14 maja 2017

MASYW ŚNIEŻNIKA — zimowy Śnieżnik w maju

Janowa Góra — Sienna — Żmijowa Polana Żmijowiec Schronisko Na Śnieżniku Śnieżnik Janowa Góra
(szlak gminny nr 3 szlak rowerowy zielony czerwony zielony czerwony — zielony — czerwony — szlak narciarstwa biegowego)

czas przejścia: 6 godzin    suma podejść: 850 m    dystans: 17 km    trudność: *
infrastruktura: schronisko Na Śnieżniku

Zimowa w scenerii majówka — tego jeszcze nie przerabialiśmy. „Najstarsi górale czegoś takiego nie pamiętają” mogłabym napisać, gdyby tereny Masywu Śnieżnika zamieszkiwali górale. Cóż, klimat trochę nam wariuje, wszyscy ciężko na to pracujemy, może więc nie ma w tym nic nadzwyczajnego, że głęboką wiosną w niezbyt wysokich górach czeka na turystów niemal pół metra śniegu. Warunki o tyle niekorzystne, że przy mocno świecącym słońcu śnieg szybko zamienia się w płynącą miękką breję, w lesie natomiast, gdzie promienie słoneczne tak łatwo nie docierają, tworzy wyślizgane zdradliwe powierzchnie. Idąc, można zatęsknić do betonowej białej skorupy z lutego i marca :-).

Wynajęliśmy pokój w JANOWEJ GÓRZE, najmniejszej miejscowości po polskiej stronie Masywu Śnieżnika. Mieszka tu na stałe, jak wyczytuję w necie, 12 osób, a to oznacza, że wszyscy muszą być związani z tutejszymi pensjonatami i obsługą turystów. Sama nie nazwałabym tych kilku domów nawet wsią, trudno natomiast odmówić miejscówce malowniczego położenia. W tej dawnej osadzie górniczej (wydobywano tu po wojnie rudy uranu, krótko, bo złoża okazały się marne) największe wrażenie robi kościół. Pochodzi z początku XIX wieku, jest nieużytkowany i popada w ruinę. Podobno do jego zniszczenia przyczyniły się prace górnicze. Otoczony starym cmentarzem, pod wieczór emanuje groźnym pięknem. Zapadające się groby, obłupane nagrobki, wyszczerbiony kamienny mur i drzewa zawłaszczające bryłę budynku… Nieco straszne i bardzo klimatyczne miejsce.

Niewielki kościółek św. Jana Nepomucena. Wejście zabite dechami, tablica ostrzega, że „obiekt grozi zawalaniem". We wnętrzu ostał się jedynie Jezus dramatycznie królujący gołym ścianom. 

Za najpiękniejszą trasę wyprowadzającą w okolice Śnieżnika jest uznawany szlak czerwony wiodący przez Żmijowiec. Nim właśnie zamierzamy wędrować. Na wakacjach jednak, a majówka to przecież taka tyci kanikuła, najbardziej lubimy wyruszać na szlak bezpośrednio z miejsca zamieszkania, bez korzystania z samochodu. Przy naszym pensjonacie wiedzie akurat gminny szlak pieszy nr 3. Zamiast więc maszerować asfaltem na przełęcz Puchaczówka, skąd czerwony szlak wyprowadza na jedną z atrakcji Masywu Śnieżnika — Czarną Górę z wieżą widokową, postanawiamy dotrzeć gminną ścieżką do pobliskiej Siennej, a stamtąd kombinować, co dalej. Szlak przechodzi obok zrujnowanego kościoła i zagłębia się w las. Idzie się ciężko, śniegu po kolana, wyraźnie nikt tu od kilku dni nie zaglądał. Wawkowi (jak zwykle!) przypada rola torującego. Najpierw wdrapujemy się na zbocze Janowej Góry, a potem wychodzimy na pokryte białą kołdrą łąki SIENNEJ i schodzimy do kolejnego interesującego kościoła, tym razem dobrze zachowanego, bo wciąż użytkowanego. Tu gminny szlak kończy swój bieg.

Rzut oka na dość ruchliwą drogę i… porzucamy myśl o wędrówce asfaltem na Puchaczówkę (3 kilometry). Decydujemy się odbić w stronę ośrodka narciarskiego. Majowy weekend, ludzi dużo, działa wyciąg krzesełkowy, który bezproblemowo wywozi chętnych pod szczyt Czarnej Góry — może więc skorzystać z tej opcji? Wawek stawia stanowcze weto. Dobrze. W ten sposób omijają nas wspaniałe widoki rozciągające się z wieży, ale nie doświadczamy tłumu, rejwachu i kolejki do wejścia na platformę. Postanawiamy osiągnąć grzbiet Żmijowca inaczej — zielonym szlakiem rowerowym. Prowadzi on szeroką stokówką, która, o dziwo, jest wyratrakowana, idzie się więc rewelacyjnie. Pół godziny później meldujemy się na ŻMIJOWEJ POLANIE (1049 m n.p.m.). Nie jesteśmy zmęczeni, bez odpoczynku maszerujemy więc dalej. Prowadzi nas już czerwony szlak, a że osiągnęliśmy grzbiet, przed nami spacerowy fragment trasy.

