5 kwietnia 2017

TURBACZ z doliną Kamienicy w tle

Rzeki (przełęcz Przysłop) — Gorc Kamienicki — Jaworzyna Kamienicka — schronisko pod Turbaczem — Turbacz — przełęcz Borek — Kudłoń — Gorc Troszacki — Jaworzynka — Rzeki (przełęcz Przysłop)
(szlaki: niebieski — zielony — czerwony — żółty)

czas przejścia: 11 godzin    suma podejść: 1380 m    dystans: 31 km    trudność: ***     infrastruktura: schronisko pod Turbaczem 
Trasę rozłożyliśmy na dwa dni z noclegiem w schronisku: 
1. dzień — 6 godzin | 980 m przewyższenia | 17 km;
2. dzień — 5 godzin | 370 m przewyższenia | 14 km

Gorce długo czekały na zainteresowanie z naszej strony. I pewnie czekałyby jeszcze dłużej, gdyby nie weto Wojtka. Od roku niemal wszystkie nasze górskie wyjazdy skupiały się na Tatrach, nie inaczej miało być i tym razem — trzy dni w Zachodnich z noclegami w Chochołowskiej, a na celowniku zimowa wyrypa na Ornak i Starorobociański. Nasze raki już szczerzyły zęby w bojowym nastroju, kiedy padła kontrpropozycja Wojtka: Gorce jako odskocznia od ciągłych tatrzańskich krajobrazów. Co było robić, z bólem serca obmyśliłam gorczańską wyrypę — nie tylko długaśną, ale też z porządnym przewyższeniem (skoro z Tatr nici, zmęczmy się przynajmniej :-). Trasę łatwą orientacyjnie, wymagającą jednak niezłej kondycji, która w trudnych, zaskakująco ciężkich zimowo-wiosennych warunkach okazała się sprawdzianem wytrzymałości i siły. Prawdziwa przygoda, jak ze śmiechem, już po wszystkim, określił tę wyprawę Wawek. Tak oto, zupełnie niespodzianie, przeżyliśmy niezapomnianą dwudniową wędrówkę. Zapraszam na gorczańskie pustkowia!

RZEKI, skąd wyruszamy na szlak, to przysiółek Lubomierza. Ot kilka domów rozrzuconych niczym klocki wokół malowniczej doliny Kamienicy. Przysiółek powstał w XVII wieku, został założony przez niemieckich i czeskich osadników, którzy aż do XIX stulecia w okolicznych hutach wytwarzali szkło. Dziś wiele można o tym miejscu powiedzieć, ale na pewno nie, że tętni życiem. Samochód zostawiamy na PRZEŁĘCZY PRZYSŁOP (750 m n.p.m.) przy wiacie przystanku pekaesów. Oficjalnie nie ma tu żadnego parkingu (najbliższy znajduje się przy stacji narciarskiej 1 kilometr w stronę Lubomierza albo w dolinie Kamienicy, na polanie Trusiówka, 2 kilometry dalej), z punktu widzenia naszego powrotu z gór to jednak idealna miejscówka. Jest późno, po 13.00, tymczasem przed nami kilka godzin marszu. I to jakiego! W trudzie i znoju, ale tego nawet nie przeczuwamy.

Na razie schodzimy na dno doliny Kamienicy, najdzikszej z gorczańskich dolin. Podobno jeszcze w latach 70. XX wieku wędrówka nią wymagała niemal traperskich umiejętności. Nasz niebieski szlak przekracza jednak mostek i opuszcza Kamienicę, wraz z szeroką drogą zwózkową zagłębiając się w las. Na niebie zbierają się mało przyjazne chmury. Niewątpliwie idzie na deszcz, pytanie tylko jak duży i jak długi? Godzinę później zaczyna siąpić. Szlak z każdym kilometrem dziczeje, prowadzi nas już wąska, malownicza ścieżyna, a wokół same dorodne drzewa. Kiedy wychodzimy na niewielką polanę Świnkówka oprócz deszczu dochodzą do nas pomruki burzy. Jest ciepło i parno. Wzniesienia toną w chmurach. Nie wróży to dobrze poprawie pogody.

Polana Gorc Kamienicki. Miejsce malownicze nawet w welonie z kapuśniaczku. Co widać? Niewiele, nieco wzniesień Beskidu Wyspowego, Sądeckiego i Niskiego. Ale i tak jest malowniczo :-).

