pierwszy ogień poszedł Kościelec położony w Beskidzie Śląskim. Nie wiedzie na niego żaden szlak, ale góra jest łatwo dostępna, szeroka droga, a potem wąska ścieżyna bez trudu wyprowadzają na wierzchołek. Nie trzeba przedzierać się przez chaszcze, nie trzeba GPS ani kompasu, wystarczą mapa i chęci. Mamy i jedno, i drugie, w słoneczną październikową niedzielę wybieramy się więc w odwiedziny. <br />
<br />
Naszą off-roadową wyprawę zaczynamy z <b>OSTREGO</b>, przysiółka <b>LIPOWEJ</b>. To popularne miejsce turystyczne. Można stąd wyruszyć na miły bezproblemowy spacer Doliną Zimnika, powędrować dalej na Malinowską Skałę lub Skrzyczne albo zdobyć… Kościelec. Przy końcowym przystanku pekaesów, tuż przed wylotem doliny, znajduje się spory parking. Okolica jest urokliwa, od wiosny do jesieni można tu spotkać mnóstwo spacerowiczów i rowerzystów, miejsca postojowe szybko się więc zapełniają. Co ciekawe, Doliną Zimnika wcale nie płynie potok Zimnik, a potok Leśnianka, nie znalazłam jednak odpowiedzi, dlaczego dolina nazywa się właśnie tak. Niektórzy twierdzą, że dawniej potok zwał się Zimnik i stąd nazwa, ale żadne wiarygodne źródła tego nie potwierdzają :-).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgY4Vx8iB4b9Sv7ZAApGOOfkdHTAGtTqx9kzr4BGVGJkCPOzd1VAJ-2zfrCcO_rakKvzh7cJUgmNf7YtPDeBUVaRZdVQdyZcPZuyheLfZY6B6T1yd1GvMS512GWWCuPD3VJJF56EPvoifxV/s1600/IMG_0905.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgY4Vx8iB4b9Sv7ZAApGOOfkdHTAGtTqx9kzr4BGVGJkCPOzd1VAJ-2zfrCcO_rakKvzh7cJUgmNf7YtPDeBUVaRZdVQdyZcPZuyheLfZY6B6T1yd1GvMS512GWWCuPD3VJJF56EPvoifxV/s640/IMG_0905.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Leśnianka spływa między masywami
Skrzycznego i Ostrego, wcinając się głęboko w podłoże i odsłaniając<br />
liczne progi i bystrza. Woda w potoku jest podobno krystalicznie czysta, tak przynajmniej twierdzą <br />
w żywieckim browarze, który specjalnym rurociągiem transportuje ją do swojego zakładu. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Dolina ma zresztą jeszcze jedną tajemnicę, przynajmniej dla mnie. Po kiego licha poprowadzono jej dnem asfaltówkę, która potem serpentynami, już jako wygodna szutrówka, wspina się na zbocze Zielonego Kopca i Malinowskiej Skały? Do zwózki drewna tak dobra nawierzchnia nie jest potrzebna (ostatnio pięknie ją nawet odnowiono), do schroniska na Skrzycznem daleko, zresztą droga tam nie dociera, zawraca sporo przed grzbietem w dolinę… Jedyny plus, że zamknięto ją dla ruchu samochodowego, bo o tym, że psuje krajobraz chyba nikogo nie muszę przekonywać.<br />
<br />
Aby jak najkrócej wędrować mało sympatycznym asfaltem, postanawiamy zejść nad potok i pójść jego brzegiem, tak jak prowadzi tutejsza ścieżka przyrodniczo-edukacyjna. Rozpoczyna się ona na parkingu obok leśniczówki. Jej znaki właściwie nie istnieją, całkowicie zniszczały, trudno się jednak zgubić, tablice i wyraźna dróżka wskazują, którędy maszerować. Kilometr dalej wychodzimy na asfalt i kilka minut później wraz z żółtym szlakiem dochodzimy do mostu nad potokiem Malinowskim. Zaraz po jego przekroczeniu, przed dojściem do budynku leśniczówki żegnamy szlak oraz asfalt i odbijamy w prawo, w szeroką wygodną leśną drogę. Natychmiast robi się bajkowo. Drzewa w jesiennych barwach, liście szeleszczące pod nogami i jak okiem sięgnąć — nikogo.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4BuGEH8bjRd2tSYW8vzcuaVSG5ZO69W8TjDRwyaEsgFx7d8cRTXO5WwUW-PApeaXU44_1fvVU2vVcgogK71EwYTEUzzZLooEQeC5vozIrexgoLgJRrn6vMO0s2V3zcCFhhv9ktSbBM9Fj/s1600/na+koscielec+beskidy.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4BuGEH8bjRd2tSYW8vzcuaVSG5ZO69W8TjDRwyaEsgFx7d8cRTXO5WwUW-PApeaXU44_1fvVU2vVcgogK71EwYTEUzzZLooEQeC5vozIrexgoLgJRrn6vMO0s2V3zcCFhhv9ktSbBM9Fj/s640/na+koscielec+beskidy.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kolory na zdjęciu nie zostały podkręcone, tak naprawdę było :-) Feeria barw…</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Droga na Kościelec prowadzi początkowo ostro w górę przez las. Dość szybko pojawiają się widoki, najpierw prześwity między drzewami, potem coraz rozleglejsze kadry. Wyżej, jak w całym Beskidzie Śląskim, drzewa częściowo uschły, odsłaniając krajobrazy. Sterczących kikutów właściwie nie ma, w całym paśmie prowadzi się aktywną wycinkę chorego drzewostanu. Wyręby porasta trawa i podrastające drzewka. Po półtorej godzinie wędrówki wychodzimy na przyjemne wypłaszczenie. Zaskakuje nas piękno okolicy: jest nie tylko odludnie, lecz także nieco dziko, perspektywę zamyka na wprost wyniosła kopuła Kościelca, z prawej — Skrzyczne ze swoim masztem radiowym, a z lewej — pasmo Magurki Radziechowskiej. Postanawiamy zrobić sobie mały popas, by nacieszyć oczy nietypowymi, bo nieosiągalnymi ze znakowanych szlaków widokami.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpZ_0NLhHzmicyYXOw1VNvEz9IEWbUe3XkgeSdOmIbkkC-NSnju9a1QtgZiRKSkuomzTmDkB7ghVDKzBKWq7pLGjc9aU3RI6XiEI-W5Y_dzdVg8Jroio7vvLjeMDWmWHefnXYRGH4GcbgY/s1600/skrzyczne++spod+Koscielca.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpZ_0NLhHzmicyYXOw1VNvEz9IEWbUe3XkgeSdOmIbkkC-NSnju9a1QtgZiRKSkuomzTmDkB7ghVDKzBKWq7pLGjc9aU3RI6XiEI-W5Y_dzdVg8Jroio7vvLjeMDWmWHefnXYRGH4GcbgY/s640/skrzyczne++spod+Koscielca.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Niezwykłe kolory drzew, które się ostały, gołe połacie stoków i każdemu znany maszt —Skrzyczne (↑)<br />
oglądane od mało znanej strony. A przed nami Kościelec (↓) w równie pięknej jesiennej szacie.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjy847iXTYZYBMpf4Zt9IaQNP-Az-OUWX74p2JwBNCDHVQvFQf7BfnFcZi5WC_cZJc1Wa8y9w97mvjY2ze8uaY7yIDAmtZwkPIyHCa-9H16r6_HZcUbDY4WLhvOUD7vawscPz7BuaYnSITL/s1600/na+koscielec.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjy847iXTYZYBMpf4Zt9IaQNP-Az-OUWX74p2JwBNCDHVQvFQf7BfnFcZi5WC_cZJc1Wa8y9w97mvjY2ze8uaY7yIDAmtZwkPIyHCa-9H16r6_HZcUbDY4WLhvOUD7vawscPz7BuaYnSITL/s640/na+koscielec.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
W dalszą drogę ruszamy zarośniętą trawami malowniczą dróżką. Tuż przed szczytem prowadzi nas już wąska ścieżyna, ginąca tu i ówdzie w chaszczach. <b>KOŚCIELEC </b>(1022 m n.p.m.) nas nie rozczarowuje — pełno na nim większych i mniejszych skałek, a sam wierzchołek wieńczy potężna wychodnia o wysokości kilkunastu metrów. Podobno jest ona często odwiedzana przez amatorów wspinaczki, dziś jednak nie ma tu nikogo, szczęk żelastwa (ależ nie, nie jestem uszczypliwa) nie zakłóca ciszy. Według przewodnika nieco poniżej szczytu, na wschodnim stoku góry, można podziwiać wychodnię z oknem skalnym. To jedyne takie okno w Beskidzie Śląskim, nie zamierzamy jednak specjalnie go szukać. Rozsiadamy się natomiast na kolejny popas, bo na wierzchołku ktoś przygotował sympatyczne miejsce na ognisko. A pogoda jak marzenie. Pół godziny później ruszamy dalej. Z dużym ociąganiem, Kościelec okazuje się niezwykle malowniczą miejscówką.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8mxzRuXGobCxaIx7XCNahwqgrViTu54XXmt1doXUSczr9DP9XFj0GzeoH-Lw0V_YgDjCDusebaLqnKCN5pa7mCI1ipRXGE4U5XFfrB8gKyAtfC0AlJnZzrUo73783D525nWtYsYQbwrav/s1600/skalki+pod+koscielcem.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="430" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8mxzRuXGobCxaIx7XCNahwqgrViTu54XXmt1doXUSczr9DP9XFj0GzeoH-Lw0V_YgDjCDusebaLqnKCN5pa7mCI1ipRXGE4U5XFfrB8gKyAtfC0AlJnZzrUo73783D525nWtYsYQbwrav/s640/skalki+pod+koscielcem.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kamienie i skałki pod szczytem Kościelca (↑). Wierzchołek tworzy potężna wychodnia (↓). Bez trudu da się<br />
ją zdobyć od wschodniej strony, na jej wierzchowinie ktoś przygotował wygodne miejsce na ognisko. </td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUTMzqhBZpJLoZdpOjBcuJ5y6ME-V5XO8vV7GJcVgEctqvy0Fkthu86uCeIjPOIATfdIt_kydYE62hzUM4qv5WTS3zjBi0TdK5-iQS02L5mMpALkoEPFcZh3P-PW2rEX9lx5hBfeNZfPYM/s1600/koscielec+szczyt.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="430" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUTMzqhBZpJLoZdpOjBcuJ5y6ME-V5XO8vV7GJcVgEctqvy0Fkthu86uCeIjPOIATfdIt_kydYE62hzUM4qv5WTS3zjBi0TdK5-iQS02L5mMpALkoEPFcZh3P-PW2rEX9lx5hBfeNZfPYM/s640/koscielec+szczyt.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Zejście z Kościelca nie nastręcza żadnych trudności, wyraźny leśny trakt w 10 minut doprowadza do żółtego szlaku. Tu chwila narady: czy kończymy wycieczkę, wracając do Doliny Zimnika za żółtymi znakami, czy kontynuujemy wędrówkę na Malinowską Skałę i Skrzyczne, by zejść do samochodu niebieskim szlakiem? Zdobycie Kościelca wraz z postojami zajęło nam 3 godziny, powrót do doliny to kolejne 1,5 godziny, dłuższa opcja oznacza co najmniej 2,5 godziny dreptania i powrót w już zapadającym zmroku. To może być ostatni tak piękny weekend tej jesieni, tydzień wcześniej byliśmy jednak i na Malinowskiej Skale, i na Skrzycznem. Wawkowi wyraźnie nie chce się ponownie wędrować dopiero co przebytą trasą. Zapada więc decyzja o powrocie w dolinę za żółtą farbą. Jestem rozczarowana, sama oczywiście powędrowałabym na Skrzyczne. Gorąco zresztą do tego zachęcam, jeśli kiedyś wyruszycie na tę wycieczkę. Będzie megawidokowo.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKHse0czefxYsUgek-7b1LG1kT9nH1bLN0l2o7Bc51cC8IddC0GvqqKj7hh2R_HIbG8MrsZ-F7FWAuj-v-_q8LJVIOkzyH_ZCtgU06aW1EUl6MDbXk_24svaP5CBxuT-_8jcrwa5PLjM7k/s1600/widok+z+koscielca.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKHse0czefxYsUgek-7b1LG1kT9nH1bLN0l2o7Bc51cC8IddC0GvqqKj7hh2R_HIbG8MrsZ-F7FWAuj-v-_q8LJVIOkzyH_ZCtgU06aW1EUl6MDbXk_24svaP5CBxuT-_8jcrwa5PLjM7k/s640/widok+z+koscielca.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Żegnamy Kościelec i jego piękne widoki… Przez całą wędrówkę na szczyt nie spotkaliśmy nikogo.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Beskidzki Kościelec, mimo że o tysiąc metrów niższy od swojego tatrzańskiego kuzyna, bardzo nam się podobał. A sama wyprawa okazała się wręcz wymarzona na jesienną porę. Niezbyt długa, w bajkowych kolorach i ze wspaniałymi widokami… Nie da się ukryć, że bezszlakowa wędrówka oferuje znacznie więcej przeżyć niż tuptanie szlakiem. Nie tylko dlatego, że jest jakąś namiastką przygody, brnięciem w nieznane. Tereny położone obok utartych turystycznych szlaków zapewniają samotność, a im częściej człowiek przebywa w górach, tym bardziej szuka odludnych klimatów. Przynajmniej my tak mamy.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgHrl_79xXFpjlYcM1WzdtOCmv7AvqDRa0XyYFp4YMIqbaxHaeCUDaZMUNQnGRnjRAuhcAJQirup5xtWM-MT-Q0a_tKENIvNhyphenhyphenrBsaDbo_Os6e_kbHA4v5XcuWUfLEl6G2W-14URYBWT3Ah/s1600/panorama+z+wedrowki+copy.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgHrl_79xXFpjlYcM1WzdtOCmv7AvqDRa0XyYFp4YMIqbaxHaeCUDaZMUNQnGRnjRAuhcAJQirup5xtWM-MT-Q0a_tKENIvNhyphenhyphenrBsaDbo_Os6e_kbHA4v5XcuWUfLEl6G2W-14URYBWT3Ah/s640/panorama+z+wedrowki+copy.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Moja pierwsza w życiu panorama :-). Widok z wypłaszczenia pod szczytem Kościelca. </td></tr>
</tbody></table>
Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-10044188662211876062016-10-24T09:49:00.003+02:002022-05-04T11:40:43.371+02:00BESKID ŚLĄSKO-MORAWSKI i jego królowa — Lysá hora<span style="color: #d5a6bd;"><i>Ostravice Mazák — Kobylanka — Lysá hora (Łysa Góra) — Butořanka — Ostravice Mazák</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlaki: żółty — czerwony — niebieski)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 6 godzin suma podejść: 900 m dystans: 18 km trudność: **</span><br />
<span style="color: #d5a6bd;">infrastruktura: schronisko na Łysej Górze</span><br />
<br />
Najwyższy szczyt Beskidu Śląsko-Morawskiego przyciąga rzesze turystów. Jego zdobycie zaplanowaliśmy na październik, licząc na mniejsze już wówczas tłumy. Żeby mieć jeszcze większą szansę na ciszę, powędrowaliśmy na Lysą horę najmniej widokowym szlakiem. Nasz chytry plan powiódł się połowicznie — owszem podczas mozolnego zdobywania wysokości byliśmy sami, szok przeżyliśmy natomiast na szczycie. Kłębił się na nim tłum ludzi i psów (chodzenie po górach z czworonogami, nawet tymi najmniejszymi, to narodowy sport Czechów), zdobycie miejsca przy stole w jadłodajni lub bufecie graniczyło z cudem (nam nie było dane), a wiatr urywał głowę. Jak pech to pech, jeszcze na początku wycieczki okazało się, że Wojtek zapomniał zabrać z domu aparat, zdjęcia trzeba więc było robić głupem i ich jakość, mówiąc eufemistycznie, jest niezadowalająca. Mimo tych wszystkich niesprzyjających okoliczności wyprawa nam się podobała i przede wszystkim zaostrzyła apetyt na kolejne wędrówki Beskidem Śląsko-Morawskim. Ale też w jesiennej szacie góry te wyglądają oszałamiająco — bordowe stoki majestatycznie dźwigają się nad czeskie równiny, wyglądając niczym prawdziwe kolosy.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhV_G2WAvA_bDteWh4KU541ShOiQzzRkxDLYXCoN5osiqiBgvrm1EdrrwF5ZzRc7YMogzmxM5I9IYXJZIxsP18pZjAkO_V2pfUVSMtrJj5dO_UBwUDNqjdN8CVcfdz5dCz_fGrnDBr63Le9/s1600/Lys%25C3%25A1-hora-5.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="290" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhV_G2WAvA_bDteWh4KU541ShOiQzzRkxDLYXCoN5osiqiBgvrm1EdrrwF5ZzRc7YMogzmxM5I9IYXJZIxsP18pZjAkO_V2pfUVSMtrJj5dO_UBwUDNqjdN8CVcfdz5dCz_fGrnDBr63Le9/s640/Lys%25C3%25A1-hora-5.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Letni widok z Łysej Góry na Beskid Śląsko-Morawski. Zdjęcie oczywiście nie moje, zamieszczam, <br />
bo świetnie ukazuje piękno tych gór. Fotografia z dronu, autor Radim Kolibík [<a href="http://www.kolibik-foto.cz/">www.kolibik-foto.cz</a>].</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Masyw Łysej Góry jest oddzielony od pozostałych części Beskidu Śląsko-Morawskiego głębokimi dolinami. Na szczyt wiedzie kilka turystycznych szlaków, rowerzyści mogą skorzystać z wielu oznakowanych tras o różnym stopniu trudności, a asfaltową drogą, która prowadzi na sam wierzchołek, od maja do września dwa razy w tygodniu kursuje autobus. Szczyt, jak widać, jest bardzo ucywilizowany i nic dziwnego, że odwiedza go tyle osób. Gdzieś w necie wyczytałam, że Czesi wręcz ścigają się, kto najwięcej razy zdobędzie górę. Rekord należy do emeryta z Ostrawy, który podobno wszedł (!) na Łysą Górę ponad pięćtysięcy razy. Trochę nie chce mi się w to wierzyć, nawet świętemu by się znudziło :-).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqaROAsIcK_-vccWvjBfcdCGjpnjKyvq89lCEd4j14o91JG7aYDyyZXdhkOA_Q2quwUsVzdOhSUCXQWeeNBkCsyERN6OX7CR7XJzn5pumlz_xCHZ0eyi-lJ9pMoVaiXfZsOIlK1vgmBIiA/s1600/zapora+sance.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqaROAsIcK_-vccWvjBfcdCGjpnjKyvq89lCEd4j14o91JG7aYDyyZXdhkOA_Q2quwUsVzdOhSUCXQWeeNBkCsyERN6OX7CR7XJzn5pumlz_xCHZ0eyi-lJ9pMoVaiXfZsOIlK1vgmBIiA/s640/zapora+sance.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zapora Šance widziana z żółtego szlaku. Zbiornik jest rezerwuarem wody pitnej dla kilku okolicznych <br />
miasteczek, chroni też tereny przed powodziami. Pagór widoczny na zdjęciu w rzeczywistości wcale<br />
nie jest taki łagodny. To Malý Smrk mający 1173 metry wysokości.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Na wyprawę wyruszamy ze wsi <b>OSTRAVICE</b>, z przysiółka <b>MAZÁK</b>. Samochód zostawiamy na niewielkim parkingu tuż przy odbiciu niebieskiego szlaku w dolinę potoku. Będziemy tymi znakami wracać, na razie kierujemy się wąską asfaltówką do góry, w stronę sztucznego zbiornika Šance. Żółte oznakowanie pojawia się przy zaporze. Ze wszystkich szlaków wiodących na Łysą Górę żółty ponoć jest najtrudniejszy. Prowadzi przez tereny najcenniejsze przyrodniczo, typowo leśnym duktem, wyżej przechodzącym w wąską dróżkę. Jeśli wyznacznikiem trudności jest szerokość drogi wyprowadzającej na szczyt, to rzeczywiście szlak ten można uznać za niełatwy. Sama oceniłabym go jako żmudny, z dwoma długimi stromymi podejściami. Nie zapewnia widoków, mimo to nie jest pozbawiony uroku.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAyUUqKnmOuOqgQNGd9pD0lZoLWr6SGLdjOXIhBew476VnHZ4FmmwLX79uB0_LmskRUIXrcpvYRg6cvEuTvVQMktU11MlGsjvKDktN5zMml7DCD2jhcbZuwRdyoRX-YVplMz5O8_zc4y05/s1600/pod+cuplem+zolty+szlak.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAyUUqKnmOuOqgQNGd9pD0lZoLWr6SGLdjOXIhBew476VnHZ4FmmwLX79uB0_LmskRUIXrcpvYRg6cvEuTvVQMktU11MlGsjvKDktN5zMml7DCD2jhcbZuwRdyoRX-YVplMz5O8_zc4y05/s640/pod+cuplem+zolty+szlak.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">W Czechach na tabliczkach szlakowych podawane są kilometry do przejścia, a nie czas. Przed wyruszeniem najlepiej obliczyć, ile powinna zając nam wyprawa, korzystając z czeskiego kalkulatora szlaków — https://mapy.cz. Trasa powyżej rozdroża Pod Čuplem prowadzi początkowo bukowym lasem. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Wróćmy nad zaporę. Powyżej niej żółte znaki odbijają w lewo i nieco kamienistą leśną drogą zaczynają piąć się na zbocze Čupla. Przed nami 2-kilometrowe podejście, miejscami mocno strome. Początkowo dość szeroka droga zwęża się do typowej leśnej ścieżki; pod nogami korzenie drzew, żółte liście i brunatne igliwie. W końcu wychodzimy na utwardzoną stokówkę, która obiega górne części Čupla. Szlak omija szczyt łukiem, dzięki czemu przez kilka minut prowadzi wygodnie niemal po płaskim. Wędrujemy teraz skrajem rezerwatu przyrody Mazácký Grúnik. Utworzono go dla zachowania naturalnych fragmentów Puszczy Karpackiej, tutejszy las to również ostoja rysia. Kilometr dalej rozpoczynamy kolejne podejście. Szlak prowadzi zakosami, ale kto woli, może wybrać szeroką leśną drogę biegnącą prosto jak strzelił do góry. Obie trasy i tak połączą się nieco wyżej.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYFBwoTk8O8FuQeXfETkmzP7ye09u0nSinqu2MpYipRe1GcRSGhBZXkvJCHtnmI_NeD1QTMgPBc-jqiDU0HdD4Huc3IJIpnCkjoHDZX9PIuOOffNGnog4uvQQEXqfSotjmNCTIDTX2xQA1/s1600/lysa+gora+zolty+szlak.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjYFBwoTk8O8FuQeXfETkmzP7ye09u0nSinqu2MpYipRe1GcRSGhBZXkvJCHtnmI_NeD1QTMgPBc-jqiDU0HdD4Huc3IJIpnCkjoHDZX9PIuOOffNGnog4uvQQEXqfSotjmNCTIDTX2xQA1/s640/lysa+gora+zolty+szlak.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Żółty szlak w pobliżu Kobylanki. To połowa października, ale śnieg przypomina, że zima tuż-tuż.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Dochodzimy do tablicy informującej, że oto znajdujemy się na terenie kolejnego rezerwatu przyrody — Mazák. Tym samym właśnie osiągnęliśmy szczyt <b>KOBYLANKI </b>(1054 m n.p.m.). Stąd do celu, czyli Łysej Góry, czeka nas jeszcze 1,5 kilometra marszu wąską ścieżyną. Buki ustępują miejsca karłowatym świerkom, płaty śniegu tworzą zimowy pejzaż. Wszędzie poza ścieżką (ta jest uprzątnięta) zalegają porośnięte mchami i porostami powalone drzewa. Jest dziko i jakoś tak pierwotnie. Rezerwat obejmuje zasięgiem bardzo strome zbocza o surowym klimacie, gdzie długo zalega pokrywa śnieżna. Udaje nam się dostrzec dzięcioła trójpalczastego, rzadkiego ptaka zamieszkującego takie nieprzekształcone ręką człowieka górskie lasy świerkowe. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilUB-bJySp5njKLgawYQ1mJS3IP93Qe5jJwuGPVJUsNef4qnAFCXnq1LgZCE93AJtpel8DWOxO30tOie5_Ybq53C-_CIOz-_a0WDJHPfk4vDFWYIQLhp6Hx5tsPcgbwtf5OD7lbPMDVXPX/s1600/lysa+hora.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="440" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilUB-bJySp5njKLgawYQ1mJS3IP93Qe5jJwuGPVJUsNef4qnAFCXnq1LgZCE93AJtpel8DWOxO30tOie5_Ybq53C-_CIOz-_a0WDJHPfk4vDFWYIQLhp6Hx5tsPcgbwtf5OD7lbPMDVXPX/s640/lysa+hora.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Łysą Górę licznie odwiedzano już pod koniec XIX wieku. Stąd tak duże jej zagospodarowanie turystyczne. <br />
Patrząc na zdjęcia, może się wydawać, że na wierzchołku wcale nie było takiego tłumu. Pozują jednak <br />
tylko niedobitki, niemal wszyscy natychmiast po wyjściu na szczyt uciekali do ciepełka,<br />
na zasłużony odpoczynek przy stole. </td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhM0ewjVrNNuK9rtdQiPlKAjNSEFhleZPg2cxNgH_hM0B2ZbpHnF2J180JVfjQZ89UtIOUtFJu9SIxzo_DFtzKlkP6l0TWFc4LXzz4Z9ZN1mlSWJTn9prgVpjC0s_hN15DcWGttTYgP_4WR/s1600/lysa+hora1.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhM0ewjVrNNuK9rtdQiPlKAjNSEFhleZPg2cxNgH_hM0B2ZbpHnF2J180JVfjQZ89UtIOUtFJu9SIxzo_DFtzKlkP6l0TWFc4LXzz4Z9ZN1mlSWJTn9prgVpjC0s_hN15DcWGttTYgP_4WR/s640/lysa+hora1.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
O tym, że jesteśmy już blisko Lysej hory świadczą coraz rozleglejsze widoki. Drzewa zostają z tyłu, przedzieramy się teraz przez kosodrzewinę (na Lysej horze nasadzono ją sztucznie, ale świetnie się tu przyjęła i rozprzestrzeniła także na pobliskie góry) oraz krzewy borówek. Niespodziewanie wychodzimy na asfalt — jesteśmy na ostatnim zakręcie drogi prowadzącej na szczyt. Pięć minut później meldujemy się przy tabliczce z napisem <b>LYSA HORA</b> (1323 m n.p.m.). Łysa Góra jest rzeczywiście łysa, przynajmniej od jednej strony, widoki są tym samym przednie. Na pierwszym planie oczywiście beskidzkie wzniesienia, ale przy sprzyjającej pogodzie można stąd podziwiać Małą Fatrę i Tatry. Nad wszystkim góruje 78-metrowy przekaźnik telewizyjny. Na szczycie jest również stacja meteorologiczna (przy jej ogrodzeniu znajduje się kamienny obelisk oznaczający najwyższy punkt góry), placówka Służby Górskiej, chatka narciarska, jadłodajnia i schronisko. Turystów dużo, panuje nastrój rodzinnego spotkania, biegające dzieci (w tym 3-4–latki), psy… O dopchaniu się do bufetu w ciągu kilkunastu minut można zapomnieć, na szczęście mamy własną herbatę i energetyczne przekąski. Znajdujemy miejscówkę na tarasie przy schronisku. Wieje okrutnie, ale taras jest nasłoneczniony i w dużej części osłonięty przed podmuchami wiatru przezroczystymi panelami. Następne 45 minut spędzamy kontemplując otoczenie. Nie przeszkadzają nam nawet psy wesoło obsikujące ławy i stoły :-).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQ5QsPwZi8HlarnP_tOjdQH-keDrSLCpm42MLbDU5TOUPgDIl3JTJHr1zAg5p_rnxasgy1p1jDy7fzFx09l5McQJC2mNndqOpXCCsiqntywhba7rCH90BqO2pM9VHjOzhMwyRS27ZfWR2f/s1600/widok+na+lysa+z+czerwonego.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQ5QsPwZi8HlarnP_tOjdQH-keDrSLCpm42MLbDU5TOUPgDIl3JTJHr1zAg5p_rnxasgy1p1jDy7fzFx09l5McQJC2mNndqOpXCCsiqntywhba7rCH90BqO2pM9VHjOzhMwyRS27ZfWR2f/s640/widok+na+lysa+z+czerwonego.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Widoki z czerwonego szlaku na Łysą Górę (↑) i w drugą stronę, na Frýdland (↓).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEho6V15GaV_rJbL-kpIs98OmZVu2X181PxEbyrunTPb3OEnCb4STf4152MLZ2qpGi5OjjdJmbQFJFdIYgpWtrXsPDcnrffvBTEZRF17FzpCG5bFxvULpu2vCMkQbjdheGpkLwF3oNrlf4XC/s1600/widok+na+Ostravice+czerwony+szlak.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="410" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEho6V15GaV_rJbL-kpIs98OmZVu2X181PxEbyrunTPb3OEnCb4STf4152MLZ2qpGi5OjjdJmbQFJFdIYgpWtrXsPDcnrffvBTEZRF17FzpCG5bFxvULpu2vCMkQbjdheGpkLwF3oNrlf4XC/s640/widok+na+Ostravice+czerwony+szlak.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Nieco oszołomieni słońcem i wiatrem zbieramy się do drogi powrotnej. Poprowadzi nas najpierw czerwony szlak schodzący do centrum Ostravicy. To najbardziej popularna trasa na Łysą Górą, łatwa i widokowa. Wiadomo więc, czego się spodziewać — ludzi, mnóstwa ludzi. A ścieżka początkowo wąska i śliska, bo pokryta lodośniegiem. Mało przyjemny odcinek jest na szczęście krótki, niżej robi się typowo jesiennie i bardzo szeroko, jeśli chodzi o drogę. Widoki zresztą też są szerokie. I ładne. Po niecałej godzinie przyjemnej wędrówki dochodzimy do rozdroża szlaków zwanego Lukšinec. Można stąd zielonym szlakiem zejść szybko do Frýdlantu. My, wciąż za czerwonymi znakami, schodzimy do górskiej osady <b>BUTOŘANKA </b>(730 m n.p.m.). Kilka chat rozrzuconych na pięknej polanie z widokiem na Łysą Górę tworzy bukoliczny krajobraz.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEist8mzuul7Ublal2IrjePXulDiWo3fRgsC7x5ayGV2G805Zw4okeYbxLmF60JertKVmNQ_y4NRt6bVatRxLbu3fIj_7yMVk5IotnfdSaYXjMPm3Jxu0vVXh9ThXQUAwPdkX6HQrrt_O7M9/s1600/z+czerwonego+szalku.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEist8mzuul7Ublal2IrjePXulDiWo3fRgsC7x5ayGV2G805Zw4okeYbxLmF60JertKVmNQ_y4NRt6bVatRxLbu3fIj_7yMVk5IotnfdSaYXjMPm3Jxu0vVXh9ThXQUAwPdkX6HQrrt_O7M9/s640/z+czerwonego+szalku.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Uschnięte drzewa i prześwitujące między nimi beskidzkie wzniesienia (↑), czyli widok z czerwonego szlaku.<br />
I zupełnie inny nastrój w niższych partiach góry — Butořanka (↓) i jej chałupy na malowniczej polanie.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh46EofeGFINDrZBgCSvOxKKNCNLm2gsYy9PP3NE0nvs1peQQXJMJPXn8A9Hs5x5tlQrTALeGxr33APeFEKJjnZ7CEfkvRuMBg-X6QXpK_XTHHq4Zcnz3Sfk8S-MiOr_aroe9ru2U22Fkmy/s1600/widoczek+na+masyw+lysej.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh46EofeGFINDrZBgCSvOxKKNCNLm2gsYy9PP3NE0nvs1peQQXJMJPXn8A9Hs5x5tlQrTALeGxr33APeFEKJjnZ7CEfkvRuMBg-X6QXpK_XTHHq4Zcnz3Sfk8S-MiOr_aroe9ru2U22Fkmy/s640/widoczek+na+masyw+lysej.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Za Butořanką odbijamy na niebieski szlak, sprowadzający w dolinę potoku Mazák. Z mapy wygląda, jakby szlak poprowadzono asfaltówką. Okazuje się jednak, że co najmniej połowa zejścia wiedzie zwyczajną leśną drogą. Tam, gdzie zaczyna się asfalt, i tak jest ładnie — potok tworzy liczne bystrza i kaskady, co i rusz pojawiają się jakieś skałki, drzewa szumią w kolorach jesieni… Trzy kilometry, których obawialiśmy się, że będą najnudniejsze na całej trasie, mijają nie wiadomo kiedy. Nastrojowo jest do samego końca. Przysiółek Mazák to kilkanaście współczesnych wprawdzie, ale stylizowanych (bardzo udanie!) na stare, drewnianych domków letniskowych.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi458kgR97WPzIKN5y-0MR6PmSSgkuP4eCT-zp712Zw6TCkZFexr0WX50_bZzEIhgioYE6xcpt7V31iEXE5s3JwzVjLS30ko9tNN6R-XH5VnvuHvaznMItvbU6L_ewLJSXzbgMKVHHMKHGz/s1600/potok+mazak.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi458kgR97WPzIKN5y-0MR6PmSSgkuP4eCT-zp712Zw6TCkZFexr0WX50_bZzEIhgioYE6xcpt7V31iEXE5s3JwzVjLS30ko9tNN6R-XH5VnvuHvaznMItvbU6L_ewLJSXzbgMKVHHMKHGz/s400/potok+mazak.jpg" width="298" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Potok Mazák w swojej górnej części. <br />
