(szlak zielony — czerwony — zielony — niebieski — żółty)
czas przejścia: 6 godzin suma podejść: 1300 m dystans: 15 km trudność: ***
infrastruktura: bufet na przełęczy Podžiar
Na liście najwyższych szczytów Małej Fatry Rozsutce — Wielki i Mały — zajmują miejsca poza podium. Bez wątpienia są to jednak najbardziej rozpoznawalne wierchy tych gór. Wielki Rozsutec stał się wręcz symbolem całego pasma, jego sylwetka zdobi godło Parku Narodowego Małej Fatry. Skalne granie charakterem przypominają Tatry Wysokie, ich zdobycie przynosi mnóstwo przyjemności, wiąże się też z piękną, miejscami wymagającą wędrówką. Opisywana trasa wymaga pewnej kondycji i obycia ze skalnym światem, ale jest do przejścia dla przeciętnego turysty. Ekspozycja w partiach szczytowych nie onieśmiela (chyba że mamy silny lęk wysokości), odcinki ubezpieczone łańcuchami są krótkie i raczej łatwe. Sprawne dzieciaki zazwyczaj bez trudu sobie tu radzą, gorzej bywa z rodzicami :-). Nie oznacza to, że szczyty te można lekceważyć.
Podobno Wielki Rozsutec zdobywa rocznie ponad tysiąc osób, w tym sporo rodzin z dziećmi, nawet 6-7-latkami. Kto odwiedzi symboliczny cmentarz w Dolinie Vrátnej [kilka słów o nim zamieściłam przy okazji innej małofatrzańskiej wycieczki — klik], ten przekona się jednak, ile tabliczek dotyczy śmierci właśnie na tej górze. Najczęściej ludzie giną tu od uderzenia pioruna, skalisty szczyt i metalowy krzyż ściągają wyładowania tak jak Giewont w Tatrach. W lipcu 2002 roku od takiego uderzenia zginęła tu dwójka polskich turystów: ojciec z ośmioletnią córką. Zdarzają się także poślizgnięcia i upadki, które w skalistym terenie kończą się zazwyczaj tragicznie. Dlatego tuż pod szczytem jednego i drugiego Rozsutca, należy zachować rozwagę i uwagę, zwłaszcza kiedy skała jest mokra. Dzieci nie należy puszczać bez dozoru przodem. Wspominam o tym dlatego, że widok kilkulatków szturmujących łańcuchy samotnie (rodzice wloką się gdzieś z tyłu), zdarza mi się widzieć w górach często. Zbyt często. Zanim wyruszy się na szlak, trzeba też sprawdzić prognozę pogody, zwłaszcza ostrzeżenia o burzach — słowaccy ratownicy co roku o to apelują, i co roku znoszą w doliny poszkodowanych lub martwych.
Najbardziej popularna trasa na Rozsutce wiedzie przez Diery — urokliwy, bajkowy wąwóz z drabinkami i kładkami. Latem panuje tam ogromny tłok, a że znamy już ten szlak, tym razem decydujemy się na inny wariant zdobycia skalnych grzbietów, z pominięciem sławnych Dziur. Z mapy wynika, że nasza wycieczka bez postojów powinna trwać około 6 godzin, ale wraz z odpoczynkami — a te, biorąc pod uwagę piękno okolicy, na pewno nie będą krótkie — zajmie więcej czasu. Sprawdzamy pogodę i ta nie jest zbyt optymistyczna. Na późne popołudnie zapowiadane są burze, musimy więc wrócić do pensjonatu przed 16.00. Między innymi z tego powodu wyruszamy wcześnie (choć bez przesady :-), trochę po ósmej. ŠTEFANOVA (625 m n.p.m.), gdzie kwaterujemy, to niezwykle malownicza, typowo turystyczna osada rozłożona u podnóży Wielkiego Rozsutca. Kilka stylowych domów, owce, ujadające psy i pyrkające traktory. Górski klimat najlepiej czuć tu pod koniec dnia, kiedy tłumy wędrowców zjadą już w dolinę. Wtedy miejsce robi się wręcz magiczne. W zapadającym zmierzchu można usiąść na jednym z tarasów przy którymś z pensjonatów i delektować się nie tylko widokami :-).
Štefanová zachwyca położeniem. Z okien pensjonatu, w którym mieszkaliśmy, rozciągał się przepiękny widok na Wielki Rozsutec i jego potężną odnogę — grań Skał Południowych. |
Ze Štefanovej na grzbiet główny najszybciej można się dostać zielonym szlakiem. I tę opcję wybieramy. Droga pnie się stromo, ale nie ekstremalnie, wiedzie głównie lasem i po deszczach potrafi niemile tonąć w błocie. W drugiej jej części pojawiają się ograniczone widoki, a tuż po wyjściu na rozległe siodło otwiera się piękna panorama Stoha z jednej strony i Wielkiego Rozsutca z drugiej. PRZEŁĘCZ MEDZIHOLIE (1185 m n.p.m.), bo na nią właśnie docieramy, była niegdyś terenem, na którym intensywnie wypasano owce. Jeszcze wcześniej, w co trudno dziś uwierzyć, kolebały się tędy konne wozy, w których wieśniacy przewozili ług sodowy wypalany w okolicy Terchovej. Współcześnie wśród wysokich traw rozkładają się na popas tylko turyści, chłonąc widoki i zbierając siły na skalną wspinaczkę.
Dzisiaj jednak na siodle jest pusto. Chmury otulają wierzchołki, zbiera się na deszcz. Po chwili już pada — drobne, rzęsiste krople są niczym prysznic. Rano sprawdziliśmy prognozę pogody i według niej w okolicach 11.00 powinno się rozpogodzić, dlatego nie odpuszczamy. Kierujemy się na czerwony szlak i podchodzimy w stronę lasu. Tam robimy sobie wymuszony pogodą pierwszy postój. Nie trwa długo, deszcz pojawił się i zniknął, a my ruszamy w stronę poszarpanej skalistej grani. Ścieżka pnie się coraz ostrzej, drzewa ustępują miejsca kosodrzewinie. Wkrótce dochodzimy do skał. Jest ciepło, skalisty grzbiet zdążył już obeschnąć. Wspinaczka trwa krótko — kilka łańcuchów pomaga w pokonaniu skalnego progu. Większe wrażenie sprawia na mnie skalna galeryjka, z jednej strony mocno przepaścista. Na szczęście jest się czego przytrzymać — tu także zawieszono pomocne łańcuchy. Dochodzimy do małej przełączki na wierzchołkowej grzędzie. Stąd na wierzchołek jest jeszcze 5 minut i kolejna niewielka ścianka z łańcuchami do pokonania.
Podejście na Wielki Rozsutec. Szczyt z dołu wygląda na bardziej niedostępny niż jest w rzeczywistości. Na skalnej perci trzeba jednak zachować uwagę — kamyki lubią się osypywać. |
WIELKI ROZSUTEC (1610 m n.p.m.), po słowacku Veľký Rozsutec, wita nas małym tłumem. Większość osób zdobywa szczyt od strony Dier, trasą uznawaną za łatwiejszą niż ta, którą przyszliśmy. Zamierzamy nią schodzić, będzie więc okazja do porównania. Nazwa szczytu, którą niektórzy wywodzą od słowa „rozsypany”, ma się wiązać z intensywnym wietrzeniem szczytowych partii góry, przez co grań wygląda na poszarpaną, pociętą siłami naturami. Szczyt, oprócz tabliczki, wieńczy żelazny krzyż. Ze zdziwieniem czytam w necie, że postawiono go całkiem niedawno, w 2006 roku. Dlaczego? Bo każda znana słowacka góra powinna głosić chwałę narodu i chrześcijaństwa. Naprawdę! Nie zaliczam się do miłośników takich symboli w górach, ale muszę przyznać, że tutejszy krzyż jest prosty, surowy, a przez to naprawdę ładny. Niewielki gabarytowo, ma jakiś ludzki wymiar. Sam szczyt zapewnia natomiast wspaniały widok na wszystkie strony świata. Z wierzchołka opada kilka skalnych grani; najpotężniejsze to Południowe Skały i Skalne Miasto.
Nie chce nam się opuszczać Wielkiego Rozsutca, czas jednak ruszyć dalej. Czerwony szlak prowadzi nas ku kolejnemu wyzwaniu. Perć malowniczo wije się między skałami, a kiedy odwracamy się za siebie, widzimy jak na dłoni skalny park dopiero co zdobytego wierzchołka. Widoki są przepiękne, wąska ścieżyna zawiera w sobie wszystko to, co zachwyca w górach, oferuje wędrówkę niezbyt trudną, ale też niebanalną, ukazuje całe bogactwo skalnego świta Małej Fatry. Czy tą drogą łatwiej zdobyć Wielki Rozsutec? Może i tak — nie ma tu eksponowanych ścianek do przejścia, choć są oczywiście wyniosłe skałki dookoła, wejście jest dłuższe, a tym samym mniej strome, do tego w górnej części wędrówkę uprzyjemniają fantastyczne widoki.
Godzinę później docieramy na PRZEŁĘCZ MEDZIROZSUTCE (1200 m n.p.m.) — rozległe siodło, jak wskazuje nazwa, pomiędzy dwoma Rozsutcami. Pogoda jest niezbyt pewna i chyba dlatego dziś nie ma tu tłumu (na siodło wyprowadza najpopularniejsza trasa Małej Fatry, przez Diery). Bez odpoczynku idziemy dalej do krzyżówki szlaków. Na wierzchołek mniejszego brata słynnego Rozsutca prowadzą znaki zielone. Zniszczona, zerodowana ścieżka zaczyna ostro się piąć, a osypujące się kamyki nie ułatwiają podejścia. Na szczęście są wystające korzenie kosodrzewiny, których można się przytrzymać. Ich wyślizgana powierzchnia wskazuje, że większość turystów pomaga sobie w tym miejscu w podobny sposób. W końcu stajemy przed kolejnym odcinkiem ubezpieczonym łańcuchami. Kilkadziesiąt metrów do góry skalistą rynną, by wydostać się na potężny blok jasnych dolomitów. Trudności nieco znaczniejsze niż na Wielkim Rozsutcu, przede wszystkim ze względu na większą ekspozycję. Pięć minut później stajemy przy tabliczce wierzchołkowej.