Ruszamy dalej — w stronę widocznej już wieży na Gorcu. Wychodzimy na kolejną, tym razem rozległą polanę — Gorc Kamienicki. Uznawana jest za jedną z najpiękniejszych w Gorcach i przy dobrej pogodzie muszą się stąd roztaczać przednie widoki. Na zegarku dochodzi 15.00, a ciemno jakby zapadał zmrok. Teraz już regularnie pada. Burza krąży gdzieś niedaleko. Podążamy polaną na południe i w końcu wchodzimy w świerkowy las. Dość strome podejście wyprowadza nas na GORC KAMIENICKI (1228 m n.p.m.). Jego szczyt zdobi wzniesiona niedawno, w 2015 roku, wieża widokowa. Gmina Ochotnica Dolna postanowiła przyciągnąć turystów i takich wież postawiła w okolicy więcej — kolejne są na Lubaniu i Magurkach. Dziś żadnego turysty tu nie spotykamy. Tym lepiej dla nas: w spokoju i do woli możemy podziwiać widoki. A te mimo chmur i deszczu robią wrażenie.

Wieża na Gorcu nawiązuje formą do gotyckich kościółków Małopolski. Narożniki górnej platformy (↑) są zabudowane, całość przykryta spadzistym dachem.
Przy dobrej pogodzie widoki z wieży muszą być kapitalne — Tatry, Pieniny, pasma Beskidów…
Wszystko opisano na tablicach, trzeba przecież wiedzieć na co się patrzy :-). Pogada nie pozwala nam podziwiać Tatr, chmury zwartą czapą zasnuły daleki plan, w zamian niebo jest ładnie podświetlone.
Stamtąd przyszliśmy (↑), a niżej to, co widać od strony Tatr (↓).


Kilkanaście minut później zbieramy się do dalszej drogi. Na Turbacz mamy jeszcze niemal 4 godziny wędrówki. Deszcz wciąż pada. Sam w sobie nie jest niczym strasznym, gorzej, że wyżej zaczynają się pojawiać zdradliwe płaty śniegu. Przykryte są lodową skorupą, która pod wpływem ciężaru zapada się z chrzęstem, a my co kilka kroków wpadamy w dziury, grzęznąc w nich do kolan, albo i jeszcze wyżej. Pokonać tak 100 metrów — ujdzie, ale kilkanaście kilometrów? Ciężko. Jakby tego było mało, tam gdzie nie ma śniegu, króluje błoto. Taplamy się więc na zmianę w śniegu i błocku. Wkrótce mamy mokro w butach, a spodnie pokrywają się zgniłobrązową skorupą. Kiedy kolejny raz z trudem wyciągam nogę z białej dziury, klnę pod nosem, Wawek natomiast niczym świergotek: z uśmiechem (!) wiedzie naszą trzódkę, a Gorce i te warunki go zachwycają. Patrzę na niego z podziwem.

Tuż za Gorcem Kamienickim szlak niebieski kończy swój bieg. Kolejne 3 godziny prowadzą nas znaki zielone. Las i polana, las i polana, mnóstwo śniegu oraz błota… I żywego ducha wokoło. Czasem odezwie się jakiś ptak, i to tyle. Nasze tempo jest wolne, szybsze w takich warunkach nie jest możliwe. Wędrujemy bez żadnych odpoczynków, by nie tracić cennego czasu; jakoś nie uśmiecha nam się nocne szukanie schroniska. Las sprawia wrażenie pierwotnego — ponad 50% powierzchni Gorczańskiego Parku Narodowego objęte jest ochroną ścisłą. Na takich terenach człowiek nie ingeruje w procesy przyrodnicze. Nie wycina się tu uschniętych drzew i nie zwozi tych przewróconych, stąd co i rusz leśną ścieżkę zagradzają padłe świerki, które trzeba obchodzić. Drzewa w parku masowo obumierają i zaczynają stwarzać kłopot. Każdy silniejszy wiatr łamie ich dziesiątki, a dyrekcja uczula, że (cytuję) „poruszanie się po Gorczańskim Parku Narodowym w niesprzyjających warunkach atmosferycznych (wiatr, opady śniegu, burza, gwałtowna ulewa) grozi niebezpieczeństwem wskutek upadku gałęzi i wiatrołomów”.