Potem robi się znacznie szerszy.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Już wsiadając do samochodu, postanawiamy, że wrócimy na Łysą Górą zimą. Powędrujemy oczywiście inną trasą, może właśnie czerwonym szlakiem, najbardziej widokowym ze wszystkich prowadzących na szczyt. A jeszcze jesienią wyruszymy na inne wzniesienia Beskidu Śląsko-Morawskiego. Z Bielska-Białej dojazd zajmuje nieco ponad godzinę, czas do zaakceptowania nawet jesienno-zimą porą, kiedy dzień jest już krótki.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*** </div>
Na wędrówki po Beskidzie Śląsko-Morawskim polecamy mapę firmy Shocart (1:40 000). Jest papierowa, a nie foliowana, i to chyba jedyny jej mankament. Nie podaje też czasów przejść, tylko kilometraże, ale w Czechach, jak już wspominaliśmy, to norma. Jadąc w te rejony z Cieszyna, spokojnie można pominąć autostradę i nie kupować winietki (najtańsza 10-dniowa kosztuje 10 euro, sporo, jeśli nasz wyjazd jest jednodniowy). Drogi wojewódzkie i lokalne są niezłe i wcale nie tak zatłoczone.Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-74268481049823521122016-10-14T17:35:00.003+02:002022-05-04T11:50:25.156+02:00TRÓJSTYK Z GIROVĄ w tle, czyli czeski Beskid Śląski<span style="color: #d5a6bd;"><i>Jaworzynka Trzykatek — Trójstyk — Hrčava — Komorovský grúň — Girová — Jaworzynka</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlaki: żółty — czerwony — żółty — zielony)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 5 godzin suma podejść: 600 m dystans: 15 km trudność: *</span><br />
<span style="color: #d5a6bd;">infrastruktura: bary w Hrčavie, schronisko na Girovej</span><br />
<br />
Dni stają się coraz krótsze i nasze wycieczki też. W październikową sobotę wybraliśmy się na półdniową trasę wokół Trójstyku z przejściem do Czech. Niewymagająca pętelka prowadzi w dużej mierze asfaltowymi drogami, ale ruch jest tu znikomy, a właściwie go nie ma. Część bardziej górska — dojście do Girovej — wiedzie ładnym lasem. Latem w okolicy Trójstyku bywa tłoczno, niewysokie wzniesienia i ładne widoczki przyciągają rodziny i emerytów. Dlatego warto zrobić tę wycieczkę po sezonie. Kapryśna jesienno-zimowa aura sprawia, że na szlakach jest pusto. Masyw Girovej, zaliczany jeszcze do Beskidu Śląskiego, leży całkowicie po stronie czeskiej. Szczyt nie pretenduje do miana atrakcji, jest na to zbyt niski i położony w zbyt mało interesującym miejscu. Paradoksalnie stanowi to o jego uroku. Nasz sobotni spacer do cichego schroniska, z kolorowymi liśćmi pod nogami i w drobnej mżawce to wędrówka po krainie samotności i łagodności.<br />
<div style="text-align: center;">
<blockquote class="tr_bq">
głęboka jesień<br />
na wpół naga brzoza<br />
w pełni żółta<br />
<span style="font-size: x-small;">[Rafał Zabratyński]</span> </blockquote>
</div>
Na trasę wyruszamy z JAWORZYNKI, a dokładniej z jej przysiółka <b>TRZYKATEK</b>. Przy końcowym przystanku autobusowym znajduje się mały parking. Zostawiamy tu samochód i za znakami żółtego szlaku wąską asfaltówką z zakazem ruchu w 15 minut docieramy do <b>TRÓJSTYKU</b>, czyli miejsca styku trzech granic: Polski, Czech i Słowacji. Zanim wszystkie trzy państwa przystąpiły do układu z Schengen, co nastąpiło w 2007 roku, działało tu potrójne pieszo-rowerowe przejście graniczne. Dziś miejsce jest atrakcją turystyczną. Dokładny punkt zbiegu trzech granic znajduje się w głębokim korycie potoku. Kilkanaście merów od niego w każdym państwie ustawiono granitowe obeliski. Są też wiaty i ławki, a po polskiej stronie buduje się karczma.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgXl_g8loL2H6SNSfGIzdtNl55KOBPAIWDw5EEEoP0i-38GPQVGQXi9AT03I6bSbI-VMdvjR6gh-zCe61wsod_4IlChkRv1TUQ5Wtc83IabTg-xuw_jtKj9TIvFxoKb0BtYf_MD2N1ooHUo/s1600/trojstyk.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="410" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgXl_g8loL2H6SNSfGIzdtNl55KOBPAIWDw5EEEoP0i-38GPQVGQXi9AT03I6bSbI-VMdvjR6gh-zCe61wsod_4IlChkRv1TUQ5Wtc83IabTg-xuw_jtKj9TIvFxoKb0BtYf_MD2N1ooHUo/s640/trojstyk.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tego drewnianego mostku (↑) na Trójstyku już nie ma. Aby przejść na Słowację, trzeba ostrożnie zejść nad strumyk, przekroczyć go i wdrapać się na górę po drugiej stronie. Strumień płynie (albo i nie, latem czasem wysycha :-) w głębokim parowie, jest więc z tym trochę zabawy. W zamian z bliska można podziwiać miejsce dokładnego styku granic (↗). Strumień po polskiej stronie nosi nazwę Wawrzaczowy Potok, po czeskiej — Kubankowski Potok, a na Słowacji zwany jest Potokiem Gorylów.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Nie zbawiamy długo na Trójstyku, odwiedziliśmy to miejsce rok temu, niewiele się zmieniło, zniknął tylko drewniany mostek przerzucony niegdyś przez potok na stronę słowacką. Ponoć zgnił i groził zawaleniem. Został rozebrany, a gmina czeka na pieniądze z Unii, by wystawić coś solidniejszego. Wracamy 100 metrów do żółtego szlaku i przechodzimy wraz z nim na czeską stronę. Kiedy przekraczamy granicę, nie wiemy, asfaltówka wije się między domami i nie wiedzieć kiedy, znajdujemy się już po drugiej stronie. A nawet trzeciej, słupki graniczne nie mogą się zdecydować, czy to Słowacja, czy Czechy — pas czeskiej ziemi, niczym wystawiony paluch, wcina się tu między Polskę a Słowację, powodując międzynarodowe zawirowania. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhFy2wPpXV5NnU2zU6n-APRy4Z11QXjngCaVEfi-U690E73469juKP_3-g1XYdChoxD1cYG5-UJB7Ag4z0mW59gokrVZCTHKITqzvsbgCh24Bsz02ZeOCdWVbx1NUb2qacR8DJGLOrWLVjW/s1600/widok+na+most+na+slowacji.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhFy2wPpXV5NnU2zU6n-APRy4Z11QXjngCaVEfi-U690E73469juKP_3-g1XYdChoxD1cYG5-UJB7Ag4z0mW59gokrVZCTHKITqzvsbgCh24Bsz02ZeOCdWVbx1NUb2qacR8DJGLOrWLVjW/s640/widok+na+most+na+slowacji.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">W krajobrazie dominuje nowoczesny most po stronie słowackiej. Dziwne, dobrze wpisuje się w okolicę.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Początkowo pogoda nam sprzyja: jest zimno, ale raczej słonecznie. Z każdą minutą przybywa jednak chmur. Co wyższe okoliczne wzniesienia mają ośnieżone czubki. Schodzimy łagodnie w kierunku zabudowań Hrčavy, po polsku Herczawy. To ciekawa wioska. Niegdyś była częścią Jaworzynki, po podziale Śląska Cieszyńskiego w 1920 roku przypadła Polsce, ale na prośbę mieszkańców cztery lata później Liga Narodów dokonała korekty granic i przekazała ją Czechosłowacji. Z tym przekazaniem wiąże się powstanie najciekawszego obiektu Hrčavy — drewnianego kościółka św. św. Cyryla i Metodego (czes. Kostel svatého Cyrila a Metoděje). Gdy wieś znalazła się w Czechosłowacji, mieszkańcy nie mogli już korzystać ze świątyni w Jaworzynce, musieli wznieść własną. Kościół zbudowano w najwyżej położonym miejscu wsi. Architekturą nawiązuje do miejscowych tradycji budownictwa drewnianego — budynek nakryto niezwykle stromym dachem, a malutkie okienka ozdobiono zielonymi obramowaniami. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-m_pMhsELxjwaSwQIPVu99thsdvHtNeSGB2id_ZaAKYRvRyWP4v6R-xXBgjSHB9Lhs-csR7AwnALC18VBFXX-9PkEsEVgPqGVoDzjHMq6B5amKsdBgfNzFQR3BCy6fhLLUtThiNJlYLBv/s1600/kosciol+Hrcawa.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="410" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-m_pMhsELxjwaSwQIPVu99thsdvHtNeSGB2id_ZaAKYRvRyWP4v6R-xXBgjSHB9Lhs-csR7AwnALC18VBFXX-9PkEsEVgPqGVoDzjHMq6B5amKsdBgfNzFQR3BCy6fhLLUtThiNJlYLBv/s640/kosciol+Hrcawa.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kościół zbudowano w 1936 roku. <span style="font-family: inherit;">Dźwięk jego dzwonu jest słyszalny w
trzech państwach :-). </span><br />
<span id="result_box" lang="pl"><span title="K polské hranici je to od hospůdky vzdušnou čarou 540m, ke slovenské 450m.">Do granicy Polski jest stąd w linii prostej 540 metrów, do słowackiej — 450 metrów.</span></span></td></tr>
</tbody></table>
<br />
Wędrujemy bitą drogą, podziwiając widoki na polską stronę. W oddali wznosi się Ochodzita i Tyniec, bliżej Wawrzaczów Groń — wszystkie trzy doskonałe punkty widokowe. Zabawne patrzeć tak na nie zza miedzy. Kiedy docieramy do przysiółka Na Dilku, panorama robi się szersza — przy dobrej pogodzie można stąd podziwiać po polskiej stronie Baranią Górę i Kiczory, po czeskiej pasmo Ropicy i Girovą, a po słowackiej Javorniki, Kysucke Beskidy i Małą Fatrę. Szare mleko wiszące na horyzoncie sprawia, że nasze estetyczne wrażenia ograniczają się tylko do najbliższych wzniesień. Opuszczamy żółty szlak i za czerwonymi znakami zaczynamy podejście na niewybitny <b>KOMOROVSKÝ GRÚŇ</b> (732 m n.p.m.), a z niego na <b>GIROVĄ </b>(839 m n.p.m.). Kamienisty leśny dukt spokojnie zdobywa wysokość. Żadnego większego wysiłku, ot spacer w pięknych okolicznościach przyrody. Teraz widoków już nie ma, czasem gdzieś między koronami drzew migną na horyzoncie jakieś pagóry.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6kzEnGQBApSScTH5Z0hX86K2_sbOqlAp_oEok-Ftq3-kp7hC9Uv3hyphenhyphen-gcvWsYGcD31dNylIanY1X4ihDOC9OZ5czezjXDX_dsD2Us0DdQ5j_-yaXF4VWblcFHm7eD29KTiOQS3mktvAIX/s1600/tyniec+i+ochodzita.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6kzEnGQBApSScTH5Z0hX86K2_sbOqlAp_oEok-Ftq3-kp7hC9Uv3hyphenhyphen-gcvWsYGcD31dNylIanY1X4ihDOC9OZ5czezjXDX_dsD2Us0DdQ5j_-yaXF4VWblcFHm7eD29KTiOQS3mktvAIX/s640/tyniec+i+ochodzita.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Jesień i zima… Czeska krowa na zielonej trawce, polski Tyniec i Ochodzita z ośnieżonymi czubkami (↑). <br />
Girová jeszcze nie daje się zimie (↓), przynajmniej kiedy patrzy się na nią z pewnego oddalenia.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiz4x0fst5sbH7-pu45wQSGPyDBPZjutW9AGMpa_lCVZ50Vdr8qE75OqiHOYEw__L7DJU7n1f7Yl4ZqLFc1duSg1xK6RP_UQdiHWU7DJVLPpldZkQJaAubEUxThFUAekkxeEFmPUFaz0FR8/s1600/girova.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="370" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiz4x0fst5sbH7-pu45wQSGPyDBPZjutW9AGMpa_lCVZ50Vdr8qE75OqiHOYEw__L7DJU7n1f7Yl4ZqLFc1duSg1xK6RP_UQdiHWU7DJVLPpldZkQJaAubEUxThFUAekkxeEFmPUFaz0FR8/s640/girova.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<b>Chata Gírová</b>, czyli tutejsze schronisko turystyczne, wita nas tak przejmującą ciszą, że zastanawiamy się, czy jest w ogóle otwarta. Jest. W malutkiej jadalni kilka stołów, włączony telewizor i chatar urzędujący za barem. Można płacić w złotówkach, zamawiamy więc po zupie i herbacie. Na dworze zrobiło się nieprzyjemnie, pada, ciepło jadalni rozleniwia. Zjawiają się kolejni turyści, Słowacy. Klimat domowy — ciche rozmowy i szumiący w tle telewizor, który nie przeszkadza, bo fonię ustawiono na nieabsorbujące pomruki. Atmosfera o tyle górska (pomijając telewizor), że bez jazgotu i rejwachu, tak charakterystycznego dla polskich schronisk. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhB9CrUSvxMfgowEoFT9zLQ7W0295A7jSMB6DDgw6rFSNw3zcgU8KcJVS2CAD-Gr_ATfCLTiRhHMUEcXj6_Hj4izlGKwBh9HIUScFR4rw9vM4xo1-gPFgvE6ZZIUvCjJ2PZ28IEAIQGds2J/s1600/chata+girova.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhB9CrUSvxMfgowEoFT9zLQ7W0295A7jSMB6DDgw6rFSNw3zcgU8KcJVS2CAD-Gr_ATfCLTiRhHMUEcXj6_Hj4izlGKwBh9HIUScFR4rw9vM4xo1-gPFgvE6ZZIUvCjJ2PZ28IEAIQGds2J/s640/chata+girova.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Na chwilę słońce przedziera się przez chmury. Chata Girova to oaza spokoju.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Chata znajduje się 50 metrów poniżej szczytu Girovej. Dojście szeroką, stromą i śliską ścieżką na wierzchołek zajmuje dosłownie trzy minuty. Czy warto? Trzy minuty to nie wieczność, a zaliczenie szczytu dla wielu ma znaczenie. Girová nie oferuje jednak spektakularnych widoków. Jest wprawdzie tablica opisująca tutejszą panoramę (podobno widać stąd małofatrzański Rozsutec, notabene ukochaną górę Wawka) i ławki do podziwiania krajobrazu, ale to chyba pozostałość po dawnych czasach. Niegdyś wierzchołek był łysy, drzewa jednak odrosły i z roku na rok stają się wyższe, ograniczając widoczność do przecinki, którą prowadzi dojście na szczyt.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgn01MSMV2mvX4GqtgbYfe5imovOhUlLSRlO2S73orp9IWvG9rv6ilLbKU7KZwfwTg_3t5l9ZIJrRafnVtenqXl9D6gTqQ_XJAy1cAA0LT3P2ocAyzBTldFx143-pR6xp2DXP_ntGL6Seo8/s1600/na+girovej.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgn01MSMV2mvX4GqtgbYfe5imovOhUlLSRlO2S73orp9IWvG9rv6ilLbKU7KZwfwTg_3t5l9ZIJrRafnVtenqXl9D6gTqQ_XJAy1cAA0LT3P2ocAyzBTldFx143-pR6xp2DXP_ntGL6Seo8/s640/na+girovej.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Na szczycie Girovej trochę zimowo. Słońce znów schowało się za chmury. Idzie kolejny deszcz.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Ze schroniska warto podejść do <b>Diabelskiego młyna</b>, czyli piaskowcowych skał, w których odkryto kilka niewielkich jaskiń. Čertův mlýn znajduje się na południowym zboczu Girovej, około 150 metrów od chaty, dojście wskazują czerwone kropki malowane na drzewach. Tablica przy schronisku informuje, że Girová to góra rozsławiona przez legendy. Jedna z nich głosi, że to właśnie w skałach Diabelskiego młyna Ondraszek ukrył swój wielki skarb. Zrabował go jednemu z lanckorońskich Żydów, a ponieważ ten nie oddał pieniędzy łatwo, rozeźlony zbójnik ściął mu głowę i niczym wojenne trofeum schował wraz ze skarbem. Duch Żyda do dziś strzeże majątku, a w skałach i jaskiniach ukazuje się wędrowcom jego głowa. Według innej legendy, Girová nazwana została od imienia zbójnika Jury (po morawsku Gira), który ukrywał się tu po śmierci Ondraszka.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZyqAns4SBkO5dAwue1VYvAdZvn59qbOjOy-eY2IT3W5qHGUgUqTNI9wk6q5_ORy3er8HKwK6Gu3Mnm5SoaEJA1SFVzw0s8fMyT3QcAkBSjfHoiUpsp3ghexNAFcK5RVxG7TswfQNAa74e/s1600/diabelski+mlyn.jpg" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZyqAns4SBkO5dAwue1VYvAdZvn59qbOjOy-eY2IT3W5qHGUgUqTNI9wk6q5_ORy3er8HKwK6Gu3Mnm5SoaEJA1SFVzw0s8fMyT3QcAkBSjfHoiUpsp3ghexNAFcK5RVxG7TswfQNAa74e/s640/diabelski+mlyn.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kamienie, zapadliska, skały… Diabelski młyn roztacza aurę tajemniczości.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Rozpadało się na dobre, czas wracać. Do przysiółka Na Dilku czeka nas ta sama droga, którą przyszliśmy na Girovą. Kiedy wychodzimy na otwartą przestrzeń, las nie chroni już przed całkowitym zmoknięciem. Do Jaworzynki mamy jednak tylko 2,5 kilometra. Na kolejnym rozdrożu szlaków wybieramy znaki zielone i spokojną asfaltówką w pół godziny dochodzimy przez osiedla Klimasy i Wawrzacze do samochodu. Kto by pomyślał, że tak mało atrakcyjna na mapie wycieczka, okaże się tak sympatyczna?Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-44116457592150922122016-10-04T14:21:00.005+02:002020-09-23T16:09:17.286+02:00WOKÓŁ SZCZYRKU — w jesienny dzień przez Beskid Węgierski, Przełęcz Salmopolską i Skrzyczne<span style="color: #d5a6bd;"><i>Szczyrk Biła — Chata Wuja Toma — Przełęcz Karkoszczonka — Hyrca — Kotarz </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>—<br /> Przełęcz Salmopolska — Malinów — Malinowska Skała — Skrzyczne — Szczyrk</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlaki: żółty — czerwony — zielony)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 7 godzin suma podejść: 1100 m dystans: 19 km trudność: **</span><br />
<span style="color: #d5a6bd;">infrastruktura: Chata Wuja Toma, bufet na Kotarzu, knajpy na Przełęczy Salmopolskiej, schronisko na Skrzycznem</span><br />
<br />
Nie jestem fanką Beskidu Śląskiego. Za dużo w nim ludzi i rozgardiaszu. Latem i w weekendy na szlakach trudno poczuć górski klimat — należę chyba do wymierającego już gatunku tych, co na wysokości poszukują odizolowania i kontaktu głównie z naturą. O tej szczyrkowskiej pętelce myśleliśmy jednak od dłuższego czasu. Zamierzaliśmy zrobić ją późną jesienią, w listopadzie, kiedy w górach jest zdecydowanie mniej turystów, a krajobraz nabiera wyniosłej surowości. Praca zadecydowała inaczej: na wędrówkę musieliśmy wyruszyć w ostatni wrześniowy weekend. Bez względu na pogodę.<br />
<div style="text-align: center;">
<blockquote class="tr_bq">
wysokie trawy<br />
cieniste chmury<br />
wolność<br />
<span style="font-size: x-small;">[ZenForest]</span></blockquote>
</div>
Szczyrk przywitał nas ołowianym niebem. Dobry prognostyk na mniejsze tłumy na trasie. Żółty szlak, którym mieliśmy wędrować, zaczyna się w centrum miasteczka, ale pierwsza godzina to marsz asfaltem. Korzystamy więc z pekaesu, który akurat jedzie do <b>dzielnicy BIŁA</b>, i dziesięć minut później wysiadamy na pętli. Stąd do <b>CHATY WUJA TOMA</b>, naszego pierwszego przystanku na trasie, jest dosłownie kwadrans drogi. Dokładniej kwadrans drogi ostro pod górę. Stara drewniana zagroda z 1918 roku, którą zamieniono w prywatne schronisko, sprawia bardzo przyjemne wrażenie. Panuje tu jeszcze spokój, kilku turystów zbiera siły przed wędrówką w góry. My też, choć dopiero co wyruszyliśmy na trasę i nie zdążyliśmy się jeszcze zmęczyć, mamy ochotę tu przysiąść. Zamawiamy herbatę (zielona jest naprawdę niezła, w innych schroniskach to zazwyczaj ledwo pijalne najtańsze badziewie, tu dostaję akceptowalny w smaku napar :-) i jagodowe ciacho, a potem spoglądamy w niebo, dywagując: przetrze się czy nie?<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkDEo2WHPYYBVk5zXV1dAAnNVfprFJx1pCYx8Nv3pgIpsKEz9UXTnACpK-RiBqUAyBeoB0anTGvkThtYZahLzH7fowcsCmcEAlzD-rxusCF1co36n4jS5umkOrAFQgem_Zzrv1dmNt-gmE/s1600/chata+wuja+toma.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="350" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkDEo2WHPYYBVk5zXV1dAAnNVfprFJx1pCYx8Nv3pgIpsKEz9UXTnACpK-RiBqUAyBeoB0anTGvkThtYZahLzH7fowcsCmcEAlzD-rxusCF1co36n4jS5umkOrAFQgem_Zzrv1dmNt-gmE/s640/chata+wuja+toma.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Chata znajduje się w bardzo malowniczej okolicy, u podnóży Przełęczy Karkoszczonka, gdzie krzyżuje się <br />
kilka szlaków i skąd rozciąga się ładny widok na pasmo Skrzycznego.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
W Chacie Wuja Toma nie jesteśmy pierwszy raz, wiemy, że w okolicy południa robi się w niej tłoczno, podobnie jak na pobliskiej <b>PRZEŁĘCZY KARKOSZCZONKA</b> (729 m n.p.m.), popularnym punkcie widokowym łatwo dostępnym z miasta. To najniższe i najwygodniejsze przejście między Szczyrkiem a Brenną, większość osób wędruje stąd na Klimczok. My wybieramy czerwony szlak wiodący przez szczyty <b>BESKIDU WĘGIERSKIEGO</b> na Przełęcz Salmopolską. Pasmo równoległe do bardziej znanego Skrzycznego gwarantuje mniej turystów na szlaku, a równie świetne widoki na wszystkie strony świata. Skąd w jego nazwie przymiotnik „węgierski”? Tego nikt tak naprawdę nie wie. Podobno niegdyś na stokach od strony Brennej zaczął wypasać owce jakiś przybysz z Węgier. Dobrze mu się wiodło i wkrótce w okolicy pojawiło się więcej Madziarów — w Brennej nazwisko Madzia (pierwotnie Madziar) jest wciąż bardzo popularne. Pasterskie szałasy istniały w dolinie Węgierskiego Potoku jeszcze w latach 30. XX wieku. Dziś owce wprawdzie wracają na polany, szałaśnicze życie to już jednak przeszłość.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKBJaj-fb9CvkKJpIb5zS75WMTbHibCOjmtxRXZEfmxJ2-FKffTXmnTCmg1boR9sbI5Fj6HbtJuN6HMms3jiS4O_UTSLBe79HMBYs8G94fEN8_ZyDnmCdTb8hTYlmQ_aOUneGOrIxnbYvR/s1600/widok+na+Hyrce.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKBJaj-fb9CvkKJpIb5zS75WMTbHibCOjmtxRXZEfmxJ2-FKffTXmnTCmg1boR9sbI5Fj6HbtJuN6HMms3jiS4O_UTSLBe79HMBYs8G94fEN8_ZyDnmCdTb8hTYlmQ_aOUneGOrIxnbYvR/s640/widok+na+Hyrce.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Widok na Hyrcę (↑), Skrzyczne (↓) oraz… las z czerwonego szlaku prowadzącego <br />
grzbietem Beskidu Węgierskiego. Będzie padać?</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKxesAmJqNyA69iS8R87NPgnaFD9E_jZHk787M5pzIr_3IRBLsPJ4FlE_6tLJk8zVYYfZ3IC_wB4_Ng8TO9fQ0L8Z4E8nEP21RYX9THvoHQzjh0SkogmWSp9uv_ttA2QiGxpg1PvyHFjGK/s1600/widoki.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKxesAmJqNyA69iS8R87NPgnaFD9E_jZHk787M5pzIr_3IRBLsPJ4FlE_6tLJk8zVYYfZ3IC_wB4_Ng8TO9fQ0L8Z4E8nEP21RYX9THvoHQzjh0SkogmWSp9uv_ttA2QiGxpg1PvyHFjGK/s640/widoki.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Beskid Węgierski to niezbyt długi grzbiet o średniej wysokości 900 m n.p.m. Szlak czerwony omija trawersem jeden z jego wierzchołków — Beskidek, prowadzi natomiast przez <b>HYRCĘ</b> (929 m n.p.m.), najwyższe wzniesienie pasma. Wędrówka jest przyjemna: ładne widoki, niezbyt długie podejścia, wygodna ścieżka… Ten odcinek świetnie nadaje się na spacer w rodzinnym gronie, nawet z mniejszymi dziećmi. Po 2 godzinach niespiesznej wędrówki z przełęczy Karkoszczonka dochodzimy na <b>KOTARZ</b> (974 m n.p.m.). Tu kończymy węgierską część wyprawy. Na Kotarzu znajduje się Ołtarz Europejski zbudowany z kamieni przywiezionych z różnych zakątków globu. Nie robi on wrażenia, łatwo go wręcz przeoczyć, o wiele piękniejsza jest rozległa panorama rozciągająca się z tutejszej polany. W całej okazałości widać masyw Skrzycznego, którym będziemy wkrótce wędrować. Warto zrobić tu sobie przerwę, rozłożyć się na trawie lub skorzystać z ław i stolików oraz zamówić herbatę i małe co nieco w działającym na polanie barze.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiAWaTB7ISakIPjSww-DuBSqaPjwAe3so9SFSFaFw_oxYBv51y7Lz9bFm9054qc-1eH7EOqaHMchMB5ryp23FiqlLSuHfWEhAH2aGsTqHJX74RAJzzLYOjcgExI9mbrMZg2Yk6u7S02A6au/s1600/kotarz.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiAWaTB7ISakIPjSww-DuBSqaPjwAe3so9SFSFaFw_oxYBv51y7Lz9bFm9054qc-1eH7EOqaHMchMB5ryp23FiqlLSuHfWEhAH2aGsTqHJX74RAJzzLYOjcgExI9mbrMZg2Yk6u7S02A6au/s640/kotarz.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kotarz. Nazwa szczytu wiąże się z pasterskim życiem: wiosną na okolicznych polanach wypasano owce,<br />
te zaś kociły się, czyli rodziły młode. I to niebo — jednak się przeciera. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Zejście na <b>PRZEŁĘCZ SALMOPOLSKĄ</b> (934 m n.p.m.) to kontynuacja miłej wędrówki. Szlak sprowadza łagodnie w dół. Im bliżej przełęczy, tym więcej ludzi. A sama przełęcz to już powrót do cywilizacji i jej niezbyt przyjemnego oblicza. Ogromny parking zastawiony samochodami, knajpy, jakieś pamiątki i… babcie głośno modlące się pod krzyżem. Wszystko razem daje z lekka komiczny efekt, a już na pewno nie zachęca do spędzenia w tym miejscu czasu. Umykamy więc czym prędzej w góry. Lajtowa trasa się skończyła, czeka nas teraz półtoragodzinne podejście. Nie skończyły się jednak przyjemności, przed nami znów piękne dookolne widoki. Przystając co chwila na zdjęcia, mijamy <b>MALINÓW </b>(1115 m n.p.m.) i zaczynamy krótkie zejście na przełęcz. Mniej więcej w jego połowie na kikucie drzewa widać napis „<b>Jaskinia</b>”. Można tu odbić do chyba najsłynniejszej jaskini Beskidu Śląskiego — <b>Malinowskiej</b> (długość 230 metrów, głębokość 23 metry). Dróżka po 100 metrach doprowadza do otworu wejściowego otoczonego drewnianą barierką. Jaskinia była znana od dawna, podobno w XVII wieku, kiedy szalała kontrreformacja, ewangelicy odprawiali pod ziemią nabożeństwa, natomiast na początku XVIII stulecia w podziemnych korytarzach ukrywał się zbójnik Ondraszek.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjc3saqAoYB7mIp9lrQymsXQ10KVLtkhzXMRavVqoc_T7lN7hkv6MRiOOqFGpwzM2lai48wb3ew_b4YUgfwl9OvG9sZ1c0lm_ky4mYZMKVC7uFZ5UUvimKyOGnVPqfIAVbvCtfy9fASAS4O/s1600/dojaskini+malinowskiej.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjc3saqAoYB7mIp9lrQymsXQ10KVLtkhzXMRavVqoc_T7lN7hkv6MRiOOqFGpwzM2lai48wb3ew_b4YUgfwl9OvG9sZ1c0lm_ky4mYZMKVC7uFZ5UUvimKyOGnVPqfIAVbvCtfy9fASAS4O/s640/dojaskini+malinowskiej.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">W drodze na Malinowską Skałę. Wawek czeka na nas w miejscu odbicia ze szlaku do Jaskini Malinowskiej (↑).<br />
Ciasny otwór wejściowy kryje w dolnej partii drabinę (↓), ale jaskinia nie jest przystosowana do zwiedzania.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhi6COOhdZbStI4FmyuLuQeYGkRtCv8rXs1kt24vnKneHXSHos86J5Jeh2q94jdyBI2kdfjTzV8OFzWW8N5WF0dKYUpXgJxJITHUqxrDBnD3aaNYCY0UARDDmq0KuMNudlN11yyuFFm2HcC/s1600/jaskinia+malinowska.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="415" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhi6COOhdZbStI4FmyuLuQeYGkRtCv8rXs1kt24vnKneHXSHos86J5Jeh2q94jdyBI2kdfjTzV8OFzWW8N5WF0dKYUpXgJxJITHUqxrDBnD3aaNYCY0UARDDmq0KuMNudlN11yyuFFm2HcC/s640/jaskinia+malinowska.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Beskidy nie bardzo kojarzą się ze skalnym krajobrazem, tymczasem odkryto w nich wiele jaskiń. Żadnej nie udostępniono zwykłym turystom, ale też nic w tym dziwnego — tutejszy podziemny świat nie przypomina tatrzańskiego czy jurajskiego. Otwory wejściowe są bardzo wąskie i zazwyczaj prowadzą pionowo w dół do ciasnych korytarzy, których przemierzanie wymaga odpowiedniego ekwipunku. Samodzielne zwiedzanie jest możliwie, wymaga jednak obycia z takimi warunkami. Kto chciałby, ale sam jakoś się boi, może eksplorować co bardziej znane beskidzkie jaskinie z klubami speleologicznymi. Organizują one turystyczne wyjścia, zapewniając bezpieczeństwo i odpowiedni sprzęt.<br />
<br />
