11 lipca 2017

TATRY — przez Krzyżne do Doliny Pięciu Stawów

Brzeziny — Dolina Pańszczycy — Przełęcz Krzyżne Dolina Pięciu Stawów Polskich Wodogrzmoty Mickiewicza Palenica Białczańska
(szlak czarny żółty niebieski czarny — zielony — czerwony)

czas przejścia: 9 godzin    suma podejść: 1460 m    dystans: 23 km    trudność: ***
infrastruktura: Schronisko Pięciostawiańskie


Początek wakacji oznacza dla nas wyjazd w Tatry. Ruszamy niemal natychmiast po odebraniu przez Wawka szkolnego świadectwa. Ostatni tydzień czerwca to świetny termin: jest już ciepło, na wysokogórskich szlakach śniegu tyle, co kot napłakał, a ludzi mniej niż w lipcu i sierpniu. Zagrożenia to deszcze i burze, zwłaszcza te ostatnie mało sympatyczne i niebezpieczne. W tym roku padało, ale na szczęście obyło się bez wyładowań. Tym samym udało nam się spędzić niezapomniany tydzień w skalnym świecie dwutysięczników.

Opisana trasa, jedna z wielu, które przeszliśmy, nie tworzy pętli, nie stanowi to jednak żadnego problemu: samochód zostawia się na parkingu w Brzezinach, a wraca do niego, korzystając z busów jadących z Palenicy Białczańskiej do Zakopanego (latem kursują co kilka minut nawet do 21.00). Tura jest męcząca (około 9 godzin marszu), ale pozbawiona większych niebezpieczeństw. Jedyny problematyczny fragment, krótki i niezbyt trudny, czeka nas w pobliżu przełęczy Krzyżne od strony Doliny Pańszczycy — trzeba pokonać niewielki skalny próg, który nie jest ubezpieczony łańcuchem, wymaga więc użycia rąk i pewnych chwytów, a skała krucha. Ekspozycji nie ma, ale wycieczka nie jest przeznaczona dla dzieci: zbyt długa na małe nogi i zbyt męcząca, jeśli chodzi o pokonywane przewyższenie. W zamian świetna na wędrówki z nastolatkiem — pozwala przez cały dzień obcować z wyniosłym światem Tatr, oferując niezapomniane krajobrazy.

Czarny szlak z Brzezin i jego widokowa końcówka w górnej części Doliny Suchej Wody.

Trasa długa, ruszajmy więc, zamiast po próżnicy gadać. Czarny szlak z BRZEZIN (1000 m n.p.m.) na Halę Gąsienicową przez wielu jest uważany za nudny i mało przyjazny dla nóg. Rzeczywiście, wędruje się po kocich łbach drogą dojazdową do schroniska Murowaniec, którą poprowadzono lesistym dnem Doliny Suchej Wody. Raczej nie zapewnia ona wysokogórskich widoków. Podczas półtoragodzinnego spaceru (trasa łagodnie pnie się do góry i gdyby nie te kocie łby, stanowiłaby najlepsze dojście na halę dla rodzin z dziećmi) kilka razy przekraczamy potok, wyżej pomiędzy drzewami zaczynają się odsłaniać majestatyczne szczyty. Jest na tyle przyjemnie i bezproblemowo, że kiedy docieramy do oczyszczalni ścieków, gdzie pojawiają się żółty i zielony szlak, stajemy zaskoczeni, że to już. Do Murowańca tym razem nie zachodzimy, jest stąd do niego wprawdzie dosłownie kilka kroków, ale nie mamy ochoty na kontakt z cywilizacją i tłumem turystów.