Polana Jaworzyna Kamienicka i jej kapliczka, czyli najstarszy zabytek sakralny w Gorczańskim Parku Narodowym. Zmierzcha się, nie mamy więc czasu, by szukać Zbójeckiej Jamy, drugiej atrakcji tych gór. Do jaskini (właściwie szczeliny) spod kapliczki prowadzi ścieżka oznaczona dojściowym szlakiem. Latem pewnie byśmy tam zaszli, ale w tych warunkach... 

W końcu, już całkowicie w zimowej scenerii, docieramy na JAWORZYNĘ KAMIENICKĄ (1288 m n.p.m.), najwyższy szczyt Gorczańskiego Parku Narodowego (Turbacz znajduje się poza granicami chronionymi). Północno-wschodnie zbocza zajmuje tu rozległa polana. W jej górnej części stoi urocza kapliczka wystawiona w 1904 roku przez legendarnego gorczańskiego bacę-uzdrowiciela Tomasza Chlipałę, zwanego Bulandą. Bulanda znany był ze swojej religijności i tego, że nie znosił przeklinania. Wielu uznawało go za czarownika — odczyniał uroki i wypędzał demony, czyli leczył ludzi i zwierzęta. Jedna z legend mówi, że tuż koło kapliczki na polanie zakopał swoją księgę z zaklęciami i uzdrowicielskimi recepturami. Jak dotąd nikomu nie udało się jej odnaleźć, choć wielu próbowało.

Cykam zdjęcie kapliczki, niemal się nie zatrzymując. Do schroniska jest stąd jeszcze prawie godzina, a w takich warunkach może i dłużej. Tymczasem na zegarze wybija 19.00. Kilka minut później docieramy do czerwonego szlaku i skręcamy za nim na Halę Długą. Przed nami ostatnia prosta — na końcu rozległych polan majaczy SCHRONISKO POD TURBACZEM (1270 m n.p.m.). Śniegu tu mniej, ale błocko okropne. I leje. Pokonujemy siodło i mozolnie podchodzimy do schroniskowego budynku. Tuż przed 20.00 wchodzimy do ciepłego holu i kierujemy się do jadalni. Schronisko jest całkowicie wymarłe, bufet zamknięty. Perspektywa nocki z burczącym brzuchem nieco warzy nam humor. Na szczęście kartka przy bufecie podaje numer telefonu gospodarza obiektu. Dzwonimy i chwilę później nie tylko dostajemy klucze do pokoju, ale też ciepły obiad! A potem udajemy się na zasłużony odpoczynek.

Przytulna jadalnia i pełne brzuchy po męczącej wyrypie — tak czasami wygląda górskie szczęście :-). Potężne schronisko pod Turbaczem w świetle poranka wygląda majestatycznie. W weekendy kłębi się tu tłum turystów, my byliśmy niemal sami. Oprócz nas w schronisku nocowały 4 osoby.

Rana budzi nas słońce. Jest wietrznie, ale w porównaniu z poprzednim dniem, pogoda marzenie. O 8.00 meldujemy się na śniadaniu, wcześniej kuchnia nie działa. Buty wysuszone w schroniskowej suszarni gotowe do kolejnego dnia pracy. Przed 9.00 ruszamy na szlak. Nie spieszymy się, dziś mamy więcej czasu, a trasa jest lajtowa. Najpierw TURBACZ (1310 m n.p.m.), najwyższa góra Gorców. Spod schroniska to tylko 10 minut drogi. Wędrówka po zapadającym się śniegu, niczym powtórka z poprzedniego dnia, ale słońce wszystko zmienia. W powietrzu czuć wiosnę, aż chce się maszerować :-). Jeszcze niedawno Turbacz był całkowicie zalesiony, szkodniki świerku dotarły jednak i tu. Drzewa nieco się przerzedziły i obecnie można stąd podziwiać ograniczone widoki. Szczyt zdobi kamienny obelisk oraz żelazny krzyż z datami 1945–1985.

Turbacz. Nazwa szczytu, jak się uznaje, pochodzi od wołoskiego przymiotnika turbat ( „wściekły, szalony”). Tak Wołosi zwali pobliski potok. W góralskiej gwarze o górze mówi się Trubacz lub Trubac. Szczyt był popularnym celem wycieczek już w XIX wieku. Swoje wrażenia z pobytu na nim opisał między innymi Seweryn Goszczyński. Dzięki niemu wiemy, że 150 lat temu „widok z Turbacza na wszystkie strony przecudny, obszarem, który zajmuje i bogactwem rozmaitości”. Dzisiaj z panoramą nieco gorzej, ale cosik widać...

Wracamy pod schronisko i nie zatrzymując się, maszerujemy dalej. Dziś jesteśmy wierni jednemu szlakowi — żółtej farbie. To jeden z najciekawszych i najstarszych szlaków w Gorcach. Został wyznakowany około 1925 roku przez księdza Gadowskiego, tak, tak, tego od tatrzańskiej Orlej Perci. Łagodnie schodzimy w dół na rozległą halę Turbacz, gdzie znajduje się polowy ołtarz postawiony na pamiątkę mszy odprawionej tu przez Karola Wojtyłę. Sam ołtarz nie robi na nas wrażenia, ale zatrzymujemy się w tym miejscu na dłużej, bo wokół ciągnie się dywan… krokusów. Tego się nie spodziewaliśmy, choć wiemy, że Gorce to poza Tatrami Zachodnimi jedyne miejsce, gdzie krokus, czyli szafran spiski, występuje najliczniej. Tyle że to śnieg królował dotychczas na naszej trasie. Jeszcze kilometr stąd, w okolicy schroniska, rządziły zimowe klimaty. Tu panoszy się wiosna.

Szafran spiski rośnie tylko na koszonych lub wypasanych łąkach. Gorczański Park Narodowy jest wyjątkowy: raz albo dwa razy do roku specjalnie kosi się tu polany, by zachować to zbiorowisko roślinne. Do tego, żeby tworzyć przepiękne łany, krokusy potrzebują współpracy mrówek. To one roznoszą nasiona kwiatów po łące.

Kończymy krokusowy odpoczynek i ruszamy w dalszą drogę. Nieznacznie podchodzimy, mijając z lewej strony wierzchołek Czoła Turbacza, a potem Mostownicę, a następnie rozpoczynamy zejście na głęboko wciętą PRZEŁĘCZ BOREK (1009 m n.p.m.). Kiedyś był to ważny punkt kontaktowy na szlakach zbójnickich i kłusowniczych, a w czasie ostatniej wojny — partyzanckich. Miejsce emanuje jakąś tajemniczą, nieco złowrogą aurą. Wrażenie wynika chyba z pierwotności tutejszej przyrody. Ścieżka, zanim przywiodła nas na przełęcz, kluczyła między wystającymi korzeniami, kamieniami i powalonymi pniami, a zwarte korony potężnych drzew szumiały nam nad głowami. Swoje robi też kontrast między rozległymi polanami a dzikim w wyrazie, nietkniętym ręką człowieka lasem. Już w domu doczytuję, że w okolicy przełęczy podczas wojny dokonano kilku egzekucji. I coś zostało z tych zdarzeń w klimacie tego miejsca. Nie siedzimy tu długo, choć dla turystów przygotowano ławki i tablice informacyjne, szybko ruszamy dalej.

Żółty szlak, czyli przeplatanka rozległych polan i dorodnego lasu. Powyżej hala Turbacz (z lewej widać odbicie na Czoło Turbacza), poniżej — powalone drzewa na leśnym dukcie, tu akurat jeszcze nie tak dzikim.


Zeszliśmy na przełęcz, to teraz podchodzimy — przed nami czwarty co do wysokości szczyt w Gorcach. Zanim na niego docieramy, co zajmuje około godziny, mijamy ładną polanę Przysłopek. Niekoszona, zarasta borówczyskami i świerkami. Podobno wczesnym rankiem lub wieczorem łatwo spotkać tu sarny i jelenie, a także duże drapieżniki — wilki i rysie. Że nie są to bajki uświadamiają nam ślady, wyraźne odciśnięte w błotnistej brei ścieżki. Zostawił je jakiś wilk włóczęga i to całkiem, całkiem niedawno. Potem kolejna ładna polana — Pustak, z której roztacza się malowniczy widok na najwyższe gorczańskie szczyty, i w końcu KUDŁOŃ (1274 m n.p.m.), a dokładniej zbocze Kudłonia, bo na sam szczyt żółty szlak akurat nie wyprowadza (trzeba odbić za czarnymi znakami, dojście zajmuje dosłownie chwilę :-). Bez odpoczynku maszerujemy dalej, na kolejną polanę, Gorc Troszacki. Niezwykle malownicza, oferuje świetne widoki i nieco… zadumy. Znajdują się tu groby dwóch rosyjskich partyzantów z okresu II wojny światowej. Mogiły są zadbane, ozdobione nostalgicznymi brzozowymi prawosławnymi krzyżami, choć sowieccy żołnierze nie zapisali się najlepiej w pamięci tutejszych ludzi.

Gorc Troszacki. Grób zdobiony prostym prawosławnym krzyżem i wiszący w jego pobliżu „nasz znak". Partyzanci sowieccy pojawili się w Gorcach w 1944 roku. Oddziały, które tu stworzyli, miały między innymi rozpracować żołnierzy AK walczących w tym rejonie.

Na Gorcu Troszackim robimy sobie krótki odpoczynek. Zachęcają do tego ława i tablica opisująca to, co można stąd zobaczyć. Przejrzystość powietrza jest fatalna, widzimy więc niewiele, ale jakoś nam to nie przeszkadza. Kolejne minuty to zejście dość stromym stokiem na polanę Adamówka (świetny widok na Beskid Wyspowy), a potem lajtowa wędrówka na polanę Podskały zdobioną kilkoma szałasami, pozostałością po dawnych wypasach. Niestety część gorczańskich szałasów popada w ruinę. Te, które mają właścicieli, jeszcze bronią się przed zagładą, reszta dogorywa. Swoje dokładają turyści, bywa, że rozpalają w pobliżu ogniska, a odchodząc, dokładnie ich nie zagaszają. Od takiego zaprószenia spłonął właśnie jeden z szałasów na Podskałach.

Podskały. Polana powstała na skutek wielowiekowej działalności człowieka. Jeszcze pod koniec XX wieku prowadzono tu wypas owiec, choć kierdele nie były duże.

Bez większego wysiłku, w spacerowym tempie podchodzimy na szczyt JAWORZYNKI (1026 m n.p.m.). W przeszłości rosły tu bardzo licznie jawory, od których pochodzi nazwa szczytu i polany. Czas się żegnać z Gorcami. Przysiadamy na ławie i chłoniemy ostatnie tego dnia widoki. Przed nami pięknie prezentuje się Beskid Wyspowy. Teraz już tylko stromo w dół i powrót do domu. Żal, że czas tej wędrówki dobiegł już końca.

Jaworzynka. Nieco poniżej szczytu przebiega granica Gorczańskiego Parku Narodowego. Nie chce się ruszać na dół, do cywilizacji… Widoki przednie: na Beskid Wyspowy (↑) i Gorc Kamienicki (↓).

***
Trasa dookoła doliny Kamienicy jest niezwykle atrakcyjna krajobrazowo — kompleksy polan, szałasy nadgryzione zębem czasu i widoki na wszystkie strony świata — przy ładnej pogodzie naprawdę jest co podziwiać. Do tego szlaki zapewniają samotność. To chyba najdłuższe z możliwych dojść na Turbacz w Gorczańskim Parku Narodowym — z Rzek idzie się do schroniska aż 6 godzin. Nic dziwnego, że podczas dwóch dni na całej trasie spotkaliśmy trzy osoby, w tym goprowca zmierzającego do pracy. Nawet biorąc poprawkę na to, że wędrowaliśmy w ciągu tygodnia i podczas delikatnie mówiąc kiepskiej pogody, i tak tereny były zaskakująco wyludnione. Latem i w weekendy turystów jest tu oczywiście więcej, ale zwykle wędrują oni tylko do wieży na Gorcu lub najkrótszą drogą na Turbacz.

Wrażenia? Megapozytywne. Nawet w zimowo-wiosennej aurze, która nie sprzyja krajobrazowym zachwytom, góry te rzuciły na nas urok. Wrócimy tu kiedy wiosna wybuchnie pełną parą. Wyprawa, kilkudniowa, już zaplanowana :-).

Gorczańskie szałasy — na polanie Podskały (↑) i pod Jaworzynką (↓).


Poglądowa mapka naszej trasy

Latem, kiedy długo jest jasno, trasę można zrobić w jeden dzień. Wymaga trochę kondycji, bo 31 kilometrów i niezłe przewyższenie do pokonania to nie w kij dmuchał.

2 komentarze:

  1. fajna trasa, robiłem ją w zeszłym roku, bez dzieciaka :), tym bardziej podziwiam Wawka

    OdpowiedzUsuń