Wracamy do szlaku i pół godziny później po dość męczącym podejściu meldujemy się przy kolejnej atrakcji — <b>MALINOWSKIEJ SKALE</b> (1152 m n.p.m.). Sporych rozmiarów wychodnia (13 metrów długości, 5 metrów wysokości) jest jednym z symboli Beskidu Śląskiego i zdobi szczyt o tej samej nazwie. To pomnik przyrody, teoretycznie nie można więc na niego wchodzić, nikt jednak tego zakazu nie przestrzega. A dociera tu mnóstwo osób — na Skrzyczne można wjechać kolejką, a potem megawidokowym spacerkiem dojść pod skałę [więcej o Malinowskie Skale i dojściu ze Skrzycznego tu — <a href="http://gory-z-dzieckiem.blogspot.com/2013/11/skrzyczne-i-malinowska-skaa-z-ostrego.html">klik</a>].<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirm3agudcVdyRr-Jw36cVN1ZRw5noPO5nHvHD7FKsOUQbc1m1Ifo03AvhXNRE1Ye-UyD51xMkC0NaCKqWqWyMYy1TTPN5hoF6OH0vjzSWoN4EEi-z8083sTRXLLWREs8T6V2DP14WJLUDc/s1600/malinowska+skala.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEirm3agudcVdyRr-Jw36cVN1ZRw5noPO5nHvHD7FKsOUQbc1m1Ifo03AvhXNRE1Ye-UyD51xMkC0NaCKqWqWyMYy1TTPN5hoF6OH0vjzSWoN4EEi-z8083sTRXLLWREs8T6V2DP14WJLUDc/s640/malinowska+skala.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Fantazyjnie ukształtowana w wyniku wietrzenia Malinowska Skała.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Przy wychodni spędzamy sporo czasu. Wyganiają nas ponownie gęstniejące chmury. Zbiera się na deszcz, a do schroniska na Skrzycznem ponad godzina wędrówki. Zielony szlak wije się grzbietem, zapewniając nawet przy kiepskiej aurze interesujące widoki. Jest już stosunkowo późno, a i pogoda niepewna, ludzi więc na trasie mało. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze kilkanaście lat temu grzbiet Skrzycznego pokrywały szczelnie lasy. Masowy najazd korników na nasadzane z uporem maniaka monokultury świerkowe, przyniósł tragiczny efekt — drzewa obumarły, stawiając leśników przed poważnym wyzwaniem: jak szybko i w mądry sposób odbudować beskidzkie lasy. Zaczęto nasadzenia różnych gatunków — przede wszystkim jodły i buka, świerka tylko w domieszce. Taki skład miała szumiąca tu przed wiekami Puszcza Karpacka. Leśnicy z efektów swoich prac są zadowoleni, ale zanim drzewa zasłonią nam widoki minie jeszcze wiele lat.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiERWZPp7zYzCrKwb2OahKmyACfqmL3ZHzxzUa2rP5IJIYDP9nqUOXGBTyEiKXLLgOhfHFHU7HFTS2DWiByLtSU9LyYulQ8pUU_UKtzaIMI5kiGc7zeu4McfknG-wGEhuwdiUIA0nUPzak_/s1600/zielony+szlak+na+Skrzyczne.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="370" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiERWZPp7zYzCrKwb2OahKmyACfqmL3ZHzxzUa2rP5IJIYDP9nqUOXGBTyEiKXLLgOhfHFHU7HFTS2DWiByLtSU9LyYulQ8pUU_UKtzaIMI5kiGc7zeu4McfknG-wGEhuwdiUIA0nUPzak_/s640/zielony+szlak+na+Skrzyczne.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zielony szlak na Skrzyczne. Kiedyś urośnie tu nowy las, młode drzewka pną się do góry (↑). Chmury <br />
dają niezły spektakl (↓). Niebo pęknięte na pół i zalane światłem, a do tego sterczące wiechcie traw… </td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgUXtX7qS5DteBJ13_bSXUQ7UcJSP8E4p-SYT27bZHGKk2JAJ-CPMBi2JfJJ-1EsefE7nwtbkKufZDVbyih_uTOsKwtcdy19_3LYJiQamhS9V7ism4eph1ZU26SBTQdaLgeK11b2eZzv4oU/s1600/trawy+zielony+szlak+na+skrzyczne.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="370" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgUXtX7qS5DteBJ13_bSXUQ7UcJSP8E4p-SYT27bZHGKk2JAJ-CPMBi2JfJJ-1EsefE7nwtbkKufZDVbyih_uTOsKwtcdy19_3LYJiQamhS9V7ism4eph1ZU26SBTQdaLgeK11b2eZzv4oU/s640/trawy+zielony+szlak+na+skrzyczne.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
Zbliżamy się do najwyższej góry Beskidu Śląskiego. Górujące nad Szczyrkiem <b>SKRZYCZNE </b>(1257 m n.p.m.) jest tłumnie odwiedzane przez cały rok dzięki kolei linowej. Zbiega się tu wiele szlaków pieszych i rowerowych. To również znakomity punkt widokowy, przy dobrej przejrzystości powietrza widać stąd Tatry. Teraz jednak na tak rozległe widoki nie mamy szans. Szczyt zdobi charakterystyczny 87-metrowy maszt nadajnikowy. Wawek koniecznie chce zjechać na dół kolejką i mamy jeszcze szansę załapać się na ostatni zjazd. Nie wchodzimy więc do schroniska, choć w brzuchach burczy, tylko niemal biegiem wpadamy na stację, kupujemy bilety i mościmy się na wygodnej kanapie. Kilkanaście minut później, po przesiadce, pełni pozytywnych wrażeń, jesteśmy już w Szczyrku. Dziś Beskid Śląski naprawdę mile nas zaskoczył.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgLxtqUOQ_FKz8IN7t3suIt_ZpIuWM95bhoIifQP-i-lyWAt8TpNZHaA6TYyzrCwhFiaEcN7-2epUK6nXAaetcn0ZHcCYSHIp5SK3NBCh56Qw3f5g-6jDOWBqgKcqenBJSFSqWsa5Bp5OnJ/s1600/widok+na+skrzyczne.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgLxtqUOQ_FKz8IN7t3suIt_ZpIuWM95bhoIifQP-i-lyWAt8TpNZHaA6TYyzrCwhFiaEcN7-2epUK6nXAaetcn0ZHcCYSHIp5SK3NBCh56Qw3f5g-6jDOWBqgKcqenBJSFSqWsa5Bp5OnJ/s640/widok+na+skrzyczne.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Maszt na Skrzycznem widoczny jest z daleka…</td></tr>
</tbody></table>
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<b>***</b></div>
Ze Skrzycznego, jeśli czas nas nie goni i mamy jeszcze siły, warto zejść do Szczyrku zielonym szlakiem. Wybraliśmy kolejkę tylko dlatego, że dosłownie kilka dni wcześniej właśnie tak schodziliśmy z tej góry. Zejście to dodatkowe 4 kilometry marszu (1 godzina), szlak jest jednak bardzo malowniczy.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhlpc7yqahKT3jFfqgajbZtlKdaIj_MQ3Lk9qvCuwEw2voH7A1dFxS8h4-GrtmkALtvsA1NPQ6a-hZD1Ilsh178BnaRrEOgb10_wYawwbP-BAGYLRUNuZDTEJh4OD_wiDxLGS5kmcGoq49c/s1600/zejscie+ze+skrzycznego+zielony+szlak.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhlpc7yqahKT3jFfqgajbZtlKdaIj_MQ3Lk9qvCuwEw2voH7A1dFxS8h4-GrtmkALtvsA1NPQ6a-hZD1Ilsh178BnaRrEOgb10_wYawwbP-BAGYLRUNuZDTEJh4OD_wiDxLGS5kmcGoq49c/s640/zejscie+ze+skrzycznego+zielony+szlak.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Dla takich widoków warto zrobić te 4 dodatkowe kilometry i zejść do Szczyrku zielonym szlakiem.<br />
Tak pięknie położony szałas spotykamy w Beskidzie Śląskim po raz pierwszy :-).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1xnR9x1kyyppt-GFPllJZPH0DHAmiSylGfXGH6WwVtFVafhFC77D0jtOCP9C5Pp_suExWzt_wY12uscEddt1aDbaA68YyIh5kwYBp6tMw2DlGNj-uaarrEA-kuIz_6-2ymq7s29-1VoVw/s1600/szalas.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg1xnR9x1kyyppt-GFPllJZPH0DHAmiSylGfXGH6WwVtFVafhFC77D0jtOCP9C5Pp_suExWzt_wY12uscEddt1aDbaA68YyIh5kwYBp6tMw2DlGNj-uaarrEA-kuIz_6-2ymq7s29-1VoVw/s640/szalas.jpg" width="580" /></a></div>
Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-51950171108612683662016-09-02T14:03:00.001+02:002017-09-07T09:13:22.529+02:00MAŁA FATRA: na Wielki Krywań przez Baraniarki<span style="color: #d5a6bd;"><i>Terchová Starý dvor — sedlo Príslop — Baraniarky — Žitné — Kraviarske </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>— sedlo Bublen — Pekelník — Vel'ký Kriváň — Snilovské sedlo — Vrátna — Terchová Starý dvor</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlaki: niebieski — żółty — czerwony — zielony — bez szlaku)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 7–8 godzin suma podejść: 1300 m dystans: 16 km trudność: ***</span><br />
<span style="color: #d5a6bd;">infrastruktura: bufet przy górnej stacji kolejki</span><br />
<br />
Większość turystów zdobywa Wielki Krywań, wjeżdżając w jego pobliże kolejką gondolową. Podejście od górnej stacji na najwyższy szczyt Małej Fatry zajmuje tylko pół godziny i należy do łatwych. Gondola to również świetny sposób na szybkie i bezbolesne osiągnięcie głównego grzbietu, żeby pomaszerować dalej różnymi kombinacjami szlaków. To nasza pierwsza wyprawa w Małą Fatrę i zdobycie szczytu z pomącą kolejki tym razem nas nie interesuje. Wybieramy inną opcję — wejście na Wielki Krywań z dna Doliny Vrátnej od strony Baraniarek. Dlaczego właśnie od nich? Bo wiemy z netu, że trasa ta oferuje wspaniałe widoki i niemal całkowity brak turystów przez pierwszych kilka godzin wędrówki (im bliżej Krywania, tym więcej ludzi). Od siebie, już po wszystkim, dodam, że wycieczka jest trudna — strome podejścia, nieco ekspozycji, duże deniwelacje, i wymaga dobrej kondycji. A ponieważ szlaki wiodą głównie odkrytym grzbietem i w razie
burzy nie ma z nich szybkiego odwrotu, przed wyjściem należy koniecznie sprawdzić prognozę pogody.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<blockquote class="tr_bq">
<i>Bez przesady można powiedzieć, że nigdzie na Słowacji nie ma <br />na tak małym obszarze tylu cudów przyrody, jak w krainie pod Rozsutcem.<br />
<span style="font-size: x-small;">[miesięcznik krajoznawczy „Krasy Slovenska”, rocznik 1980]</span></i></blockquote>
</div>
<br />
Wyruszamy z przysiółka Terchovej — <b>STAREGO DVORU</b>. Położona w środkowej części Doliny Vrátnej, osada jest odwiedzana głównie zimą, kiedy działają tu wyciągi narciarskie. Pod koniec lata duży bezpłatny parking świeci pustkami i pozwala na wybranie sobie dowolnego miejsca postojowego. Niebieskie znaki prowadzą początkowo boczną drogą, starym zniszczonym asfaltem, szybko jednak odbijają z niego w wąską kamienistą ścieżynę. Przez kolejne pół godziny wędrujemy w cieniu drzew, by dość niespodziewanie wyjść na rozległą łąkę. Malownicze <b>SEDLO PRISLOP</b> (916 m n.p.m.), czyli po naszemu przełęcz Przysłop, zachęca do odpoczynku — tutejszy widok w kierunku obu skalistych grzebieni Rozsutców można znaleźć w wielu folderach reklamowych regionu. Nie jesteśmy zmęczeni, zatrzymujemy się więc tylko na chwilę, by docenić walory otoczenia, i ruszamy dalej za niebieskimi znakami. Niepozorna ścieżyna zaczyna coraz ostrzej się piąć. Słońce wpada między bukowe pnie i rysuje mocne cienie. Niby jest sucho, a mimo to bardzo ślisko. Bez dobrych górskich butów łatwo fiknąć tu kozła. Wyżej grzbiet staje się skalisty i wąski. Trzeba zachować uwagę, miejscami robi się przepaścisto. Kiedy dochodzimy do <b>BARANIAREK </b>(1270 m n.p.m.), wszystkim nam wyrywa się z gardeł głośne „Łał”. Miejsce jest zachwycające — ciasny grzbiet opada stromo na obie strony, w dole lśnią zielenią małofatrzańskie doliny, w oddali cienką linią rysują się łyse wierzchołki głównego pasma.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjo3lOziXVgKH2YkpivRR0U28oVBaVUbgLNCX0sQmlXBiHGIL6DJafiN8PLaxeLgBMyBQkk_VqpLniWmXLDzhNngDzJFGuyhkywl01peqcNDO7gVKcxwteonp9qzum6T2b8q4VQugP3H0xW/s1600/baraniarki.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="410" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjo3lOziXVgKH2YkpivRR0U28oVBaVUbgLNCX0sQmlXBiHGIL6DJafiN8PLaxeLgBMyBQkk_VqpLniWmXLDzhNngDzJFGuyhkywl01peqcNDO7gVKcxwteonp9qzum6T2b8q4VQugP3H0xW/s640/baraniarki.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Baraniarky. Widok obejmuje głęboką i lesistą dolinę Wielkiej Branicy. Mniej więcej pośrodku<br />
na ostatnim planie sterczy wierzchołek Wielkiego Krywania — cel naszej wycieczki. <br />
W czasie II wojny światowej Niemy pobudowali na grzbiecie Baraniarek okopy i stanowiska strzelnicze.<br />
Podobno Rosjanie zdołali zdobyć szczyt i przełamać linię oporu tylko dzięki terchowianom, którzy <br />
znając doskonale teren, wiedzieli, jak iść, by uniknąć ostrzału.<br />
Poniżej, zbliżenie na Wielki Krywań i zejście z Baraniarek z miejscem ubezpieczonym łańcuchem.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhtPHunfoYRFoPBfVR_zXG-Ahc33Lh-6rDMqDDM5xbOpMbnM3ekSLo4ui_eXI-w6og9yV-u1d9BIiFtb53c_c_EVrIjDT-MJAl0-JZXul5MimsXvb9e_gOnY2wCT7MeAsckkjoi5ImTzdLs/s1600/baraniarki+i+zejscie.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhtPHunfoYRFoPBfVR_zXG-Ahc33Lh-6rDMqDDM5xbOpMbnM3ekSLo4ui_eXI-w6og9yV-u1d9BIiFtb53c_c_EVrIjDT-MJAl0-JZXul5MimsXvb9e_gOnY2wCT7MeAsckkjoi5ImTzdLs/s640/baraniarki+i+zejscie.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Na Baraniarkach spędzamy trochę czasu, kontemplując otoczenie. Wawek, jak zwykle, ogląda też mapę. Wystarcza mu jeden rzut oka, by zauważyć to, czego ja jakoś do tej pory nie dostrzegłam — małofatrzańskie szczyty są porozdzielane głębokimi przełęczami i nasza droga nie będzie łatwą graniówką prowadzącą niemal po prostym, ale raczej sinusoidą o całkiem sporych wzlotach i upadkach. To oznacza więcej postojów i coraz wolniejsze tempo marszu wraz z upływającym czasem. Ruszamy więc nasze cztery litery, bo na Wielki Krywań mamy stąd jeszcze co najmniej 3 godziny drogi. Schodzimy z Baraniarky na małą przełęcz i zaczynamy zdobywać kolejny wierzchołek — <b>ŽITNE </b>(1269 m n.p.m.). Jest zalesiony, podejście raczej niewielkie, bez przystanku idziemy więc dalej. Znów zejście, kolejna przełęcz i… stromo pod górę długim odkrytym grzbietem. Osiągamy <b>KRAVIARSKE </b>(1361 m n.p.m.). Tu przystajemy na drugi odpoczynek. Widok znów urzeka — widać oba odgałęzienia Doliny Vrátnej i amfiteatr otaczających je szczytów.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi0m0BK58WHOYpwO386vu9kxZ6WDm0TgoZDj7uoNXa5fR6jN-R3U66W38barblArXCqvNTf6T8yNMRYC0pi8hxwuFJYjUVvQ3zqg3H0mtkcxj2bvs5mdiZCfq5myKD9ZRnNZtrhFwczyXor/s1600/widok+z+drogi+na+Kraviarske.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi0m0BK58WHOYpwO386vu9kxZ6WDm0TgoZDj7uoNXa5fR6jN-R3U66W38barblArXCqvNTf6T8yNMRYC0pi8hxwuFJYjUVvQ3zqg3H0mtkcxj2bvs5mdiZCfq5myKD9ZRnNZtrhFwczyXor/s640/widok+z+drogi+na+Kraviarske.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Widok ze ścieżki na Kraviarske. Stamtąd przyszliśmy (↑)…<br />
…tam zmierzamy (↓). A zza kosodrzewiny sterczy Wielki Rozsutec, niczym wulkaniczny stożek. </td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiy-_iLxfz0JbWyumENCzep7aVzzjX4b-3SfcMvanGcqaT-MEun_Lu6HELzM0QdKgnE_o7_Dc16d_zCJoRLRGxm25YVKtntMDnMnq4oHoVKVJA3bcD8RoAlXWsqxGnccevNjtAQmr-wUThf/s1600/widok+z+kraviarske+na+krywan+i+rozsutec.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiy-_iLxfz0JbWyumENCzep7aVzzjX4b-3SfcMvanGcqaT-MEun_Lu6HELzM0QdKgnE_o7_Dc16d_zCJoRLRGxm25YVKtntMDnMnq4oHoVKVJA3bcD8RoAlXWsqxGnccevNjtAQmr-wUThf/s640/widok+z+kraviarske+na+krywan+i+rozsutec.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku zbocza Kraviarskiego tętniły pasterskim życiem. Wypasano tu nie tylko owce, lecz również krowy. Od słowa <i>kraviar</i>, „pasterz krów”, pochodzi zresztą nazwa i szczytu, i pobliskiej przełęczy. No właśnie, bo skoro jesteśmy na szczycie, musimy teraz zejść na przełęcz, a z niej znów rozpocząć podejście na kolejną… przełęcz. Takie dziwy w tej Fatrze. Przez 45 minut wędrujemy odkrytym widokowym grzbietem, ciągle zdobywając wysokość, by osiągnąć niewielkie wypłaszczenie zwane <b>Chrap</b><b>áky</b> (1417 m n.p.m.). Tu żegnamy niebieski szlak i odbijamy na żółty, który, prowadząc wciąż w górę, w 20 minut wyprowadza nas na <b>SEDLO BUBLEN</b> (1510 m n.p.m.). Tym samym osiągamy główny grzbiet i na wierzchołek Wielkiego Krywania mamy już tylko niecałą godzinę drogi. Prowadzą nas teraz znaki czerwone. I żeby nie było za łatwo, przed Krywaniem wdrapujemy się oczywiście na jeszcze jedną górę — o wdzięcznej nazwie <b>PEKELNIK</b> (1609 m n.p.m.). A z niej, tak, schodzimy na jeszcze jedną przełęcz.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgFlQq8VT1VevksZwZgrYc0BYzKkVS873j21JFPxD0sWJv86Vk4-CfYr_yD6nNxrB9M9PRkkpiaIdXNsSpyS0eeGsgewg26Iyauw6Fvx8g3hDeXzmWfZMZNyrVc2s-iZQgARYCk-DlT6twG/s1600/piekielnik.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgFlQq8VT1VevksZwZgrYc0BYzKkVS873j21JFPxD0sWJv86Vk4-CfYr_yD6nNxrB9M9PRkkpiaIdXNsSpyS0eeGsgewg26Iyauw6Fvx8g3hDeXzmWfZMZNyrVc2s-iZQgARYCk-DlT6twG/s640/piekielnik.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pekelnik, czego nie widać na zdjęciu, stromo obrywa się ku południowi. Widok z niego jest dookolny. <br />
W całej okazałości można podziwiać masyw Małego (↑) oraz Wielkiego Krywania (↓).</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjz-_YjjTNkQGTsMHDFraNZxXm9MOhVevXjJ-zaPzpSLjO0WWezRBqHwEWIcLkEutbxJk1LWyuF2CScwQKZXJ6TUqxy4Z6-FR7Gb-BoxRJsaHY9Oh40aJo2mqU0NUatWJV6X5g32gYNI3z4/s1600/wielki+krywan1.jpg" imageanchor="1"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjz-_YjjTNkQGTsMHDFraNZxXm9MOhVevXjJ-zaPzpSLjO0WWezRBqHwEWIcLkEutbxJk1LWyuF2CScwQKZXJ6TUqxy4Z6-FR7Gb-BoxRJsaHY9Oh40aJo2mqU0NUatWJV6X5g32gYNI3z4/s640/wielki+krywan1.jpg" width="580" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
W końcu przed nami już tylko kwadrans wspinaczki na najwyższy szczyt Małej Fatry. Osiągamy go po ponad 4 godzinach wędrówki od Starego dvoru. Skalisto-trawiasty wierzchołek <b>WIELKIEGO KRYWANIA</b> (1709 m n.p.m.) wita nas porywistym zimnym wiatrem. Ludzi sporo, choć jeśli porównać z polskimi górami — pustki. Chowamy się za kamienie i rozkładamy klamoty. Herbata i słodkie co nieco, podziwianie okolicznych wierzchołków, a potem zdjęcie przy tabliczce szczytowej. Trzeba odstać swoje, każdy chce mieć fotę z Krywaniem, a niektórzy jeszcze wpisać się do zeszytu wejść ukrytego w blaszanej puszcze. Pogoda, choć ładna, nie oferuje rozległych widoków: przejrzystość powietrza jest kiepska, jak to zwykle latem w słoneczny, upalny dzień. Panorama ze szczytu od północy obejmuje podobno Beskid Żywiecki z Wielką Raczą, Pilskiem i Babią Górą oraz Śląski ze Skrzycznem, od wschodu — Tatry, a bliżej Góry Choczańskie, od południa natomiast — Wielką Fatrę. Wierzymy na słowo, niewiele z tego daje się dostrzec.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiLWkXZqz6QsKmcc9lwD7q8j0IoxdmvxsYP_w8GvrMfMruZze7CA4PkTLaajSRT8prFyY_gTR5siKo0pjgAd2T5HasS8vUvv60Tt55qMHgNitJDDY3zlS8M8fIxPPnVSdPN6qHyWl8HsvBS/s1600/zdobywca+krywania.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiLWkXZqz6QsKmcc9lwD7q8j0IoxdmvxsYP_w8GvrMfMruZze7CA4PkTLaajSRT8prFyY_gTR5siKo0pjgAd2T5HasS8vUvv60Tt55qMHgNitJDDY3zlS8M8fIxPPnVSdPN6qHyWl8HsvBS/s400/zdobywca+krywania.jpg" width="298" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zdobywca Wielkiego Krywania walczy z wiatrem.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Po półgodzinnym popasie schodzimy na <b>SNILOVSKE SEDLO</b> (1524 m n.p.m.), gdzie krzyżuje się kilka szlaków. Można stąd odbić na Chleb i taki mieliśmy początkowo plan. Zakładaliśmy bowiem, że zejdziemy do Starego dvoru i samochodu właśnie przez Chleb, a potem Poludňový gruň. Godzina jest jednak późna, tymczasem taki wariant zejścia to kolejne 4 godziny wędrówki. Czujemy w nogach przebyte kilometry i pokonane przewyższenie, odpuszczamy więc i pięć minut później meldujemy się przy górnej stacji kolejki. Nie zamierzamy zjeżdżać gondolą na dół, chcemy zjeść coś ciepłego w tutejszym barze, a potem zejść do <b>VRÁTNEJ</b> zielonym szlakiem wiodącym wzdłuż słupów kolejki. Jeszcze nie wiemy, że ładujemy się w chyba najgorszy wariant zejścia z Wielkiego Krywania. Że będzie stromo, wynika z mapy, ale że będzie także ślisko, upierdliwie i z tysiącami osypujących się kamyków — już nie. W połowie zejścia (w całości trwa ono półtorej godziny) przeklinam pomysł skrócenia naszej wyprawy, a pod koniec jestem już tak zła, że niemal zbiegam z góry. Byle szybciej znaleźć się na równym.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgwFAQlQ6C-ZgfwHlNCcu-caBqHMw3Ep7fRweF4u-S8C2ACLY-IFG0NL-aeg59OOuSrQqsNbsvcn1nAStYqM0wKkTKMa6543JbPgpCXwJeZxdcE6T5VlkxCFxtEOuDcwkEhnknK58_9QI3c/s1600/kolejka+na+krywan.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgwFAQlQ6C-ZgfwHlNCcu-caBqHMw3Ep7fRweF4u-S8C2ACLY-IFG0NL-aeg59OOuSrQqsNbsvcn1nAStYqM0wKkTKMa6543JbPgpCXwJeZxdcE6T5VlkxCFxtEOuDcwkEhnknK58_9QI3c/s400/kolejka+na+krywan.jpg" width="266" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Z perspektywy upierdliwego szlaku zejściowego,<br />
gondole wydają się megafajnym rozwiązaniem…</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Na dole postanawiamy jeszcze odwiedzić pobliski symboliczny cmentarz ofiar gór. Wyciszyć emocje. Od dolnej stacji kolejki to jedynie kwadrans spaceru znakowaną ścieżką w górę strumienia. Cmentarz został otwarty w 1998 roku, urządzono go na wzór tatrzańskiego pod Osterwą. Identyczne jest nawet przesłanie wyryte na desce zdobiącej niewielką kapliczkę: <i>Mŕtvym na pamiatku, živým pre výstrahu</i> („Martwym ku pamięci, żywym ku przestrodze”). Miejsce wybrano malownicze, pod sporą skałką, w cieniu drzew. Jesteśmy zdziwieni, jak dużo ludzi ginie w Małej Fatrze. Co roku dochodzą nowe tabliczki umieszczane na drewnianych słupkach. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6FFJkVtWkWbfZdTFB7EQ61GtfJHL3mhtXn1gxnayac37rjEWFaA9qhgMuLNGJznQ1ygE0feBvdmYb3qmq5sbk-iwzDyi-R8Aqk3Md1fGi8waQGJRAu61nrgnrnSGBV0bv2J99o1mRpo2d/s1600/cmentarz3.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6FFJkVtWkWbfZdTFB7EQ61GtfJHL3mhtXn1gxnayac37rjEWFaA9qhgMuLNGJznQ1ygE0feBvdmYb3qmq5sbk-iwzDyi-R8Aqk3Md1fGi8waQGJRAu61nrgnrnSGBV0bv2J99o1mRpo2d/s640/cmentarz3.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Niewielka kapliczka, drewniane słupy i kamienne kopczyki wznoszone przez odwiedzających —<br />
tak wygląda symbolický cintorín v Malej Fatre.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
Wracamy do samochodu asfaltówką poprowadzoną Doliną Vrátną. Bajka, w porównaniu z zejściowym szlakiem. Nogi same niosą i kilkanaście minut później dochodzimy do parkingu. Podsumowanie? Wycieczka wspaniała, ale też wyczerpująca. Z mniejszymi dziećmi lub takimi, które szybko się męczą, można ją zrobić w odwrotnym kierunku: wjechać kolejką pod Snilovské sedlo, zdobyć Wielki Krywań i zejść do Doliny Vrátnej przez Baraniarky (5 godzin, suma podejść 400 metrów, 10 km). Albo jeszcze krócej: wjechać kolejką pod Snilovské sedlo, zdobyć Wielki Krywań i zejść do
Doliny Vrátnej zielonym szlakiem z sedla za Kraviarskym, pomijając grzbiet Baraniarek (3 godziny, suma podejść 200 metrów, 7
km). Warto jednak pamiętać, że w tych górach zejścia są chyba gorsze od wejść. Cóż robić, za każdym razem czeka nas 1000 metrów schodzenia w dół.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
***</div>
Mała Fatra dała nam prztyczka w nos. Góry okazały się małe tylko z nazwy, chyba pierwszy raz nie udało nam się zrealizować planu w stu procentach! Rzecz dla nas niezwykła, zazwyczaj schodzimy z gór jeszcze ze sporym zapasem sił. Wyrypa, jak wspomniałam, miała być w zamierzeniu dłuższa i prowadzić z Wielkiego Krywania przez Chleb na Południowy Gruń z zejściem stamtąd do Starego dworu, co dawało 9–10 godzin marszu, sumę podejść 1600 metrów i 20 kilometrów do pokonania. W Tarach Zachodnich bez trudu dalibyśmy radę zrobić trasę o podobnych parametrach czasowych i przewyższeniowych, w Małej Fatrze dowleklibyśmy się do samochodu ostatkiem sił. Inny charakter fatrzańskiego masywu — niezwykle strome podejścia i zejścia oraz głębokie przełęcze rozdzielające szczyty — powodują, że nogi szybko odczuwają trudy wędrówki. Technicznie szlaki też potrafią zaskoczyć, przynajmniej te, po których maszerowaliśmy: kamieniste i bardzo śliskie, niektóre przepaściste i ubezpieczone (np. na Mały i Wielki Rozsutec, o których więcej tu — <a href="http://gory-z-dzieckiem.blogspot.com/2017/08/maa-fatra-skalny-swiat-rozsutcow.html">klik</a>), wymagające ciągłej uwagi. To, że Mała Fatra proponuje bardziej męczące trasy niż w Beskidach, było dla nas oczywiste jeszcze przed wyjazdem, w naszym odczuciu niektóre szlaki przewyższają jednak trudnością te w Tatrach.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiserpjcC7-brz85ZUV5tpxL4u2H1y1IK5lG9Rc59W0It3msSvoIOL7amruj0XNS47tUQV89RYCUA6JpNvbnprLjLAVRw-Lgc3eHpG1ax3QpOUzpND6PbYSfwnRBPUmjuitxPhA23um0nrL/s1600/baraniarki1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="350" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiserpjcC7-brz85ZUV5tpxL4u2H1y1IK5lG9Rc59W0It3msSvoIOL7amruj0XNS47tUQV89RYCUA6JpNvbnprLjLAVRw-Lgc3eHpG1ax3QpOUzpND6PbYSfwnRBPUmjuitxPhA23um0nrL/s640/baraniarki1.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Mała Fatra nasza!</td></tr>
</tbody></table>
<br />
O czym pamiętać wyruszając na małofatrzańskie szczyty? Podstawą bezpieczeństwa są tu solidne górskie buty. Na wyślizganych kamieniach nawet świetny wibram czasem zawodzi, a co dopiero adidasy, choćby markowe. Nie warto męczyć nóg i siebie, no i narażać się na niebezpieczne upadki. Zejścia z małofatrzańskich szczytów są naprawdę strome i nieprzyjemne (można boleśnie odczuć to w kolanach, kto lubi chodzić z kijkami, niech o nich nie zapomni). Mapę Małej Fatry bez trudu dostaniemy w Polsce (wystarczy sprawdzić choćby na Allegro). My korzystaliśmy z tej firmy Tatra Plan w skali 1 : 25 000 — podawane na niej czasy odpowiadają rzeczywistości, należy tylko pamiętać, że nie wlicza się do nich postojów (czasy na tabliczkach szlakowych w górach są niemal zawsze zaniżone!, chyba liczą je dla górskich harpaganów). Przed wyjazdem warto wykupić ubezpieczenie, kosztuje grosze, a bez niego
za udzieloną pomoc zapłacimy z własnej kieszeni, i to słono. Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-8764115778382936392016-08-17T14:03:00.001+02:002016-09-27T22:39:31.660+02:00KRÓLEWIZNA, czyli ballada o Jaśku zwanym Aniołem<span style="color: #d5a6bd;"><i>Ponikiew — Kapral — Główniak </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Kamień — Królewizna (Magurka Ponikiewska) — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>Jaśkowa arka — Groń Jana Pawła II (Jaworzyna) — Ponikiew</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlaki: bez szlaku </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> żółty </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> bez szlaku — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>żółty — niebieski</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 6 godzin suma podejść: 800 m dystans: 17 km trudność: **</span><br />
<span style="color: #d5a6bd;">infrastruktura: schronisko pod Leskowcem</span><br />
<br />
Każde góry mają swoich niezwykłych mieszkańców. Beskid Mały miał pustelnika Jaśka. Przez 19 lat Jasiek mieszkał w blaszanej arce pod Królewizną. Jego pustelnia przypominała kształtem łódź — miała się unieść na falach, kiedy nadejdzie kolejny potop. Bo że nadejdzie, tego Jasiek był pewien. Bóg musiał jakoś ukarać niegodziwości ludzi...
