2 września 2016

MAŁA FATRA: na Wielki Krywań przez Baraniarki

Terchová Starý dvor — sedlo Príslop — Baraniarky — Žitné — Kraviarske — sedlo Bublen — Pekelník — Vel'ký Kriváň — Snilovské sedlo — Vrátna — Terchová Starý dvor
(szlaki: niebieski — żółty — czerwony — zielony — bez szlaku)

czas przejścia: 7–8 godzin    suma podejść: 1300 m    dystans: 16 km    trudność: ***
infrastruktura: bufet przy górnej stacji kolejki

Większość turystów zdobywa Wielki Krywań, wjeżdżając w jego pobliże kolejką gondolową. Podejście od górnej stacji na najwyższy szczyt Małej Fatry zajmuje tylko pół godziny i należy do łatwych. Gondola to również świetny sposób na szybkie i bezbolesne osiągnięcie głównego grzbietu, żeby pomaszerować dalej różnymi kombinacjami szlaków. To nasza pierwsza wyprawa w Małą Fatrę i zdobycie szczytu z pomącą kolejki tym razem nas nie interesuje. Wybieramy inną opcję — wejście na Wielki Krywań z dna Doliny Vrátnej od strony Baraniarek. Dlaczego właśnie od nich? Bo wiemy z netu, że trasa ta oferuje wspaniałe widoki i niemal całkowity brak turystów przez pierwszych kilka godzin wędrówki (im bliżej Krywania, tym więcej ludzi). Od siebie, już po wszystkim, dodam, że wycieczka jest trudna — strome podejścia, nieco ekspozycji, duże deniwelacje, i wymaga dobrej kondycji. A ponieważ szlaki wiodą głównie odkrytym grzbietem i w razie burzy nie ma z nich szybkiego odwrotu, przed wyjściem należy koniecznie sprawdzić prognozę pogody.

Bez przesady można powiedzieć, że nigdzie na Słowacji nie ma
na tak małym obszarze tylu cudów przyrody, jak w krainie pod Rozsutcem.
[miesięcznik krajoznawczy „Krasy Slovenska”, rocznik 1980]

Wyruszamy z przysiółka Terchovej — STAREGO DVORU. Położona w środkowej części Doliny Vrátnej, osada jest odwiedzana głównie zimą, kiedy działają tu wyciągi narciarskie. Pod koniec lata duży bezpłatny parking świeci pustkami i pozwala na wybranie sobie dowolnego miejsca postojowego. Niebieskie znaki prowadzą początkowo boczną drogą, starym zniszczonym asfaltem, szybko jednak odbijają z niego w wąską kamienistą ścieżynę. Przez kolejne pół godziny wędrujemy w cieniu drzew, by dość niespodziewanie wyjść na rozległą łąkę. Malownicze SEDLO PRISLOP (916 m n.p.m.), czyli po naszemu przełęcz Przysłop, zachęca do odpoczynku — tutejszy widok w kierunku obu skalistych grzebieni Rozsutców można znaleźć w wielu folderach reklamowych regionu. Nie jesteśmy zmęczeni, zatrzymujemy się więc tylko na chwilę, by docenić walory otoczenia, i ruszamy dalej za niebieskimi znakami. Niepozorna ścieżyna zaczyna coraz ostrzej się piąć. Słońce wpada między bukowe pnie i rysuje mocne cienie. Niby jest sucho, a mimo to bardzo ślisko. Bez dobrych górskich butów łatwo fiknąć tu kozła. Wyżej grzbiet staje się skalisty i wąski. Trzeba zachować uwagę, miejscami robi się przepaścisto. Kiedy dochodzimy do BARANIAREK (1270 m n.p.m.), wszystkim nam wyrywa się z gardeł głośne „Łał”. Miejsce jest zachwycające — ciasny grzbiet opada stromo na obie strony, w dole lśnią zielenią małofatrzańskie doliny, w oddali cienką linią rysują się łyse wierzchołki głównego pasma.

Baraniarky. Widok obejmuje głęboką i lesistą dolinę Wielkiej Branicy. Mniej więcej pośrodku
na ostatnim planie sterczy wierzchołek Wielkiego Krywania — cel naszej wycieczki.
W czasie II wojny światowej Niemy pobudowali na grzbiecie Baraniarek okopy i stanowiska strzelnicze.
Podobno Rosjanie zdołali zdobyć szczyt i przełamać linię oporu tylko dzięki terchowianom, którzy
znając doskonale teren, wiedzieli, jak iść, by uniknąć ostrzału.
Poniżej, zbliżenie na Wielki Krywań i zejście z Baraniarek z miejscem ubezpieczonym łańcuchem.