Z perspektywy Żmijowca Śnieżnik robi imponujące wrażenie.

Masyw Śnieżnika wyróżnia się niezwykłą formą — nie tworzy typowego łańcucha górskiego, ale ma kształt rozrogu, czyli z jego centralnego punktu: Śnieżnika, promieniście rozchodzi się kilka grzbietów. ŻMIJOWIEC stanowi fragment jednego z takich ramion. Jak niemal we wszystkich polskich górach i tu pod koniec XX wieku korniki wespół z kwaśnymi deszczami zniszczyły świerkowe lasy, co spowodowało, że odsłoniły się rozległe widoki. Dziś las odrasta, ale z kilku miejsc nadal można podziwiać ładne panoramy. Nieopodal najwyższego punktu Żmijowca (1153 m n.p.m.) ustawiono ławeczkę i tablicę informująca o możliwości dojścia stąd do Mariańskich Skał (poza szlakiem), z których roztaczają się malownicze pejzaże. Nieco dalej mijamy kolejne miejsce odpoczynku, tak zwany Drugi Żmijowiec, i kolejny punkt widokowy na skałkach. Kwadrans później docieramy do dużego węzła szlaków na Przełęczy Śnieżnickiej (1123 m n.p.m.).

Do tej pory wędrowaliśmy niemal samotnie, na przełęczy kłębi się jednak tłum. Mnóstwo osób, zwłaszcza rodzin z dziećmi, dociera tu spacerowym niebieskim szlakiem z Międzygórza. Do schroniska na Hali pod Śnieżnikiem prowadzi z przełęczy szeroka droga, w normalnych warunkach bezproblemowa i wygodna, dziś ociekająca białą breją zmasakrowaną tysiącami nóg. Kilkaset metrów dalej przecieram oczy ze zdumienia — szlak odśnieża dwóch panów w kufajkach. Widok w górach po prostu kuriozalny. Aż takiego zachodu i poświęcenia wymagają niedzielni turyści? Przygotowuję się psychicznie na schroniskowy armagedon — wrzaski, kolejkę do bufetu i brak miejsca dookoła. I to właśnie nas spotyka, kiedy docieramy do SCHRONISKA NA ŚNIEŻNIKU (1218 m n.p.m.). Na herbatę postanawiamy więc zatrzymać się dopiero w drodze powrotnej, będzie później, to i ludzi mniej. A teraz od razu ruszamy zielonym szlakiem na szczyt.

Schronisko Na Śnieżniku, choć duże, prezentuje się całkiem sympatycznie. Jego początki wiążą się z zagrodą pasterską Szwajcarka, którą zbudowano na hali na początku XIX wieku. Właściciel farmy — Szwajcar,  prowadził też bufet dla wędrowców. Kilkadziesiąt lat później turystów było już tak wielu, że ówczesna właścicielka tych terenów księżna Marianna Orańska sfinansowała budowę nowego schroniska. Popularność Śnieżnika stale jednak rosła i w 1871 roku dobudowano kolejny obiekt jako gospodę turystyczną — budynek obecnego schroniska. Zdjęcie zrobione już późną porą, kiedy większość turystów zeszła w doliny :-).

Podejście zapewnia piękne widoki — Śnieżnik wyrasta ponad granicę lasu, jest więc co podziwiać. Kopuła została objęta ochroną rezerwatową ze względu na rzadkie i chronione rośliny, których dziś nie mamy szans zobaczyć. Podobnie jak kozic i muflonów zamieszkujących te okolice (Masyw Śnieżnika to jedyne poza Tatrami naturalne siedlisko kozic w Polsce). Tłum i hałas potrafią skutecznie odstraszyć nawet co niektórych ludzi, o obserwacji dzikiej przyrody można więc co najwyżej pomarzyć. Jest natomiast kosodrzewina, sztucznie nasadzona, ale świetnie dająca sobie radę w tych trudnych warunkach. Trudnych nie tylko przy anomaliach pogodowych — klimat Śnieżnika nie rozpieszcza, roczna średnia temperatura na szczycie wynosi niecałe 2ºC.