Jaśka od wielu lat już z nami nie ma, ale jego arka stoi i czeka na wielką wodę. Zwykły turysta rzadko do niej trafia — pustelnia nie jest widoczna ze szlaku, nie ma do niej wskazówek, a informacje o tym, gdzie dokładnie się znajduje i jak do niej dotrzeć, udzielane są niechętnie. Najczęściej zachodzą tu ci, którzy jeszcze Jaśka pamiętają, lub pasjonaci gór,
którzy usłyszeli o beskidzkim samotniku od innych zapalonych wędrowców. Dzięki temu miejsce emanuje spokojem, jest oazą samotności, czego zapewne życzyłby sobie sam Jasiek, który nie lubił zgiełku tego świata. I ja zachowam więc dla siebie dokładne namiary na pustelnię (kto naprawdę będzie chciał odwiedzić to miejsce, da sobie radę), zapraszam jednak na wędrówkę Jaśkową drogą, dosłownie i w przenośni.<br />
<div style="text-align: center;">
<blockquote class="tr_bq">
<i>Przelot chmur i zdarzeń</i><br />
<i>przelot twarzy, które pozostały młode</i><br />
<i>Górski pejzaż dorabia skrzydła postaciom</i><br />
<i>które były tak ważne</i><span style="font-size: x-small;"><br />[Jerzy Harasymowicz <i>Bortne. Wiosenne buczyny</i>]</span></blockquote>
</div>
Na spotkanie z Jaśkiem wybraliśmy się w czerwcową niedzielę. Ostatnie tygodnie szkoły nieco wyczerpały Wawka, zerwanie go z łóżka o 7–8 rano byłoby więc nieludzkie. To oznaczało, że nasza wycieczka nie mogła trwać 8–9 godzin, jak wynikało z mapy, jeśli chciałoby się zrobić normalną szlakową pętlę z Gorzenia lub Czartaka z zahaczeniem o pustelnię. Postanowiliśmy więc z centrum Ponikwi wdrapać się do żółtych znaków prowadzących grzbietem Główniaka na czuja, wybraną losowo leśną drogą. Takie rozwiązanie skracało wyprawę do 5–6 godzin. Rozsądny wybieg, biorąc pod uwagę, że popołudniem miało zacząć lać, i to mocno.<br />
<br />
Do <b>PONIKWI </b>dotarliśmy około 10 rano. Wieś, którą założyli w XVI wieku pasterze wołoscy, dziś ma charakter sennego letniska. Okolica jest sielska, a w samej osadzie zachowało się kilka starych zabudowań, głównie stodół. Samochód zaparkowaliśmy przy kościele i nieco cofnęliśmy się szosą, by zagłębić się w las za mostem. Leśna droga pięła się prosto jak strzelił na grzbiet. Według mapy przechodziliśmy przez wzniesienie nazwane intrygująco <span class="postbody"><b>KAPRAL (</b>485 m n.p.m.). Po powrocie z gór przewertowałam książki i internet, by dowiedzieć się, skąd taka unikatowa dla Beskidu Małego nazwa. Znalazłam dwa wytłumaczenia. W 1771 roku konfederaci barscy stoczyli tu podobno potyczkę z rosyjskimi żołnierzami. Po wszystkim miejscowi pochowali na wzgórzu poległych i nadali wniesieniu dla upamiętnienia tego faktu wojskową nazwę. Na ile to prawdziwe, nie wiem, znawca tych terenów Aleksy Siemionow podaje inne wytłumaczenie. Według niego w XIX wieku stacjonujące w Wadowicach wojsko austriackie miało na tym wzniesieniu strzelnicę, urządzano tu żołnierskie ćwiczenia i stąd wzięła się wojskowa nazwa. Może i potyczka, i strzelnica są prawdą, jedno nie wyklucza przecież drugiego</span><span class="postbody">. Zamieszenie z tym szczytem jest zresztą większe — mapy podobno źle go lokalizują, bo Kapral znajduje się tuż przy żółtym szlaku, tam gdzie na mapach zaznaczono Główniak (który mieszkańcy zwą Głowniak), sam Główniak natomiast jest w miejscu Kamienia, a Kamień w miejscu Żaru, ten ostatni zaś nieco dalej przy szlaku. Niezły galimatias.</span><br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEixCMS-tMO6cpwtrwiBulPosH935KRyypi5pG-hgH9j1PrmU-vhG-X0RNS5wFR5tuCNPuFx_OzZkbgWVk6PGkWwS7Pt32gSUzHZyE1labtJ3HVJwTLlZhIhut8ImRZCy3VV1YnwCXgA8nFy/s1600/mech2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEixCMS-tMO6cpwtrwiBulPosH935KRyypi5pG-hgH9j1PrmU-vhG-X0RNS5wFR5tuCNPuFx_OzZkbgWVk6PGkWwS7Pt32gSUzHZyE1labtJ3HVJwTLlZhIhut8ImRZCy3VV1YnwCXgA8nFy/s640/mech2.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Okolice Kaprala. Pniemy się bez szlaku, co i rusz napotykając piękne kobierce mchu płonnika <br />
ze sterczącymi puszkami zarodnikowymi. Taki mikrolas z dziwacznymi, niczym z innej epoki drzewami.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Jakkolwiek by było to przez co przechodzimy porasta las i nic nie przypomina o dawnych czasach (chyba więc nie był to Kapral, bo ponoć na nim wciąż widoczne są pozostałości grobów w formie kamiennych kopczyków, choć trudno uwierzyć, że mogłyby się niepielęgnowane zachować w takiej formie). Nawet leśna droga rozmywa się w chaszczach i przez kilkanaście minut pniemy się do góry, lawirując między krzakami
jeżyn, powalonymi konarami i badylami. Kiedy dochodzimy do żółtego szlaku prowadzącego wzniesieniem <b>GŁÓWNIAKA</b>, albo Głowniaka, a może Kaprala (550 m n.p.m.), czujemy się tak, jakbyśmy wyszli na autostradę. Jest wygodnie i bezproblemowo, wokół ciągnie się ładny bukowy las. Mijamy kolejne wzniesienia, aż dochodzimy do <b>KAMIENIA </b>lub Żaru (671 m n.p.m.) — w zależności od tego, komu zawierzymy: mapie czy znawcom terenu. Okolica słynie z wychodni, jest to ponoć miejsce ich największego nagromadzenia w Beskidzie Małym. Przy szlaku można podziwiać jedną z takich ogromnych formacji skalnych. Inne znajdują się na pobliskich stokach, trzeba tylko odbić ze szlaku i trochę połazikować. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgD-IOHsImgxl743QQ9ZHoOEydtDc2qmrCmXRsynuUk3jhqjaOZp4ukg15fFHGzA28nOQmO9T8g8Aw2ySoyFgGoVIs37mawgdhkT55_ndUV3Nmfs32H6-sBlDn2Nuk_zsbNEK1Dz2Tk8WzP/s1600/kamien4.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgD-IOHsImgxl743QQ9ZHoOEydtDc2qmrCmXRsynuUk3jhqjaOZp4ukg15fFHGzA28nOQmO9T8g8Aw2ySoyFgGoVIs37mawgdhkT55_ndUV3Nmfs32H6-sBlDn2Nuk_zsbNEK1Dz2Tk8WzP/s640/kamien4.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pomnik przyrody — wychodnia na stoku Kamienia. Czasami można tu spotkać wspinaczy, jest na czym ćwiczyć. <br />
Imponujący wał skalny ma 50 metrów długości, miejscami osiąga 9 metrów wysokości.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi6wnSF9IJacUF9vPoq_uBVhL_bfUUB-jbmV3xZqwce_8toQdwKx5eNntSBPt-PIzsFuUzcjEabGY_6liIU5aPTj50g0WHy4yZuwy_FsKJXuk-Olhbir3L3e2tmBRi1fgjzkagqYK4weo7C/s1600/kamien+skala.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi6wnSF9IJacUF9vPoq_uBVhL_bfUUB-jbmV3xZqwce_8toQdwKx5eNntSBPt-PIzsFuUzcjEabGY_6liIU5aPTj50g0WHy4yZuwy_FsKJXuk-Olhbir3L3e2tmBRi1fgjzkagqYK4weo7C/s640/kamien+skala.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Żółty szlak nie oferuje rozległych widoków, ale może się podobać. Las jest dorodny, wysmukłe szare bukowe pnie tworzą nastrojową scenerię. Nie wiadomo kiedy mijamy przełęcz pod Magurą i dochodzimy do miejsca, w którym do żółtego szlaku dochodzą oznakowania zielone. Stąd niedaleko już na Magurkę Ponikiewską, którą okoliczni mieszkańcy oraz miłośnicy Beskidu Małego zwą <b>KRÓLEWIZNĄ</b> (818 m n.p.m.). Błędnie, jak się okazuje, bo szczyt ten w <i>Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego</i> z 1884 roku jest już wymieniany pod nazwą Magury, Królewizną natomiast nazywano zbocza Magurki od strony
Kozińca. W pobliżu zarastającej polany na stokach Magurki czy też Królewizny znajduje się właśnie <b>JAŚKOWA ARKA</b>.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjooGDFL-ShoxUKr9pq0BPjlCdaE-wpBFQykGyl3ZjpRETPZiKzV7nVrSzcEzt1H4mAdodL5YAYYa0xGJ0zto8Do0gdIVP9zZOkbmKnvjFHBZOO52nw5LR6y0RkH5c0x_sc3iuKOpbSEcXy/s1600/arka1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjooGDFL-ShoxUKr9pq0BPjlCdaE-wpBFQykGyl3ZjpRETPZiKzV7nVrSzcEzt1H4mAdodL5YAYYa0xGJ0zto8Do0gdIVP9zZOkbmKnvjFHBZOO52nw5LR6y0RkH5c0x_sc3iuKOpbSEcXy/s640/arka1.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pustelnia sklecona z blaszanych odpadów… Bez drzwi, do środka Jasiek wchodził przez widoczny otwór.<br />
W blaszanym domku zbudował sobie drewnianą pryczę, kawałek rury służył za piec i kuchenkę. <br />
Na blasze rury Jasiek piekł swoje słynne podpłomyki, żywił się nimi niemal na okrągło.</td></tr>
</tbody></table>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_1Bn9Hc-PTH6-Xw_bZLSipFNNm7KVxQYp7pgKp22_BuLnVlIy5oc7O2rZqJuwWJU29HlJwlK0OPxRyPXdqeApuuTLiTtHq-dbbMcYv9zm-vvxZE4bt_yP58oj2MyGeFsOaDiNeHwlH7j2/s1600/arka+wnetrze.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_1Bn9Hc-PTH6-Xw_bZLSipFNNm7KVxQYp7pgKp22_BuLnVlIy5oc7O2rZqJuwWJU29HlJwlK0OPxRyPXdqeApuuTLiTtHq-dbbMcYv9zm-vvxZE4bt_yP58oj2MyGeFsOaDiNeHwlH7j2/s640/arka+wnetrze.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wnętrze arki przedstawia dziś smutny widok. Ktoś tu buszował czy czas zrobił swoje?</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Jasiek, górnik z Libiąża, zamieszkał w okolicy Królewizny w 1980 roku. Dlaczego wybrał pustelnicze życie, nie wiadomo. Jak każdy samotnik nie lubił mówić o sobie. Był człowiekiem serdecznym i otwartym, ale przyjaźnił się z niewieloma osobami. W kopalni przeżył wypadek, chyba niezbyt groźny, wystarczająco jednak traumatyczny, by przesądzić o porzuceniu wygód cywilizacji. Swoją arkę Jasiek sklecił z blach, które dostał od miejscowych. Po początkowej niechęci („jakiś obcy kręci się po okolicy"), szybko został zaakceptowany. Wkrótce zaczęto go nazywać Jaśkiem Aniołem. Chętnie pomagał w pracach polowych i gospodarczych. Za swój trud nie brał pieniędzy, tych nie potrzebował, z wdzięcznością przyjmował natomiast mąkę i cukier oraz… papierosy, był bowiem namiętnym palaczem. Przez niemal 20 lat gospodarzył na polanie pod Królewizną. Niezwykle gościnny, spragniony rozmowy z ludźmi i bardzo religijny — tak zapamiętali go ci, którzy trafili do arki przypadkiem bądź umyślnie. Trudy długiego pustelniczego życia zrobiły jednak swoje — Jasiek zmarł niespodziewanie zimą 1999 roku w swoim ukochanym miejscu na ziemi: blaszanym domku. Został pochowany na wadowickim cmentarzu, choć sam wybrałby zapewne inne miejsce: w pobliżu arki, pod jednym z dorodnych buków. Od jego śmierci minęło już wprawdzie wiele lat, wciąż są jednak ludzie, którzy dbają o Jaśkowy grób i 1 listopada zapalają na nim znicze. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhaFWUWwYyAVfIMH_SeWEZDHhlAZsXwdzMk5eCIqUMTbNiHeRIJJ0FMqQZ2UbdHaYsKr2WuyO4C9VD00b5HdbvlCd514tkzKn0BZLMY9BeUkHDHzzsDU2nv_mgHqYLja49duUiDqMwx_fJy/s1600/arka+detal.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhaFWUWwYyAVfIMH_SeWEZDHhlAZsXwdzMk5eCIqUMTbNiHeRIJJ0FMqQZ2UbdHaYsKr2WuyO4C9VD00b5HdbvlCd514tkzKn0BZLMY9BeUkHDHzzsDU2nv_mgHqYLja49duUiDqMwx_fJy/s640/arka+detal.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Do budowy pustelni Jasiek wykorzystywał każdy skrawek blachy. Nic się nie marnowało.<br />
Aż trudno uwierzyć, że przeżył w tym skromnym blaszaku 19 samotnych zim. I był szczęśliwy.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvg13DB54WV1g4U7fYus7CenOM9Iy923wafp4qg_pKZzDdTzasyFhNJ-oG95biFqKxMqmPF1lcvu3H0ylHLWK1ZMjPaJ9-icX9QHVMRulYdez7NSZARlUjYiifv9VYMANLUZdTKfw_-9vm/s1600/arka+tablica.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvg13DB54WV1g4U7fYus7CenOM9Iy923wafp4qg_pKZzDdTzasyFhNJ-oG95biFqKxMqmPF1lcvu3H0ylHLWK1ZMjPaJ9-icX9QHVMRulYdez7NSZARlUjYiifv9VYMANLUZdTKfw_-9vm/s640/arka+tablica.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
Spędzamy przy arce sporo czasu. Panuje tu zadziwiający spokój, słychać tylko bzyczenie owadów, w powietrzy unosi się woń dzikich kwiatów. Natura powoli bierze to miejsce w swoje władanie, ale domek zadziwiająco dobrze się trzyma, oprócz wnętrza, zdewastowanego przez jakichś pseudowędrowców. Większość trafiających na polanę ludzi szanuje jednak pracę Jaśkowych rąk, ma sentyment i serce do arki, pamięta o dobrym duchu tych okolic — Jaśku Aniołem zwanym. Wśród górskiej braci krążą nawet opowieści, jak to turyści błąkający się we mgle
lub śnieżnej zawiei, bezpiecznie docierali do celu prowadzeni z daleka przez
milczącego nieznajomego o nieco przygarbionej sylwetce, czyli nikogo innego jak właśnie Jaśka.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFA-3waudy4CP3O8AbEBkPogMH54bjTCyERTmpd5wVuf-1wqzyT77ymtu40rqs9KPbcs35riOX1KB8EkCbAcMJZgVw3Ia94PhICpnFsAPB4SFss3jnssRSZvGwu6zPoyVtyoOJ1OQSRXvN/s1600/jaskowa+droga.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFA-3waudy4CP3O8AbEBkPogMH54bjTCyERTmpd5wVuf-1wqzyT77ymtu40rqs9KPbcs35riOX1KB8EkCbAcMJZgVw3Ia94PhICpnFsAPB4SFss3jnssRSZvGwu6zPoyVtyoOJ1OQSRXvN/s400/jaskowa+droga.jpg" width="353" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Jaśkowa droga upamiętnia człowieka pięknie <br />
wpisanego w historię Beskidu Małego.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Wracamy na szlak. Znajdujemy się na <b>Jaśkowej drodze</b>. Nie jest ona zaznaczona na żadnej mapie, jej oznakowań nie odnajdziemy też w terenie. O tym, że wędrujemy Jaśkową drogą informuje tylko skromna tabliczka. To przyjaciele pustelnika, chcąc zachować go w pamięci innych, nazwali tak fragment szlaku od Magurki (Królewizny) na <b>GROŃ JANA PAWŁA II</b> (dawniej Jaworzyna, 890 m n.p.m.). Niegdyś Jasiek przemierzał tę trasę niemal codziennie — przyjaźnił się z gospodarzami <b>schroniska Pod Leskowcem</b>, zachodził do nich, by pomóc w różnych pracach oraz pogadać w cieple jadalni. Wiadomo przecież nie od dziś, że góry łączą ludzi. My też przysiadamy w sympatycznej schroniskowej salce i przy herbacie rozmawiamy o niezwykłym życiu Jaśka. A potem ruszamy w dół za niebieskimi znakami do Ponikwi. W deszczu.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8pzbrseCoMH-l48s1kzEvIfRiJ6fosh94yWPnpwit7qnRucAgz8lfSE4aKTOjZkrZQ6MGjAiJwY76ICNhB_fn3aGG7VHTz448ZaTd14HVVOZa7MopxvXa3tOXrNHVi0GCWwoA2MUQYqlA/s1600/kapliczki.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="290" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8pzbrseCoMH-l48s1kzEvIfRiJ6fosh94yWPnpwit7qnRucAgz8lfSE4aKTOjZkrZQ6MGjAiJwY76ICNhB_fn3aGG7VHTz448ZaTd14HVVOZa7MopxvXa3tOXrNHVi0GCWwoA2MUQYqlA/s640/kapliczki.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kapliczki na Jaśkowej drodze. Skromne jak życie Jaśka, a przez to chwytające za serce…</td></tr>
</tbody></table>
<br />
PS. A jednak się myliłam. Jaśkowa droga została zaznaczona na najnowszej, z 2016 roku, mapie Beskidu Małego wydawnictwa Compass.Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-13364146422824220862016-07-18T19:43:00.001+02:002017-07-24T00:42:35.347+02:00TATRY: „Nu, pogodi!", czyli Kościelec, który się nie dał<span style="color: #d5a6bd;"><i>Kuźnice — Nosal </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Boczań </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Hala Gąsienicowa </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> schronisko Murowaniec — przełęcz Karb </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Kościelec — Mały Kościelec — Hala Gąsienicowa — dolina Jaworzynki — Kuźnice</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlaki: zielony </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> niebieski </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> czarny — niebieski — czarny — niebieski — żółty</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 8–9 godzin suma podejść: 1600 m dystans: 20 km trudność: ***</span><br />
<span style="color: #d5a6bd;">infrastruktura: schronisko Murowaniec</span><br />
<br />
Tegoroczne wakacje rozpoczęliśmy od wyjazdu w Tatry. Siedem dni i siedem cołodziennych wyryp. Przed wyjazdem nie mieliśmy planu, jakie szlaki i szczyty spróbujemy zdobyć, postawiliśmy na spontan. Wycieczki ustalaliśmy z dnia na dzień w zależności od pogody, ta bowiem, jak to w górach, grymasiła. Zaczęliśmy od Tatr Zachodnich, łatwiejszych technicznie, wyznaczając wraz z upływającymi dniami coraz bardziej zaawansowane cele. Któregoś wieczora, kiedy jak zwykle pochyliliśmy się nad mapą, by zaplanować kolejną wędrówkę, Wawek zaproponował: <br />
— Chodźmy na Kościelec. <br />
A więc Tatry Wysokie.<br />
— Kościelec nie jest taki łatwy — zauważyłam. — Po drodze nie ma klamer ani łańcuchów, ale to nie oznacza, że wejście jest lajtowe.<br />
W przeciwieństwie do Wawka wiedziałam o kapryśności i zdradliwości tego masywu. Przy dobrej pogodzie Kościelec zdobywa się w miarę łatwo, lecz wystarczy deszcz, by skały stały się zdradliwie śliskie, ekspozycja natomiast przyspiesza bicie serca. Problematyczne do pokonania są skalne progi, zwłaszcza dla osób niewysokich, czyli dzieci, które z trudem znajdują występy dla rąk i nóg w dobrej odległości. Szczyt potrafi też zaskoczyć szybko zmieniającą się pogodą — podczas wędrówki górujące nad głowami skały ograniczają pole widzenia i łatwo nie zauważyć zbliżających się od strony Świnicy czarnych chmur.<br />
Nie mieliśmy wątpliwości, że wyprawę na Kościelec z dzieckiem, nawet całkiem dużym, należy uznać za dość ryzykowną. Wiedzieliśmy jednak, że Wawek umie być rozważny i, czego nieraz dowiódł, potrafi dobrze
oceniać własne siły. Co najważniejsze, miał odpowiednie obycie w górach i w skałach. Pogoda zapowiadała się dobrze, zapadła więc decyzja: „Spróbujemy". Co nie było równoznaczne z: „Wejdziemy".<br />
<blockquote class="tr_bq">
<div style="text-align: center;">
<i>Stromizny, piony, otchłanie powietrza, skalne zerwy i poszarpane granie, pochyłe płyty przykryte drobniutkimi okruchami granitu — dramatyczne piękno. Tak właśnie jest na Kościelcu. W tym jego urok. Zwyczajna ścieżka turystyczna umożliwia wędrowcowi żeglowanie w przestworzu, chłonięcie przepaści całym ciałem. Są tu miejsca, które nie tolerują błędu człowieka.</i></div>
<div style="text-align: center;">
[Michał Jagiełło <i>Wołanie w górach</i>]</div>
</blockquote>
Kiedy budzimy się rano, pogoda, wbrew meteorologicznym zapowiedziom, nie nastraja optymizmem. Świeci słońce, ale na niebie zbierają się mało sympatyczne chmury. Z Kościelca mogą wyjść nici, nieco modyfikujemy więc plany. Postanawiamy najpierw wejść na Nosal i dopiero z niego ruszyć na Halę Gąsienicową. Trudno, jeśli zacznie padać, dotrzemy tylko do schroniska, wypijemy herbatę i zejdziemy do Kuźnic. Dzień nie będzie jednak całkowicie stracony, łzy obetrze inna zdobyta góra (a raczej górka).<br />
<br />
A więc ruszamy! Niewysoki <b>NOSAL </b>(1206 m n.p.m.) wieńczą skaliste urwiska. To popularny cel niedługich, łatwych wycieczek — z góry roztaczają się ładne widoki na Giewont, Kasprowy Wierch, <span style="line-height: 20.0063037872314px; text-align: justify;">grań Orlej Perci i Kościelec</span>. Wchodzimy na wierzchołek od strony tamy w Kuźnicach. Ścieżka od razu zaczyna się ostro piąć, ale stromy odcinek nie jest długi, raptem około 20 minut marszu. Potem szlak łagodnieje i pojawiają się pierwsze rozległe widoki. Jeszcze kilkanaście minut wędrówki i stajemy na szczycie. Spędzamy na nim trochę czasu — miejsca na skałach jest sporo, ale zwykle kłębi się tu tłum turystów. Nam towarzyszą kolonijne dzieciaki, jest więc hałaśliwie i mało urokliwie.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6XpNoLOVFiLyOq_z65VYwf8thqVs3RAb4O43T-JyvhDcABQ2BOpm7w0JIiD3bSJcCCbDDEXz8GdfqgTb4vZNJhD_qUBMnWQnjJBzUjVQYY9AwfwfkJV2Co6656obqcldHavRQLVvYNWCD/s1600/nosal+widokzm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg6XpNoLOVFiLyOq_z65VYwf8thqVs3RAb4O43T-JyvhDcABQ2BOpm7w0JIiD3bSJcCCbDDEXz8GdfqgTb4vZNJhD_qUBMnWQnjJBzUjVQYY9AwfwfkJV2Co6656obqcldHavRQLVvYNWCD/s640/nosal+widokzm.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Panorama z Nasala. Dawniej na wapiennych skałach rosły
licznie szarotki. Niestety turyści szybko je wykończyli. Nie obeszło się
przy tym bez kilku śmiertelnych wypadków. Skały od strony szosy do
Kuźnic przypominają ponoć kształtem nosy (ponoć, bo ja nie mam takich
skojarzeń :-) i stąd nazwa góry. <br />
Należy tu zachować ostrożność, przepaściste urwiska są kruche.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Kończymy popas i zbieramy się w dalszą drogę. Do schroniska Murowaniec podchodzimy przez <b>BOCZAŃ </b>(1224 m n.p.m.) i Skupniów Upłaz, niebieskim szlakiem. Wysokość zdobywamy dość szybko, a bezleśny grzbiet Skupniowego Upłazu oferuje przyjemne widoki. Ze wschodu i zachodu nadciągają ciemne chmury, maszerujemy więc bez postojów. Trasa nie jest wymagająca, nie ma żadnej ekspozycji, uważać trzeba tylko na śliskie kamienie. Chyba z powodu niepewnej pogody turystów nie ma zbyt wielu. Kiedy jednak po godzinie dochodzimy na Przełęcz między Kopami, robi się tłoczno. Dociera tu żółty szlak z Doliny Jaworzynki i większość osób, jak widać, wybiera ten wariant dojścia na Halę Gąsienicową. My zamierzamy nim schodzić.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilEM57h-m6s4eprIPfHVcJe1A_4vV9vE1yypKpAMtUDKabrmshbLELlaAk5fSZ8h01InqSsTs7KrRFJl6JfBrVSl1zgPRO0OFU86m0AhIp8ouD3d-5q4EVE-7WbuEXx-VdKThAqFIY-_mj/s1600/przelecz+miedzy+kopami+bis.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilEM57h-m6s4eprIPfHVcJe1A_4vV9vE1yypKpAMtUDKabrmshbLELlaAk5fSZ8h01InqSsTs7KrRFJl6JfBrVSl1zgPRO0OFU86m0AhIp8ouD3d-5q4EVE-7WbuEXx-VdKThAqFIY-_mj/s400/przelecz+miedzy+kopami+bis.jpg" width="300" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Widoki z Przełęczy między Kopami wzbudzają niepokój.<br />
Będzie pompa. Jak duża i jak długa?</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Przełęcz między Kopami, zwana również Karczmiskiem, oferuje piękną panoramę na masyw Giewontu i Nosal. Podczas ładnej pogody to świetne miejsce na odpoczynek. Dla strudzonych wędrowców ustawiono tu nawet kilka drewnianych ław, dziś jednak nikt z nich nie korzysta. Zaczyna kropić, słychać pomruki burzy, niebo przykrywają ciężkie chmury, każdy chce jak najszybciej dotrzeć do schroniska. My sami na chwilę przystajemy, do Murowańca jest stąd około 20 minut marszu, nawet jeśli zmokniemy, nic się nie stanie, będzie gdzie się wysuszyć. W ten sposób, niespodziewanie, zostajemy na przełęczy sami. I w samotności pokonujemy <b>HALĘ GĄSIENICOWĄ</b>. Docieramy do <b>MUROWAŃCA </b>już w strugach deszczu, chronimy się w wypełnionej po brzegi jadalni i obserwujemy nieciekawą sytuację za oknem. Nie tylko leje jak z cebra, ale też walą pioruny, wiatr chłosta wodą kogo i co popadnie. Czy warto w ogóle myśleć o Kościelcu?<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiakK14cV6bHsIoQlqOLWgD1CUhzeCHcDj7E5DRkNAnvUx6MYWzT2TBp0PvPWE25onJZ3sgVs99bNE0e5OgJ5j9glQ7R_nhbwH1OKKiskt9w1tS_iNfB1VWL2EGyx5Tdue5oPTbsxwJuGDH/s1600/rowien.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiakK14cV6bHsIoQlqOLWgD1CUhzeCHcDj7E5DRkNAnvUx6MYWzT2TBp0PvPWE25onJZ3sgVs99bNE0e5OgJ5j9glQ7R_nhbwH1OKKiskt9w1tS_iNfB1VWL2EGyx5Tdue5oPTbsxwJuGDH/s400/rowien.jpg" width="282" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Masyw Kościelca góruje nad schroniskiem Murowaniec<br />
(na pierwszym planie Mały Kościelec, schowany za chmurami — <br />
Kościelec). Niskie chmury i deszcz nie rokują dobrze.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Pijemy herbatę i zastanawiamy się, co robić. Burza poszła dalej, już tylko kropi, za chwilę na niebie pojawi się słońce. Na jak długo? — oto pytanie. Czy zaryzykować kolejny krok na drodze ku Kościelcowi? Postanawiamy, że ruszymy czarnym szlakiem w stronę Świnickiej Przełęczy i jeśli pogoda pozwoli odbijemy za niebieskimi znakami na przełęcz Karb. Wybieramy dłuższe, ale łagodniejsze dojście pod Kościelec, bo chcemy, by skały miały czas obeschnąć, nim ewentualnie zaczniemy się wdrapywać na szczyt. Wygodny chodnik prowadzi nas obok Litworowego i Zielonego Stawu. Z każdą upływającą minutą robi się coraz ładniej, zaczyna przyświecać słońce, skaliste granie odcinają się od coraz bardziej błękitniejącego nieba. Wędrówka jest czystą przyjemnością.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_erktKb1Ag5VAIOXyp73Zp2-6UTo-Upmy_Utsy9yIlmdII1eWJPwbr4tkui4Y3GkCDCiLbwNm2u_q123jYBusogHJjWCVQKDOtq1QsW487EMwf0oAS0r70aINCt4Kn1JrmHaQHG0UIYmS/s1600/Zielony+staw.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_erktKb1Ag5VAIOXyp73Zp2-6UTo-Upmy_Utsy9yIlmdII1eWJPwbr4tkui4Y3GkCDCiLbwNm2u_q123jYBusogHJjWCVQKDOtq1QsW487EMwf0oAS0r70aINCt4Kn1JrmHaQHG0UIYmS/s640/Zielony+staw.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zielony Staw. W oddali widać Kasprowy Wierch. Miejsce urokliwe i ciche, mało kto tędy chodzi.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Za Zielonym Stawem przerzucamy się na niebieski szlak. Rozpoczynamy podejście na przełęcz Karb. Kamienne schodki pozwalają łatwo i szybko zdobywać wysokość. Kościelec od tej strony prezentuje się sympatycznie, stok, którym mamy wdrapywać się na szczyt, nie wydaje się ani stromy, ani niedostępny. Wejście na polski Matterhorn, jak czasem bywa nazywany Kościelec, wydaje nam się teraz możliwe i nie tak znowu trudne… Sam <b>KARB </b>(1853 m n.p.m.) to malutka, wąska przełączka między Kościelcem a Małym Kościelcem. Kiedy na nią docieramy, na niebie znów przybywa nieprzyjemnych chmur. Jeśli chcemy wchodzić na Kościelec, trzeba to zrobić natychmiast, bez odpoczynku. Inaczej nie starczy czasu, by zdążyć przed kolejnym deszczem. Pogoda jest na tyle niestabilna, że chętnych na Kościelec właściwie nie ma. Z góry schodzi grupka czterech osób i to wszystko. Tablica ostrzega, że szlak jest bardzo trudny. Decyzja jednak zapadła: wchodzimy.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi14-qa3GWz77H8AASCJWvLAt0xXmDk4cSnQGMg-kL49w4UafG79GOvcIzV-i6viIh9XPlXbaGN_JgnEVzuW-4pTUf1-hGZsAO21WKcIyK90DE5tMblXpyWD7g2JQDQIIqfNHuPVW30ZWDm/s1600/w+drodze+na+karb.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="350" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi14-qa3GWz77H8AASCJWvLAt0xXmDk4cSnQGMg-kL49w4UafG79GOvcIzV-i6viIh9XPlXbaGN_JgnEVzuW-4pTUf1-hGZsAO21WKcIyK90DE5tMblXpyWD7g2JQDQIIqfNHuPVW30ZWDm/s640/w+drodze+na+karb.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">W drodze na Karb. Z lewej wyglądający wręcz na połogi Kościelec.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Pierwsze kroki są trudne, choć ścieżka nie jest jeszcze eksponowana. Swoje robi niepewność, czy zdążymy przed deszczem. Na górę jest tylko 40 minut wspinaczki, ale przy takiej pogodzie „tylko" zamienia się w „aż". Z każdym krokiem przepaścistość wzrasta, szlak kilka razy zbliża się do krawędzi, a te podcięte są urwiskami. Tak, wiemy, że na tej górze należy stricte trzymać się szlaku, pokonując jednak w poprzek skośną gładką płytę, na której nogi opierają się na dwucentymetrowym uskoku, wiem jedno: przy deszczu i mgle nie chciałabym tędy schodzić. Zwłaszcza z dzieckiem. Natomiast pierwszy skalny próg nie robi na nas większego wrażenia, może dlatego, że przy nim akurat nie ma ekspozycji. Tempo mamy szybkie, ale szczyt przybliża się powoli. Tymczasem czarne chmury wiszą już nad Świnicą, co gorsza zaczyna grzmieć. Kiedy od wierzchołka dzieli nas jakieś dziesięć minut drogi (i najcięższy odcinek, eksponowany), czujemy na rękach pierwsze krople deszczu, a pioruny walą niebezpiecznie blisko. A więc odwrót. Jak najszybszy, by zejść, ile się da, zanim widoczność spadnie do zera, lunie i nie daj boże grzmotnie całkiem w pobliżu. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKo0f_iqSys36HssQ2AH0Y5Q6aWUJpym01lrufgTEfdFURbg76tgQJRZtZuMb0d73YFSqaGt2jWLZuopH5NPz71f4lssJ4Hg9IJ_2fF-I5Ugv90cinKMTBhEYntZ5iCKqUpMOqY-34RK-r/s1600/IMG_4408.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="410" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgKo0f_iqSys36HssQ2AH0Y5Q6aWUJpym01lrufgTEfdFURbg76tgQJRZtZuMb0d73YFSqaGt2jWLZuopH5NPz71f4lssJ4Hg9IJ_2fF-I5Ugv90cinKMTBhEYntZ5iCKqUpMOqY-34RK-r/s640/IMG_4408.JPG" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ostatnie promyki słońca… Widok na Czarny Staw Gąsienicowy ze ścieżki na Kościelec.</td></tr>
</tbody></table>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjK3dDGzR9E1e-v1SVT7tsBDub-fXRGUtUvRNPQR6jCeVVLAua2kDwPLK7akP3iRpwsY-sjVVl6p1SE2yOpTrya4JZ-Gkf99yMZAGjtO9eA0Yr-Cv3Ya_iNyo1vlNnExBz4QsnVmPAriHTl/s1600/ucieczka+z+koscielca.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjK3dDGzR9E1e-v1SVT7tsBDub-fXRGUtUvRNPQR6jCeVVLAua2kDwPLK7akP3iRpwsY-sjVVl6p1SE2yOpTrya4JZ-Gkf99yMZAGjtO9eA0Yr-Cv3Ya_iNyo1vlNnExBz4QsnVmPAriHTl/s640/ucieczka+z+koscielca.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Teraz jak najszybciej w dół. Ale nie wolno pozwolić sobie na nieuwagę… Wokół granatowe chmury.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<b>KOŚCIELEC </b>(2155 m n.p.m.) pokazuje nam swoje niebezpieczne oblicze. To pierwsza góra, z której musimy uciekać, nie zaliczywszy szczytu. Potknięcia, poślizgnięcia na stromej płycie, pobłądzenie we mgle… — takie wypadki zdarzały się tu nie raz, nie dwa, kilku turystów straciło życie, spadając z Kościelca podczas deszczu i złej widoczności. Decyzja o natychmiastowym zejściu jest więc rozsądna i słuszna, ale w sercach pozostaje żal. Na twarzy Wawka maluje się rozgoryczenie. Teraz jednak mobilizujemy siły i uwagę, by galopem, ale bezpiecznie zejść na Karb. Udaje się. Jesteśmy na przełęczy, gdy zaczyna naprawdę lać. Kościelec tonie w chmurach. Czeka nas jeszcze strome zejście czarnym szlakiem przez <b>MAŁY KOŚCIELEC</b> (1863 m n.p.m.) nad Czarny Staw Gąsienicowy. Dopiero tam będziemy mogli naprawdę odetchnąć. Schodzimy, mając niezłą huśtawkę pogodową — deszcz, słońce i… znowu deszcz. Wszystko w ciągu kilkudziesięciu minut.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhri10zGca2sVcn34BK2_zX1Ph2x-m9jnei8sulvESAWB0PWuh-vPPAZvxrlbWhExM4eWov3Qffd4JqRkQjR08UC9euRVHAMFYT-i6rY8ldMvea8Yv9K2IlWf6NFm9PWhf35aNL5J-ZzJy9/s1600/czarny+staw+gasienicowy+z+chmurami+maly.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="410" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhri10zGca2sVcn34BK2_zX1Ph2x-m9jnei8sulvESAWB0PWuh-vPPAZvxrlbWhExM4eWov3Qffd4JqRkQjR08UC9euRVHAMFYT-i6rY8ldMvea8Yv9K2IlWf6NFm9PWhf35aNL5J-ZzJy9/s640/czarny+staw+gasienicowy+z+chmurami+maly.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kiedy dochodzimy nad Czarny Staw Gąsienicowy, na moment pojawia się słońce…</td></tr>
</tbody></table>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPhJSbCHBM_Y-4q7jqV9umb0f9M8CcuE1HiUKX8FLJruqKMSTy-HMRnwaTJhjpkdZ_hI34k4KoziGRO2pErGkPeWLyyrWYKw950a0stk_yqLGqYSHJ87FsyGPn0iCKmspo7UKFwvnA9-fG/s1600/IMG_4425.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPhJSbCHBM_Y-4q7jqV9umb0f9M8CcuE1HiUKX8FLJruqKMSTy-HMRnwaTJhjpkdZ_hI34k4KoziGRO2pErGkPeWLyyrWYKw950a0stk_yqLGqYSHJ87FsyGPn0iCKmspo7UKFwvnA9-fG/s640/IMG_4425.JPG" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">A potem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znów otulają nas chmury… Wraca deszcz.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
W drodze powrotnej nie zahaczamy o schronisko. Rozpadało się na dobre, ale nam to nie przeszkadza. Jesteśmy myślami na Kościelcu, każdy przeżywa niedokończoną wyprawę. Dla nas wszystkich to lekcja odpowiedzialności, uznania, że czasem rezygnacja z celu jest najmądrzejszą decyzją. Tego też trzeba się nauczyć. Jednak kiedy trzy godziny później, po mokrym, ale bezproblemowym zejściu <b>DOLINĄ JAWORZYNKI</b>, docieramy do Kuźnic i samochodu, nie dziwimy się, gdy Wawek oznajmia:<br />
— Wrócimy. Pójdziemy z Kasprowego przez Świnicką Przełęcz, żeby było inaczej. Tylko wybierzemy lepszy pogodowo dzień. <br />
Pewnie. To dobry pomysł. Dokończymy to, co zaczęliśmy.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiBDIMhsU1t-nytWnZ79pq-CtgXixqlb3tx-SZTgSsMfuMSSif00MdWJ922eZvDG6REUAntGvoMOpbEH5sznuIYFcuFE6R9-d6PC4hyE1jGv_w-mpSbuWvJkeL5BXktKHYJlY9zxVkkvjMZ/s1600/IMG_4429zm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="360" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiBDIMhsU1t-nytWnZ79pq-CtgXixqlb3tx-SZTgSsMfuMSSif00MdWJ922eZvDG6REUAntGvoMOpbEH5sznuIYFcuFE6R9-d6PC4hyE1jGv_w-mpSbuWvJkeL5BXktKHYJlY9zxVkkvjMZ/s640/IMG_4429zm.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Hala Gąsienicowa żegna nas przecierającym się niebem. Dziś jej uroki już nie dla nas. <br />
Teraz czeka nas wędrówka wraz z deszczem do Kuźnic. Ale Kościelcu, jeszcze do ciebie wrócimy :-).</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Na Kościelec wróciliśmy rok później. Tym razem szczyt udało się zdobyć, choć pogoda też nie rozpieszczała. Niskie chmury, grożące deszczem, zawisły nad Orlą Percią, częściowo pozbawiając nas widoków. Ostatnie 10 minut wędrówki na Kościelec to rzeczywiście innej skali wyzwanie. I nie chodzi nawet o ekspozycję, bo ta jest do zaakceptowania. Podszczytowy fragment szlaku wymaga używania rąk i wyszukiwania oparcia dla nóg. Są tu elementy wspinaczki — wprawdzie łatwej, możliwej do przejścia dla średnio zaawansowanego turysty, ale zawsze. To nie jest dobry szlak na początek tatrzańskiej przygody, zanim się tu trafi warto (wręcz należy!) przejść kilka innych tras (pójść na Giewont, przejść z Kondratowej na Kasprowy Wierch, zdobyć Szpiglasowy Wierch itp.). Ale sama góra i jej otoczenie to magiczny zakątek.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgc74MqA4yntnVitZdE6Qnc7ELydzVa94FtIo3pa9REwhgYmPqMPAs8N_ckV2VRxqeq2RC28-zzh_pB2hyphenhyphenTtQHWMkQfoPWBqDYus2nPnnn0GF1G5xdBmBULEsGs-xsJgqTbWzijyvVPv6rk/s1600/koscielec.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgc74MqA4yntnVitZdE6Qnc7ELydzVa94FtIo3pa9REwhgYmPqMPAs8N_ckV2VRxqeq2RC28-zzh_pB2hyphenhyphenTtQHWMkQfoPWBqDYus2nPnnn0GF1G5xdBmBULEsGs-xsJgqTbWzijyvVPv6rk/s640/koscielec.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Na Kościelcu :-). Prawie wszyscy zajmujący się nazewnictwem
tatrzańskim uważają, że nazwa Kościelca wynika z podobieństwa do gmachu kościoła. O wiele bardziej przemawia do mnie inna wersja. W gwarze podkarpackiej człowieka przeraźliwie chudego zwano kościelcem i niektórzy badacze uważają, że szczyt nazwano tak ze względu na jego smukłą sylwetkę, najsmuklejszą zarówno w otoczeniu Doliny Gąsienicowej, jak i całego skrawka Tatr widocznego z Podhala.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<div style="text-align: center;">
***</div>
<br />
Kościelec skradł nam serca. To piękna góra, dla wielu w polskich Tatrach wręcz najpiękniejsza, o strzelistej, łatwo rozpoznawalnej sylwetce… Co przesądza o jej niezwykłości? Dla mnie — brak sztucznych ułatwień na szlaku, choć słyszałam wiele głosów, że w kilku miejscach powinny zostać zamontowane. Ale to właśnie nieobecność szpejów typu łańcuchy, dających złudne poczucie bezpieczeństwa, pozwala na prawdziwe spotkanie z górą. Podczas wędrówki człowiek zdany jest tylko na własne siły, a to rodzi dodatkowe zadowolenie z pokonywanych trudności i nowe więzi ze skalnym światem. Masyw Kościelca budzi też żywe uczucia u każdego, kto zna historię polskiego taternictwa. To przecież pod Małym Kościelcem w 1909 roku zginął porwany śnieżną lawiną Mieczysław Karłowicz, współtwórca tatrzańskiego pogotowia ratunkowego, to na zachodniej ścianie Kościelca w 1929 roku odpadł Mieczysław Świerz, <span class="st">wybitny taternik początku XX wieku, to w końcu w 1962 roku w rejonie Zadniego Kościelca śmierć poniósł Jan Długosz, znakomity wspinacz i autor kultowej dziś książki <i>Komin Pokutników</i>…</span><br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgazqspPIAiQXp9_rYF-gleRxDCEF9RJjLPtSMSug8fcdEhwMjkY2lNuZDMg4aKaRjXEbf7qN6ALsW2KHMBlbczwT3WCV2eXYd-QsdbemgaUA0tB-KKIfUBgsXsbEAvmrLmbILbnfeF2vWE/s1600/w+drodze+na+karb.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgazqspPIAiQXp9_rYF-gleRxDCEF9RJjLPtSMSug8fcdEhwMjkY2lNuZDMg4aKaRjXEbf7qN6ALsW2KHMBlbczwT3WCV2eXYd-QsdbemgaUA0tB-KKIfUBgsXsbEAvmrLmbILbnfeF2vWE/s640/w+drodze+na+karb.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Widok na Kościelec ze ścieżki prowadzącej na Mały Kościelec. Masyw ma trzy wierzchołki – Mały Kościelec, Kościelec i Zadni Kościelec. Ten ostatni, najwyższy, nie jest udostępniony turystycznie, ale prowadzą na niego liczne drogi wspinaczkowe. Jako pierwszy zdobył Kościelec Antoni
Hoborski w 1845 roku, pierwsze wejście turystyczne przypisuje się
przyrodnikowi Feliksowi Berdau, który zdobył szczyt w 1854 roku.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHpl_ktQnZRBRAIUJ4apGfcqnjplPIew7SsqofuDBrQgk-Yc4S0VwMuKsAg-IB46WCeOW3ET5ha7F1ZkCDcPu8a-0rF_WsztRS9_hs1rdYq_b7poeMoj8YIxS79tcWWWvdKh6j5UqI8t7O/s1600/na+grani+Malego+Koscielca.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="630" data-original-width="945" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHpl_ktQnZRBRAIUJ4apGfcqnjplPIew7SsqofuDBrQgk-Yc4S0VwMuKsAg-IB46WCeOW3ET5ha7F1ZkCDcPu8a-0rF_WsztRS9_hs1rdYq_b7poeMoj8YIxS79tcWWWvdKh6j5UqI8t7O/s640/na+grani+Malego+Koscielca.jpg" width="580" /></a></div>
<br />
<br />
Na koniec kilka słów o samym pomyśle wchodzenia na Kościelec z dziećmi. Wracając ze szczytu, spotkaliśmy na szlaku tatę z 5-letnią córeczką. Tata emanował samozadowoleniem — „Patrzcie, jakie mam zdolne dziecko!" — dziewczynka szła w tempie żółwia, z trudem pokonując każdy kamienny schodek, za wysoki dla jej krótkich nóżek. Na moją głośną uwagę, że to idiotyzm pchać się na skały z maluchem, i to w żaden sposób nieubezpieczonym (bez choćby kasku na głowie), doczekałam się tylko uśmiechu politowania. Nie zmieniam zdania: bez względu na to jak świetnym górołazem jest tata i jak świetnie rozwinięty fizycznie jest dzieciak, zabieranie kilkulatka na taką trasę uważam za przejaw skrajnego egoizmu, wręcz debilizmu. Czy warto ryzykować obsunięcie dzieciaka ze skały? Poślizgnięcie w terenie eksponowanym? Zachwianie pod wpływ nagłego porywu wiatru? Spadnięcie ze schodka, bo wysoki i nieprzystosowany dla najmłodszych? Nie chodzi o to, że dzieci kondycyjnie sobie nie poradzą. Problem leży w psychice i koncentracji. U mniejszych dzieci kiepsko z rozważnym zachowaniem, nie dostrzegają zagrożeń i na nas spoczywa odpowiedzialność za każdy ich ruch. Sto razy się uda, za sto pierwszym może już nie. Ambicjonalne podejście do wyzwań (przede wszystkim rodziców, tak miło pochwalić się wyczynami swojej latorośli) i przekonanie o wyjątkowości własnych dzieci to pierwszy stopień do nieszczęścia. Jeśli nie teraz, to w przyszłości. W górach nie warto się spieszyć.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
*** </div>
<br />
Zanim wyruszyliśmy na Kościelec, sprawdziliśmy siły na kilku innych tatrzańskich szlakach. A ponieważ dostaję pytania o pozostałe wycieczki, które przeszliśmy z Wawkiem, poniżej ich wyszczególnienie.<br />
<ul>
<li><b>Dolina Kościeliska i jej jaskinie</b> (suma podejść 900 m, 7 godzin marszu, 21 km) — mżawka i mgła spowodowały, że pierwszego dnia postanowiliśmy przejść jedną z najbardziej uczęszczanych tras w Tatrach. Deszcz (bynajmniej nie uciążliwy) odstraszył większość ludzi, było więc malowniczo i bez wielkiego tłoku. Wycieczka okazała się długa i dość wyczerpująca: oprócz jaskiń (Raptawicka, Mylna i Smocza Jama) odbiliśmy jeszcze na przepiękną Polanę Stoły i zaszliśmy nad Smreczyński Staw. Trasa dobra dla nastolatków, dla mniejszych dzieci zbyt długa i trudna technicznie (przy jaskiniach liczne łańcuchy, dodatkowo drabiny). </li>
</ul>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi221p_Y_NEFJfVl7E1EGLjGVpmFIf83zSBmcYZzy45v8keTmk7DkU_7ePx4WMCNVPyz4u6C4iZ6x3UhtZvCKeCcS-ns8GHQ0lJoizhK1wpvyWf_SA1A4IPIRfbR-CahkYaWbNTeLnUKUYe/s1600/stoly.tif" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="267" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi221p_Y_NEFJfVl7E1EGLjGVpmFIf83zSBmcYZzy45v8keTmk7DkU_7ePx4WMCNVPyz4u6C4iZ6x3UhtZvCKeCcS-ns8GHQ0lJoizhK1wpvyWf_SA1A4IPIRfbR-CahkYaWbNTeLnUKUYe/s400/stoly.tif" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Polana Stoły we mgle. Tutejsze szałasy należą do najpiękniejszych w Tatrach.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<ul>
<li><b>Z Doliny Strążyskiej na Sarnią Skałę z zejściem Doliną Białego</b> (suma podejść 800 m, 5 godzin marszu, 12 km) — lajtowa trasa, podczas której obejrzeliśmy jeszcze wodospad Siklawicę oraz zaszliśmy do Doliny ku Dziurze.</li>
</ul>
<ul>
<li><b>Z Doliny Kondratowej przez Kondracką Kopę na Kasprowy Wierch</b> z zejściem do Kuźnic (suma podejść 1500 m, 8 godzin marszu, 21 km) — tatrzański klasyk. Wycieczka łatwa i malownicza, niestety bardzo zatłoczona. Większość trasy prowadzi odkrytą granią, dlatego warto sprawdzić przed wyjściem pogodę. Sporo kilometrów do przejścia i duże przewyższenie, z mniejszymi dziećmi lepiej odwrócić wycieczkę, wjeżdżając na Kasprowy kolejką. </li>
</ul>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjqGgvmdm06R1suf39FUsLE3OF-5a_H8_850RK0mR8crsyo-OHvPFQJr3k20VnRlTfA7qFeQIli0KBsid0rSZr-2Xtazvmfkx9DC482MRwW8KzmiZN4GOjELqqoFkoffCXrm0zW4GTjCg4q/s1600/giewont+z+kondrackiej+kopy.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjqGgvmdm06R1suf39FUsLE3OF-5a_H8_850RK0mR8crsyo-OHvPFQJr3k20VnRlTfA7qFeQIli0KBsid0rSZr-2Xtazvmfkx9DC482MRwW8KzmiZN4GOjELqqoFkoffCXrm0zW4GTjCg4q/s400/giewont+z+kondrackiej+kopy.jpg" width="266" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Giewont i sznureczek ludzi widziane<br />
z Kondrackiej Kopy.</td></tr>
</tbody></table>
<ul>
<li><b>Na Giewont z Doliny Strążyskiej</b>, powrót Doliną Małej Łąki (suma podejść 1000 m, 7 godzin marszu, 19 km) — ładna trasa i nie tak zatłoczona jak z Doliny Kondratowej. Mozolne podejście bez trudności technicznych. Wejście na Giewont ubezpieczone łańcuchami, ale nie nazbyt trudne. Na wierzchołku trzeba uważać na dzieci. Podczas powrotu do samochodu zaszliśmy jeszcze do Doliny za Bramką.</li>
</ul>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhwkem9_SEeii6h2fcA5N4Hbvfioj9wgpF1su4gGNzjd_7-E5f8eDYGcMWK9g6oD1Osp7ub8m-eAyZWQsFmO9utayCXxV4q7AD8B4Ne3UGSPIAVlXT0GG0GT57lRZ2B7DrlWdDa2lxsmlMG/s1600/w+drodze+na+giewont.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="256" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhwkem9_SEeii6h2fcA5N4Hbvfioj9wgpF1su4gGNzjd_7-E5f8eDYGcMWK9g6oD1Osp7ub8m-eAyZWQsFmO9utayCXxV4q7AD8B4Ne3UGSPIAVlXT0GG0GT57lRZ2B7DrlWdDa2lxsmlMG/s400/w+drodze+na+giewont.jpg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Z widokiem na Giewont.</td></tr>
</tbody></table>
<ul>
<li><b>Czerwone Wierchy przez Przysłop Miętusi</b> (suma podejść 1400 m, 8 godzin marszu, 17 km) — piękna trasa z męczącym, prawdziwie skalnym podejściem na Małołączniak (w jednym miejscu łańcuchy). Trasa do przejścia z nastolatkami, dla mniejszych dzieci za długa i zbyt męcząca.</li>
</ul>
<ul>
<li><b>Na Grzesia, Rakoń i Wołowiec z Doliny Chochołowskiej</b> (suma podejść 1200 m, 9 godzin marszu, 24 km) — kolejny tatrzański klasyk. Trasa niezwykle widokowa, wymarzona podczas ładnej pogody. Dla mniejszych dzieci zbyt długa, choć pozbawiona trudności.</li>
</ul>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgeNPyZdeSO46uQfBKxIbs6Xq8vEi5WuWMdpYHK3akb342akF1Zvmy1RZck_ffjDt9OxQV9XSWpb5y4d4GkwDDYidoA4kJ8hNAVxzJfQJuE-tcANCMtWJCrL7hrrSEHtY2fwPem1hTkaPlW/s1600/Wawek+z+Wo%25C5%2582owcem+w+tle.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgeNPyZdeSO46uQfBKxIbs6Xq8vEi5WuWMdpYHK3akb342akF1Zvmy1RZck_ffjDt9OxQV9XSWpb5y4d4GkwDDYidoA4kJ8hNAVxzJfQJuE-tcANCMtWJCrL7hrrSEHtY2fwPem1hTkaPlW/s400/Wawek+z+Wo%25C5%2582owcem+w+tle.jpg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wawek na przełęczy pod Wołowcem. W tle wspaniałe Rohacze.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<ul>
</ul>
Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-24950504404618213892016-05-05T22:14:00.001+02:002018-07-17T10:00:22.636+02:00MOGIELICA, góra samobójców<span style="color: #d5a6bd;"><i>Słopnice Królewskie — Przełęcz Rydza-</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>Śmigłego</i></span> </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Mogielica </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>Słopnice Królewskie</i></span>; dodatkowo cmentarze z czasów I wojny światowej w okolicy Limanowej (nr 368 i 369)</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlaki: </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>zielony </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> żółty; do cmentarzy: niebieski</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 3,5 godziny | z cmentarzami 5 godzin suma podejść: 600 m | 700 m<br />dystans: 9,5 km | 11 km trudność: *</span><span style="color: #d5a6bd;"><span style="color: #d5a6bd;"> </span>infrastruktura: brak</span><br />
<br />
<span itemprop="articleBody">Beskid Wyspowy to wciąż kraina przez nas nieodkryta. Z Bielska-Białej niby blisko, ale zawsze jakoś nie po drodze. W majowy weekend postanowiliśmy nadrobić zaległości i zdobyć Mogielicę</span><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody"> (1170 m n.p.m.)</span>, </span><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody"> najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego</span>. Poszliśmy na łatwiznę, wyznaczyliśmy trasę niedługą, wszystko dlatego, że chcieliśmy jeszcze odwiedzić cmentarze z okresu I wojny światowej. Jest ich w Beskidzie Wyspowym sporo, a my jesteśmy nimi urzeczeni od czasu wyprawy w Beskid Niski. Długo nie chciano pamiętać o tych </span><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody">żołnierskich </span>grobach, mogiły zdążyły zniszczeć i zarosnąć, kamienne mury rozpaść się, a drewniane krzyże spróchnieć… Od kilku lat ratuje się to, co ocalało. Warto odwiedzać te miejsca, by w ciszy i spokoju pokontemplować góry i za</span><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody">dumać się nad człowieczym losem</span>.</span><br />
<div style="text-align: center;">
<blockquote class="tr_bq">
Zostanie tyle gór ile udźwignąłem na plecach<br />
Zostanie tyle drzew ile narysowało pióro<br />
Ja tylko zniknę w starym lesie bukowym<br />
Tak jakbym wrócił do siebie | Po prostu wrócę do domu<br />
<span style="font-size: x-small;">[Jerzy Harasymowicz <i>Zostanie tyle gór</i>]</span> </blockquote>
</div>
<span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody">Z </span></span></span></span><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody"><b>PRZEŁĘCZY </b></span></span></span></span><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody"><b>RYDZA-ŚMIGŁEGO</b></span></span></span></span><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody"> wiedzie jedna z najpopularniejszych tras na Mogielicę —
krótka, z dwoma ładnymi halami widokowymi po drodze. Sama przełęcz t</span></span>o miejsce o znaczeniu historycznym — </span></span><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody">w grudniu 1914 roku doszło tu do potyczki (zwycięskiej) między oddziałem
polskich legionistów pod dowództwem Edwarda Rydza-Śmigłego a szwadronem kawalerii rosyjskiej. </span></span><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody">O tym wydarzeniu i o osobie marszałka przypomina drewniany krzyż oraz kamienny obelisk. Pomnik sam w sobie nie jest interesujący, znacznie ciekawsze są widoki, jakie rozpościerają się z przełęczy. Przy dobrej pogodzie da się stąd podziwiać </span></span><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody">wzniesienia Gorców, Babią Górę, Ćwilin oraz Śnieżnicę. Wygodna asfaltówka, którą można się dostać na przełęcz od strony Słopnic, została ukończona w 2010 roku. Na niektórych mapach, na przykład na naszej, wciąż figuruje ona jako gruntówka.</span></span><br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3X3NbbyUyS7oo1BiRRbBFtXjHJcmXEMlJnf3Hd2jxgBU6YYV2w0-sWge7b0NkT_XQHRLM9qrEuflSwmovgyyz1L2uvSPWWQTx0jE2NydaNokXcI-Bxq-gvE3_Eux2XIt29pYjmxz9-P9y/s1600/DSCF6002.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3X3NbbyUyS7oo1BiRRbBFtXjHJcmXEMlJnf3Hd2jxgBU6YYV2w0-sWge7b0NkT_XQHRLM9qrEuflSwmovgyyz1L2uvSPWWQTx0jE2NydaNokXcI-Bxq-gvE3_Eux2XIt29pYjmxz9-P9y/s320/DSCF6002.JPG" width="256" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Beskidy lubią stroić się w kapliczki, <br />
a Beskid Wyspowy jest chyba ich rajem. Kapliczki <br />
zachwycają tu różnorodnością i kolorami. Ta, otoczona <br />
kępą drzew, stoi na Przełęczy Rydza-Śmigłego.</td></tr>
</tbody></table>
<span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody">Zielony szlak, którym mieliśmy wdrapywać się na Mogielicę, nazwano imieniem Leopolda Węgrzynowicza, działacza społecznego, który propagował kul</span></span><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody">turę ludową z obszaru Beskidu Wyspowego oraz walory krajoznawcze pasma. Węgrzynowicz mieszkał w niedalekiej Dobrej, skąd zielony szlak startuje, prowadząc w pierwszej kolejności przez urokliwy Łopień. Jeszcze w domu nastawiliśmy się na mały tłum turystów na trasie — w końcu czego można się spodziewać w długi majowy weekend na najwyższym szczycie pasma zdobionym wieżą widokową? </span></span><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody"><span itemprop="articleBody">Na szczęście Beskid Wyspowy wciąż nie należy do obleganych gór, rzeczywistość okazała się więc całkiem znośna. Niewielki tłum czekał na nas dopiero pod wieżą (dociera tu kilka szlaków), przed i po tej atrakcji było raczej cicho i samotnie.</span></span></span></span><br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgg-em3bSaekPozdnpLR-0Q3mxzvVmzH3UCiBtkqJcqLAnIyBwVS4xpjO5L6BvbNDqdscKxD9Wve71w5zjdaEiH59ysBeooUeB0hvg8Tv8Ptb6iRG4PCBaRUP1XlzKFEoACqfDnxS0zjQrv/s1600/IMG_4129.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgg-em3bSaekPozdnpLR-0Q3mxzvVmzH3UCiBtkqJcqLAnIyBwVS4xpjO5L6BvbNDqdscKxD9Wve71w5zjdaEiH59ysBeooUeB0hvg8Tv8Ptb6iRG4PCBaRUP1XlzKFEoACqfDnxS0zjQrv/s640/IMG_4129.JPG" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">W drodze na Mogielicę: polana Mocurka z malutkim szałasem pasterskim. W Beskidzie Wyspowym wciąż wypasa się owce, ale kierdele nie są duże. Podobno, bo owiec nie spotkaliśmy, na tej hali latem skubią sobie trawę.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Według oznakowań z przełęczy na Mogielicę idzie się 2,5 godziny. To czas bardzo zawyżony albo po prostu pomyłka. Nam w raczej niespiesznym tempie podejście zajęło 1,5 godziny. Na trasie jest kilka stromych podejść, ale taki urok Beskidów, zwłaszcza Wyspowego: góry niewysokie, jednak przewyższenia do pokonania znaczne. Jeden z takich ostrzejszych fragmentów wyprowadza na <b>Polanę Wyśnikówkę</b> malowniczo położoną tuż pod szczytem Mogielicy.To nie tylko świetny punkt widokowy, ale też doskonałe miejsce na odpoczynek. Można rozłożyć się na trawie i patrzeć w stuporze zachwytu przed siebie. Po wojnie
na polanie wypasano owce, dziś jednak hala nie jest użytkowana i powoli zarasta.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhFXDzIitlAmUiLVlGWirVHFb3_juclVi-mnB0FBsedWpEu2S5rP95vSfRNKfY1xo7cOxtvBY55OezrAwTIMUF88Nd57K-lZhB4Ih-E11bU9LkPBdeD_F7gcWUYbHCfFfxuMsm55ZmzMBj7/s1600/IMG_4147.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="370" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhFXDzIitlAmUiLVlGWirVHFb3_juclVi-mnB0FBsedWpEu2S5rP95vSfRNKfY1xo7cOxtvBY55OezrAwTIMUF88Nd57K-lZhB4Ih-E11bU9LkPBdeD_F7gcWUYbHCfFfxuMsm55ZmzMBj7/s640/IMG_4147.JPG" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pogoda się psuje, a mimo to nie chce się stąd odchodzić…</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Z Polany Wyśnikówki na Mogielicę i jej wieżę jest dosłownie 15 minut drogi. Na zalesioną kopułę prowadzi wąska, malownicza ścieżka. Wkraczamy na teren <b>rezerwatu przyrody Mogielica</b> i warto zachować tu ciszę. Wrzaski dzieci (niestety także ich rodziców) do gór nie pasują, tworzą okropny dysonans, a w rezerwacie są zwyczajnie zabronione. Kopuła Mogielicy, na której zachował się naturalny bór górnoreglowy (jedyne takie miejsce w Beskidzie Wyspowym), to siedlisko wielu rzadkich gatunków ptaków, przede wszystkim głuszca. Gniazdują tu także dzięcioły trójpalczaste i białogrzbiete,
sóweczki, włochatki, czeczotki, zalatują puszczyki i puchacze, orliki
krzykliwe oraz orły przednie. To jedynie wycinek z długiej listy skrzydlatych gości, naukowcy naliczyli tu niemal tyle samo gatunków ptaków co w Gorczańskim Parku Narodowym. Jeśli zachowamy ciszę, niektóre z nich zapewne usłyszymy, a przy odrobinie szczęścia i uwagi może nawet zobaczymy. Obcowanie z przyrodą nabiera wtedy zupełnie innej jakości.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg4PvVQXr367E2jqOpzr_Hxzh9LhTwMPH2geg070RLz1P5Dtivw-xn0too94Q0REzG6XrJRxEIWJo38e_5cmxBrDM80CXinGUxeqtrjkwxyuODzMru25oCqSSwMyQxOvqDaT-wa6wMS94lB/s1600/_MG_4452.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg4PvVQXr367E2jqOpzr_Hxzh9LhTwMPH2geg070RLz1P5Dtivw-xn0too94Q0REzG6XrJRxEIWJo38e_5cmxBrDM80CXinGUxeqtrjkwxyuODzMru25oCqSSwMyQxOvqDaT-wa6wMS94lB/s400/_MG_4452.JPG" width="240" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wieża na Mogielicy jest bliźniaczo podobna do tej<br />
na Radziejowej w Beskidzie Sądeckim. Przy<br />
dobrej pogodzie widać z niej oczywiście Tatry.<br />
Spektakularne są wschody i zachody słońca.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<b>Wieżę widokową</b> na <b>MOGIELICY </b>postawiono w 2008 roku wbrew przyrodnikom, ale ku wielkiemu zadowoleniu okolicznych gmin, które oczami wyobraźni już widziały rzesze turystów w regionie i szybki napływ gotówki. Niedzielnych spacerowiczów rzeczywiście przybyło (jest w końcu konkretny cel wycieczki :-), ale czy wydają oni pieniądze w okolicy? Wątpię, skoro przez tyle lat nie powstał nawet żaden zajazd czy bar na przełęczy. Zostawiając te dywagacje na boku, trzeba przyznać, że 20-metrowej wysokości wieża zapewnia wspaniałe widoki. Z mniejszymi dziećmi lepiej na nią nie wchodzić — schody, ba, to właściwie drabiny — są strome, kiepsko zabezpieczone po bokach, niebezpieczne. Nazwa szczytu, przynajmniej dla mnie, kojarzy się z mogiłą. Jak się okazuje, ma to swoje uzasadnienie. W dawnych czasach, kiedy kościół nie zgadzał się, by na cmentarzach chowano ludzi, którzy zeszli z
ziemskiego padołu w nienaturalny sposób (czytaj: na własne życzenie), zwłoki samobójców wywożono podobno na
stromy północny stok Mogielicy i zostawiano na pastwę wilków i ptaków. W ten sposób królowa Beskidu Wyspowego została ochrzczona „górą mogił", czyli
Mogielicą.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj-fkyaBpUFbU-E6uCStzxWzrw9JCJUP2D5OK-ED_WUCnxb455Fgh5KxzJEVzOqU6m1ohXru1NMxjMjKovx6QCyguHIQKk1plonczqeOR-WP365Z7Si0GxJo7WX4b907HciQ2tDoUAMwH3Z/s1600/_MG_4451.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="340" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj-fkyaBpUFbU-E6uCStzxWzrw9JCJUP2D5OK-ED_WUCnxb455Fgh5KxzJEVzOqU6m1ohXru1NMxjMjKovx6QCyguHIQKk1plonczqeOR-WP365Z7Si0GxJo7WX4b907HciQ2tDoUAMwH3Z/s640/_MG_4451.JPG" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Widok na Taterki z wieży na Mogielicy. Zaraz lunie...</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Czas pomyśleć o zejściu. Zaplanowaliśmy go szlakiem żółtym do Słopnic, tak by zatoczyć kółko i bez problemu wrócić do samochodu zaparkowanego gdzieś przy polnej drodze. Większość stron internetowych twierdzi, że najpiękniejsze panoramy roztaczają się z Hali Stumorgowej, która zajmuje południowo-zachodni grzbiet Mogielicy. Tym razem postanowiliśmy jednak na tę polanę nie schodzić, choć ze szczytu to pięć minut drogi. Wszystko po to, by mieć pretekst do bardziej wymagającego zdobycia Mogielicy z Lubomierza (czas pokaże, czy wybieg ten przyniesie zamierzony efekt :-). Opuszczając gwarny szczyt, zaszliśmy natomiast pod krzyż papieski.
Rozciąga się spod niego ładna panorama Pasma Radziejowej, Gorców i Tatr
Wysokich. Gwarna wycieczka grillująca (!) kiełbaski, szybko nas jednak
stamtąd wygoniła.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhE7bJAFTSSEulmWohOwO_ZJqVlzVfZG43uHD4Yh-6eoXQsI3yRihMtx-2tjQGe-bn-52-UODmd6gzcQjTgVpO0pgOz9y_8lP2A0Cn9cIw50qtfgZ2Cq5gGzR6sfSJ_4a-kgyR5euvhuW-J/s1600/_MG_4464.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhE7bJAFTSSEulmWohOwO_ZJqVlzVfZG43uHD4Yh-6eoXQsI3yRihMtx-2tjQGe-bn-52-UODmd6gzcQjTgVpO0pgOz9y_8lP2A0Cn9cIw50qtfgZ2Cq5gGzR6sfSJ_4a-kgyR5euvhuW-J/s640/_MG_4464.JPG" width="560" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Reprezentacyjny cmentarz wojenny okręgu limanowskiego — nr 368. Zaprojektował go kapitan <br />
Gustav Ludwig, po wojnie znany architekt monachijski. Znajdują się tu groby żołnierzy austriackich<br />
i rosyjskich. Nagrobki żołnierzy austriackich zwieńczone są żeliwnym krzyżem, żołnierzy rosyjskich — krzyżem podwójnym, prawosławnym. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Żółty szlak do Słopnic okazał się bezproblemowy, ale też mało widokowy. Kogo czas nie goni, może po drodze odbić do miejsca katastrofy niemieckiego samolotu Heinkel. Rozbił się on na zboczach Mogielicy w styczniu 1944 r. Dojście wskazują biało-czerwone kwadraty ścieżki dydaktyczno-historycznej, która przecina żółty szlak. Sami darowaliśmy sobie oględziny tego miejsca i godzinę później mknęliśmy już do Limanowej. Postanowiliśmy odwiedzić <b>CMENTARZ WOJENNY NR 368</b> — reprezentacyjny obiekt okręgu limanowskiego upamiętniający walki o wzgórze Jabłoniec. To jeden z najokazalszych cmentarzy zachodniogalicyjskich, ładnie położony, choć przez bliskość miasta i wypielęgnowanie z mało nostalgicznym klimatem. Pomnik główny to okazała ośmioboczna kaplica, która przywodzi na myśl florencką Santa Maria del Fiore.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgpyCtvGkeKcxBsh2DJe4yYoXzFHGaZmamR4wPA62Yj-0Pr3Cgyx4vCBGIedh-q_T3fiNKPwzjmfw0HYkplRNQT4TIWIVBi7-czxQr4nImsTjYSX_oPwAJizH7lJPqHT2gTp3-jn4EtSfq/s1600/_MG_4483zm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgpyCtvGkeKcxBsh2DJe4yYoXzFHGaZmamR4wPA62Yj-0Pr3Cgyx4vCBGIedh-q_T3fiNKPwzjmfw0HYkplRNQT4TIWIVBi7-czxQr4nImsTjYSX_oPwAJizH7lJPqHT2gTp3-jn4EtSfq/s640/_MG_4483zm.jpg" width="560" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Cmentarz wojenny nr 369. Założono go na początku 1915 roku, zaraz po ustaniu walk w okolicy Limanowej. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Na kolejnym wzgórzu znajduje się <b>CMENTARZ WOJENNY NR 369</b>. Z Jabłońca można do niego dotrzeć niebieskim szlakiem. Znaki wiodą głównie asfaltem, ale warto wyruszyć w tę wędrówkę, bo cmentarz na Golcowie należy do najpiękniejszych w okolicy Limanowej. Niby to tylko kilka zmurszałych nagrobków otoczonych prostym ogrodzeniem, ale skromność założenia, oddalenie od zabudowań i malowniczy widok na góry chwytają za serce. Zapatrzeni w krajobraz i dawne dzieje spędzamy tu sporo czasu. Powrót jest cichy.Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-28156052325441962592016-04-10T11:04:00.000+02:002016-10-16T18:32:42.746+02:00ADRSZPASKIE I TEPLICKIE SKAŁY, czyli Czechy i ich labirynty skalnych miast<span style="color: #d5a6bd;"><i>Teplice nad Metują Strzemieńskie Podgrodzie (parking przy wejściu do skalnego miasta) — Teplickie Skalne Miasto — Wądoły </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Wilczy Wąwóz — Adrszpaskie Skalne Miasto </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>Teplice nad Metują Strzemieńskie Podgrodzie</i></span> (parking)</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlaki: niebieski </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> zielony </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> niebieski </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>— żółty — zielony — żółty)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 8 godzin suma podejść: nie do zliczenia :-) dystans: 18 km<br />trudność: **</span><span style="color: #d5a6bd;"><span style="color: #d5a6bd;"> </span>infrastruktura: bufety i restauracje przy parkingach</span><br />
<br />
<br />
O czeskich skalnych miastach słyszeliśmy niejedno. Że spektakularne, ale zatłoczone, że przereklamowane, choć dla dzieci fajne, że nie warte jazdy, bo polskie Góry Stołowe są równie interesujące… Nie ma to, jak przekonać się na własne oczy, będąc więc w Górach Stołowych zrobiliśmy sobie czeski dzień i pojechaliśmy poznawać Adrszpasko-Teplickie Skały. Lubimy długie wędrówki i mniej uczęszczane szlaki, wytyczyliśmy więc ambitną wycieczkę 2 w 1 — przejście obu skalnych miast za jednym zamachem z odrobiną samotności, czyli łącznikiem w postaci wyludnionych szlaków przez Wądoły i Wilczy Wąwóz. Wyprawa okazała się nie tylko arcyciekawa, ale i wymagająca — ciągłe wejścia i zejścia po schodach i kładkach dały nam odrobinę w kość :-). Mimo to gdybyśmy mieli jeszcze trochę czasu, powędrowalibyśmy dalej, choćby do ruin zamku Adrszpach.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdxSEbJmkM5fvZGQtiTNergcv-z7lEGI3s8Yt9BnYDgLnbUmMnOPfPS-UJMjwgjYaH4r7PhaYT64VF7Cb2p5C-xnp1LTtVTmDK4RLoLpZBtPpUte9Qb5cXH8awBdAACfuQT7V8SvRhKcLC/s1600/IMG_3537.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdxSEbJmkM5fvZGQtiTNergcv-z7lEGI3s8Yt9BnYDgLnbUmMnOPfPS-UJMjwgjYaH4r7PhaYT64VF7Cb2p5C-xnp1LTtVTmDK4RLoLpZBtPpUte9Qb5cXH8awBdAACfuQT7V8SvRhKcLC/s400/IMG_3537.JPG" width="308" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Przez wieki potężne piaskowcowe skały były ukryte wśród<br />
gęstych, niedostępnych lasów. Zapuszczali się tu jedynie<br />
zbójnicy oraz uciekający przed wymiarem sprawiedliwości. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Piaskowcowy adrszpasko-teplicki płaskowyż jest podobno największym zwartym masywem skalnym w Europie Środkowej. Objęto go ochroną przyrodniczą już w 1933 roku. Krajobraz jest rzeczywiście niezapomniany: dziewicze skaliste wzniesienia i grzbiety, wąwozy i labirynty, skalne wieże, iglice, baszty… Ponieważ to rezerwat, można się w nim poruszać tylko po wyznakowanych ścieżkach i trasach. Wstęp jest płatny, oddzielnie do każdego ze skalnych miast, chyba że tak jak my, połączy się zwiedzanie wszystkich atrakcji, nie wychodząc z rezerwatu. Wtedy bilet kupuje się tylko raz. Przy wejściach do obu skalnych miast znajdują się płatne parkingi oraz restauracje i gospody. <br />
<br />
Naszą wyprawę zaczęliśmy od <b>TEPLICKIEGO SKALNEGO MIASTA</b>. Był to dobry wybór: ta część płaskowyżu jest mniej popularna niż adrszpaska i może dlatego bardziej nam się podobała. Okrężna niebieska trasa wiodąca podnóżami skał ma 6 kilometrów długości. Przygodę zaczyna się jednak od zdobycia fantastycznego punktu widokowego, czyli wdrapania się do <b>ruin warowni Strzemię</b>. Strażnicę zbudowano w XIII wieku na wyniosłej skale, świetnie wkomponowując ją w masyw skalny. Jak się do niej wtedy dostawano, nie wiem, dziś trzeba pokonać 300 żelaznych schodków, a pod samym wierzchołkiem kilka drabin, by w końcu poczuć wiatr we włosach i móc podziwiać rozległą panoramę okolicy.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgIhb_VLiWEncxwwyziorcyy9rKCboRRfmEN5VPt8f2_Wdu60MtQCYnMVuGyt4WhvtEdlsafpopaBJ6KE2QUqEAkZmLlDUDImw2FDEPZrsdoveYyDQH1wW2bXqmTUr5KuThyphenhyphenxxp8ZeV60h/s1600/zamek+Strzemie1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgIhb_VLiWEncxwwyziorcyy9rKCboRRfmEN5VPt8f2_Wdu60MtQCYnMVuGyt4WhvtEdlsafpopaBJ6KE2QUqEAkZmLlDUDImw2FDEPZrsdoveYyDQH1wW2bXqmTUr5KuThyphenhyphenxxp8ZeV60h/s400/zamek+Strzemie1.jpg" width="450" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Po strażnicy właściwie nic nie pozostało, oprócz skalnej baszty, na której ją<br />
wzniesiono, i ociosanych kamiennych bloków z widocznymi jeszcze wycięciami<br />
na belkowanie. Podobno warownia uległa zniszczeniu podczas <br />
wojen husyckich (XV wiek), a potem nikt już nie pokusił się o jej odbudowanie.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Po zdobyciu warowni i zejściu na dół rozpoczyna się właściwa wędrówka Teplickim Skalnym Miastem. Na jego teren wchodzi się przez <b>Skalną Bramę</b> (<i>Skalni brana</i>), którą tworzy ukośnie wsparta kamienna ściana z wyrytą datą „1824". W owym roku wybuchł w okolicy Teplic ogromny pożar. Trwał kilka tygodni i pochłonął wielkie połacie lasu, odsłaniając nieznane wcześniej formacje skalne i umożliwiając ich eksplorację, a następnie udostępnienie zwykłym zjadaczom chleba. Dziś turystyczna trasa prowadzi przez najatrakcyjniejsze partie skał, wiodąc często głębokimi na kilkadziesiąt metrów szczelinami. Nie ma sensu opisywać w tym miejscu mijanych po drodze formacji, przy ścieżce ustawiono tablice informujące na co patrzymy i przez co przechodzimy :-). A wędrówka naprawdę może się podobać: jest różnorodnie, bajkowo, ciekawie… <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhBg83t9g0xjolvj1LFjGn_ANGO8mqztNtSyFK8U0u4GqVw2zdUAWqq-kXVDOsgSQDqcjMvXqjBUVCMhrYUCtG94zVTYCmPriZY6yPW07cnIF-wUmYb_Tu9Dc2-5OcDAlPu5yqZfomcCnYO/s1600/Teplickie+skaly.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="330" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhBg83t9g0xjolvj1LFjGn_ANGO8mqztNtSyFK8U0u4GqVw2zdUAWqq-kXVDOsgSQDqcjMvXqjBUVCMhrYUCtG94zVTYCmPriZY6yPW07cnIF-wUmYb_Tu9Dc2-5OcDAlPu5yqZfomcCnYO/s400/Teplickie+skaly.jpg" width="450" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wędrując Teplickim Skalnym Miastem, często słychać w górze szczęk żelastwa<br />
i nawoływania. To wspinacze mierzą się z najtrudniejszymi<br />
trasami wspinaczkowymi we wschodnich Czechach.</td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYlpnEuAFSioatfioBa3JvhYUzDSMZgLiifwcZKSiW-qv1B1jBYj6M_4fmrPhbY2lOIiYgHr5kuIlgDdA66jio5mRwodek26aG-8OcM3zwh2_1fPa0km55728opJexOKSGN4Hy6Bo_SlZU/s1600/IMG_3542.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="310" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgYlpnEuAFSioatfioBa3JvhYUzDSMZgLiifwcZKSiW-qv1B1jBYj6M_4fmrPhbY2lOIiYgHr5kuIlgDdA66jio5mRwodek26aG-8OcM3zwh2_1fPa0km55728opJexOKSGN4Hy6Bo_SlZU/s400/IMG_3542.JPG" width="450" /></a></div>
<br />
Każdy, kto sporo wędruje po górach, wie, że wystarczy wybrać mniej znany szlak, by cieszyć się samotnością i spokojem. Wielokrotnie przekonaliśmy się też, że najsłynniejsze trasy wcale nie są najładniejszymi, pewnie dlatego, że tłum i hałas odzierają skutecznie z uroku wszystko i wszystkich. Kiedy więc odbiliśmy z raczej zatłoczonej teplickiej pętli na zielony szlak, nie byliśmy zaskoczeni nagłą ciszą i wrażeniem, że oto wkraczamy na teren dziewiczy :-), znaczony jedynie przez pierwszych 50 metrów papierem toaletowym pseudoturystów. Prawdziwe piękno skalnego terenu odkryliśmy jednak, skręcając z zielonej ścieżki na niebieski szlak wiodący przez <b>WĄDOŁY</b>. Nie ma na nim wprawdzie spektakularnych iglic i baszt, ale w zamian króluje przyroda, mrok i cisza. Ścieżka prowadzi przez las zasłany kamiennymi blokami i fantazyjnie zwietrzałymi skałkami.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9QrlPBUp0INqamElBr18vnFi0JUE5yQXaTUofLTEo_J1uFnYdIWQCmT5yZZNjHIt-LzNMMmHT5pTpHqKK1o-G7Hml_giS_zITrMkL6b5NFVNsCWPyvZxgPYBlZwEAOxm3E__k-DNA9MB2/s1600/wadol.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9QrlPBUp0INqamElBr18vnFi0JUE5yQXaTUofLTEo_J1uFnYdIWQCmT5yZZNjHIt-LzNMMmHT5pTpHqKK1o-G7Hml_giS_zITrMkL6b5NFVNsCWPyvZxgPYBlZwEAOxm3E__k-DNA9MB2/s400/wadol.jpg" width="450" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Takie klimaty lubimy… Niebieski szlak przez Wądoły jest naprawdę urokliwy.<br />
W języku polskim „wądół" to jar o podmokłym dnie lub głęboki dół<br />
i
rzeczywiście na trasie nieraz przeprawialiśmy się po kładkach przez
bagniste miejsca <br />
oraz pokonywaliśmy, też po kładkach, głębokie wykroty. </td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMvdsOZmfp89qeSByTno_GAxe7_j5kaXV07quq13Lrhes2ATD6ALKRhrJOpEIyPWN-HQcMQWZtRZ-M2hYuQFarrZp5C2g9GNBUjiAZzy8TXITJkre0NSM3_6K2ElRuQsaGZeOMMPKjroDh/s1600/wadol1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMvdsOZmfp89qeSByTno_GAxe7_j5kaXV07quq13Lrhes2ATD6ALKRhrJOpEIyPWN-HQcMQWZtRZ-M2hYuQFarrZp5C2g9GNBUjiAZzy8TXITJkre0NSM3_6K2ElRuQsaGZeOMMPKjroDh/s400/wadol1.jpg" width="450" /></a></div>
<br />
Nic co piękne nie trwa wiecznie. Po godzinie wędrówki Wądołami doszliśmy do żółtego szlaku, wkraczając tym samym na teren<b> WILCZEGO WĄWOZU</b>. Kto myśli, że znów otoczyły nas wyniosłe ściany, ten się myli. Dno wąwozu okazało się tak szerokie, że łatwo było zapomnieć o tym, iż jest się w górach. Trzy kilometry po płaskim miało jednak swoją zaletę — nogi mogły odpocząć, nim ponownie przyszło im wchodzić i schodzić po niezliczonych stopniach. W Wilczym Wąwozie szlak częściowo wiedzie przez tereny podmokłe i na tych odcinkach zamontowano drewniane pomosty. Wijąca się drewniana ścieżka, niknąca gdzieś w zielonym gąszczu, robiła niezwykle malownicze wrażenie. Było płasko, ale wciąż ładnie :-). I nadal bez tłumów.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9dtyyZpLB1XVkqF7jumDJwpofRZFNm4dsD_aYDrsGjlpLGxEnZNJlbJ-nmJTudUw87afGlpNke68Shotu2nKzNC6pJ9aQWxL8WMQfkxtm1yvdaZnLEBz7Fg4mgfegA_gINW48GvFurD3C/s1600/wilczy+wawoz.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9dtyyZpLB1XVkqF7jumDJwpofRZFNm4dsD_aYDrsGjlpLGxEnZNJlbJ-nmJTudUw87afGlpNke68Shotu2nKzNC6pJ9aQWxL8WMQfkxtm1yvdaZnLEBz7Fg4mgfegA_gINW48GvFurD3C/s400/wilczy+wawoz.jpg" width="318" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Nazwa Wilczy Wąwóz wzięła się ponoć od licznie żyjących <br />
na tym terenie watah tych zwierząt. Wilki spotykano tu<br />
jeszcze na początku XX wieku, obecnie nie ma po nich śladu.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Wkrótce przestaliśmy cieszyć się samotnością. Tłum turystów, znacznie większy niż w teplickich skałach, zaatakował nas zaraz po dojściu do zielonego szlaku oprowadzającego po <b>ADRSZPASKIM SKALNYM MIEŚCIE</b>. Rozgwar, piski, płacz dzieci i… obezwładniające piękno wyniosłych skał. Trasa zwiedzania skalnego labiryntu liczy 4 kilometry, do tego można jeszcze wyruszyć w rejs łódką po niewielkim, ale urokliwym Skalnym Jeziorku (dodatkowo płatne) oraz przejść się wokół innego jeziora — w dawnym kamieniołomie (dodatkowe 2 km marszu). Szlaki turystyczne zaczęto budować tu na początku XIX wieku, miejsce było jednak znane i odwiedzane już wcześniej, w XVIII stuleciu. Niektóre nazwy skał pochodzą z tamtych dawnych czasów, np. Głowa Cukru czy Wieża Elżbiety, inne nadano współcześnie. W XIX wieku wielu gości upamiętniało swój pobyt napisami wyrytymi lub malowanymi na skałach, niektóre z nich są czytelne do dziś i odpowiednio zabezpieczane. Rycie nowych napisów jest jednak surowo zabronione, choć przecież i one za sto lat aspirowałyby do godności pamiątki. Ich ilość byłaby jednak przerażająca.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcqeZufW0-LcjK3uQstmAHMewb3p9dwpCx19daB3dWB_9Ulq-_Q4oVlarasBorIrgKfnjehWXH9vnva1tUCSH4_K9MFZeAF4Uo7mPtsgxVGLELCNQQ2rb-BXaELVlS86rYR09e2t2ELjmi/s1600/_MG_4201zm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="330" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcqeZufW0-LcjK3uQstmAHMewb3p9dwpCx19daB3dWB_9Ulq-_Q4oVlarasBorIrgKfnjehWXH9vnva1tUCSH4_K9MFZeAF4Uo7mPtsgxVGLELCNQQ2rb-BXaELVlS86rYR09e2t2ELjmi/s400/_MG_4201zm.jpg" width="450" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Mysia Dziura, 30-metrowej długości szczelina skalna mająca jedynie 50 cm szerokości<br />
(z plecakiem można w niej utknąć :-), oraz Starościna, efektowna formacja skalna.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Żółty szlak, którym wędrowaliśmy, wchodzi na teren adrszpaskich skał niejako od tyłu, od strony zwanej nowymi partiami. Nazwa wzięła się stąd, że ten fragment okrężnej trasy po skalnym mieście wyznakowano później niż tzw. stare partie. Później, czyli w roku… 1890. Nowe partie są efektowniejsze krajobrazowo, ale, zwłaszcza dla dzieci, bardziej męczące, bo z ciągłymi podejściami (schody, schody, schody) i zejściami (schody, schody, schody). Atrakcją są tu punkty widokowe i skalne szczeliny oraz najsłynniejsza skała Adrszpaskiego Skalnego Miasta — <b>Kochankowie</b>. On, mikry, po lewej, Ona, gargantuiczna, po prawej.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjVo1eWWaJampnJue_MYc7UjeG9jymstv_9971xY_8XkN16CiExlLW5eNeX5fLDdcWuHuAsNWAlEKO75Af8S4J7EIOXohHqOw9bgTMMbodWESAA6zsitSvdAVLmPiSwoUr5J6Lac39vDb-/s1600/_MG_4182zm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjjVo1eWWaJampnJue_MYc7UjeG9jymstv_9971xY_8XkN16CiExlLW5eNeX5fLDdcWuHuAsNWAlEKO75Af8S4J7EIOXohHqOw9bgTMMbodWESAA6zsitSvdAVLmPiSwoUr5J6Lac39vDb-/s400/_MG_4182zm.jpg" width="266" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kochankowie to najwyższa skała w Adrszpaskim <br />
Skalnym Mieście — ma wysokość 100 metrów. Na jej <br />
wierzchołek prowadzą trudne drogi wspinaczkowe. <br />
Chętnych do zmierzenia się z nimi nie brakuje.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Kiedy wkroczyliśmy do starych partii skalnego miasta, trasa stała się wybitnie spacerowa. Wygodny, płaski trakt, który czasami przekształcał się w równie wygodne drewniane kładki, wiódł między wysokimi skalnymi wieżycami. Co bardziej fantazyjne skałki oznakowano tabliczkami z nazwą. Do najbardziej atrakcyjnej część starych partii wchodzi się przez murowaną <b>bramę gotycką</b>. Tak naprawdę wybudowano ją w 1839 roku, czyli wieki po tym jak skończył się w architekturze gotyk, ale kamienne wrota otoczone monumentalnymi skalnymi ścianami zrobiły na nas wrażenie. Ponieważ zaś wędrówka nie nastręczała tu żadnych trudności, kilkanaście minut później byliśmy znów przy żółtym szlaku. Powrót na parking, do samochodu, znanym nam Wilczym Wąwozem odbył się błyskawicznie. Słońce chyliło się już wprawdzie ku zachodowi, ale zdążyliśmy jeszcze zamówić knedliczki z gulaszem :-).<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFdIlXvRKYeLfZdSqj9zlo7MXJYvObx47saZm9MjIGRlXuO7YP4xP0uMgJqf2FVizfOhyphenhyphen-KXUlvI8h58Ec88RGH_Dzbi8m4n5YPFKZ2wYgYOYpchrNvb4am3fzPN1U1emUKjwsbnnspWQE/s1600/_MG_4204zm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="330" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFdIlXvRKYeLfZdSqj9zlo7MXJYvObx47saZm9MjIGRlXuO7YP4xP0uMgJqf2FVizfOhyphenhyphen-KXUlvI8h58Ec88RGH_Dzbi8m4n5YPFKZ2wYgYOYpchrNvb4am3fzPN1U1emUKjwsbnnspWQE/s400/_MG_4204zm.jpg" width="450" /></a></div>
<br />
Wrażenia z całości? Same pozytywy, oprócz tłumów. Skalne miasta na pewno spodobają się i dużym, i małym. Warto je zobaczyć. Trasa, którą przeszliśmy, jest za długa dla mniejszych dzieci. Można na nią wyruszyć na przykład z 10-latkiem przywykłym do wędrówek. Inaczej narażamy się na marudzenie :-). Dzieci mają własne tempo zwiedzania, zwykle też szybciej się męczą i nudzą. Dla nich jedno skalne miasto wystarczy aż nadto.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-40084719852007741452015-11-12T15:15:00.000+01:002018-07-17T10:01:06.499+02:00Na LUBOŃ Percią Borkowskiego<span style="color: #d5a6bd;"><i>Rabka-Zdrój — Luboń Wielki — Rabka-Zdrój<br /> (szlaki: żółty — niebieski</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>)</i></span></i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 3,5 godziny suma podejść: 550 m dystans: 7 km trudność: **</span> </i></span></i></span><br />
<br />
Luboń Wielki nie jest najwyższym szczytem Beskidu Wyspowego, mimo to przyciąga rzesze turystów. Sympatyczne i malownicze schronisko, ładna panorama z wierzchołka i najciekawszy w Beskidzie Wyspowym szlak — Perć Borkowskiego robią swoje. Samotność można tu znaleźć poza weekendami, a opisaną pętlę najlepiej zrobić jesienią. Feeria barw oszałamia. Trasa nie jest bardzo trudna, ale z mniejszymi dziećmi, w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, lepiej ją sobie darować. Pokonywanie wysokich bloków skalnych wymaga koordynacji, rozwagi i… odpowiedniego wzrostu. Przy pomocy dorosłego dziecko zapewne sobie poradzi, ale po co stwarzać niebezpieczne sytuacje? Szlak nie ucieknie. <br />
<div style="text-align: center;">
<blockquote class="tr_bq">
<i>Nad przepaścią błękitu — buk</i><br />
<i>Zewsząd lecące dłonie liści błogosławią</i><br />
<i>Samotność przechodzi w fiolet</i><br />
<span style="font-size: x-small;">[Jerzy Harasymowicz <i>Jesienny Chwaniów</i>]</span></blockquote>
</div>
Na trasę wyruszamy z Rabki-Zdrój Zaryte. Samochód zostawiamy w pobliżu drogi krajowej nr 28, jakiś kilometr od szlaku żółtego. <b>Perć Borkowskiego</b>, bo nią zamierzamy piąć się do góry, budzi respekt już samą nazwą — brzmi bardzo po tatrzańsku. Skojarzenie jak najbardziej słuszne, górny odcinek szlaku wiedzie po wielkim osuwisku, przywodząc na myśl nie Beskidy, a właśnie Tatry. Trasę wyznakował — w 1929 roku! — Stanisław Dunin-Borkowski, działacz Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego w Rabce, i stąd taka, a nie inna jej nazwa. Była to pierwsza znakowana droga na Luboń Wielki, a także pierwsza droga turystyczna w całym Beskidzie Wyspowym. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgu4sc2AcpdrptpUFZEY604k_4rXfC9ULXEk3FY9W2bkgKYWFFf7JZYlhG8RR1T2kqFp5yW0Ex9leeo7LT6vnDhAGzlku4fwOZ3tVUcbM08pwsWIXLBKsZ9LpN0Tfro8eMFpGy9uyEkeCr4/s1600/Lubo%25C5%2584_Wielki_c_Jerzy+Opio%25C5%2582a+GFDL.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgu4sc2AcpdrptpUFZEY604k_4rXfC9ULXEk3FY9W2bkgKYWFFf7JZYlhG8RR1T2kqFp5yW0Ex9leeo7LT6vnDhAGzlku4fwOZ3tVUcbM08pwsWIXLBKsZ9LpN0Tfro8eMFpGy9uyEkeCr4/s640/Lubo%25C5%2584_Wielki_c_Jerzy+Opio%25C5%2582a+GFDL.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Z oddali zalesione stoki Lubonia Wielkiego robią wrażenie. To najwybitniejszy szczyt Beskidu Wyspowego, masyw wznosi się 500 metrów
ponad dolinę Raby. [fot. wiki | Jerzy Opioła]</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Początkowo szlak jest bezproblemowy, prowadzi polną drogą w kierunku
lasu. Warto na chwilę przystanąć i się odwrócić, jeśli pogoda dopisuje można podziwiać ładne widoki na inne wzniesienia Beskidu Wyspowego oraz
Gorców. Nam pogoda sprzyja, choć nie jest zbyt słonecznie. Wędrówka wąską drogą, która z metra na metr robi się coraz bardziej kamienista, pośród rudziejących i żółciejących liści to sama przyjemność. Na trasie spotykamy całkiem sporo turystów, choć zbliża się listopad i w tym czasie góry zazwyczaj pustoszeją. Latem musi tu być naprawdę tłoczno… Wchodzimy w las, a szlak coraz ostrzej pnie się do góry. Okolica robi się bardziej dzika, co potwierdzają tablice informujące, że znajdujemy się w rezerwacie przyrody Luboń Wielki. Niedostępność zakątka podkreślają wykroty i
powalone pnie. Szlak zwęża się do ścieżyny wydeptanej między korzeniami drzew. Nagle
zupełnie niepodzianie między pniami błyska bielą kamienne osuwisko. Zbliżamy się do najciekawszego fragmentu Perci Borkowskiego.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiLsMjOjOyjSUSWk4WnFbcBv7tsjeM3g2Vkoh64rM9cpExkFzk5R6vFaHtPU78BgqZBSYutQnPePMcYt2vGxuTEHyd6obHeD9nLIDXGqAgNdUHOtE1JiYEPisw5TjU75DyqwDXx5UfS4uil/s1600/_MG_4322zm+copy.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiLsMjOjOyjSUSWk4WnFbcBv7tsjeM3g2Vkoh64rM9cpExkFzk5R6vFaHtPU78BgqZBSYutQnPePMcYt2vGxuTEHyd6obHeD9nLIDXGqAgNdUHOtE1JiYEPisw5TjU75DyqwDXx5UfS4uil/s640/_MG_4322zm+copy.png" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kamienie i liście… Ścieżka prowadzi wciąż w górę i w górę, aż nagle zza drzew błyska osuwisko. Te kamienie omijamy bokiem, ale przez następne rumowisko już poprowadzi nas szlak. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Szlak odbija w bok, by w ciągu kilku minut doprowadzić do dużego gołoborza (największego w Beskidzie Wyspowym), inaczej mówiąc rumowiska skalnego, i wśród wielkich głazów powieść nas w górę. Zwieńczeniem tego tatrzańskiego fragmentu są Dziurawe Turnie, ogromne bloki skalne, które dla mniejszych dzieci mogą stanowić nie lada przeszkodę. Do ich pokonania przyda się trochę sprawności, choć oczywiście nie jest to żadne ekstremum :-). Nieprzypadkowo GOPR uczula jednak, by na Perć Borkowskiego nie wybierać się podczas deszczu (skały robią się wtedy zdradziecko śliskie), a zimą szczególnie uważać i raczej tędy wchodzić, a nie schodzić. Na obszarze gołoborza znajduje się również kilkanaście jaskiń. W większości są to niewielkie rozpadliny, ale największa — Jaskinia w Luboniu Wielkim II — ma aż 26 metrów długości. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjbtdszh-rSOmQliI05T-osiBiyRhDJp68497dAGb454yaAza2p-NgcnfhfZAHRhr7YJCHizss6nWRzBI-zs7bigvcjtUo3YsvWTD2k_8Kc_yZI5VC7UrGsB4sOldpddV7Fkhb5OYIEaBvD/s1600/_MG_4332zm+copy.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjbtdszh-rSOmQliI05T-osiBiyRhDJp68497dAGb454yaAza2p-NgcnfhfZAHRhr7YJCHizss6nWRzBI-zs7bigvcjtUo3YsvWTD2k_8Kc_yZI5VC7UrGsB4sOldpddV7Fkhb5OYIEaBvD/s640/_MG_4332zm+copy.png" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Prawdziwy szlak skalny mający w sobie wysokogórski klimat :-).</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Za Dziurawymi Turniami przechodzimy koło wielkiego obrywu skalnego, a następnie kilka minut pniemy się na wierzchołkowe wypłaszczenie masywu. Wędrujemy prosto jak strzelił zboczem, jest nie tylko stromo, ale i ślisko. Łatwo tu zaliczyć upadek, na szczęście niegroźny, bo kamienie i skały zostawiliśmy już za sobą. Kiedy docieramy na <b> LUBOŃ WIELKI (1022 m n.p.m.)</b>, naszym oczom ukazuje się schronisko niczym… z bajki. Prezentuje się naprawdę niezwykle. Malutkie, wyższe niż szersze, na dole kamienne, na górze drewniane — można niemal uwierzyć, że to piernikowa chatka z bajki o Jasiu i Małgosi albo latarnia morska lub domek Muminków :-). Schronisko zostało otwarte w 1931 roku, inicjatorem jego budowy był — tak, tak — Stanisław Dunin-Borkowski. Skoro udało się wyznaczyć szlak, dlaczego turyści nie mieliby na szczycie komfortowo odpoczywać po trudach wędrówki?<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvcorUW4uA7kBzRzlSavhapPHr2DMfVDtldt74B_J_k4Li62pLM6vHRbLCHdVE0nAvgvd-aVyt9-NUt2hxE4FocosarMCiVxHJUURQGYkOoUeILKeCBzIwWbf8JbRXXKbDdgbc9YnkE9vR/s1600/Fotopolska_6341.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvcorUW4uA7kBzRzlSavhapPHr2DMfVDtldt74B_J_k4Li62pLM6vHRbLCHdVE0nAvgvd-aVyt9-NUt2hxE4FocosarMCiVxHJUURQGYkOoUeILKeCBzIwWbf8JbRXXKbDdgbc9YnkE9vR/s400/Fotopolska_6341.jpg" width="260" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Otwarcia schroniska dokonano z wielką pompą. <br />
Blisko 3 tysiące osób wysłuchało przemówienia <br />
Mieczysława Orłowicza, budynek poświęcono, a potem <br />
bawiono się do północy. Przygrywała góralska kapela, <br />
były sztuczne ognie i nocna iluminacja. <br />
Zupełnie jakby dzika przyroda wokół nie istniała. <br />
[fot. z lat 60. XX wieku; Fotopolska.eu]</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Schronisko na Luboniu zachowało swój magiczny wygląd i klimat (zostało wpisane do rejestru zabytków). Wodę wciąż czerpie się tu ze studni, malutki bufet i tycia jadalnia stwarzają atmosferę kameralnego, prawdziwie górskiego schronu. Jedynie plastikowe sztućce i talerze przypominają, że jesteśmy w XXI wieku i sanepid czuwa (aż szkoda). Kto zdecyduje się tu przespać, być może będzie miał okazję wejść na górę i rozgościć się w sali z widokiem na cztery strony świata (okna znajdują się tu w każdej z czterech drewnianych ścian). Przy dobrej przejrzystości powietrza widok może zachwycić, w całej okazałości prezentuje się wiele szczytów Beskidu Wyspowego, między innymi Śnieżnica, Ćwilin i Lubogoszcz. Biorąc pod uwagę, że wyrastają one odosobnione, wraz z wieczorną mgłą wyglądają niczym statki na rozfalowanym morzu. Malowniczość szczytu psuje nieco wieża przekaźnikowa. Stanęła obok schroniska w 1961 roku, a jej jedynym plusem było to, że dzięki niej doprowadzono na szczyt prąd (choć dla prawdziwych turystów nie była to wcale taka dobra wiadomość :-). Wieża została zbudowana dla potrzeb transmisji międzynarodowych zawodów narciarskich w Zakopanem, dziś to widoczny z daleka element krajobrazu Lubonia Wielkiego. Co ciekawe, by nieco zmniejszyć jej szpetotę, konstrukcję pokryto… gontem. Tworzy to całkiem udany melanż.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNjAwNi8J4XszgLuDz-TlH3YMvfruyRz19ZsGOr5MsOvAZlt8Ti0o7gttsc6PhUcUee5cqNOZD70sZoeI10Mge_Mr9U0i3AbaiZh4tHwMHS-aeIB91zj4sSuLQ3TPAD91_dmE52bP_x_2z/s1600/IMG_3895.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNjAwNi8J4XszgLuDz-TlH3YMvfruyRz19ZsGOr5MsOvAZlt8Ti0o7gttsc6PhUcUee5cqNOZD70sZoeI10Mge_Mr9U0i3AbaiZh4tHwMHS-aeIB91zj4sSuLQ3TPAD91_dmE52bP_x_2z/s640/IMG_3895.JPG" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wokół schroniska ustawiono kilka drewnianych posągów — Światowida, Starca, Dobrego Ducha oraz rzeźby ciężarnej kobiety i brodatego wojownika. Mają przypominać kulturę Prasłowian i ideę współistnienia w równowadze z przyrodą. Rzeźby zostały wykonane przez grupę młodych ludzi, którzy pod wierzchołkiem Lubonia, wśród
wyniosłych buków, stworzyli galerię w plenerze „Uroczysko”. Niestety dla siebie i przedsięwzięcia miejsce zaaranżowali w formie pogańskiego, kamiennego ołtarza. Jak łatwo się domyślić, miejscowi katolicy podnieśli szum, że odprawia się tam rytualne obrzędy, galerię więc nakazano zlikwidować. Rzeźby i posągi udało się jednak uratować, przygarnął je jako turystyczną atrakcję gospodarz schroniska. Zaiste, Luboń Wielki jest wielki! </td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
Ponieważ zostawiliśmy samochód w Rabce musimy wrócić z gór w to samo miejsce. Dlatego z Lubonia schodzimy szlakiem niebieskim, ale nie tym najbardziej malowniczym, prowadzącym grzbietem Lubonia Małego do Naprawy i Jordanowa (kto może powinien wybrać właśnie to widokowe zejście), lecz tym do Zarytego. Po drodze jedynym urokliwym miejscem jest nietypowa kapliczka — za kamiennym cokołem umieszczono zadaszony krzyż z ładnie wyrzeźbionym w kawałku drewna ludowym Chrystusem. A poza tym las, kamienie, błoto, polna droga i niestety cywilizacja. Ładując się do samochodu, żałujemy, że wycieczka była tak krótka. Jeszcze tu wrócimy, bo malowniczość perci i schroniskowe klimaty Lubonia po prostu nas zachwyciły.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEinyEitl31QFxGNXV41LGqluKhadXRO2ti34kR3Hgq9_xUEx1mXhfImSlV2gjOteGyRu_tGncfkFsCRRNJ5MDwhdURho2OCpuQ0cGjgQu6XTu71g4Kt_QuSiEFtIXIrtEX0w0MNa21dOu5j/s1600/_MG_4340zm+copy.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEinyEitl31QFxGNXV41LGqluKhadXRO2ti34kR3Hgq9_xUEx1mXhfImSlV2gjOteGyRu_tGncfkFsCRRNJ5MDwhdURho2OCpuQ0cGjgQu6XTu71g4Kt_QuSiEFtIXIrtEX0w0MNa21dOu5j/s640/_MG_4340zm+copy.png" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kamienny cokół, wyrzezany z drewna Chrystus… Przed tą nietypową kapliczką wkopano w ziemię kamień z wyrytymi inicjałami „AK”. Upamiętniają one Andrzeja Kowalczyka, który zginał na stokach Lubonia przygnieciony traktorem podczas prac w lesie.</td></tr>
</tbody></table>
<br />Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-33744635294293937222015-08-11T22:09:00.001+02:002018-07-17T09:56:59.044+02:00W kręgu JAWORZYNKI<span style="color: #d5a6bd;"><i>Wysowa-Zdrój — Blechnarka — Obycz — Przełęcz Regietowska — Regietów Wyżny — Kozie Żebro — Wysowa-Zdrój<br /> (szlaki: żółty — biało-czarne kwadraty do cmentarza nr 50 — żółty — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>biało-czarne kwadraty</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i> do cmentarza nr 49 — żółty — </i></span></i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>biało-czarne kwadraty</i></span> do cmentarza nr 48 — </i></span></i></span>czerwony — zielony)</i></span></i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 8–9 godzin suma podejść: 800 m dystans: 24 km trudność: **</span> </i></span></i></span><br />
<br />
Beskid Niski ma w sobie coś niepowtarzalnego. Może chodzi o historię tych terenów, wciąż widoczną w tym, co zostało po wysiedlonych wioskach, może o łemkowskie cerkwie i skryte pośród drzew cmentarze z I wojny światowej… A może o sielski krajobraz i trasy, na których nadal spotyka się przede wszystkim samotność… Czas wyraźnie tu zwalnia, samochód nie pasuje, a szlaki prowadzą na bezdroża. Wiosną lasy mienią się dwukolorowo — ciemną ścianę smreków i sosen łamią soczysto zielone buki. Jest jakoś inaczej. Przyjechaliśmy tu po wielu latach nieobecności, wyruszając w
sentymentalną, nieco nostalgiczną podróż. Już nie sami. <br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<i>W delikatności łąk | zaledwie odtajałych</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>kamienie rosną z ziemi | gdzie kiedyś kwitła wieś</i></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;">[Tadeusz Andrzej Olszański <i>W cieniu Jaworzyny</i>] </span></div>
<br />
Wycieczkę zaczęliśmy w <b>WYSOWEJ-ZDROJU</b>. To znane w okolicy
uzdrowisko. Żółty szlak wiedzie z centrum wzdłuż doliny Ropy, niestety
asfaltówką. Na szczęście samochody właściwie tędy nie jeżdżą, wędruje
się więc całkiem przyjemnie. Po mniej więcej pół godzinie, tuż przy
drogowej tabliczce z napisem <b>BLECHNARKA</b> ustawiono betonowy słup informujący o pobliskim <b>cmentarzu wojennym nr 50</b>. Słup jest wprawdzie nowy, ale wykonano go na wzór oryginalnego — austriackiego (niegdyś wszystkie cmentarze z I wojny światowej były
oznaczone podobnymi słupami). Drogę wskazują biało-czarne kwadraty (około 1 km), niestety oznakowanie nie jest najlepsze. Początkowo idzie się łąkami, z których roztaczają się widoki na najwyższy szczyt w tej okolicy — Busov, potem zagłębia się w las i jarem, a dokładniej jego lewym brzegiem, dochodzi się do cmentarza. Jako jeden z nielicznych w
Beskidzie Niskim wciąż nie doczekał się odnowienia i powoli zarasta. Tym bardziej warto go odwiedzić, miejsce naprawdę chwyta za serce.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgq97hI6DC7iQuyJC8v5vQfkO-syE0uHT7lPhIzpe64GpkRlU4B45JGzYmfqekXseSBAuGfjznkmXyUwizolUMEheUigPqx8GvIGGPoZObEP6DpMz-xbVV2fOYif9SdBev4ek0F_PPn_dH/s1600/IMG_8991.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgq97hI6DC7iQuyJC8v5vQfkO-syE0uHT7lPhIzpe64GpkRlU4B45JGzYmfqekXseSBAuGfjznkmXyUwizolUMEheUigPqx8GvIGGPoZObEP6DpMz-xbVV2fOYif9SdBev4ek0F_PPn_dH/s640/IMG_8991.JPG" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Cmentarz wojenny nr 50 na stoku Wysoty. Projektował Dušan Jurkovič. Z założenia niewiele pozostało, ot kamienne obwarowanie, obwódki grobów i resztki schodów… Nie zachował się drewniany krzyż pomnikowy z inskrypcją ani żeliwne płyty z nazwiskami poległych. Cmentarz znajduje się w lesie, ale kiedy go zakładano, drzewa stanowiły dla grobów tylko malownicze tło, wokół ciągnęły się łąki. Pochowano tu 10 żołnierzy austro-węgierskich oraz 50 rosyjskich. Warto o nich pamiętać…</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Do szlaku żółtego wracamy tą samą drogą. Przez kilkanaście minut
wędrujemy przez wieś. W pobliżu ostatnich zabudowań trafiamy na kolejne
biało-czarne kwadraty. Wskazują one drogę do <b>cmentarza wojennego nr 49</b>.
Najpierw prowadzi nas szeroka szutrówka. W końcu przekraczamy Ropę i ostro pnąc się do góry, dochodzimy do cmentarza. Położony na zboczu, dosłownie kilkanaście metrów od granicy polsko-słowackiej, urzeka prostymi rzędami krzyży. Emaliowane tablice podają nazwiska i daty
śmierci pochowanych tu żołnierzy. Kilka lat temu założenie odnowiono —
jest estetycznie i schludnie. Niestety nie zachowano wielu elementów z
pierwotnego projektu.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwC9HRIKRvfi4S2mTjALMpeBNTORZJ9L5lFBUOdHY4GawAPiDJPrFcduB8xZj6HpLbf7P7pkyfyh8CBlKpVa20YgVq9O48YtkIN-3wFRvX6YbNKsDNqQhET35b2G0nLR3qlDHJU3v_VQLJ/s1600/IMG_9007.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="430" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiwC9HRIKRvfi4S2mTjALMpeBNTORZJ9L5lFBUOdHY4GawAPiDJPrFcduB8xZj6HpLbf7P7pkyfyh8CBlKpVa20YgVq9O48YtkIN-3wFRvX6YbNKsDNqQhET35b2G0nLR3qlDHJU3v_VQLJ/s640/IMG_9007.JPG" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Cmentarz wojenny nr 49 w pobliżu Blechnarki. Projektował Dušan Jurkovič, słowacki architekt, działacz kulturalny i społeczny. Jurkovič został kierownikiem artystycznym i projektantem cmentarzy, które wybudowano w okręgu żmigrodzkim. Mówiono o nim, że jest poetą drewna, ale w swoich realizacjach potrafił pięknie połączyć drewno z kamieniem. Tworzył cmentarze w stylu określanym jako starosłowiański — ze smukłymi gontynami i wieżami oraz kamiennymi obwałowaniami. Jurkovič zaprojektował też kilkanaście wersji drewnianych krzyży nagrobnych. Ich wzory zostały później wykorzystane przez innych architektów na pozostałych cmentarzach wojennych.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Po chwili zadumy ruszamy dalej. Za cmentarzem, w górę, trafiamy na żółty szlak wiodący granicznymi wzniesieniami (idzie tędy również czerwony szlak słowacki). Czeka nas teraz spokojny półgodzinny spacer na <b>OBYCZ </b>(788 m n.p.m.). Zalesiona kulminacja nie oferuje widoków, bez odpoczynku maszerujemy więc dalej, na <b>PRZEŁĘCZ REGIETOWSKĄ</b>. Z siodła można zejść na stronę słowacką (znaki zielone), zdobyć Jaworzynę Konieczniańską (znaki niebieskie i czerwone słowackie) lub zejść do doliny Regietówki (znaki żółte), by powędrować przez bezludne tereny dawnej wsi <b>REGIETÓW WYŻNY</b>. Wybieramy ten ostatni wariant — wiejska droga prowadzi między łąkami i pastwiskami, które ciągną się prawie do głównego grzbietu Karpat. Po niegdyś ludnej wsi nie zostało prawie nic, ostały się tylko dwa stare cmentarze. Drewniana kapliczka, którą mija się po drodze, jest współczesna. Postawiono ją pod koniec XX wieku na pamiątkę wsi i jej mieszkańców na siłę wysiedlonych stąd po II wojnie światowej w ramach akcji Wisła.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTyMuPX84-vinxAiCHnRL99_0Fjsep847n-adEpBJ29sPORGk632uViKo-7qZTSWvNZgfB6QienqoQKZDPRTNyDFowF72w-JE5aDc3q4m13m37fjr7XF7bwZSad0eUwxaJbvg6gRtCbBwe/s1600/Cmentarz+48.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="420" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTyMuPX84-vinxAiCHnRL99_0Fjsep847n-adEpBJ29sPORGk632uViKo-7qZTSWvNZgfB6QienqoQKZDPRTNyDFowF72w-JE5aDc3q4m13m37fjr7XF7bwZSad0eUwxaJbvg6gRtCbBwe/s640/Cmentarz+48.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Cmentarz nr 48 projektował tak jak wcześniejsze Dušan Jurkovič. Nekropolia położona jest na stokach Jaworzynki, około 100 metrów w głąb lasu. Pochowano tu 74 żołnierzy austro-węgierskich i 137 rosyjskich, którzy polegli w czasie bitwy wielkanocnej w 1915 roku. Cmentarz otacza kamienno-drewniany parkan. Drewniane krzyże nagrobne ustawione są w szeregach przed krzyżem centralnym. Na ścianie pomnikowej umieszczono napis: „Chwalcie Pana! Z cegiełek ciał naszych, co się tak nikłe zdawały, zbudował ojczyźnie pomnik zwycięstwa i chwały". </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Z Regietowa Wyżnego można dojść do dwóch cmentarzy wojennych — jednego z najbardziej okazałych w Beskidzie Niskim ulokowanym na szczycie Rotundy oraz znacznie mniej znanego, jeszcze do niedawna całkowicie zdewastowanego cmentarza nr 48. Postanawiamy odwiedzić ten ostatni, Rotundę zostawiamy sobie na kolejną wycieczkę, tym bardziej że dojście na jej szczyt to co najmniej godzina marszu. Do <b>cmentarza nr 48</b> prowadzą z regietowskiej drogi biało-czarno kwadraty, a miejsce odejścia szlaku wskazuje słup informacyjny, znów replika dawnego drogowskazu austriackiego. Cmentarz był niegdyś malowniczo położony: znajdował się na stoku w otwartym terenie, tak że widać go było z drogi, dziś otacza go las. Niegdyś była to jedna z najpiękniejszych realizacji Dušana Jurkovicia, ale i obecnie po odnowieniu (prace zakończono w 2014 roku) zachwyca pięknym połączeniem drewna z kamieniem.<br />
<br />
Wracamy do Regietowa tą samą ścieżką. Potem kilkaset metrów drogą za żółtymi znakami i już jesteśmy przy studenckiej bazie namiotowej, skąd czerwone znaki wyprowadzają albo na Rotundę, albo na Kozie Żebro. Ponieważ musimy wrócić do Wysowej, gdzie zostawiliśmy samochód, czeka nas wspinaczka na ten ostatni szczyt. I to całkiem wyczerpująca, szlak bowiem pnie się ostro do góry. <b>KOZIE ŻEBRO</b> (847 m n.p.m.) należy do najbardziej stromych gór Beskidu Niskiego, a podejście, zwłaszcza w drugiej części, naprawdę można poczuć w nogach. Kiedy po półtorej godzinie stajemy na szczycie, jesteśmy nieźle zmachani. Nie dziwnego, mamy za sobą kilka godzin marszu, a tu jeszcze takie zdobywanie wysokości. Sam wierzchołek Koziego Żebra jest zalesiony, nie oferuje więc widoków. Po krótkim odpoczynku ruszamy na ostatni fragment naszej wyprawy. Do Wysowej prowadzą nas zielone znaki. Wiodą one do uzdrowiskowej części miasta Doliną Łopacińskiego. Wycieczkę kończymy godzinę później w parku zdrojowym. Jesteśmy oszołomieni śladami po Wielkiej Wojnie 1914–1918. Dla Wawka to wielkie odkrycie tego wyjazdu. Wiemy już, że pozostałe dni naszego wyjazdu podporządkujemy cmentarzom z czasów I wojny światowej.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
***</div>
Wycieczka jest dość wyczerpująca, nie tylko z racji kilometrów do zrobienia. Przewyższenie, choć nie największe, daje się we znaki, na trasie musimy kilka razy podejść i zejść, a to zawsze bardziej męczy nogi. Nie ma też żadnego schroniska czy bacówki, gdzie można by zjeść coś ciepłego. Warto jednak w tę trasę wyruszyć, dostarcza bowiem i widoków, i wzruszeń związanych z historią, która przetoczyła się przez te malownicze tereny. Dla dzieci może to być piękna lekcja tolerancji i pamięci o poległych. Na wojennych cmentarzach pochowano obok siebie towarzyszy broni (żołnierzy armii austro-węgierskiej i niemieckiej) oraz ich wrogów (żołnierzy rosyjskich). Walczyli pierś w pierś, spoczęli ramię w ramię, zgodnie ze słowami jednej z cmentarnych inskrypcji:<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<i>Śmierć żołnierska święta jest i wszelki nakaz nienawiści maże</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Czy wrogiem był, czy bratem — niech nikt nie pamięta</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Jednaką cześć i miłość winniśmy im w darze.</i></div>
Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-9983917430207441892015-02-14T20:42:00.000+01:002015-03-06T12:29:40.506+01:00KOZIA GÓRA I SZYNDZIELNIA ZIMĄ z Cygańskiego Lasu<span style="color: #d5a6bd;"><i>Bielsko-Biała Cygański Las — Kozia Góra </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> schronisko na Stefance </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Kozia Góra </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Kołowrót </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Szyndzielnia — schronisko Szyndzielnia — Bielsko-Biała Olszówka</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlaki: żółty </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> niebieski </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> żółty</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i> — zielony — niebieski)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 5,5 godziny suma podejść: 760 m dystans: 10,5 km trudność: **</span><br />
<span style="color: #d5a6bd;">infrastruktura: schronisko na Stefance, schronisko Szyndzielnia</span><br />
<br />
Po zeszłorocznej zimie-nie-zimie mieliśmy niedosyt wycieczek w białej scenerii. Po zaliczeniu kilku spacerowych tras w okolicy domu postanowiliśmy wyruszyć na ambitniejszą wędrówkę. Żadne ekstremum, ale coś, co pozwoli nieco się zmęczyć, a przede wszystkim poczuć zimę. Nasz wybór padł na Kozią Górę, którą latem z powodu tłumów omijamy szerokim łukiem. Ponieważ nigdy nie szliśmy stamtąd na Szyndzielnię przez Kołowrót, dalsza część trasy ułożyła się sama. Popularny żółty szlak do schroniska na Stefance jest zimą dobrze utrzymany, wiedzieliśmy jednak, że więcej wysiłku będzie wymagała dalsza wędrówka. Mieliśmy jednak nieco szczęścia, dzień wcześniej ktoś założył ślad w śniegu zalegającym na trasie przez Kołowrót i dzięki temu brodziliśmy w białym puchu tylko do kostek, a nie do kolan. Sceneria okazała się nieziemska. Otaczały nas oblepione śniegiem drzewa oraz cisza — aż do Szyndzielni na trasie nie spotkaliśmy nikogo!<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZWf5IKKp_n4d4E276iPZGS_Gh5w-sKZFFxINcxXcOH51bhfzP2Eab5eJQfaAewsMGTRzMfJTcVEw87i92jnDZhfzKLQ5YtUBn79NQE2QQUEwnuDJX_jUOVS0W_rxawso6Tjkk3kfSgFUR/s1600/_MG_3701zm_1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgZWf5IKKp_n4d4E276iPZGS_Gh5w-sKZFFxINcxXcOH51bhfzP2Eab5eJQfaAewsMGTRzMfJTcVEw87i92jnDZhfzKLQ5YtUBn79NQE2QQUEwnuDJX_jUOVS0W_rxawso6Tjkk3kfSgFUR/s1600/_MG_3701zm_1.jpg" height="320" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wiata turystyczna, w języku Wawka — odpoczyn, w połowie trasy na Kozią Górę. Pierwsze wzmianki o Cygańskim Lesie
pochodzą już z 1312 roku. Las nazywany był wówczas Kozim (Ziegenwald), nazwa
Cygański powstała przez literową pomyłkę (Zigeunerwald). Teren był
prezentem od księcia cieszyńskiego Mieszka dla mieszkańców Bielska. Od tamtego czasu nieprzerwanie pełni funkcję parku miejskiego. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Pierwsze zetknięcie z trasą nie było zbyt miłe. O ósmej, kiedy zjawiliśmy się w <b>CYGAŃSKIM LESIE</b>, niebo przykrywały szare chmury, z których padał drobny, ale gęsty śnieg. Było zimno, wilgotno i bardzo ślisko. Rozległy leśny park zajmujący południową część Bielska jest popularnym miejscem wypoczynku okolicznych mieszkańców, dróżki były więc wyjeżdżone przez dzieciaki i wyślizgane przez spacerowiczów. Pierwszy kilometr uraczył nas walką z lodem zdradziecko przykrytym cienką warstwą puchu. Na szczęście wyżej czekał na nas już tylko śnieg, masy śniegu. Żółty szlak powoli piął się w górę, w powietrzu wirowały drobne białe płatki, czasem gdzieś w oddali zaszczekał pies… Nie wiadomo kiedy dotarliśmy na <b>KOZIĄ GÓRĘ</b> (686 m n.p.m.) i odbiliśmy na niebieski szlak doprowadzający do schroniska. Gdy kwadrans później doszliśmy do popularnej <b>STEFANKI</b>, zaskoczyła nas pustka. Tak gwarne latem miejsce było całkowicie ciche i uśpione. Tego dnia byliśmy pierwszymi gośćmi w schroniskowej jadalni. Tutejszy zegar wskazywał 9.30.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBzKs19rSmCkRUR8TE-NiobbIF9F726QFA6EM0vHhrgLUaAM2vl3rIwrXNp9hqzkH1A92dl1m_V0N8pc9qRvoybZ4ht3U8gLazEyLSFL6mdSJYcM9szTyemke-BJp3k8Py03mKfO4VZJW6/s1600/_MG_3716zm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBzKs19rSmCkRUR8TE-NiobbIF9F726QFA6EM0vHhrgLUaAM2vl3rIwrXNp9hqzkH1A92dl1m_V0N8pc9qRvoybZ4ht3U8gLazEyLSFL6mdSJYcM9szTyemke-BJp3k8Py03mKfO4VZJW6/s1600/_MG_3716zm.jpg" height="400" width="280" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Schronisko Stefanka pod Kozią Górą. Dom<br />
został wzniesiony
na początku XX wieku, Stefanka<br />
obchodziła niedawna 100-lecie swojego istnienia.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Godzinę później wróciliśmy do zwornika szlaków na Koziej Górze i pomaszerowaliśmy żółtym szlakiem w kierunku Szyndzielni. Zrobiło się bardziej dziko. Powoli zdobywaliśmy wysokość. Otaczające nas drzewa coraz bardziej przypominały śniegowe bałwany. Początkowo szlak był jeszcze nieźle przetarty, szło się bez trudu, kiedy jednak wyszliśmy na grzbiet pasma przywitały nas zwały nawianego śniegu. Nogi grzęzły w białej papce do kolan. Skrajem szerokiej drogi ktoś wydeptał 30-centymetrowy tunel, stawiając uważnie nogi jedną za drugą, dało się tamtędy jako tako maszerować. Spowiła nas mgła, odrealniając kształty i drogę. Zaraz potem mleczna wata odpłynęła w siną dal, ustępując miejsca słońcu — drobiny śniegu zaiskrzyły w rozproszonym świetle. Znaleźliśmy się w innym świecie :-). <b>KOŁOWRÓT </b>(791 m n.p.m.), do którego dotarliśmy po godzinie marszu z Koziej Góry, zaoferował nam chwilę oddechu z pięknie oświetlonymi górami majaczącymi pomiędzy drzewami.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiSHaoJEXjNmxJ24pWPOkvCTj3ODH_RMS0-_ZwTM18FGlyU0JRtg1JovE5fGoZF9WL2xnJ5PdxWro5qU8cwtRBhnHgt6DAc9xu3BYakfoo4PcmCzF6S3wPlrYRnzbObYlDZZJN7Ol2J3mZ_/s1600/_MG_3746zm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiSHaoJEXjNmxJ24pWPOkvCTj3ODH_RMS0-_ZwTM18FGlyU0JRtg1JovE5fGoZF9WL2xnJ5PdxWro5qU8cwtRBhnHgt6DAc9xu3BYakfoo4PcmCzF6S3wPlrYRnzbObYlDZZJN7Ol2J3mZ_/s1600/_MG_3746zm.jpg" height="380" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kołowrót. W oddali majaczą inne góry…</td></tr>
</tbody></table>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEie2QqVD74KqbI99b5ErqJl5vLuta_0Te8Fk2_mLuSK2plz8Aw2yZNqTBukSW956OIzfYbOi7V56oFQX4bttPopEK5jhQFanWCnpDrtL_Un9HpxaV4jiGR5CdmH-PIEUb2_x2NOYKnLAi-P/s1600/_MG_3751zm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEie2QqVD74KqbI99b5ErqJl5vLuta_0Te8Fk2_mLuSK2plz8Aw2yZNqTBukSW956OIzfYbOi7V56oFQX4bttPopEK5jhQFanWCnpDrtL_Un9HpxaV4jiGR5CdmH-PIEUb2_x2NOYKnLAi-P/s1600/_MG_3751zm.jpg" height="380" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zejście na przełęcz Kołowrót.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Czekało nas teraz zejście na przełęcz Kołowrót i dość strome podejście na Szyndzielnię. Pogoda zrobiła się piękna – słońce rysowało ostre cienie, drzewa majestatycznie sięgały nieba… Wawek, niczym prawdziwy przewodnik, szedł na prowadzeniu. Od dwóch godzin zakładał ślad w śniegu, nie pozwolił się jednak zmienić :-). Tymczasem śniegu przybywało z każdym metrem, a przed nami było jeszcze co najmniej półtorej godziny wędrówki. Szlak od przełęczy Kołowrót nabrał bardziej wysokogórskiego charakteru, ścieżka zrobiła się wąska, obrzeżona strzelistymi świerkami oblepionymi śniegiem. Tuż przed wyjściem na grzbiet <b>SZYNDZIELNI </b>(1026 m n.p.m.) zrobiło się i stromo, i bardzo „śniegowo", najwyraźniej nikt tędy w ostatnich dniach nie szedł. Ale najgorsze dopiero na nas czekało — tłum w <b>schronisku</b>. Kontrast między samotnością na szlaku a rozgardiaszem jadłodajni był tak uderzający, że nie daliśmy rady w niej wysiedzieć. Uciekliśmy znów na trasę.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgN51BM2v1bYARbkYH2v2PKATA600S_USVgZIeY9OZ8W22iKWNIKKjJbLrwXpDNjLRuMFfwihuCyTio_oNGmJ77rQ3X6q3CnSvWUqY3b_95W-EkudB4kg851Sx-GgDP5-3YMtKYmbd1ygtm/s1600/_MG_3782zm1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgN51BM2v1bYARbkYH2v2PKATA600S_USVgZIeY9OZ8W22iKWNIKKjJbLrwXpDNjLRuMFfwihuCyTio_oNGmJ77rQ3X6q3CnSvWUqY3b_95W-EkudB4kg851Sx-GgDP5-3YMtKYmbd1ygtm/s1600/_MG_3782zm1.jpg" height="400" width="261" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wawek na prowadzeniu. Niespożyta energia.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Z Szyndzielni do Bielska można oczywiście zjechać kolejką gondolową, w naszej wyprawowej opcji nie wchodziło to jednak w grę. Na zejście wybraliśmy zielony szlak z późniejszym odbiciem na niebieski, by zejść bezpośrednio na przystanek autobusowy w <b>OLSZÓWCE GÓRNEJ</b>. Góry znów spowiły mgły, maszerowaliśmy więc w bajkowym krajobrazie. Zimowe wędrówki mają w sobie coś magicznego, dają poczucie jakiejś iluzorycznej eksploracji. Krajobraz przykryty bielą wydaje się dziewiczy i niemal bezkresny, a cisza dzwoniąca w uszach i pustki na szlakach sprawiają, że wszystko wydaje się nieco dzikie i niedostępne.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh0vhBjqVzZ12dakPfjLB5bAqJ9yLKYvHqZeJ1e3T8-Q1-4y_u5tAZUKRY_zYTIlAL2XalzswBG9o_0Yf0S6z4kh0yDFWmsFVLGn2cgr-uS_NZKATD1hd-ZUNJeQD4HmtsBMLduQN1KCS6u/s1600/_MG_3809zm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh0vhBjqVzZ12dakPfjLB5bAqJ9yLKYvHqZeJ1e3T8-Q1-4y_u5tAZUKRY_zYTIlAL2XalzswBG9o_0Yf0S6z4kh0yDFWmsFVLGn2cgr-uS_NZKATD1hd-ZUNJeQD4HmtsBMLduQN1KCS6u/s1600/_MG_3809zm.jpg" height="360" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Na zielonym szlaku w gęstej mgle.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
To była wspaniała wycieczka. Latem łatwa trasa dla wszystkich, zimowa wersja jak znalazł dla nieco bardziej zaawansowanych turystów. Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-17546060132982008322015-01-13T15:14:00.002+01:002016-01-18T12:53:23.595+01:00HROBACZA ŁĄKA szlakiem papieskim z Kóz<span style="color: #d5a6bd;"><i>Kozy — kamieniołom </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Jarmarczy Groń </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Hrobacza Łąka </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> przełęcz U Panienki </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> Kozy</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlak papieski </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> czerwony </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>—</i></span> żółty</i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i>)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 4 godziny suma podejść: 500 m dystans: 9 km trudność: *</span><br />
<span style="color: #d5a6bd;">infrastruktura: schronisko na Hrobaczej Łące</span><br />
<br />
Swego czasu był to ulubiony szlak naszego syna, meldowaliśmy się przy krzyżu na Hrobaczej co najmniej raz w miesiącu. Nie był to żaden wyczyn, mieszkamy na stokach tej góry, jej zalesiona kopuła zagląda nam do okien i codziennie kusi do kolejnych odwiedzin (znamy takich, co na Hrobaczej są co tydzień, traktując wyjście do schroniska jako niedzielny spacer :-). Trzeba przyznać, że dla dzieci ta wycieczka jest szczególnie atrakcyjna. Podczas wędrówki dużo się dzieje, czyli nie jest nudno. Podziwiamy kamieniołom, jeziorko, krzyż milenijny oraz kapliczkę, no i jest wizyta w schronisku, w dodatku nietypowym (o czym dalej), a nawet miejsca tajemnicze (o czym też dalej). Choć trasę tę przemierzyliśmy niezliczoną ilość razy, we wszystkich porach roku, na mnie zawsze największe wrażenie robi ona jesienią. Miedziane połacie lasu, liście wirujące w powietrzu i mgły snujące się po okolicy nadają wówczas krajobrazowi nieco bajkowy charakter. Do tego powietrze przyprawione ostrymi nutami, z wszędobylskim zapachem dymu, który nie pozostawia złudzeń, że zima tuż-tuż… Właśnie dla takich klimatów bez żalu zostawiłam za sobą ogromne miasto. <br />
<blockquote class="tr_bq">
<div style="text-align: center;">
Góry wskazują kierunek</div>
<div style="text-align: center;">
podają rytm i rym</div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;">[Jerzy Harasymowicz <i>Prosto</i>] </span></div>
</blockquote>
Szlak papieski — oznaczony żółtym krzyżem — zaczyna się przy kościele w Kozach. Najlepiej darować sobie pierwsze dość nudne 3 kilometry (idzie się przez wieś) i podjechać samochodem do <b>KÓZ GÓRNYCH</b>. Zaparkować można przy końcowym przystanku pekaesu w pobliżu kamieniołomu. Szlak wąską asfaltówką prowadzi stamtąd do kaplicy Matki Bożej Różańcowej, zwanej Panienką. Ufundowała ją jedna z koziańskich rodzin na początku XX wieku. Trzy razy w roku (3 maja, 15 sierpnia oraz w pierwszą niedzielę października) przybywają tu tłumnie pielgrzymi i odprawiana jest msza święta. Przy kaplicy znajduje się źródełko — według niektórych mieszkańców wsi jego woda leczy z różnych dolegliwości, a przede wszystkim pomaga doczekać się potomka ;-). Cudownych źródełek jest zresztą w okolicy więcej, kto chce i się nie boi, może sprawdzić na sobie ich działanie.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_uZe5ZDsplmz372MOw9QrrcnMghj1wJgt3ZInRL0wG9uZ_5Egm6qIiHFEOhnxwtqtWNs2iOmr_UJL5yRM_KTEC4EdF5LcTv2GRHdLVCfUoHqOUTHV80Ov3lxmkkqYdy0RS9Lk0rStejrM/s1600/IMG_6631.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="340" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj_uZe5ZDsplmz372MOw9QrrcnMghj1wJgt3ZInRL0wG9uZ_5Egm6qIiHFEOhnxwtqtWNs2iOmr_UJL5yRM_KTEC4EdF5LcTv2GRHdLVCfUoHqOUTHV80Ov3lxmkkqYdy0RS9Lk0rStejrM/s1600/IMG_6631.JPG" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zabawa aparatem ;-) Specjalnie przerysowane, ale jesienią kolory w kamieniołomie są naprawdę oszałamiające. Zbiornik to stare wyrobisko, którego misę wypełniła woda opadowa. Na wierzchołek widocznej odkrywki można się dostać szeroką gruntówką zaczynającą się w pobliżu jeziorka. Przyznam, <br />
że niechętnie tam wchodzę, zwłaszcza z dzieckiem. Osypująca się krawędź nie jest niczym zabezpieczona, <br />
a przepaść przerażająca. Moja wyobraźnia galopuje.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Zaraz za kaplicą znaki żółtego krzyża zagłębiają się w las i zaczynają dość ostro piąć się stokiem. Wyjście na platformę <b>KAMIENIOŁOMU </b>zajmuje niecały kwadrans. Rozpościera się stąd wspaniała panorama, widać całe Pogórze Śląskie:
Bielsko-Białą, Jezioro Goczałkowickie, Pszczynę, Tychy, Oświęcim, Kęty… O zmierzchu, kiedy w dole zaczyna migotać tysiące świateł, miejsce zdaje się magiczne. Nie wiadomo dokładnie, kiedy rozpoczęła się eksploatacja kamienia budowlanego w Kozach, pierwsze
wzmianki o tym procederze pochodzą z 1880 roku. Początkowo wyrobisko znajdowało się nieco dalej, nad Kozami Małymi (tzw. stary kamieniołom, dziś niemal całkowicie zarośnięty), dopiero około 1910 roku zaczęto wydobywać urobek z miejsca, w którym się znajdujemy. Pod koniec XIX wieku utworzono we wsi austriacki obóz jeniecki dla
żołnierzy armii włoskiej i część Włochów zatrudniono jako
kamieniarzy. Dziś wyrobiska ukochali sobie crossowi motocykliści i niemal w każdy weekend z lubością je rozjeżdżają. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgUTIdH_nLcY7fzRu_mxE4O-RmJCvq3Dv1txZ-5GQKGnyXMl9cupkXt4k2bqnpqOddhxx9VNu2SFy_qWKld4Bx2mRUlxFQdZWigIFM808xfho7C-qw7G0GCzIx2oL8lr5apfVw4elCEIlMd/s1600/IMG_6978.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgUTIdH_nLcY7fzRu_mxE4O-RmJCvq3Dv1txZ-5GQKGnyXMl9cupkXt4k2bqnpqOddhxx9VNu2SFy_qWKld4Bx2mRUlxFQdZWigIFM808xfho7C-qw7G0GCzIx2oL8lr5apfVw4elCEIlMd/s1600/IMG_6978.JPG" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Dla usprawnienia pracy w kamieniołomie wybudowano kolejkę linową — wagoniki
transportowały kamień do stacji PKP w Kozach, gdzie znajdowała się
ładownia i magazyny. W latach 70. XX wieku linię zlikwidowano i
zastąpiono transportem samochodowym, a 20 lat później eksploatację
wstrzymano całkowicie. Dziś o złotych latach kamieniołomu przypominają tylko mało estetyczne, betonowe pozostałości po kolejce. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Na terenie kamieniołomu oznakowanie szlaku papieskiego nie jest najlepsze. Znaki rozmieszczono sporadycznie, są też częściowo zatarte. Niby trudno się zgubić, ale… Trzeba przejść obok jeziorka, skąd otwiera się widok na górną część kamieniołomu, a potem skierować się nieco w lewo, by po chwili dotrzeć do wygodnej kamienistej dróżki, która powinna nas doprowadzić do leśnego szlabanu (jeśli doszliśmy do drugiego mniejszego wyrobiska, oznacza to, że wybraliśmy złą dróżkę :-). Za szlabanem szlak odbija ostro w prawo (idąc drogą ciągle prosto, po kwadransie dotrzemy do Wilczego Stawu — kilka słów o nim tu: <a href="http://gory-z-dzieckiem.blogspot.com/2014/03/z-koz-do-porabki-niebieskim-szlakiem-z.html">klik</a>) i zaczyna mozolnie zdobywać wysokość. Robi się stromo i męcząco. Dojście do czerwonego szlaku, biegnącego grzbietem pasma, trwa około godziny. To najtrudniejszy odcinek całej wycieczki. Prowadzi jednak tak pięknym lasem bukowym (zimą trudniej tę piękność zauważyć), że warto trochę się potrudzić. Wyżej dla ułatwienia podejścia, szlak poprowadzono zygzakami. Jest też chwila wytchnienia, wyrównania oddechu, kiedy znaki docierają do wyraźnej ścieżki trawersującej stok góry. Wędruje się nią — po płaskim — kilka minut. Przed II wojną światową tą właśnie leśną dróżką (która wiedzie z Porąbki aż
do Straconki) mieszkańcy
okolicznych wiosek, pokonując wiele kilometrów, zmierzali do pracy. W końcu odbijamy ostro w lewo i kolejną wąską ścieżką (tym razem
fragmentem przedwojennego zielonego szlaku turystycznego) pniemy się na grzbiet góry. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgotSfbHVEFk1KI7JDllaacgXruu2JV8qA4jevj07hoRGd6SzfNGPGC3dEHf2c9nfpoHeh-ubpt9dDaXDgZM1_iJPXxkJLBv7vtJo38tZyKiipxSGPoDjn7NSZ0yNGkfOa5LIplUvjHbXrR/s1600/szlak+papieski+kamieniolom_zm.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="370" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgotSfbHVEFk1KI7JDllaacgXruu2JV8qA4jevj07hoRGd6SzfNGPGC3dEHf2c9nfpoHeh-ubpt9dDaXDgZM1_iJPXxkJLBv7vtJo38tZyKiipxSGPoDjn7NSZ0yNGkfOa5LIplUvjHbXrR/s1600/szlak+papieski+kamieniolom_zm.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Jeszcze zdjęcie czy już obraz... Ja z Wawrzyńcem na szlaku papieskim w bukowym lesie. Strój niezobowiązujący, ot wyszliśmy z domu na małą przebieżkę po lesie. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Docieramy do czerwonych znaków. Znajdujemy się w okolicy niewybitnego <b>JARMARCZEGO GRONIA</b> (777 m n.p.m.). Istnienie szczytu potwierdza mapa, ale żaden znany mi przewodnik po Beskidzie Małym o nim nie wspomina. Stąd na <b>HROBACZĄ ŁĄKĘ</b> (828 m n.p.m.) już blisko. Zalesionym grzbietem prowadzi nas wygodna, szeroka droga. Metalowy 35-metrowy <b>krzyż </b>wyrasta przed nami niemal niespodziewanie. Został wzniesiony przez mieszkańców okolicznych wsi w
2002 roku na pamiątkę 2000 lat chrześcijaństwa, wcześniej stała w tym miejscu wieża triangulacyjna. Na głazie obok umieszczono napis: <i>Stat crux dum volvitur orbis</i>, „Krzyż stoi tak długo, jak kręci się świat”. Kilka lat temu platforma u podstawy krzyża oferowała widoki na Kozy, Kęty i Czechowice, podrastające drzewa ograniczyły jednak widoczność niemal do zera. Sama konstrukcja nocą jest oświetlona i widoczna z daleka, nieraz wskazuje nam drogę do domu :-).<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjrwNYx-5sEKNfyDWRF9rzeJvJAqySq7nUP-nCZRu8x7wKmh2oE2Ksztw8kly0xfrHzb5G1Sn4JKHPmDD0dQ_cU4aUUmFAdjzlaGcFMUYviU6YJHa4hzG0vrs8VGS31zUdU7IMcj36K2KlL/s1600/wiki_Hrobaczakrzyz_GPL.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjrwNYx-5sEKNfyDWRF9rzeJvJAqySq7nUP-nCZRu8x7wKmh2oE2Ksztw8kly0xfrHzb5G1Sn4JKHPmDD0dQ_cU4aUUmFAdjzlaGcFMUYviU6YJHa4hzG0vrs8VGS31zUdU7IMcj36K2KlL/s1600/wiki_Hrobaczakrzyz_GPL.JPG" width="296" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Mało kto wie, że hrobaczy krzyż stanowi jeden<br />
z wierzchołków „krzyżowego” trójkąta równobocznego. Dwa pozostałe <br />
to jubileuszowy krzyż w Starej Wsi oraz krzyż na Trzech Lipkach<br />
w Bielsku-Białej.
Wszystkie oddalone są od siebie <br />
dokładnie o 11,5 kilometra.<span style="font-size: x-small;"> [fot. Wikipedia]</span></td></tr>
</tbody></table>
<br />
Żeby podziwiać prawdziwie piękną panoramę, trzeba spod krzyża zejść do
schroniska i podejść na pobliską mu rozległą polanę. Roztacza się z niej
wspaniały widok na kotlinę Soły i okalające ją szczyty. Doskonale widać
Kiczerę, ścięty
stożek Żaru, Jaworzynę, a po prawej Czupel i Magurkę Wilkowicką.
Widnokrąg zamykają najwyższe wierzchołki Beskidu
Żywieckiego: Babia Góra i Pilsko, między nimi przy idealnej
widoczności odsłaniają się nawet Tatry. W okolicy ciągnie się pas okopów
z czasów II wojny światowej: w obawie przed atakującą Armią Czerwoną Niemcy latem '44
roku wybudowali na terenie Śląska system fortyfikacji tak zwanej linii
b2. Ciągnął się on również przez Beskid Mały. Samo <b>SCHRONISKO</b> również jest interesujące i jedyne w swoim rodzaju, bo…
zakonne. Do tego warunki są w nim raczej spartańskie. Jeszcze do niedawna
nie było światła, wodę do gotowania gospodarz przynosił ze studni, a
nocujący turyści myli się w miednicy. Teraz jest bardziej ucywilizowanie, podciągnięto
wodociąg, prąd płynie z sieci energetycznej, dom zachował jednak klimat
starych czasów. Przysadzista drewniana bryła,
pamiętająca czasy Peerelu boazeria na ścianach, no i niezwyczajne w
górskich schroniskach religijne dewocjonalia (ach, te powtykane tu i
ówdzie kiczowate obrazki!). Bufetowe menu jest ubogie, ale pożywne —
dostaniemy jajecznicę, bigos, fasolkę lub grochówkę i oczywiście
herbatę. Można też przenocować. Niestety, choć schronisko należy do
księży palotynów, sprzedaje się w nim piwo, a w jesienno-zimowe
niedziele natkniemy się na stałych bywalców urządzających tu sobie popijawy. Bez
żenady raczą się przyniesioną przez siebie wódką, przy okazji głośno
perorując o polityce. Dlatego najchętniej odwiedzamy Hrobaczą w
tygodniu, kiedy panuje w niej prawdziwy święty spokój. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhuQI2IgJ3VTKrzr5ahq2wEpFnUdQZe6PjFxnaiR1xv2SytQWktVw3AzWYRat3N_NUe77JJxZoG3wQVbv3wtaRrnZmjOfj7GAq6PqCJ-e1Se0_vKrg1k8TmVeJYFkZm4xV7ZRcoYwatuI1a/s1600/hrobacza-schronisko+2000++rok.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="390" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhuQI2IgJ3VTKrzr5ahq2wEpFnUdQZe6PjFxnaiR1xv2SytQWktVw3AzWYRat3N_NUe77JJxZoG3wQVbv3wtaRrnZmjOfj7GAq6PqCJ-e1Se0_vKrg1k8TmVeJYFkZm4xV7ZRcoYwatuI1a/s1600/hrobacza-schronisko+2000++rok.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">O tym, by na Hrobaczej Łące postawić schronisko myślano już w latach 20. XX wieku. Wówczas żywieckiemu oddziałowi PTT nie udało się jednak zakupić gruntu pod budowę obiektu. Na podszczytowej polanie stanął jednak dom, tyle że prywatny. Około 1935 roku zaczęło w nim działać prywatne schronisko, dzierżawione <span class="postbody">do II wojny światowej przez niemiecką organizację turystyczną Beskidenverein, a później przez PTTK. W latach 90. </span>właściciel przekazał budynek Fundacji SOS Obrony Poczętego Życia prowadzonej przez palotynów. Odtąd nosi nazwę Domu Turystyczno-Rekolekcyjnego Hrobacza Łąka. Jedna z werand została przebudowana na kaplicę.<span style="font-size: x-small;"> [Zdjęcie z 2000 roku]</span></td></tr>
</tbody></table>
<br />
Z Hrobaczej Łąki szlak papieski (wspólnie ze
znakami żółtymi i czerwonymi) prowadzi grzbietową drogą na przełęcz U
Panienki. Ale zanim do niej dojdziemy, tam gdzie droga lekko odbija w lewo, miniemy nieco tajemnicze miejsce — <b>usypane w formie kopca kamienie</b>. W różnych bedekerach powtarza się informacja, że to grób E. Willmanna.
Kim był i dlaczego pochowano go właśnie tutaj, o tym przewodniki milczą. Któregoś razu po powrocie z Hrobaczej Łąki postanowiłam spytać o kamienny kopiec w Towarzystwie Miłośników Historii i Zabytków Kóz. Według posiadanych przez Towarzystwo informacji, kopiec był grobem żołnierza Wermachtu, który zginął na początku 1945 roku w pobliskich okopach. Nie ma na to jednak pisemnych dowodów, a jedynie przekazy ustne. Nie wiadomo skąd wzięła się powtarzana wszędzie informacja o nazwisku poległego — jego personalia nie są znane. Kamienny kopiec usypano ponoć, żeby łatwo było odnaleźć miejsce pochówku po zakończeniu walk. Po wojnie Niemcy zamierzali dokonać ekshumacji, czy jednak do tego doszło, nikt nie wie. Prawdopodobnie tak, jeśli rzeczywiście pochowano tam niemieckiego żołnierza — niemal wszyscy Niemcy polegli w okolicy zostali po wojnie przeniesieni na cmentarz pod Dębowcem w Bielsku-Białej. Niestety, po nim też nie ma już śladu: pod koniec lat 60. z Dębowca zniknęły wszystkie nagrobki, a dobrze widoczne wzgórki grobów po barbarzyńsku zrównano z ziemią (Niemcy w latach 90. przenieśli szczątki, które udało im się wydobyć z ziemi, na niemiecki cmentarz wojskowy w Siemianowicach).<br />
<br />
Wnikliwym poszukiwaczom może uda się odnaleźć w niewielkiej odległości od kopca pozostałości po <b>
fundamencie „chatki baronowej z Kóz”</b>. W pierwszej połowie XX wieku w chatce tej latem odpoczywali Czeczowie, właściciele okolicznych dóbr ziemskich. Sama baronowa wyjeżdżała na szczyt Hrobaczej
Łąki powozem, na nogach było za daleko. Około 200 metrów przed przełęczą miniemy jeszcze drogowskaz do źródła maryjnego. Cudowny wypływ znajduje się kilkadziesiąt metrów poniżej, dojście jest karkołomne, ale możliwe — i kozianie, i my często skracamy sobie tędy drogę do wsi.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjVJYcMl_7Tjx41AIx7nYuVKhl66GiwraJdNmAVrQTv_OwOBI_KsAz4gOeI9xZFKRWJHAEbkJ6k_zPpmpz213_GtQeCu27078h1wce2jLT9jRav9SMSoevvZkiCyfOXYfRqxD0a4XEOPWvh/s1600/_MG_3653zm2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="300" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjVJYcMl_7Tjx41AIx7nYuVKhl66GiwraJdNmAVrQTv_OwOBI_KsAz4gOeI9xZFKRWJHAEbkJ6k_zPpmpz213_GtQeCu27078h1wce2jLT9jRav9SMSoevvZkiCyfOXYfRqxD0a4XEOPWvh/s1600/_MG_3653zm2.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Przełęcz U Panienki w zimowej krasie. Trzeba przyznać, że ma swój urok. Zimą trudniej to zauważyć, ale sędziwe kasztanowce
wydzielają przed postumentem niewielki placyk. Niemal zawsze palą się
tu znicze lub świeczki. Gdyby nie śnieg, można by przysiąść na tutejszej ławeczce na
chwilę odpoczynku.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Do <b>PRZEŁĘCZY U PANIENKI</b> (741 m n.p.m.), rozdzielającej Hrobaczą Łąkę od wyższych od
niej Groniczków, jest już niedaleko. Siodło dostało nazwę od <b>kapliczki Matki Bożej</b>, którą w 1884 roku ufundował nadleśniczy dóbr koziańskich Juliusz Beinlich. Podobno któregoś razu, kiedy patrolował on tutejsze lasy, zaatakowało go stado wilków. Schronił się na drzewie i wypatrywał z nadzieją kogoś, kto wybawi go z opresji. Godziny upływały, nikt jednak nie pojawiał się w okolicy, leśniczy zaczął więc się modlić do Matki Bożej, obiecując, że jeśli przeżyje, ufunduje w tym miejscu kapliczkę. Znudzone wilki w końcu odeszły, Beinlich natomiast dotrzymał słowa — postawił kamienny postument, na którym wyrył swoje nazwisko i datę fundacji. Obraz znajdujący się w górnej części kapliczki — twarz Madonny
Częstochowskiej — jest znacznie późniejszy, pochodzi z 1965 roku. Prawdę mówiąc, pochodził — wandali spotyka się także w górach, swoje robią również warunki pogodowe, obrazek raz na jakiś czas jest wymieniany na nowy. Przy kapliczce zbiega się kilka szlaków turystycznych. Szlak papieski
biegnie dalej na Przełęcz Przegibek, a potem Magurkę Wilkowicką i do Straconki. Ale to inna wycieczka, o której kiedyś opowiem, bo też ma swój urok. Nas poprowadzą w dół, do Kóz, znaki żółte. Zejście może być po wszystkich atrakcjach nieco nudne, dzieciaki mają prawo być zmęczone. Jeśli samochód zostawiliśmy w okolicy kamieniołomu, we wsi po dojściu do skrzyżowania z ulicą Panienki musimy odbić w prawo.<br />
<br />
Na koniec kilka słów o związkach Karola Wojtyły z Kozami, szlak papieski wytyczono tu nie bez kozery. W latach 50. XX wieku przyszły papież często odwiedzał tutejszą parafię. Wikariuszem w
Kozach był wówczas zaprzyjaźniony z nim ksiądz Franciszek Macharski,
późniejszy metropolita krakowski. Karol przyjeżdżał w odwiedziny, ale przy okazji wyruszał na wędrówki po okolicznych wzniesieniach. Wyznakowany szlak nie pokrywa się z żadną konkretną trasą, jest raczej kompilacją Karolowych peregrynacji po tym terenie z tym, co w okolicy najciekawsze z turystycznego punktu widzenia.Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-88623029804830633352014-11-19T13:10:00.001+01:002014-12-11T11:28:04.304+01:00KUŹNIE — REZERWAT SKALNYCH WYCHODNI<span style="color: #d5a6bd;"><i>Twardorzeczka — dolina Twardorzeczki — Murońka — rezerwat Kuźnie — </i></span><span style="color: #d5a6bd;"><i><span style="color: #d5a6bd;"><i>dolina Twardorzeczki</i></span> — Twardorzeczka</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(bez szlaku)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>Rezerwat znajduje się na południowo-wschodnich stokach góry Murońka w pobliżu wsi Twardorzeczka. Obok jego północnych granic, górskim grzbietem, wiedzie zielony szlak z miejscowości Ostre (2 godz.).</i></span><br />
<br />
Zanim udało nam się trafić do rezerwatu, zrobiliśmy dwa podejścia. Wszystko przez internet i nieaktualne, powielane od lat informacje. Według stron w sieci przez teren chroniony prowadzi oznakowana dróżka, na którą bez trudu można trafić i od strony grzbietu, czyli z zielonego szlaku na Magurkę Radziechowską, i od dołu, z doliny Twardorzeczki. Najpierw poszliśmy więc górą, ale żadnego odbicia do Kuźni nie znaleźliśmy. Tydzień później wróciliśmy, by spróbować szczęścia z doliny. Ponownie klapa. Tym razem jednak nie odpuściliśmy. Rezerwat przy odrobinie wysiłku łatwo namierzyć, z jego przejściem jest jednak trudniej — ścieżka dydaktyczna, o której wspomina net, w rzeczywistości nie istnieje, są natomiast powalone drzewa, chaszcze i rumowisko skalne. Trzeba tu walczyć o każdy metr przejścia, a bywa wręcz niebezpiecznie.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<i>Wokół lasy i wiatr</i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>I całe życie w wiatru świstach </i></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;">[Jerzy Harasymowicz <i>W lesie listopadowym</i>] </span></div>
<br />
Ale od początku. <b>TWARDORZECZKA</b>, niewielka wieś w pobliżu Żywca, ma niezwykle urokliwie położenie. Bardziej jednak niż z położenia, słynie z powodów muzycznych — stąd pochodzi znana wokalistka Monika Brodka. <b>DOLINA POTOKU</b>, od którego wieś wzięła nazwę, stała się naszym małym odkryciem — nie przypuszczaliśmy, że miejsce okaże się aż tak malownicze. Jesiennego dnia, kiedy tu przyjechaliśmy, wszędzie snuły się koronkowe mgły, dodając dolinie tajemniczej aury. Pierwsze 1,5 kilometra wędruje się asfaltem, ale nawet to nie psuje atmosfery tego zakątka. Szumiący potok w dole i szumiące drzewa w górze — naprawdę warto tu zajrzeć. Tego dnia spotkaliśmy po drodze tylko kilka osób, było cicho i nieco nostalgicznie, jak to zwykle jesienią w beskidzkich lasach. <br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvHTmFG9ETxh9Y43gukg9XdT3Yl1OfNGdlvfP9P3URSjsWKcABblwZc8KqrnwwuhJehxiGB0LlbCzqwafgk-AswGmqlOfPBaD3P1r8v-svKKpwHEWxYy_rDEt8RIh3u0hvzlY6GZ4DXXXG/s1600/_MG_2706.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvHTmFG9ETxh9Y43gukg9XdT3Yl1OfNGdlvfP9P3URSjsWKcABblwZc8KqrnwwuhJehxiGB0LlbCzqwafgk-AswGmqlOfPBaD3P1r8v-svKKpwHEWxYy_rDEt8RIh3u0hvzlY6GZ4DXXXG/s1600/_MG_2706.jpg" height="390" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Niczym w zaczarowanej krainie… Asfaltowa droga sprawia, że dolina Twardorzeczki to idealna
trasa na spacer z dziecięcym wózkiem, ale także dla
lubiących marsze nordic walking lub dla rowerzystów.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Tuż przed rozległą polaną przygotowaną do zwózki drewna asfalt się kończy. Dla turystów przygotowano tu miejsce na ognisko i wiatę. Po odpoczynku warto pójść jeszcze dalej, gruntówka leniwie pnie się do góry, a dojść nią można aż na Magurkę Radziechowską. My jednak przybyliśmy tu w konkretnym celu — znalezienia rezerwatu Kuźnie, szukaliśmy więc drogowskazu, ponoć ustawionego przy leśnym dukcie. Ale choć wypatrywaliśmy go w kilka osób, niczego nie znaleźliśmy. W końcu skręciliśmy w prawo, w trakt prowadzący zdecydowanie do góry. Wiedzieliśmy, że jesteśmy już daleko za ewentualnym odbiciem do Kuźni, dlatego postanowiliśmy dojść na szczyt <b>MUROŃKA </b>(1021 m n.p.m.) i stamtąd zejść do obszaru chronionego (zajmującego południowo-wschodnie stoki góry). Na grzbiecie zaskoczyła nas zima, płaty śniegu zalegały na sporym fragmencie szlaku — krajobraz był zupełnie odmienny od tego, co widzieliśmy tydzień wcześniej. Do rezerwatu zeszliśmy ścieżką odbijającą z grzbietu w okolicach szczytu. Dróżka, wyraźna przez 50 metrów, później zagubiła się w chaszczach i powalonych drzewach.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgRkdIqUXkyXE1YWR75nisQHvZ3g7LyNQAO9_ivWnbnhZiltc4-NSet_0c_r5IHotgInMG18eSTwXFbTc3fhCMe9B3ljkGEcK00bPCQnHjfwNXkI6NES-gIYYGCZBSNM1gXoSCRxoKXjwE8/s1600/_MG_2762.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgRkdIqUXkyXE1YWR75nisQHvZ3g7LyNQAO9_ivWnbnhZiltc4-NSet_0c_r5IHotgInMG18eSTwXFbTc3fhCMe9B3ljkGEcK00bPCQnHjfwNXkI6NES-gIYYGCZBSNM1gXoSCRxoKXjwE8/s1600/_MG_2762.jpg" height="390" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kuźnie są rezerwatem przyrody nieożywionej. W górnej części występują liczne formy skałkowe<br />
z murami i
ambonami skalnymi. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
<b>REZERWAT KUŹNIE</b> zajmuje sporych rozmiarów osuwisko. To prawdziwe zagłębie wychodni skalnych (których wysokość dochodzi do 11 metrów), różnorodnych głazów i jaskiń — najbardziej interesujące zgrupowanie tego typu form w Beskidzie Śląskim, dobrze jednak skryte pośród dorodnych drzew. Osobliwością florystyczną jest tu roślinność naskalna. Potężne baszty (wolno stojące bryły skalne) i ambony (skalne grupy złączone ze stokiem góry) zanurzone w gąszczu zieleni robią wrażenie, eksploracja rezerwatu na własną rękę jest jednak niebezpieczna ze względu na ukryte w runie liczne szczeliny skalne i leje zapadliskowe. Z małymi dziećmi lepiej się tu nie zapuszczać, o skręcenie nogi lub upadek bardzo łatwo. Teren podlega
zresztą ochronie ścisłej i w ogóle nie powinno się do niego wchodzić. Ale o tym dowiedzieliśmy się dopiero następnego dnia.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVAebq10tzPzngFCbC2-fF52tF9n8HWdeo3Mj1kNqw9REk0ta6MXWi2j6uXfEeCLLxGyIraSqioANTENvop-ReqU-oeyUXfh-UjBFkANltfUKu-i2UYGugZ89QJi5uikB4LPPUlc0TQg7d/s1600/_MG_2752.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVAebq10tzPzngFCbC2-fF52tF9n8HWdeo3Mj1kNqw9REk0ta6MXWi2j6uXfEeCLLxGyIraSqioANTENvop-ReqU-oeyUXfh-UjBFkANltfUKu-i2UYGugZ89QJi5uikB4LPPUlc0TQg7d/s1600/_MG_2752.jpg" height="420" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">W rezerwacie znajduje się pięć jaskiń i dwa schroniska skalne. Największe jaskinie to Chłodna (długość <br />
117 m, głębokość 17 m) i Pod Balkonem (długość 45 m, głębokość 10 m). Obie są objęte ochroną pomnikową. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Teren rezerwatu porasta bór jodłowo-świerkowy, zbiorowisko często spotykane w Beskidzie Śląskim i Żywieckim w wyższych partiach regla dolnego. Warstwę drzew tworzy świerk z domieszką buka, jodły i jaworu. Najstarsze świerki mają 130–140 lat. W runie dominuje trzcinnik leśny (trawa tworząca rozległe kępy, latem nawet ponadmetrowej wysokości), któremu towarzyszy borówka czarna, śmiałek pogięty (też trawa, tyle że nieco mniejsza) i paproć narecznica szerokolistna. W szczelinach i pęknięciach wychodni skalnych rośnie będąca pod ochroną paprotka zwyczajna i bardzo rzadka zanokcica skalna. W niższej części rezerwatu przeważają buki tworzące zbiorowisko buczyny karpackiej. Ze zwierząt spotkać tu można podobno nie tylko pospolitego lisa i borsuka, ale też wilka.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-Tw8wR8h2gP0y7uXMoKwHyKyxOCWHBG16JzElwfv_ZG_Q9DxQIggqIXwMoP7B9ma8-7gwmjdXTzAun_uJCNE8mLjxIeP2kd2bTNCPjnxxexmayvN4-87TdCc_3tHpr31tu15U3KuFag06/s1600/_MG_2763.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg-Tw8wR8h2gP0y7uXMoKwHyKyxOCWHBG16JzElwfv_ZG_Q9DxQIggqIXwMoP7B9ma8-7gwmjdXTzAun_uJCNE8mLjxIeP2kd2bTNCPjnxxexmayvN4-87TdCc_3tHpr31tu15U3KuFag06/s1600/_MG_2763.jpg" height="390" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Dolną część rezerwatu
zajmują rozległe głazowiska. Ogromne kamienie porośnięte zieloną poduszką mchów w jesiennym lesie prezentują się niezwykle malowniczo.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Zaintrygowana wieściami z internetu o ścieżce dydaktycznej po powrocie z wycieczki zadzwoniłam do nadleśnictwa, w którego gestii znajduje się rezerwat. Okazało się, że szlak owszem był, ale już kilka lat temu (!) ministerstwo ochrony środowiska kazało go zlikwidować. Kuźnie uznano za zbyt cenne z przyrodniczego punktu widzenia, by udostępniać je turystom. Tymczasem przejście przez rezerwat oznakowaną ścieżką dydaktyczną (sic!) jest polecane przez oficjalną stronę gminy i śląskie izby turystyczne. Cóż, kolejny dowód na to, że informacje raz wpisane do netu krążą później latami, powielane bez sprawdzenia i refleksji przez wszystkich dookoła. Dzięki temu wybraliśmy się jednak na eksplorację terenu, który normalnie byśmy sobie odpuścili — Wawek nie znosi łamania przyrodniczych zakazów :-).<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJl-7ulfoJq4gAoYfTOQ952qeBivB7i9spyY5HmZyoWjVH3UxWGE3YHr8rv6vtyrHGkeMVgt51tbH81NhPlXDHvB60I84Q2x-XZ9DNliOrNWyFTp522w6wRhwMIodtfGuSQ0omaKtAph4K/s1600/_MG_2769_2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJl-7ulfoJq4gAoYfTOQ952qeBivB7i9spyY5HmZyoWjVH3UxWGE3YHr8rv6vtyrHGkeMVgt51tbH81NhPlXDHvB60I84Q2x-XZ9DNliOrNWyFTp522w6wRhwMIodtfGuSQ0omaKtAph4K/s1600/_MG_2769_2.jpg" height="420" width="580" /></a></div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: right;">
</div>
<div style="text-align: left;">
</div>
Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6648272428053582809.post-930226734176175332014-10-15T15:38:00.003+02:002018-07-17T10:04:53.697+02:00POLICA: jesienny dzień w Paśmie Babiogórskim<span style="color: #d5a6bd;"><i>Zawoja Mosorne — wodospad na Mosornym Potoku — grzbiet Mosornego Gronia — Hala Śmietanowa — Kiczorka — Polica — Przełęcz Kucałowa — schronisko na Hali Krupowej — Okrąglica — Pod Halą Śmietanową — Zawoje Mosorne</i></span><br />
<span style="color: #d5a6bd;"><i>(szlak niebieski — żółty — czerwony — zielony — niebieski)</i></span><br />
<br />
<span style="color: #d5a6bd;">czas przejścia: 7 godzin suma podejść: 1100 m dystans: 18 km trudność: **</span><br />
<span style="color: #d5a6bd;">infrastruktura: schronisko na Hali Krupowej</span><br />
<br />
Wyruszyliśmy na tę trasę dla wodospadu. Cała reszta, czyli całodzienna wędrówka grzbietem Policy, była tylko przy okazji. I nie da się ukryć, że kaskada na Mosornym Potoku, okazała się najmocniejszym punktem trasy. Szlaki trochę nas rozczarowały, głównie dlatego, że pogoda nie sprzyjała widokom, a te są ponoć przednie i głównie po nie wyrusza się w te okolice. Wiatrołomy i wyraźnie szykujący się do zimy las nie nastrajały pozytywnie. No i turystów nie brakowało, my tymczasem zdążyliśmy się już odzwyczaić od towarzystwa na szlaku. Ale były też piękne momenty i o nich w opisie wyprawy.<br />
<br />
<div style="text-align: center;">
<i>Narzekasz na piekło na ziemi? </i></div>
<div style="text-align: center;">
<i>Idź w góry, tam na szczytach będziesz bliżej nieba.</i></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;">[fragment jednej z inskrypcji w kaplicy na Okrąglicy]</span></div>
<br />
Na trasę wyruszyliśmy z <b>ZAWOI MOSORNE</b>. Da się tam zaparkować w pobliżu miejsca, gdzie niebieski szlak odbija w góry — 200 metrów za odbiciem, tuż przed szlabanem zamykającym wjazd do lasu, duże pobocze pozwala zostawić auto na dłużej. Kto chce, może się stąd cofnąć do szlaku i po 20 minutach dotrzeć do <b>WODOSPADU </b>(miejsce odbicia oznakowano). My skorzystaliśmy ze ścieżki prowadzącej tuż nad potokiem. Oznaczało to kilka śliskich kamieni do przebycia i przeprawę na drugi brzeg (obyło się bez zmoczenia nóg), ale już po 5 minutach mogliśmy cieszyć oczy wodą spadającą z hukiem w dół. Miejsce ma swój klimat, w przenośni i dosłownie. Kilkumetrowa kaskada jest zwyczajnie ładna, a ponieważ potok tworzy tu dość głęboki jar, słońce rzadko do niego zagląda, powietrze zaś jest przesycone wilgotnością. Na kontemplacji wodospadu i robieniu zdjęć zeszło nam dobre pół godziny. Zostalibyśmy dłużej, ale przed nami było sporo kilometrów do zrobienia, a październikowy dzień nie trwa zbyt długo.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAqQi4mIt5Z4lDJsPlFIP6dphdn1lHsbDKm2bHh-WrZa1TOhsgca7FivTZoR0BJE-ewGvcmKP6x7PS1O21kwdZxaHEuv1axGBjgeo97DgRm7BczuYAw3K89pt_e5f1ttdKqEnldd2zv-if/s1600/_MG_2312.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAqQi4mIt5Z4lDJsPlFIP6dphdn1lHsbDKm2bHh-WrZa1TOhsgca7FivTZoR0BJE-ewGvcmKP6x7PS1O21kwdZxaHEuv1axGBjgeo97DgRm7BczuYAw3K89pt_e5f1ttdKqEnldd2zv-if/s1600/_MG_2312.jpg" width="281" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Wodospad na Mosornym Potoku. Woda spada <br />
z 8-metrowej wysokości kilkoma progami, odsłaniając<br />
<span id="ctl00_ContentPlaceHolder1_fvContent_zawartoscLabel">poziomo poukładane warstwy fliszu karpackiego.</span><span id="ctl00_ContentPlaceHolder1_fvContent_zawartoscLabel"></span></td></tr>
</tbody></table>
<br />
Znad wodospadu na niebieski szlak wyprowadza krótka, ale bardzo stroma ścieżka. Została ubezpieczona poręczami, co docenia się, kiedy nawet najlepsze górskie buty mają problem z zapewnieniem dobrego oparcia na wyślizganym zboczu. Dalsza godzinna wędrówka lasem nie należy do zbyt interesujących. Monotonię przerywają jedynie strome, kilkuminutowe podejścia. W końcu las rzednie i wychodzimy na grzbiet Mosornego Gronia. Pomiędzy drzewami miga masyw Babiej Góry. Niestety, choć wędrujemy w słońcu, Królową Beskidów przykrywa zwarta czapa chmur. Ze zdjęć nici, a przecież dzieli nas tak niewielka odległość. Ruszamy w stronę Kiczorki, mając nadzieję, że może tam dopisze nam więcej szczęścia. Ścieżka łagodnie to wznosi się, to opada, prowadząc wygodnym duktem w otoczeniu starego boru. Nagle znaki odbijają w lewo i bez ostrzeżenia zaczynają ostro piąć się pod górę. Ten, kto wyznaczał przebieg szlaku, na tym odcinku nie bawił się w ułatwienia i zakosy, poprowadził trasę prosto jak strzelił po zboczu. Podejście daje w kość, ale na szczęście nie jest długie. Goniąc Wawka, pomykającego bez trudu do góry, zziajani i z urywanym oddechem, dochodzimy do Hali Śmietanowej, całkowicie zarośniętej, a kilka minut później, już z lepszymi minami, bo stok łagodnieje, osiągamy <b>KICZORKĘ </b>(inaczej Cyl; 1298 m n.p.m.). I tu kolejne rozczarowanie. Szczyt, do niedawna najlepszy punkt widokowy w Paśmie Policy, niemal całkowicie zarósł. Widoki na Babią rozciągają się jeszcze z małej polanki tuż poniżej szlaku. Ale Diablak dziś nas nie lubi i ciągle skrywa się za chmurami. Skoro tak, bez postoju wędrujemy dalej, na Policę.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_HGw7oXqJ5U6cy9bI6Ws4SehzFV5B5j06lFBDjukNFtwI_PkspBodRGUTzJJASEYgZpsXGqagwG-IvP_DvvWA9tb7eoClxR1Lqft6nNVz2D-ZByEDMQy967BhmgMF7uYJUBNoyCa9FWYw/s1600/_MG_2332.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="370" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_HGw7oXqJ5U6cy9bI6Ws4SehzFV5B5j06lFBDjukNFtwI_PkspBodRGUTzJJASEYgZpsXGqagwG-IvP_DvvWA9tb7eoClxR1Lqft6nNVz2D-ZByEDMQy967BhmgMF7uYJUBNoyCa9FWYw/s1600/_MG_2332.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><div style="line-height: 150%; margin-bottom: 0cm;">
W rezerwacie Na Policy. Chroni się tu wysokogórski bór świerkowy. W styczniu 2014 roku halny poczynił na tym terenie duże szkody. Wyrwane z korzeniami drzewa, konary zalegające na szlaku, pochylone pniaki… Wędrówka, zwłaszcza w drugiej części rezerwatu, od strony Przełęczy Kucałowej, może się podobać. Pozwala poczuć siłę przyrody. I krótkie wyjaśnienie, bo na mapach bywa to błędnie oznaczone: <span lang="pl-PL">na
stokach </span><b><span style="font-weight: normal;">Policy </span></b>utworzono dwa rezerwaty. Graniczą one
ze sobą wzdłuż ścieżki, którą przebiega grzbietowy szlak
czerwony: rezerwat Na Policy im. prof. Zenona Klemensiewicza zajmuje
północne stoki szczytu (gmina Zawoja), a rezerwat Na Policy —
południowe (gminy Bystra-Sidzina). W obu ochronie podlega naturalny
górnoreglowy bór świerkowy, ostoja m.in. rzadkiego głuszca. Całe Pasmo Policy należy natomiast do sieci Natura 2000.</div>
</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Prowadzi nas teraz czerwony szlak — Główny Szlak Beskidzki. Wędrujemy zalesionym grzbietem, idzie się szybko i bez problemu. Od czasu do czasu mijamy okupacyjne słupki graniczne, które wyznaczały przebiegającą tędy granicę między niemieckim Generalnym Gubernatorstwem a słowackim państwem księdza Tiso. Wchodzimy na teren rezerwatu Na Policy. Widok nas przygnębia. Zbocze schodzące w kierunku Zubrzycy to ogromny wiatrołom z uschniętymi drzewami. Do tego zbrązowiałe trawy, na wpół uschnięte badyle i niebo zasnute chmurami… Smutno. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze niedawno tutejsze lasy opisywano jako dzikie ostępy. Poręby odsłoniły widoki, ale w pochmurny jesienny dzień trudno o zachwyt nad krajobrazem. Mijamy pomnik upamiętniający katastrofę, która rozegrała się w tej okolicy w 1969 roku. Na stokach góry rozbił się wówczas samolot, a powody katastrofy wciąż nie zostały wyjaśnione. Docieramy na szczyt <b>POLICY </b>(1369 m n.p.m.), ale ponieważ nie jesteśmy zmęczeni, rezygnujemy z odpoczynku. I wtedy dzieją się czary. Znikąd pojawia się mgła i wszystko nabiera tajemniczego piękna. To magiczne chwile tej wędrówki — znajdujemy się w bajkowym świecie, niczym Alicja w krainie czarów. Choćby dla tej jednej chwili, warto było ruszyć się z domu.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgESSfQY86q-30pB8FVz1FZXwJmNFhkxj2_yo8Skjm6GVppiMx4bbYgqdVyUHkPDyjPlVPFfn42FI9huruNa-zFFk8-lVAM6P7gZ7peWV-uJtUVZRqZzCXoQmPfbB7x9OmoushSG0__IH3J/s1600/_MG_2337.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="380" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgESSfQY86q-30pB8FVz1FZXwJmNFhkxj2_yo8Skjm6GVppiMx4bbYgqdVyUHkPDyjPlVPFfn42FI9huruNa-zFFk8-lVAM6P7gZ7peWV-uJtUVZRqZzCXoQmPfbB7x9OmoushSG0__IH3J/s1600/_MG_2337.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Ileż zmienia mgła :-). Wydaje się, że to niemal dzika knieja. Mimo jesieni wciąż zielona. </td></tr>
</tbody></table>
<br />
Kiedy opuszczamy rezerwat, mgła ustępuje, a wraz z nią magia. Znów otacza nas smutny jesienny las. Słońce całkowicie kryje się za szarymi chmurami, widoków nie ma. Rezygnujemy z wdrapania się na Złotą Grapę. Kopulasty szczyt słynie z panoramy, ale ponieważ i tak niczego oprócz czapy chmur nie zobaczymy, po co tracić czas. Tym bardziej że południe dawno już minęło, a my nie jesteśmy nawet w połowie drogi. <b>PRZEŁĘCZ KUCAŁOWA</b> wita nas małym tłumem wędrowców i rowerzystów. Tłum okupuje również niewielkie <b>SCHRONISKO</b>. Spędzamy w nim tylko tyle czasu, ile wymaga zamówienie zupy i jej pochłonięcie, a potem ruszamy na <b>OKRĄGLICĘ</b> (1239 m n.p.m.), do kaplicy Matki Bożej Opiekunki Turystów. Drewniany obiekt, nawiązujący wyglądem do pasterskiego szałasu, zbudowano potajemnie w 1987 roku. Przez długi czas prowadząca do niego ścieżka znana była tylko wtajemniczonym. Kaplica otoczona leśnymi ostępami byłaby niezwykle urokliwa, gdyby nie ogromny maszt telekomunikacyjny stojący tuż obok niej. Najwyraźniej w taki dzień jak ten niewiele rzeczy jest nas w stanie zachwycić.<br />
<br />
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgxrCDwAoiajj5Kct953xjN6VLhtXlzZKK-j6LRuHNpyPO3ppt_KN8ivxl07cdqTgxlxcdaKeMRDkxhmi58kAosAM6TjU254IM4Bwo91hTH0f3utGxy2CqCEVK4McPOKuD6B4a97kJ2MTIv/s1600/_MG_2353.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="370" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgxrCDwAoiajj5Kct953xjN6VLhtXlzZKK-j6LRuHNpyPO3ppt_KN8ivxl07cdqTgxlxcdaKeMRDkxhmi58kAosAM6TjU254IM4Bwo91hTH0f3utGxy2CqCEVK4McPOKuD6B4a97kJ2MTIv/s1600/_MG_2353.jpg" width="580" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tablice w kaplicy Matki Bożej Opiekunki Turystów upamiętniające ludzi gór.</td></tr>
</tbody></table>
<br />
Przed nami już tylko zejście z gór. Długie, bo ponad 3-godzinne. Żeby nie wracać do samochodu tą samą trasą, postanawiamy zapoznać się z zielonym szlakiem biegnącym północnym zboczem Policy. Wiedzie on skrajem rezerwatu im. Zenona Klemensiewicza. Wybór okazuje się świetny, choć oznacza ponadgodzinne nadłożenie drogi. Wąziutka zarastająca ścieżyna, dzikie leśne ostępy i cisza, żadnego turysty na szlaku. Gdyby nie zmrok, który zaczyna ogarniać świat, gdy my jesteśmy jeszcze wysoko w górach, byłaby pełnia szczęścia. Prawdziwe obcowanie z przyrodą. Ze zdjęć znowu nici — dzicz piękna, ale światła jak na lekarstwo. Musimy jeszcze tu wrócić. Teraz gonimy, bo z zielonego szlaku czeka nas odbicie na niebieski i ponowne wdrapanie się na grzbiet pasma, a potem zejście nad wodospad. Wycieczkę kończymy po ciemku, zmęczeni, ale zadowoleni. Kto by przypuszczał, że końcówka okaże się tak udana ;-).Iwona Baturohttp://www.blogger.com/profile/13515573660276038126noreply@blogger.com0