Odbijamy za żółtymi i zielonymi znakami w dół. Robi się bajkowo. Wędrujemy gęstym dziewiczym Lasem Gąsienicowym: wysmukłe drzewa, łany paproci, porosty na korze, a po chwili szemrzący Czarny Potok, nad którym przerzucono drewnianą kładkę. Las wygląda wspaniale, wręcz pierwotnie, i mimo sterczących tu i ówdzie uschłych drzew, aż nie chce się wierzyć, że jest podobno w kiepskiej kondycji. Od dawna prowadzi się tu różne badania naukowe. Żeby nie dopuścić do całkowitej dewastacji drzewostanów, niemal całą dolinę kilkanaście lat temu objęto ochroną ścisłą. Nie wyłączono jej jednak z ruchu turystycznego, a ten jest tu naprawdę spory (w niektóre dni do schroniska przychodzi 4 tysiące osób!), co powoduje, że działania ochronne nie na wiele się zdają.

Czarny Potok otoczony Lasem Gąsienicowym. Struga wypływa z Czarnego Stawu Gąsienicowego i wpada do Suchej Wody tuż poniżej rozwidlenia szlaków zielonego i żółtego w Lesie Gąsienicowym.

Turystów może jest i dużo, ale wędrówkę na Krzyżne podejmuje niewielu z nich. Dzięki temu maszerujemy w ciszy i samotności. Dopiero wyżej spotykamy kilka osób. Szlak zielony odbija w lewo, my natomiast za żółtą farbą wspinamy się na zbocze Żółtej Turni. Jej nazwa wiąże się z porastającym tutejsze skały wielosporkiem jaskrawym — porostem o jasnożółtym kolorze. Kiedyś Żółta Turnia była często odwiedzana przez turystów, obecnie przez szczyty tej grani nie prowadzi żaden szlak, lubią ją jednak zdobywać — a jeszcze bardziej chwalić się tym — nieprzejmujący się zakazami i przyrodą pseudotaternicy (choć wejście jest na tyle łatwe, że trudno nazwać je honornym).

Wygodna i bezproblemowa ścieżka wiodąca zboczem Żółtej Turni. Tutejszy szlak wyznakowano w 1900 roku, wcześniej na Krzyżne chadzano dnem Pańszczycy.

Żółty szlak wiedzie przez rumowiska skalne poprzerastane kosówkami, mijając Pańszczycki Żleb, którym spływa siklawami Żółty Potok. Wspinamy się jeszcze kilkadziesiąt metrów i nieoczekiwanie zaczynamy schodzić na dno DOLINY PAŃSZCZYCY. Krajobraz się zmienia — zieleń stopniowo ustępuje głazom. W coraz surowszym pejzażu błyska tafla wody: tajemniczy Czerwony Stawek (1654 m n.p.m.). Na tyle mały, że latem przy braku opadów staje się bajorem lub całkowicie wysycha. Korzystając z pogody i z tego, że staw jest :-), robimy sobie przy nim małą przerwę.

Czerwony Stawek otaczają z jednej strony głazowisko, z drugiej łany kosodrzewiny. Nazwa wzięła się podobno od sinic, które barwią okoliczne głazy na kolor brunatny (na zdjęciach tego nie widać, ale rzeczywiście tak jest). Dawniej, w XIX wieku, staw zwano Zielonym i patrząc na kolor wody, wydaje się to bardziej słuszne. Widoki znad wody ładne: na długie ramię Koszystej (↑) i Żółtą Turnię wraz z Zadnim Upłazem (↓).

Żarty się skończyły, przed nami mozolna wędrówka kamiennym cmentarzyskiem. Jeszcze kilka minut marszu po wygodnej ścieżce wśród kosodrzewiny i wkraczamy w górną część Doliny Pańszczycy, surowy i opustoszały kocioł polodowcowy. Morze kamieni, a pośrodku my. Monumentalność miejsca przytłacza. Cicho, jak przed jakimś kataklizmem, skalisty mur Buczynowych Turni ogranicza dostęp promieniom słonecznym. Z kruchych ścian spływają wielkie stożki piargowe, zwane Zadnimi Usypami. Szlak wiedzie i po kamieniach, i po piargach, podejście jest mozolne. W końcu dochodzimy do wspomnianego już skalnego progu, gdzie trzeba zachować rozwagę. Lepiej pokonać go prawą stroną, z lewej łatwo osunąć się kilka metrów w dół wraz z drobnymi kamykami.

„Nie widziałam nic równie dzikiego i zgrozą przejmującego, jak ta opoka straszliwa, jakąś siłą wyparta z łona ziemi" — pisała z emfazą Maria Steczkowska w 1872 roku po wędrówce na Krzyżne.

Jeszcze kilka minut i stajemy na PRZEŁĘCZY KRZYŻNE (2112 m n.p.m.). Wita nas porywisty wiatr, niemal zwalający z nóg, i dźwięki… drumli. Wygrywane przez chłopaka, który zszedł właśnie z Orlej Perci, niezwykle pasują do tego dzikiego otoczenia. Brzmią mistycznie i prastaro, przywołują na myśl góry Azji (stamtąd wywodzi się instrument) oraz ludy żyjące w rytm przyrody, podporządkowane naturze. Odpędzacz złych myśli, jak niektórzy zwą drumlę, sprawia, że wszyscy na przełęczy, a jest nas około 10 osób, milkną. Słychać tylko zawodzące dźwięki instrumentu (). Prostota melodii i niespodziewaność sytuacji wystarczą, by doznanie miało coś z magii, jakichś praktyk rytualnych.

Chłopak odrywa drumlę od ust i oto znów jesteśmy na zwyczajnej tatrzańskiej przełęczy.Trzeba przyznać, przełęczy niezwykle ascetycznej i pięknej — widok z niej słynie od 150 lat jako niezrównany. Panorama obejmuje niemal całe Tatry Wysokie. Wycieczka na Krzyżne była niegdyś tak popularna, że w 1880 roku Towarzystwo Tatrzańskie zbudowało tu nawet kamienną chatkę, która służyła turystom za schron w razie niepogody. Mnóstwo osób, jak na tamte czasy oczywiście, nocowało w niej, by podziwiać wschód słońca. W szaleństwie udostępniania Tatr jak największej liczbie osób postulowano nawet, by schron przekształcić w komfortowy hotel, do którego dojeżdżałoby się kolejką zębatą. Nic z tych planów nie wyszło, a sama chatka była użytkowana do 1915 roku. Dziś widać jeszcze jej ruiny: 20 metrów nad przełęczą, na niewielkiej równi. Tam zresztą, na tej równi, ląduje śmigło, gdy trzeba kogoś poratować na odcinku Orlej Perci: Buczynowe Turnie — Granaty (z Krzyżnego startuje lub na niej się kończy ten najcięższy odcinek podniebnego szlaku).

Widok z Krzyżnego na Dolinę Pięciu Stawów Polskich. Widać Wielką Siklawę spadającą w polodowcowy żłób i serpentyny drogi sprowadzającej ze schroniska do Roztoki. Poniżej wspomniany w tekście kamienny schron na Krzyżnem. Znajdował się od strony Koszystej i Wołoszyna [fot. W. Eljasz, 1894 r., zdjęcie pochodzi z portalu Dawnetatry.pl]. Jako pierwszy Krzyżne zdobył Ludwik Zejszner, geolog i paleontolog, który prowadził w Tatrach pomiary wysokości. Stało się to latem 1838 roku.


Z chęcią zrobilibyśmy sobie przerwę na małe co nieco i ciepłą herbatę, ale zimny wiatr i czerniejące na niebie chmury wypędzają nas na dół. Patrzymy z niepokojem na stromą ścieżynę, którą wiedzie szlak. Znaki poprowadzono prawą stroną wielkiego żlebu, spadającego, niczym w otchłań, do Doliny Roztoki. Gdzieś w dole widać samotnego ludzika. Pokonuje drogę w tak ślamazarnym tempie, że zaczynam się niepokoić o jego stan zdrowia. Postanawiamy zatrzymać się na dłuższy odpoczynek już znacznie niżej. Deszcz, na który się zbiera, znacznie utrudniłby schodzenie żlebem, tym bardziej że wędrówka w dół wychodzi nam znacznie gorzej niż pod górę :-).