Pół godziny od minięcia schroniska osiągamy cel naszej wyprawy. Widoczną oznaką tego, że jesteśmy na ŚNIEŻNIKU (1425 n.p.m.) jest sterta kamieni. To pozostałość po wieży widokowej, którą wzniesiono na szczycie w 1899 roku. Wieże były tak naprawdę dwie, z doklejonym do nich malutkim turystycznym schronem. Otwierano je w letnim sezonie, zimą klucze można było pobrać w schronisku na hali. Budowle zdobiły górę do 1973 roku, kiedy ze względu na „zły stan techniczny” zostały wysadzone przez wojsko. Na decyzję, dziś uznawaną za pochopną, wpłynęło to, że nie były to obiekty polskie: wybudowali je Niemcy (dokładnie: Kłodzkie Towarzystwo Górskie) i co gorsza nadali imię cesarza Wilhelma I. Los lubi być przewrotny: od kilku lat władze gminne szukają pieniędzy na odbudowę i kto wie, czy nie znajdą ich właśnie w Niemczech.

Szczyt Śnieżnika. Obowiązkowe zdjęcie na stercie kamieni, namiastce wieży widokowej. Poniżej wygląd wieży na początku XX wieku, a obok wizualizacja tego, co ma zostać wybudowane. Nie wygląda to dobrze. Wieżę Trzech Kultur — bo taką nazwę ma nosić — złośliwcy przyrównują do miksera, inni do latarni morskiej.

Poniżej krótki film o wieży, ciekawy choćby ze względu na stare zdjęcia.



Postanawiamy przekroczyć granicę na Śnieżniku i zejść po czeskiej stronie do kamiennej rzeźby słonia. Ze szczytu wiedzie tam czeski czerwony szlak turystyczny, dojście zajmuje w zimowych warunkach około kwadransa, latem — kilka minut. Czeska strona sprawia wrażenie znacznie dzikszej niż polska, o wiele mniej tu turystów, a ci spotykani zachowują się cicho i kulturalnie. Niestety, nie można tego powiedzieć o naszych rodakach, którzy mają skłonność w beznadziejny i krzykliwy sposób zaznaczać swoją obecność. Kiedy docieramy do słonia, właśnie jakiś polski młodzian siedzi okrakiem na rzeźbie i wrzeszczy „Juhuu”. Rechoczący koledzy robią mu zdjęcia. Słoń ma to wszystko w trąbie, my natomiast wraz z grupką Czechów z osłupieniem oglądamy to żenujące przedstawienie.

Po czeskiej stronie prawdziwa zima. Widoki przednie: na głęboką dolinę Morawy i jedno z ramion masywu. Słonik to czeski symbol Śnieżnika. Żeby się szczęściło i by wrócić jeszcze w te strony, należy go pogłaskać po trąbie lub złożyć na tej trąbie całusa. Siadać na grzbiecie nie trzeba. Skąd w ogóle taka rzeźba w takim miejscu? Stanęła tu w 1932 roku za sprawą grupy niemieckich artystów, którzy spotykali się w położonym tuż obok schronisku (dziś zostały po nim tylko ruiny). Symbolem grupy, zwanej Jescher, był właśnie słoń — jescher to podobno fonetyczny zapis odgłosu, jaki wydaje słoń, kichając :-).

Wracamy na szczyt (można od słonika pójść dalej w dół za czeskimi znakami; wkrótce doprowadzają one do granicy i polskiego zielonego szlaku, którym można wrócić na Śnieżnik). Ostatnia chwila kontemplacji widoków i schodzimy do schroniska. Tam mościmy się, by wypić herbatę i podreperować siły małym co nieco. Po konsultacji z mapą decydujemy się zejść do Janowej Góry szlakiem narciarstwa biegowego. Liczymy na to, że droga będzie przetarta, co niestety się nie sprawdza. Wycieczkę kończymy w przemoczonych butach ze słońcem chowającym się za chmurami.

***
Zanim wyruszy się w Masyw Śnieżnika, warto zdobyć dobrą mapę tych terenów z zaznaczonymi szlakami gminnymi, rowerowymi i narciarstwa biegowego. Tych dodatkowych szlaków jest tu naprawdę dużo, a co ważniejsze, pozwalają one komponować bardzo różnorodne wycieczki, często z dala od tłumów. Polecam mapę tych terenów wydaną na zlecenie gminy Stronie Śląskie. Można ją dostać za darmo w Centrum Edukacji, Turystyki i Kultury w Stroniu Śląskim, które mieści się w budynku stacji kolejowej.

1 komentarz:

  1. Widać, że małemu podobała się wycieczka :). Dawno nie byłam na Śnieżniku i chętnie wróciłabym w te rejony...

    Pozdrawiam
    http://mojepodrozemaleiduze.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń