Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Słowacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Słowacja. Pokaż wszystkie posty

28 sierpnia 2017

MAŁA FATRA — skalny świat Rozsutców

Štefanová — Przełęcz Medziholie — Veľký Rozsutec Przełęcz Medzirozsutce Malý Rozsutec Biely PotokDolne Diery — Štefanová
(szlak zielony czerwony zielony niebieski — żółty)

czas przejścia: 6 godzin    suma podejść: 1300 m    dystans: 15 km    trudność: ***
infrastruktura: bufet na przełęczy Podžiar


Na liście najwyższych szczytów Małej Fatry Rozsutce — Wielki i Mały — zajmują miejsca poza podium. Bez wątpienia są to jednak najbardziej rozpoznawalne wierchy tych gór. Wielki Rozsutec stał się wręcz symbolem całego pasma, jego sylwetka zdobi godło Parku Narodowego Małej Fatry. Skalne granie charakterem przypominają Tatry Wysokie, ich zdobycie przynosi mnóstwo przyjemności, wiąże się też z piękną, miejscami wymagającą wędrówką. Opisywana trasa wymaga pewnej kondycji i obycia ze skalnym światem, ale jest do przejścia dla przeciętnego turysty. Ekspozycja w partiach szczytowych nie onieśmiela (chyba że mamy silny lęk wysokości), odcinki ubezpieczone łańcuchami są krótkie i raczej łatwe. Sprawne dzieciaki zazwyczaj bez trudu sobie tu radzą, gorzej bywa z rodzicami :-). Nie oznacza to, że szczyty te można lekceważyć.

Podobno Wielki Rozsutec zdobywa rocznie ponad tysiąc osób, w tym sporo rodzin z dziećmi, nawet 6-7-latkami. Kto odwiedzi symboliczny cmentarz w Dolinie Vrátnej [kilka słów o nim zamieściłam przy okazji innej małofatrzańskiej wycieczki — klik], ten przekona się jednak, ile tabliczek dotyczy śmierci właśnie na tej górze. Najczęściej ludzie giną tu od uderzenia pioruna, skalisty szczyt i metalowy krzyż ściągają wyładowania tak jak Giewont w Tatrach. W lipcu 2002 roku od takiego uderzenia zginęła tu dwójka polskich turystów: ojciec z ośmioletnią córką. Zdarzają się także poślizgnięcia i upadki, które w skalistym terenie kończą się zazwyczaj tragicznie. Dlatego tuż pod szczytem jednego i drugiego Rozsutca, należy zachować rozwagę i uwagę, zwłaszcza kiedy skała jest mokra. Dzieci nie należy puszczać bez dozoru przodem. Wspominam o tym dlatego, że widok kilkulatków szturmujących łańcuchy samotnie (rodzice wloką się gdzieś z tyłu), zdarza mi się widzieć w górach często. Zbyt często. Zanim wyruszy się na szlak, trzeba też sprawdzić prognozę pogody, zwłaszcza ostrzeżenia o burzach — słowaccy ratownicy co roku o to apelują, i co roku znoszą w doliny poszkodowanych lub martwych.

Wielki Rozsutec (z prawej) i Południowe Skały o zmierzchu. Robią wrażenie… Na skalny grzebień Południowych Skał w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku prowadził szlak. Podobno nadzwyczaj ekscytujący. Zlikwidowano go z powodu ochrony przyrody. Wielki Rozsutec jest natomiast zamykany dla ruchu turystycznego od 1 marca do 15 maja. Niestety wiele osób lekceważy zakaz i wdrapuje się wtedy na skalistą grań. Tymczasem wiosną gniazduje w okolicy mnóstwo ptaków, w tym orzeł przedni, i to głównie z ich powodu ludzie nie są tu w tym czasie mile widziani. Warto to uszanować.

Najbardziej popularna trasa na Rozsutce wiedzie przez Diery — urokliwy, bajkowy wąwóz z drabinkami i kładkami. Latem panuje tam ogromny tłok, a że znamy już ten szlak, tym razem decydujemy się na inny wariant zdobycia skalnych grzbietów, z pominięciem sławnych Dziur. Z mapy wynika, że nasza wycieczka bez postojów powinna trwać około 6 godzin, ale wraz z odpoczynkami — a te, biorąc pod uwagę piękno okolicy, na pewno nie będą krótkie — zajmie więcej czasu. Sprawdzamy pogodę i ta nie jest zbyt optymistyczna. Na późne popołudnie zapowiadane są burze, musimy więc wrócić do pensjonatu przed 16.00. Między innymi z tego powodu wyruszamy wcześnie (choć bez przesady :-), trochę po ósmej. ŠTEFANOVA (625 m n.p.m.), gdzie kwaterujemy, to niezwykle malownicza, typowo turystyczna osada rozłożona u podnóży Wielkiego Rozsutca. Kilka stylowych domów, owce, ujadające psy i pyrkające traktory. Górski klimat najlepiej czuć tu pod koniec dnia, kiedy tłumy wędrowców zjadą już w dolinę. Wtedy miejsce robi się wręcz magiczne. W zapadającym zmierzchu można usiąść na jednym z tarasów przy którymś z pensjonatów i delektować się nie tylko widokami :-).

Štefanová zachwyca położeniem. Z okien pensjonatu, w którym mieszkaliśmy, rozciągał się przepiękny widok na Wielki Rozsutec i jego potężną odnogę — grań Skał Południowych.

Ze Štefanovej na grzbiet główny najszybciej można się dostać zielonym szlakiem. I tę opcję wybieramy. Droga pnie się stromo, ale nie ekstremalnie, wiedzie głównie lasem i po deszczach potrafi niemile tonąć w błocie. W drugiej jej części pojawiają się ograniczone widoki, a tuż po wyjściu na rozległe siodło otwiera się piękna panorama Stoha z jednej strony i Wielkiego Rozsutca z drugiej. PRZEŁĘCZ MEDZIHOLIE (1185 m n.p.m.), bo na nią właśnie docieramy, była niegdyś terenem, na którym intensywnie wypasano owce. Jeszcze wcześniej, w co trudno dziś uwierzyć, kolebały się tędy konne wozy, w których wieśniacy przewozili ług sodowy wypalany w okolicy Terchovej. Współcześnie wśród wysokich traw rozkładają się na popas tylko turyści, chłonąc widoki i zbierając siły na skalną wspinaczkę.

Przeczekiwanie deszczu. W dole widać szlakowskaz na przełęczy Medziholie. Na wędrówki do plecaka zawsze pakujemy parasol. To stary patent przewodników górskich: nic tak dobrze nie chroni przed deszczem jak on.