MAŁY ROZSUTEC (1344 m n.p.m.), po słowacku Malý Rozsutec, kradnie nam serca. Może dlatego, że odwiedza go mniej ludzi — dziś nie ma tu nikogo! Wąski, płaski wierch porasta kosodrzewina. Jest cicho, spokojnie, po prostu niezwykle urokliwie. Rozkładamy się na długi popas, słońce co i rusz wychyla się zza chmur, przyjemnie grzeje, dookoła piękna górska sceneria. W końcu nadchodzi czas, kiedy trzeba znów założyć plecak i rozpocząć zejście. Tego nie lubimy; z wielu powodów, także dlatego, że w Małej Fatrze zejścia są dla nóg masakrujące. Miny nam rzedną, kiedy widzimy jak stromą i piarżystą ścieżką przyjdzie nam tracić wysokość. Ostrożnie, krok za krokiem, przytrzymując się łańcuchów i poręczy (w najbardziej zerodowanych i trudnych miejscach zamocowano sztuczne ułatwienia) oraz drzew, kamieni i korzeni, schodzimy do osady Podrozsutec. Znów zanosi się na deszcz. Na szczęście wszystkie trudniejsze i skaliste fragmenty mamy już za sobą.
Zejście z Małego Rozsutca w kierunku Bielego Potoku miejscami bywa karkołomne. |
Przed nami łatwa godzinna wędrówka do osiedla BIELY POTOK (570 m n.p.m.). To stąd wiele osób wyrusza na wycieczkę przez Diery. My też skręcamy tu na niebieski szlak i wzdłuż Dierowego Potoku dochodzimy do wąwozu DOLNYCH DIER (600 m n.p.m.). Zaniosło się na dobre, pada. Wyciągamy parasole i całkiem komfortowo, w strugach wody maszerujemy kamienną ścieżką i metalowymi pomostami. Można powiedzieć, że mamy szczęście — deszcz wygonił stąd niemal wszystkich, samotne pokonywanie najpopularniejszego wąwozu Małej Fatry to naprawdę ewenement. Za to właśnie kochamy brzydką pogodę w górach :-). Kilkadziesiąt minut później mijamy kolibę na przełęczy Podžiar, w której urządzono niewielki bufet. Do Štefanovej zostało nam pół godziny spokojnym spacerkiem. Kiedy wchodzimy w progi naszego pensjonatu, deszcz przechodzi w ulewę, a w oddali słychać grzmoty. Jest 16.00, zgodnie z prognozą nadciąga burza.
Dwie panoramy: z Wielkiego (↑) i Małego (↓) Rozsutca. |
A na koniec poglądowa mapka naszej trasy:
*
Opisana wycieczka nie nadaje się dla małych dzieci, nieco starsze, ale mniej wprawne mogą marudzić na zmęczenie. Trasę można oczywiście skrócić, wdrapując się tylko na jeden Rozsutec. Chyba lepiej wtedy wędrować od strony Dier, które same w sobie stanowią wielką atrakcję. O nudzie nie ma mowy. Kto złapie bakcyla skalnych wędrówek, ma przed sobą pole do działania. Duże partie Małej Fatry, a dokładniej jej najbardziej znanej części — Krywańskiej, są skaliste. Oprócz Rozsutców wspaniałe wrażenia zapewnia trasa przez skalisty grzbiet Sokolie oraz wędrówka przez Suchý i Białe Skały na Stratenec. Obie tury przeszliśmy i obie zrobiły na nas wrażenie. Więcej o nich będzie w oddzielnych wpisach.
Wspaniała trasa, przymierzam się na Słowację już jakiś czas a po Pani wpisie utwierdzam się w przekonaniu, że warto! :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa trasa, chcemy również spróbować. Czy uważacie, że wato dzieciaki około 6 roku zabrać z jakimś ubezpieczeniem (np. lonża, "smycz" do uprzęży)?
OdpowiedzUsuńsama nic takiego bym nie brała, ale wszystko zależy od dzieciaków. Trudniejsze odcinki są bardzo krótkie i właściwie bez ekspozycji; trochę więcej adrenaliny zapewnia podejście na Mały Rozsutec, ale jeśli dzieci są sprawne i chodziły już po górach, powinny dać radę. Trasa przez Diery, jeśli tamtędy chcielibyście podchodzić, jest w charakterze bardzo podobna do Słowackiego Raju – sporo drabinek i kładek, do tego mokro, więc trzeba zwyczajnie uważać
Usuń