Zdjęcie spłaszcza perspektywę, ale i tak widać, że zejście z Krzyżnego w Dolinę Pięciu Stawów Polskich jest strome (bo niby jakie inne ma być ;-). Podczas mgły łatwo zboczyć z trasy, a to oznacza kłopoty. Podobnie jak poślizgnięcie się na mokrych kamieniach (jest gdzie się poturbować). Poniżej żleb z widocznym szlakiem zejścia uchwycony od dołu i w zbliżeniu. W górnej partii ścieżka jest tak zerodowana, z osuwającym się pod butami skalnym rumoszem, że bywają miejsca, gdzie lepiej zejść do parteru :-).

Kilkanaście minut później dochodzimy do turysty, którego tempo zejścia tak mnie zaniepokoiło. To wędrująca samotnie kobieta. Pomocy nie chce, wygląda na zażenowaną sytuacją — niepewnie czuje się na osypujących kamieniach, właściwie zsuwa się z nich na tyłku, czego się wstydzi — ruszamy więc dalej, choć wielokrotnie sprawdzamy wzrokowo, czy daje radę. Wolno bo wolno, ale idzie. W końcu docieramy do miejsca, gdzie stromizna nieco ustępuje. Trawersujemy zbocza Wielkiej Buczynowej Turni i na progu zasłanej złomami Buczynowej Dolinki stajemy na popas. Dalej jest już łatwo — trawersując zbocza Koziego Wierchu wychodzimy na płaśnie DOLINY PIĘCIU STAWÓW POLSKICH. Tu żółty szlak kończy swój bieg. Za znakami niebieskimi w 10 minut dochodzimy do schroniska.

Piątka (↑), jak zwą turyści schronisko w Dolinie Pięciu Stawów, znajduje się nad brzegiem Przedniego Stawu. Budynek powstał w latach 1948–1953, zaprojektowała go Anna Górska, architektka także kilka innych tatrzańskich schronisk. W pobliżu, między Wielkim a Małym Stawem, zachowała się chata (↓), w której nocowano zanim oddano do użytku współczesne schronisko. Dziś to leśniczówka TPN.

PIĘCIOSTAWIAŃSKIE SCHRONISKO (1675 m n.p.m.) jest przepięknie położone. Cóż z tego. Po wspaniałościach przyrody, dźwiękach drumli i obcowania z własnymi myślami trudno znieść tutejszy rejwach i piwne klimaty. Zawsze mam z tym kłopot — skalny świat, zwłaszcza tam, gdzie turystów jest mało, nastraja kontemplacyjnie, wprowadza mnie w nastrój nieprzystawalny, niekompatybilny ze współczesnym zaliczaniem tras. Dlatego nie przepadam za naszymi schroniskami, za ich jarmarcznym klimatem, wrzaskami i dużych, i małych. Teraz też kupujemy wodę i sok, a potem uciekamy na szlak. Jeszcze przez chwilę cieszymy się ciszą, pora późna, ludzi więc niewielu. Potem, przy Wodogrzmotach Mickiewicza, wtapiamy się w tłum wycieczkowiczów wracających znad Morskiego Oka. Rozpadało się, ale nie ma to znaczenia. Przed nami pół godziny asfaltem, potem bus i powrót na kwaterę. A następnego dnia, kolejna wyrypa. Szpiglasowy albo Kościelec [o naszym spotkaniu z Kościelcem rok temu i zdobyciu szczytu w tym roku tu — klik].

***
Kobieta, o którą tak się martwiłam, doszła do schroniska. Czekał na nią mąż z synem.


1 komentarz:

  1. Witam. Czytam, oglądam i podziwiam. Świetna propozycja wycieczki. Do wykorzystania na przyszły rok. A więc byle do wakacji! Pozdrowienia z Gdańska.

    OdpowiedzUsuń