Dzisiaj jednak na siodle jest pusto. Chmury otulają wierzchołki, zbiera się na deszcz. Po chwili już pada — drobne, rzęsiste krople są niczym prysznic. Rano sprawdziliśmy prognozę pogody i według niej w okolicach 11.00 powinno się rozpogodzić, dlatego nie odpuszczamy. Kierujemy się na czerwony szlak i podchodzimy w stronę lasu. Tam robimy sobie wymuszony pogodą pierwszy postój. Nie trwa długo, deszcz pojawił się i zniknął, a my ruszamy w stronę poszarpanej skalistej grani. Ścieżka pnie się coraz ostrzej, drzewa ustępują miejsca kosodrzewinie. Wkrótce dochodzimy do skał. Jest ciepło, skalisty grzbiet zdążył już obeschnąć. Wspinaczka trwa krótko — kilka łańcuchów pomaga w pokonaniu skalnego progu. Większe wrażenie sprawia na mnie skalna galeryjka, z jednej strony mocno przepaścista. Na szczęście jest się czego przytrzymać — tu także zawieszono pomocne łańcuchy. Dochodzimy do małej przełączki na wierzchołkowej grzędzie. Stąd na wierzchołek jest jeszcze 5 minut i kolejna niewielka ścianka z łańcuchami do pokonania.

Podejście na Wielki Rozsutec. Szczyt z dołu wygląda na bardziej niedostępny niż jest w rzeczywistości. Na skalnej perci trzeba jednak zachować uwagę — kamyki lubią się osypywać.

WIELKI ROZSUTEC (1610 m n.p.m.), po słowacku Veľký Rozsutec, wita nas małym tłumem. Większość osób zdobywa szczyt od strony Dier, trasą uznawaną za łatwiejszą niż ta, którą przyszliśmy. Zamierzamy nią schodzić, będzie więc okazja do porównania. Nazwa szczytu, którą niektórzy wywodzą od słowa „rozsypany”, ma się wiązać z intensywnym wietrzeniem szczytowych partii góry, przez co grań wygląda na poszarpaną, pociętą siłami naturami. Szczyt, oprócz tabliczki, wieńczy żelazny krzyż. Ze zdziwieniem czytam w necie, że postawiono go całkiem niedawno, w 2006 roku. Dlaczego? Bo każda znana słowacka góra powinna głosić chwałę narodu i chrześcijaństwa. Naprawdę! Nie zaliczam się do miłośników takich symboli w górach, ale muszę przyznać, że tutejszy krzyż jest prosty, surowy, a przez to naprawdę ładny. Niewielki gabarytowo, ma jakiś ludzki wymiar. Sam szczyt zapewnia natomiast wspaniały widok na wszystkie strony świata. Z wierzchołka opada kilka skalnych grani; najpotężniejsze to Południowe Skały i Skalne Miasto.

Widok z Wielkiego Rozsutca w stronę Tatr (↑). Jak się dobrze przyjrzeć, to majaczą gdzieś na horyzoncie :-). Na bliższym planie z prawej fragment Stoha, z lewej Osnica, dalej Wielka Fatra. Szczyt Wielkiego Rozsutca jest wąski, ale długi (↓), krzyż zwykle oblegają turyści (tu, w tej roli, my). Pierwsze odnotowane wejście miało miejsce w 1858 roku. Od tego czasu Wielki Rozsutec zdobyło tysiące ludzi.


Nie chce nam się opuszczać Wielkiego Rozsutca, czas jednak ruszyć dalej. Czerwony szlak prowadzi nas ku kolejnemu wyzwaniu. Perć malowniczo wije się między skałami, a kiedy odwracamy się za siebie, widzimy jak na dłoni skalny park dopiero co zdobytego wierzchołka. Widoki są przepiękne, wąska ścieżyna zawiera w sobie wszystko to, co zachwyca w górach, oferuje wędrówkę niezbyt trudną, ale też niebanalną, ukazuje całe bogactwo skalnego świta Małej Fatry. Czy tą drogą łatwiej zdobyć Wielki Rozsutec? Może i tak — nie ma tu eksponowanych ścianek do przejścia, choć są oczywiście wyniosłe skałki dookoła, wejście jest dłuższe, a tym samym mniej strome, do tego w górnej części wędrówkę uprzyjemniają fantastyczne widoki.

Zejście z Wielkiego Rozsutca (↑) w kierunku przełęczy Medzirozsutce wiedzie początkowo malowniczą percią, potem lasem, by w końcu wyprowadzić na siodło z malowniczym widokiem na Mały Rozsutec (↑). Niespodziewanie chmury się rozwiewają, pojawia się słońce :-). Odwracamy głowę i w całej krasie podziwiamy to, co już zdobyliśmy — w zbliżeniu główna kulminacja Wielkiego Rozsutca (↓).

Godzinę później docieramy na PRZEŁĘCZ MEDZIROZSUTCE (1200 m n.p.m.) — rozległe siodło, jak wskazuje nazwa, pomiędzy dwoma Rozsutcami. Pogoda jest niezbyt pewna i chyba dlatego dziś nie ma tu tłumu (na siodło wyprowadza najpopularniejsza trasa Małej Fatry, przez Diery). Bez odpoczynku idziemy dalej do krzyżówki szlaków. Na wierzchołek mniejszego brata słynnego Rozsutca prowadzą znaki zielone. Zniszczona, zerodowana ścieżka zaczyna ostro się piąć, a osypujące się kamyki nie ułatwiają podejścia. Na szczęście są wystające korzenie kosodrzewiny, których można się przytrzymać. Ich wyślizgana powierzchnia wskazuje, że większość turystów pomaga sobie w tym miejscu w podobny sposób. W końcu stajemy przed kolejnym odcinkiem ubezpieczonym łańcuchami. Kilkadziesiąt metrów do góry skalistą rynną, by wydostać się na potężny blok jasnych dolomitów. Trudności nieco znaczniejsze niż na Wielkim Rozsutcu, przede wszystkim ze względu na większą ekspozycję. Pięć minut później stajemy przy tabliczce wierzchołkowej.

Kilka łańcuchów, trochę klamer, usypisty teren i nieco ekspozycji, czyli wspinaczka na Mały Rozsutec. A z wierzchowiny megawidoki, między innymi na Wielki Rozsutec (↓). Jak dla mnie mniejszy brat przebija większego pod względem uroku. W dodatku jesteśmy tu sami! To się nazywa fart.


MAŁY ROZSUTEC (1344 m n.p.m.), po słowacku Malý Rozsutec, kradnie nam serca. Może dlatego, że odwiedza go mniej ludzi — dziś nie ma tu nikogo! Wąski, płaski wierch porasta kosodrzewina. Jest cicho, spokojnie, po prostu niezwykle urokliwie. Rozkładamy się na długi popas, słońce co i rusz wychyla się zza chmur, przyjemnie grzeje, dookoła piękna górska sceneria. W końcu nadchodzi czas, kiedy trzeba znów założyć plecak i rozpocząć zejście. Tego nie lubimy; z wielu powodów, także dlatego, że w Małej Fatrze zejścia są dla nóg masakrujące. Miny nam rzedną, kiedy widzimy jak stromą i piarżystą ścieżką przyjdzie nam tracić wysokość. Ostrożnie, krok za krokiem, przytrzymując się łańcuchów i poręczy (w najbardziej zerodowanych i trudnych miejscach zamocowano sztuczne ułatwienia) oraz drzew, kamieni i korzeni, schodzimy do osady Podrozsutec. Znów zanosi się na deszcz. Na szczęście wszystkie trudniejsze i skaliste fragmenty mamy już za sobą.

Zejście z Małego Rozsutca w kierunku Bielego Potoku miejscami bywa karkołomne.

Przed nami łatwa godzinna wędrówka do osiedla BIELY POTOK (570 m n.p.m.). To stąd wiele osób wyrusza na wycieczkę przez Diery. My też skręcamy tu na niebieski szlak i wzdłuż Dierowego Potoku dochodzimy do wąwozu DOLNYCH DIER (600 m n.p.m.). Zaniosło się na dobre, pada. Wyciągamy parasole i całkiem komfortowo, w strugach wody maszerujemy kamienną ścieżką i metalowymi pomostami. Można powiedzieć, że mamy szczęście — deszcz wygonił stąd niemal wszystkich, samotne pokonywanie najpopularniejszego wąwozu Małej Fatry to naprawdę ewenement. Za to właśnie kochamy brzydką pogodę w górach :-). Kilkadziesiąt minut później mijamy kolibę na przełęczy Podžiar, w której urządzono niewielki bufet. Do Štefanovej zostało nam pół godziny spokojnym spacerkiem. Kiedy wchodzimy w progi naszego pensjonatu, deszcz przechodzi w ulewę, a w oddali słychać grzmoty. Jest 16.00, zgodnie z prognozą nadciąga burza.

Dwie panoramy: z Wielkiego (↑) i Małego (↓) Rozsutca.


A na koniec poglądowa mapka naszej trasy:



Opisana wycieczka nie nadaje się dla małych dzieci, nieco starsze, ale mniej wprawne mogą marudzić na zmęczenie. Trasę można oczywiście skrócić, wdrapując się tylko na jeden Rozsutec. Chyba lepiej wtedy wędrować od strony Dier, które same w sobie stanowią wielką atrakcję. O nudzie nie ma mowy. Kto złapie bakcyla skalnych wędrówek, ma przed sobą pole do działania. Duże partie Małej Fatry, a dokładniej jej najbardziej znanej części — Krywańskiej, są skaliste. Oprócz Rozsutców wspaniałe wrażenia zapewnia trasa przez skalisty grzbiet Sokolie oraz wędrówka przez Suchý i Białe Skały na Stratenec. Obie tury przeszliśmy i obie zrobiły na nas wrażenie. Więcej o nich będzie w oddzielnych wpisach.

2 września 2016

MAŁA FATRA: na Wielki Krywań przez Baraniarki

Terchová Starý dvor — sedlo Príslop — Baraniarky — Žitné — Kraviarske — sedlo Bublen — Pekelník — Vel'ký Kriváň — Snilovské sedlo — Vrátna — Terchová Starý dvor
(szlaki: niebieski — żółty — czerwony — zielony — bez szlaku)

czas przejścia: 7–8 godzin    suma podejść: 1300 m    dystans: 16 km    trudność: ***
infrastruktura: bufet przy górnej stacji kolejki

Większość turystów zdobywa Wielki Krywań, wjeżdżając w jego pobliże kolejką gondolową. Podejście od górnej stacji na najwyższy szczyt Małej Fatry zajmuje tylko pół godziny i należy do łatwych. Gondola to również świetny sposób na szybkie i bezbolesne osiągnięcie głównego grzbietu, żeby pomaszerować dalej różnymi kombinacjami szlaków. To nasza pierwsza wyprawa w Małą Fatrę i zdobycie szczytu z pomącą kolejki tym razem nas nie interesuje. Wybieramy inną opcję — wejście na Wielki Krywań z dna Doliny Vrátnej od strony Baraniarek. Dlaczego właśnie od nich? Bo wiemy z netu, że trasa ta oferuje wspaniałe widoki i niemal całkowity brak turystów przez pierwszych kilka godzin wędrówki (im bliżej Krywania, tym więcej ludzi). Od siebie, już po wszystkim, dodam, że wycieczka jest trudna — strome podejścia, nieco ekspozycji, duże deniwelacje, i wymaga dobrej kondycji. A ponieważ szlaki wiodą głównie odkrytym grzbietem i w razie burzy nie ma z nich szybkiego odwrotu, przed wyjściem należy koniecznie sprawdzić prognozę pogody.

Bez przesady można powiedzieć, że nigdzie na Słowacji nie ma
na tak małym obszarze tylu cudów przyrody, jak w krainie pod Rozsutcem.
[miesięcznik krajoznawczy „Krasy Slovenska”, rocznik 1980]

Wyruszamy z przysiółka Terchovej — STAREGO DVORU. Położona w środkowej części Doliny Vrátnej, osada jest odwiedzana głównie zimą, kiedy działają tu wyciągi narciarskie. Pod koniec lata duży bezpłatny parking świeci pustkami i pozwala na wybranie sobie dowolnego miejsca postojowego. Niebieskie znaki prowadzą początkowo boczną drogą, starym zniszczonym asfaltem, szybko jednak odbijają z niego w wąską kamienistą ścieżynę. Przez kolejne pół godziny wędrujemy w cieniu drzew, by dość niespodziewanie wyjść na rozległą łąkę. Malownicze SEDLO PRISLOP (916 m n.p.m.), czyli po naszemu przełęcz Przysłop, zachęca do odpoczynku — tutejszy widok w kierunku obu skalistych grzebieni Rozsutców można znaleźć w wielu folderach reklamowych regionu. Nie jesteśmy zmęczeni, zatrzymujemy się więc tylko na chwilę, by docenić walory otoczenia, i ruszamy dalej za niebieskimi znakami. Niepozorna ścieżyna zaczyna coraz ostrzej się piąć. Słońce wpada między bukowe pnie i rysuje mocne cienie. Niby jest sucho, a mimo to bardzo ślisko. Bez dobrych górskich butów łatwo fiknąć tu kozła. Wyżej grzbiet staje się skalisty i wąski. Trzeba zachować uwagę, miejscami robi się przepaścisto. Kiedy dochodzimy do BARANIAREK (1270 m n.p.m.), wszystkim nam wyrywa się z gardeł głośne „Łał”. Miejsce jest zachwycające — ciasny grzbiet opada stromo na obie strony, w dole lśnią zielenią małofatrzańskie doliny, w oddali cienką linią rysują się łyse wierzchołki głównego pasma.

Baraniarky. Widok obejmuje głęboką i lesistą dolinę Wielkiej Branicy. Mniej więcej pośrodku
na ostatnim planie sterczy wierzchołek Wielkiego Krywania — cel naszej wycieczki.
W czasie II wojny światowej Niemy pobudowali na grzbiecie Baraniarek okopy i stanowiska strzelnicze.
Podobno Rosjanie zdołali zdobyć szczyt i przełamać linię oporu tylko dzięki terchowianom, którzy
znając doskonale teren, wiedzieli, jak iść, by uniknąć ostrzału.
Poniżej, zbliżenie na Wielki Krywań i zejście z Baraniarek z miejscem ubezpieczonym łańcuchem.

Na Baraniarkach spędzamy trochę czasu, kontemplując otoczenie. Wawek, jak zwykle, ogląda też mapę. Wystarcza mu jeden rzut oka, by zauważyć to, czego ja jakoś do tej pory nie dostrzegłam — małofatrzańskie szczyty są porozdzielane głębokimi przełęczami i nasza droga nie będzie łatwą graniówką prowadzącą niemal po prostym, ale raczej sinusoidą o całkiem sporych wzlotach i upadkach. To oznacza więcej postojów i coraz wolniejsze tempo marszu wraz z upływającym czasem. Ruszamy więc nasze cztery litery, bo na Wielki Krywań mamy stąd jeszcze co najmniej 3 godziny drogi. Schodzimy z Baraniarky na małą przełęcz i zaczynamy zdobywać kolejny wierzchołek — ŽITNE (1269 m n.p.m.). Jest zalesiony, podejście raczej niewielkie, bez przystanku idziemy więc dalej. Znów zejście, kolejna przełęcz i… stromo pod górę długim odkrytym grzbietem. Osiągamy KRAVIARSKE (1361 m n.p.m.). Tu przystajemy na drugi odpoczynek. Widok znów urzeka — widać oba odgałęzienia Doliny Vrátnej i amfiteatr otaczających je szczytów.

Widok ze ścieżki na Kraviarske. Stamtąd przyszliśmy (↑)…
…tam zmierzamy (↓). A zza kosodrzewiny sterczy Wielki Rozsutec, niczym wulkaniczny stożek.

Jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku zbocza Kraviarskiego tętniły pasterskim życiem. Wypasano tu nie tylko owce, lecz również krowy. Od słowa kraviar, „pasterz krów”, pochodzi zresztą nazwa i szczytu, i pobliskiej przełęczy. No właśnie, bo skoro jesteśmy na szczycie, musimy teraz zejść na przełęcz, a z niej znów rozpocząć podejście na kolejną… przełęcz. Takie dziwy w tej Fatrze. Przez 45 minut wędrujemy odkrytym widokowym grzbietem, ciągle zdobywając wysokość, by osiągnąć niewielkie wypłaszczenie zwane Chrapáky (1417 m n.p.m.). Tu żegnamy niebieski szlak i odbijamy na żółty, który, prowadząc wciąż w górę, w 20 minut wyprowadza nas na SEDLO BUBLEN (1510 m n.p.m.). Tym samym osiągamy główny grzbiet i na wierzchołek Wielkiego Krywania mamy już tylko niecałą godzinę drogi. Prowadzą nas teraz znaki czerwone. I żeby nie było za łatwo, przed Krywaniem wdrapujemy się oczywiście na jeszcze jedną górę — o wdzięcznej nazwie PEKELNIK (1609 m n.p.m.). A z niej, tak, schodzimy na jeszcze jedną przełęcz.

Pekelnik, czego nie widać na zdjęciu, stromo obrywa się ku południowi. Widok z niego jest dookolny.
W całej okazałości można podziwiać masyw Małego (↑) oraz Wielkiego Krywania (↓).

W końcu przed nami już tylko kwadrans wspinaczki na najwyższy szczyt Małej Fatry. Osiągamy go po ponad 4 godzinach wędrówki od Starego dvoru. Skalisto-trawiasty wierzchołek WIELKIEGO KRYWANIA (1709 m n.p.m.) wita nas porywistym zimnym wiatrem. Ludzi sporo, choć jeśli porównać z polskimi górami — pustki. Chowamy się za kamienie i rozkładamy klamoty. Herbata i słodkie co nieco, podziwianie okolicznych wierzchołków, a potem zdjęcie przy tabliczce szczytowej. Trzeba odstać swoje, każdy chce mieć fotę z Krywaniem, a niektórzy jeszcze wpisać się do zeszytu wejść ukrytego w blaszanej puszcze. Pogoda, choć ładna, nie oferuje rozległych widoków: przejrzystość powietrza jest kiepska, jak to zwykle latem w słoneczny, upalny dzień. Panorama ze szczytu od północy obejmuje podobno Beskid Żywiecki z Wielką Raczą, Pilskiem i Babią Górą oraz Śląski ze Skrzycznem, od wschodu — Tatry, a bliżej Góry Choczańskie, od południa natomiast — Wielką Fatrę. Wierzymy na słowo, niewiele z tego daje się dostrzec.

Zdobywca Wielkiego Krywania walczy z wiatrem.

Po półgodzinnym popasie schodzimy na SNILOVSKE SEDLO (1524 m n.p.m.), gdzie krzyżuje się kilka szlaków. Można stąd odbić na Chleb i taki mieliśmy początkowo plan. Zakładaliśmy bowiem, że zejdziemy do Starego dvoru i samochodu właśnie przez Chleb, a potem Poludňový gruň. Godzina jest jednak późna, tymczasem taki wariant zejścia to kolejne 4 godziny wędrówki. Czujemy w nogach przebyte kilometry i pokonane przewyższenie, odpuszczamy więc i pięć minut później meldujemy się przy górnej stacji kolejki. Nie zamierzamy zjeżdżać gondolą na dół, chcemy zjeść coś ciepłego w tutejszym barze, a potem zejść do VRÁTNEJ zielonym szlakiem wiodącym wzdłuż słupów kolejki. Jeszcze nie wiemy, że ładujemy się w chyba najgorszy wariant zejścia z Wielkiego Krywania. Że będzie stromo, wynika z mapy, ale że będzie także ślisko, upierdliwie i z tysiącami osypujących się kamyków — już nie. W połowie zejścia (w całości trwa ono półtorej godziny) przeklinam pomysł skrócenia naszej wyprawy, a pod koniec jestem już tak zła, że niemal zbiegam z góry. Byle szybciej znaleźć się na równym.

Z perspektywy upierdliwego szlaku zejściowego,
gondole wydają się megafajnym rozwiązaniem…

Na dole postanawiamy jeszcze odwiedzić pobliski symboliczny cmentarz ofiar gór. Wyciszyć emocje. Od dolnej stacji kolejki to jedynie kwadrans spaceru znakowaną ścieżką w górę strumienia. Cmentarz został otwarty w 1998 roku, urządzono go na wzór tatrzańskiego pod Osterwą. Identyczne jest nawet przesłanie wyryte na desce zdobiącej niewielką kapliczkę: Mŕtvym na pamiatku, živým pre výstrahu („Martwym ku pamięci, żywym ku przestrodze”). Miejsce wybrano malownicze, pod sporą skałką, w cieniu drzew. Jesteśmy zdziwieni, jak dużo ludzi ginie w Małej Fatrze. Co roku dochodzą nowe tabliczki umieszczane na drewnianych słupkach.

Niewielka kapliczka, drewniane słupy i kamienne kopczyki wznoszone przez odwiedzających —
tak wygląda symbolický cintorín v Malej Fatre.

Wracamy do samochodu asfaltówką poprowadzoną Doliną Vrátną. Bajka, w porównaniu z zejściowym szlakiem. Nogi same niosą i kilkanaście minut później dochodzimy do parkingu. Podsumowanie? Wycieczka wspaniała, ale też wyczerpująca. Z mniejszymi dziećmi lub takimi, które szybko się męczą, można ją zrobić w odwrotnym kierunku: wjechać kolejką pod Snilovské sedlo, zdobyć Wielki Krywań i zejść do Doliny Vrátnej przez Baraniarky (5 godzin, suma podejść 400 metrów, 10 km). Albo jeszcze krócej: wjechać kolejką pod Snilovské sedlo, zdobyć Wielki Krywań i zejść do Doliny Vrátnej zielonym szlakiem z sedla za Kraviarskym, pomijając grzbiet Baraniarek (3 godziny, suma podejść 200 metrów, 7 km). Warto jednak pamiętać, że w tych górach zejścia są chyba gorsze od wejść. Cóż robić, za każdym razem czeka nas 1000 metrów schodzenia w dół.

***
Mała Fatra dała nam prztyczka w nos. Góry okazały się małe tylko z nazwy, chyba pierwszy raz nie udało nam się zrealizować planu w stu procentach! Rzecz dla nas niezwykła, zazwyczaj schodzimy z gór jeszcze ze sporym zapasem sił. Wyrypa, jak wspomniałam, miała być w zamierzeniu dłuższa i prowadzić z Wielkiego Krywania przez Chleb na Południowy Gruń z zejściem stamtąd do Starego dworu, co dawało 9–10 godzin marszu, sumę podejść 1600 metrów i 20 kilometrów do pokonania. W Tarach Zachodnich bez trudu dalibyśmy radę zrobić trasę o podobnych parametrach czasowych i przewyższeniowych, w Małej Fatrze dowleklibyśmy się do samochodu ostatkiem sił. Inny charakter fatrzańskiego masywu — niezwykle strome podejścia i zejścia oraz głębokie przełęcze rozdzielające szczyty — powodują, że nogi szybko odczuwają trudy wędrówki. Technicznie szlaki też potrafią zaskoczyć, przynajmniej te, po których maszerowaliśmy: kamieniste i bardzo śliskie, niektóre przepaściste i ubezpieczone (np. na Mały i Wielki Rozsutec, o których więcej tu — klik), wymagające ciągłej uwagi. To, że Mała Fatra proponuje bardziej męczące trasy niż w Beskidach, było dla nas oczywiste jeszcze przed wyjazdem, w naszym odczuciu niektóre szlaki przewyższają jednak trudnością te w Tatrach.

Mała Fatra nasza!

O czym pamiętać wyruszając na małofatrzańskie szczyty? Podstawą bezpieczeństwa są tu solidne górskie buty. Na wyślizganych kamieniach nawet świetny wibram czasem zawodzi, a co dopiero adidasy, choćby markowe. Nie warto męczyć nóg i siebie, no i narażać się na niebezpieczne upadki. Zejścia z małofatrzańskich szczytów są naprawdę strome i nieprzyjemne (można boleśnie odczuć to w kolanach, kto lubi chodzić z kijkami, niech o nich nie zapomni). Mapę Małej Fatry bez trudu dostaniemy w Polsce (wystarczy sprawdzić choćby na Allegro). My korzystaliśmy z tej firmy Tatra Plan w skali 1 : 25 000 — podawane na niej czasy odpowiadają rzeczywistości, należy tylko pamiętać, że nie wlicza się do nich postojów (czasy na tabliczkach szlakowych w górach są niemal zawsze zaniżone!, chyba liczą je dla górskich harpaganów). Przed wyjazdem warto wykupić ubezpieczenie, kosztuje grosze, a bez niego za udzieloną pomoc zapłacimy z własnej kieszeni, i to słono.

17 marca 2014

SŁOWACKI RAJ — eldorado dla dużych i małych

Wycieczki z Podlesoka: 
Suchá Belá — Kláštorisko — Obrovský vodopád
Przełom Hornadu — Kláštorská roklina — Kláštorisko — Vel’ký Kysel’
Pila — Piecky — Pod Bykárku — Klauzy — Tomášovská Belá — Kláštorisko 
Wycieczka z Čingovej:
Przełom Hornadu — Kláštorisko — Przełom Hornadu — Tomášovský výhlád

czas wycieczek: 6–8 godzin    suma podejść: 700–1000 m    dystans: 16–23 km
trudność: **   infrastruktura: schronisko na Kláštorisku

Odkąd odwiedziliśmy Słowacki Raj, Wawek miał tylko jedno marzenie — jak najszybciej znów się tam znaleźć. Nie było właściwie tygodnia, by nie rozkładał mapy tych terenów i po raz setny nie ustalał, dokąd pójdziemy, jak już tam będziemy. Rozumieliśmy ten zachwyt, bo malutki powierzchniowo Raj i na nas zrobił ogromne wrażenie. W wapienne grzbiety wcinają się tu potoki, tworząc malownicze, głębokie jary i wąwozy, prawdziwe cuda natury. Kolejne odwiedziny niczego w naszych odczuciach nie zmieniły — wciąż mamy niedosyt Raju, a w kolejce czekają co najmniej dwa wąwozy absolutnie do zaliczenia.

Specyfiką tego akurat parku narodowego jest to, że szlaki w wąwozach są krótkie, a gros czasu zabiera do nich dojście. Ponieważ ubezpieczone drabinkami, kładkami i stopniami przejścia są wąskie i mocno eksponowane, większość tras w wąwozach jest jednokierunkowa (idzie się zawsze w górę, czyli w kierunku przeciwnym do nurtu potoku). Nie są to wędrówki bardzo wymagające kondycyjnie — w Raju liczą się przede wszystkim widoki i przeżycia — ale wymagają uwagi i rozważnego zachowania, zwłaszcza po deszczu. Czy warto przyjechać tu z dziećmi? Jak najbardziej. Czy trasy nie będą dla nich zbyt niebezpieczne? To już zależy od dziecka. Po raz pierwszy przyjechaliśmy do Słowackiego Raju, kiedy Wawek miał 7 lat, i doskonale dał sobie radę. Wcześniej dużo łaziliśmy po Beskidach, ale przepaściste trasy z drabinkami to była dla niego nowość. Spotkaliśmy tu zresztą mnóstwo rodzin z nieco młodszymi dziećmi i wyglądało na to, że one także świetnie się bawiły. Nie polecamy w zamian Raju dla maluchów. Kilka razy widzieliśmy spanikowane dzieci w nosidłach oraz ryczące wniebogłosy 4–5-latki, kiedy przyszło im pokonywać drabinki. Ponieważ takich miejsc w Słowackim Raju jest sporo, warto się zastanowić, czy nasze dzieciaki są gotowe na tego rodzaju wyzwania. W Raju łatwo też o niebezpieczne poślizgnięcia, młode głowy zwykle trudno zdyscyplinować, a wyciosane w drewnie kładki bywają bardzo śliskie. Rodzice muszą więc zachować podwójną czujność. Ale… wszystko to blednie w obliczu niezwykłej przygody, która nas tu czeka.

Polana w okolicy Kláštoriska — widok na ruiny klasztoru i Tatry. Ponoć w XIII wieku ludność z doliny
chroniła się tu podczas najazdów Tatarów. Miejsce rzeczywiście doskonale się do tego nadaje –
z trzech stron otoczone wąwozami musiało być właściwie nie do zdobycia.

Większość tutejszych szlaków zbiega się na płaskowyżu przy schronisku na Kláštorisku (Klasztorzysku). To jedyne miejsce na terenie parku, gdzie można zjeść coś ciepłego. Działa tu również wypożyczalnia rowerów pod chmurką. Zamiast półtorej godziny drałować stąd lasem do Podlesoka, z większymi dziećmi można rozważyć przejażdżkę rowerową. Zjazd prowadzi zniszczoną asfaltówką i bitą drogą, miejscami bywa stromo, ale nie ekstremalnie (rowery oddaje się w punkcie działającym przy wejściu do parku). Na pobliskiej schronisku polanie odrestaurowano fragmenty klasztoru z XVI wieku, które można zwiedzać. Pierwszy zakonny budynek stanął tu około 1300 roku, gospodarowali w nim kartuzi. Według romantycznej legendy to oni nadali okolicy nazwę Słowacki Raj — według nich zakonna służba w tak pięknych okolicznościach przyrody była przedsionkiem do nieba. Rzeczywistość jest bardziej trywialna: nazwę wymyślił spiski krajoznawca Béla Hajts, który na początku XX wieku dokonał na tym terenie wielu pionierskich przejść (m.in. pokonał wąwóz Malý Sokol). Kras musiał się jednak i jemu bardzo podobać.

Poniżej kilka słów o wycieczkach, które zrobiliśmy z Wawkiem w północnej części Słowackiego Raju. Część południowa jest odwiedzana znacznie rzadziej, nie ma tam tak spektakularnych wąwozów, atrakcją jest natomiast Jaskinia Lodowa.


TRASA: Podlesok — Suchá Belá — Kláštorisko — Obrovský vodopád — Podlesok
(6 godzin; 17 km; suma podejść 700 metrów)  
Najbardziej oblegany szlak Słowackiego Raju prowadzi WĄWOZEM SUCHÁ BELÁ (od potoku, który nim płynie — Suchej Białej, zielone znaki, do wyjścia na płaskowyż: 400 metrów przewyższenia, 2 godziny marszu). Zazwyczaj wędruje się w tłumie (od września w znacznie mniejszym, wtedy dopiero jest megaprzyjemnie) i chyba tylko jakimś cudem nie zdarzają się poważne wypadki (przychodzą tu nawet ludzie o kulach, co, gdy sobie to przypominam, wciąż wprawia mnie w osłupienie — i nie chodzi o to, że trasa jest trudna, ale na mokrych kamieniach czy drabinkach łatwo się pośliznąć i narobić sobie i innym kłopotu). Gdzie są tłumy, tam zazwyczaj nie ma nas, ale cóż robić, trasa jest niepowtarzalna i doskonała na pierwszy kontakt z drabinkami.

Suchá Belá ma 3,5 kilometra długości. Wąwóz odkryto w 1900 roku, a 8 lat później wyznakowano szlak
do pierwszego wodospadu. W całości roklina została udostępniona turystom w 1957 roku. Dziś teren ten jest
objęty ochroną rezerwatową. Można się w nim poruszać tylko wyznakowaną trasą (ruch jednokierunkowy!).

Naszpikowany sztucznymi ułatwieniami szlak wymaga podstawowej sprawności, dzieci zazwyczaj świetnie sobie na nim radzą. Warto je tylko uczulić, by pokonywały drabinki, zachowując trzy punkty podparcia i nie przywierały do metalowej konstrukcji całym ciałem, bo utrudnia to wchodzenie. No i lepiej nie patrzeć za bardzo w dół, lufa pod nogami bywa stresująca. Początkowo wędrujemy w przyjemnym półcieniu, wielokrotnie przekraczając łożysko potoku po kamieniach i drewnianych kładkach. Później mijamy kilka wodospadów, a pokonanie skalnych progów umożliwiają wspomniane wyżej metalowe drabiny. Mimo tłumów zatory zdarzają się sporadycznie. Wąwóz opuszczamy mało spektakularnie — błotnista leśna dróżka niespodziewanie doprowadza do asfaltu. Nieco dalej znajduje się skrzyżowanie i węzeł szlaków.

Żółty szlak prowadzący rokliną Obrovskiego vodopádu. Skalne przesmyki pokonujemy, korzystając
ze stupaczek. W całym jarze trzeba uważać, poślizgnięcie może się skończyć tragicznie. Jak dla turystki,
którą upamiętnia krzyż ustawiony przy mostku nad Olbrzymim Wodospadem.

Po wyjściu na płaskowyż można od razu zejść do Podlesoka albo odwiedzić Klasztorzysko. Polecamy tę drugą opcję, przejście wąwozu nie zajmuje aż tak wiele czasu. Na polanie w schronisku warto coś zjeść i jeśli mamy jeszcze siły, odwiedzić kolejny wąwóz. Nasz wybór padł na niewielki i niezwykle urokliwy jar prowadzący do OBROVSKIEGO VODOPÁDU (Ogromny Wodospad; żółte znaki, 45 minut). Szlak jest ekscytujący, dziki i zapomniany przez turystów, ale też dość trudny, miejscami ścieżka ledwie trzyma się stoku. Schodzimy na dno jaru, a potem wędrujemy wzdłuż potoku do widokowego mostku. Na trasie oczywiście kładki i stupaczki. Za mostkiem wdrapujemy się nieco do góry po śliskich skałkach i wąską ścieżyną, skrajem stromego zbocza zataczamy pętlę do punktu wyjścia. Z mniejszymi dziećmi, niezbyt pewnie czującymi się na wąskich, mocno eksponowanych trasach lepiej sobie ten jar darować, a wybrać w zamian Malý lub Vel’ký Kysel’.

Wracamy na Klasztorzysko, a dalej do Podlesoka szlakiem czerwonym.

 
TRASA: Podlesok — Przełom Hornadu — Kláštorská roklina — Kláštorisko — Vel’ký Kysel’ — Podlesok (6 godzin; 17 km; suma podejść 700 metrów)
Drugim hitem Raju jest trasa PRZEŁOMEM HORNADU. Znakowany na niebiesko szlak, nazwany Chodnikiem Horskej služby (Górskiego Pogotowia), ciągnie się aż do Čingovej, a jego przejście w całości zajmuje 3 godziny. Ponieważ mieszkaliśmy w Podlesoku i chcieliśmy zatoczyć pętlę, postanowiliśmy w połowie przełomu odbić na Klasztorzysko, a potem powędrować jeszcze do jakiegoś wąwozu. To o tyle dobry wybór, że dzieciaki nie zdążą się wtedy znudzić ciągłą wędrówką przyczepionymi do skał, zawieszonymi wysoko nad wodą stupaczkami, czyli żelaznymi stopniami. Nawet jeśli ekscytujące momenty są tu gwarantowane — pod nogami zieje przepaść, pokrzywione stupaczki trzeszczą, a łańcuchy wydają jękliwe tony… — trzy godziny tego samego mogą znużyć. Wędrując tędy z dziećmi, trzeba uczulić je na bezpieczne i spokojne zachowanie, tym bardziej że szlak jest dwukierunkowy i na stopniach oraz przy łańcuchach nie ma możliwości wyminięcia drugiej osoby. Lepiej się wówczas cofnąć do bezpiecznego miejsca i poczekać aż trasa się zwolni, niż wykonywać niebezpieczne ekwilibrystyczne ruchy.

Co jest tam hen w dole? Woda… Przełom Hornadu zadziwia zmiennością krajobrazów. Sielskie zatoczki,
a zaraz potem wyniosłe, ogromne skały. Bez stupaczek ani rusz… Podobno na całej trasie jest ich aż 174.
Niewinnie wyglądające mostki nieźle bujają :-).

Mniej więcej po półtoragodzinnej wędrówce wysoko nad rzeką dochodzimy do wiszącego mostu i rozwidlenia szlaków. Odbijamy do wąwozu KLÁŠTORSKÁ ROKLINA wyprowadzającego na Klasztorzysko (Klasztorny Wąwóz, szlak zielony, 220 metrów przewyższenia, 1 godzina). Jar, mający jedynie kilometr długości, jest niezwykle malowniczy. Utworzył go potok mający swoje źródła pod Klasztorzyskiem. Podczas wędrówki mijamy aż siedem wodospadów, choć tylko trzy są słusznej wysokości. Skoro są wodospady, muszą być także drabinki. I są, nie tylko zresztą one, także podcięte pnie drzew służące za stopnie i oczywiście śliskie drewniane kładki. Miejscami idziemy korytem potoku, dobre buty są więc wskazane. Tajemniczości dodają roklinie powalone drzewa.

Wodospad Odkrywców i powalone drzewa zagradzające przejście… Klasztorny Wąwóz znany jest
ze swojej urokliwości, stąd bywa zatłoczony. Ale nawet tłumy turystów nie odzierają go z aury tajemniczości.

Po godzinnym obcowaniu z Kláštorską rokliną wychodzimy, jakżeby inaczej, na Klasztorzysko. Postanawiamy zjeść coś w schronisku, a potem przejść kolejny wąwóz — VEL’KÝ KYSEL’ (zielone znaki, 300 metrów przewyższenia, 1,5 godziny). Zarośnięty, dziewiczy też robi na nas wrażenie. No i odpoczywamy od tłumu, podczas wędrówki nie spotykamy nikogo, aż trudno w to uwierzyć. Brak turystów może wynikać z charakteru wąwozu — mniej tu żelastwa, czyli stupaczek i łańcuchów (są natomiast dwie całkiem długie drabiny), niewiele wyniosłych ścian, więcej natomiast drewnianych kładek, zalesionego terenu i spokojnej, miłej wędrówki. Półcień, bujna roślinność, mchy porastające drzewa — to wszystko składa się na wspaniałą scenerię tego jaru.

Vel’ký Kysel’ i jego wodospady: niewielki w postaci kaskad — Pawlasov vodopád oraz gwałtownie
spadający z wysokiej skały — Ochrancov prírody.

Vel’ký Kysel’ wyprowadza nas na drogę, którą prowadzi żółty szlak. Maszerujemy na płaskowyż Glac do węzła szlaków i odbijamy za znakami niebieskimi. Przy kolejnym rozstaju wybieramy znaki żółte, następnie czerwone. Godzinę później — pełni wrażeń — meldujemy się w Podlesoku. Czas obmyślić kolejną wycieczkę. Mamy ochotę na wędrówkę Słowackim Rajem w samotności, opracowujemy więc trasę po mniej znanych (czytaj: nie położonych tak blisko Podlesoka) wąwozach i dolinach.


TRASA: Podlesok — Pila — Piecky — Pod Bykárku — Tomášovská Belá — Kysel’ — Kláštorisko — Podlesok (8 godzin; 23 km; suma podejść 1000 metrów)
To propozycja dla dzieci, którym niestraszne długie i forsowne wyprawy. Jeśli obawiamy się, że nasze do takich nie należą, wycieczkę można znacząco skrócić, rezygnując z odwiedzenia Tomášovskiej Beli (wówczas: 5 godzin; 14 km; suma podejść 600 metrów). To, co najbardziej ekscytujące dla dzieciaków — drabinki i inne ustrojstwa — i tak zapewnia tylko WĄWÓZ PIECKY. Leży on nieco na uboczu najbardziej popularnych tras Słowackiego Raju, ma więc tę zaletę, że mało w nim turystów. Do Piły, skąd wyrusza się do doliny potoku Piecky, można dojść z Podlesoka dość monotonnym zielonym szlakiem (częściowo wiedzie asfaltem) lub dojechać samochodem. Wybieramy tę pierwszą opcję, bo w ten sposób nie musimy wracać w to samo miejsce, i godzinę później rozpoczynamy wędrówkę wąwozem Piecky (żółte znaki, 380 m przewyższenia, 2 godziny). Skalne łożysko potoku, wyniosłe wapienne skały i kilka spływających z nich wodospadów — do tego zdążył nas już przyzwyczaić Słowacki Raj. Piecky odróżnia od innych wąwozów dolny odcinek: szerokie głazowisko niemal wyschniętego potoku (konieczne solidne buty) ciągnie się i ciągnie. W słońcu biel kamieni aż kłuje w oczy i pewnie dlatego ta część nosi nazwę Białego Potoku. Potem dolina zwęża się, pojawiają się ubezpieczenia. Wrażenie robi zwłaszcza pokonanie Vel’kiego vodopádu (Wielkiego Wodospadu) po ustawionej niemal pionowo drabinie mającej 8 metrów wysokości (poziom II piętra). Są też odcinki ubezpieczone łańcuchami i klamrami oraz mnóstwo, mnóstwo kładek.

Wąwóz Piecky ma 3 kilometry długości. Pierwsze przejście odbyło się w 1911 roku. Największe wrażenie
robią tu wapienne skały i spadające z nich wodospady. Na pierwszym zdjęciu słynna drabina
przy Wielkim Wodospadzie. Na drugim miła wędrówka po kładkach.

Po dojściu na płaskowyż zgodnie z planem schodzimy do TOMÁŠOVSKIEJ BELI (Dolina Białego Potoku) kombinacją szlaków niebieskiego, żółtego, zielonego i znów żółtego. Ten ostatni wiedzie bardzo stromo w dół, prowadząc kamienistą wąską ścieżką w dość posępnym otoczeniu. Tracimy całą zdobytą wysokość. Tomášovská Belá okazuje się słoneczna i spokojna. Wiodący nią zielony szlak to prawie niekończący się ciąg drewnianych podestów poprowadzonych tuż nad cicho szemrzącym potokiem. Turystów nie ma, słychać tylko brzęczenie owadów. Dochodzimy do rozdroża szlaków przy wylocie doliny Kysel’ (nie mylić z wąwozem Vel’ký Kysel’). Rozpoczyna się tu żółty szlak na Klasztorzysko i na niego właśnie odbijamy. Znowu musimy nabrać wysokości, co po kilku godzinach wędrówki nie jest takie przyjemne. Tym bardziej że szlak pnie się prawie prosto pod górę. Na szczęście ostre podejście kończy się po półgodzinie. Docieramy do schroniska, a dalej znaną nam już trasą schodzimy do Podlesoka na zasłużoną kolację.

Romantyczna dolina Białego Potoku.


TRASA: Čingova — Čertova — Kláštorisko — Przełom Hornadu — Tomášovský výhlád — Čingova (6 godzin; 16 km; suma podejść 800 metrów)
Przeszliśmy zachodnią część Przełomu Hornadu, trzeba więc dokończyć dzieło i poznać wschodni fragment rzeki. Tego dnia wracamy do Polski, wycieczka nie może więc być bardzo długa. Żadnych roklin, jednak sam Hornad to za mało, postanawiamy wobec tego zaliczyć dwa punkty widokowe — rozległych panoram w Słowackim Raju jeszcze nie doświadczyliśmy. Wyruszamy z Čingovej (w osadzie przed wejściem na teren parku działa ogromny parking) niebieskim szlakiem, który prowadzi leśnym duktem do ujścia Białego Potoku do Hornadu. Po przekroczeniu strumienia rozpoczynamy mozolną wspinaczkę na ČERTOVĄ (822 m n.p.m.), nasz pierwszy punkt widokowy. Góra niby mała, ale podejście zabójcze — 300 metrów przewyższenia w 50 minut. Pal licho, gdyby szlak był tylko superstromy, ale tu mamy jeszcze wyślizgane korzenie i wypolerowane skałki sprytnie ukryte pod liśćmi, a to wiadomo czym grozi. To niby tylko leśna ścieżka, a zamontowano na niej łańcuchy i grzech z nich nie skorzystać. Wspaniałe widoki rozciągające się z płaskowyżu, gdy wreszcie do niego docieramy, są jednak warte wylanego potu.

Szlak nie prowadzi na sam szczyt Čertovej, ale trawersuje go z lewej strony. Doprowadza w zamian
do wychodni skalnej, z której roztaczają się piękne widoki na Bykárkę (1058 m n.p.m.).

Z Čertovej w pół godziny dochodzimy do Klasztoriska. By wrócić nad Hornad, schodzimy z niego nad rzekę żółtym szlakiem. Znów, korzystając z metalowych podestów, podziwiamy kanion wyryty przez szmaragdową wodę. Ta część Przełomu Hornadu jest bardzo malownicza. Wiele eksponowanych miejsc, pionowe skały nad głową, pod nogami powietrze… — ekscytacja dzieciaków i dorosłych gwarantowana. W końcu docieramy do miejsca, w którym pojawia się zielony szlak prowadzący na Tomášovský výhlád (170 metrów przewyższenia, 30 minut). To nasz drugi punkt widokowy. Skalna galeria wznosząca się ponad 200 metrów nad doliną Hornadu proponuje niezły zastrzyk adrenaliny i rozległą panoramę. A potem już tylko zejście do Čingovej i pożegnanie Słowackiego Raju.

Na tym odcinku Hornad tworzy dolinę o charakterze kanionu. Pierwsze przejście odbyło się zimą 1906 roku
po zamarzniętej rzece. Turystom całość Przełomu Hornadu została udostępniona dopiero w 1974 roku.


***
Na koniec trochę informacji praktycznych. Najlepszym punktem wyjścia na szlaki w północnej części Słowackiego Raju są Hrabušice i ich przysiółek Podlesok oraz osada Čingov. Można w nich znaleźć mnóstwo miejsc noclegowych, choć w obleganym malutkim Podlesoku o pokój bez wcześniejszej rezerwacji trudno (w zamian można rozważyć namiot: gigantyczny podlesocki kemping chyba nigdy się nie zapełnia). Szykując się do wyjazdu, warto sprawdzić w internecie dostępność tras — charakter terenu sprawia, że niektóre są czasowo zamykane na przykład z powodu uszkodzeń drabinek. Koniecznie trzeba też zabrać dobre, nieprzemakalne buty, trasy wiodą często korytami potoków, jest ślisko i mokro. Podstawa wyposażenia to również mapa (do kupienia w Polsce lub na miejscu), bez niej trudno zaplanować wycieczkę, nie mówiąc już o sytuacjach awaryjnych, kiedy musimy wcześniej lub jak najszybciej zejść z trasy. Wstęp na teren parku jest płatny, samochód można zostawić na którymś z parkingów (płatne) w okolicy wejść. Warto rozważyć zakup ubezpieczenia — akcje ratunkowe są w Słowacji płatne. Jeśli nie wykupiliśmy polisy w Polsce, możemy to zrobić w kasie parku.

Nasza ekipa bez męskiej, dorosłej części :)