Na Baraniarkach spędzamy trochę czasu, kontemplując otoczenie. Wawek, jak zwykle, ogląda też mapę. Wystarcza mu jeden rzut oka, by zauważyć to, czego ja jakoś do tej pory nie dostrzegłam — małofatrzańskie szczyty są porozdzielane głębokimi przełęczami i nasza droga nie będzie łatwą graniówką prowadzącą niemal po prostym, ale raczej sinusoidą o całkiem sporych wzlotach i upadkach. To oznacza więcej postojów i coraz wolniejsze tempo marszu wraz z upływającym czasem. Ruszamy więc nasze cztery litery, bo na Wielki Krywań mamy stąd jeszcze co najmniej 3 godziny drogi. Schodzimy z Baraniarky na małą przełęcz i zaczynamy zdobywać kolejny wierzchołek — ŽITNE (1269 m n.p.m.). Jest zalesiony, podejście raczej niewielkie, bez przystanku idziemy więc dalej. Znów zejście, kolejna przełęcz i… stromo pod górę długim odkrytym grzbietem. Osiągamy KRAVIARSKE (1361 m n.p.m.). Tu przystajemy na drugi odpoczynek. Widok znów urzeka — widać oba odgałęzienia Doliny Vrátnej i amfiteatr otaczających je szczytów.

Widok ze ścieżki na Kraviarske. Stamtąd przyszliśmy (↑)…
…tam zmierzamy (↓). A zza kosodrzewiny sterczy Wielki Rozsutec, niczym wulkaniczny stożek.

Jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku zbocza Kraviarskiego tętniły pasterskim życiem. Wypasano tu nie tylko owce, lecz również krowy. Od słowa kraviar, „pasterz krów”, pochodzi zresztą nazwa i szczytu, i pobliskiej przełęczy. No właśnie, bo skoro jesteśmy na szczycie, musimy teraz zejść na przełęcz, a z niej znów rozpocząć podejście na kolejną… przełęcz. Takie dziwy w tej Fatrze. Przez 45 minut wędrujemy odkrytym widokowym grzbietem, ciągle zdobywając wysokość, by osiągnąć niewielkie wypłaszczenie zwane Chrapáky (1417 m n.p.m.). Tu żegnamy niebieski szlak i odbijamy na żółty, który, prowadząc wciąż w górę, w 20 minut wyprowadza nas na SEDLO BUBLEN (1510 m n.p.m.). Tym samym osiągamy główny grzbiet i na wierzchołek Wielkiego Krywania mamy już tylko niecałą godzinę drogi. Prowadzą nas teraz znaki czerwone. I żeby nie było za łatwo, przed Krywaniem wdrapujemy się oczywiście na jeszcze jedną górę — o wdzięcznej nazwie PEKELNIK (1609 m n.p.m.). A z niej, tak, schodzimy na jeszcze jedną przełęcz.

Pekelnik, czego nie widać na zdjęciu, stromo obrywa się ku południowi. Widok z niego jest dookolny.
W całej okazałości można podziwiać masyw Małego (↑) oraz Wielkiego Krywania (↓).

W końcu przed nami już tylko kwadrans wspinaczki na najwyższy szczyt Małej Fatry. Osiągamy go po ponad 4 godzinach wędrówki od Starego dvoru. Skalisto-trawiasty wierzchołek WIELKIEGO KRYWANIA (1709 m n.p.m.) wita nas porywistym zimnym wiatrem. Ludzi sporo, choć jeśli porównać z polskimi górami — pustki. Chowamy się za kamienie i rozkładamy klamoty. Herbata i słodkie co nieco, podziwianie okolicznych wierzchołków, a potem zdjęcie przy tabliczce szczytowej. Trzeba odstać swoje, każdy chce mieć fotę z Krywaniem, a niektórzy jeszcze wpisać się do zeszytu wejść ukrytego w blaszanej puszcze. Pogoda, choć ładna, nie oferuje rozległych widoków: przejrzystość powietrza jest kiepska, jak to zwykle latem w słoneczny, upalny dzień. Panorama ze szczytu od północy obejmuje podobno Beskid Żywiecki z Wielką Raczą, Pilskiem i Babią Górą oraz Śląski ze Skrzycznem, od wschodu — Tatry, a bliżej Góry Choczańskie, od południa natomiast — Wielką Fatrę. Wierzymy na słowo, niewiele z tego daje się dostrzec.

Zdobywca Wielkiego Krywania walczy z wiatrem.

Po półgodzinnym popasie schodzimy na SNILOVSKE SEDLO (1524 m n.p.m.), gdzie krzyżuje się kilka szlaków. Można stąd odbić na Chleb i taki mieliśmy początkowo plan. Zakładaliśmy bowiem, że zejdziemy do Starego dvoru i samochodu właśnie przez Chleb, a potem Poludňový gruň. Godzina jest jednak późna, tymczasem taki wariant zejścia to kolejne 4 godziny wędrówki. Czujemy w nogach przebyte kilometry i pokonane przewyższenie, odpuszczamy więc i pięć minut później meldujemy się przy górnej stacji kolejki. Nie zamierzamy zjeżdżać gondolą na dół, chcemy zjeść coś ciepłego w tutejszym barze, a potem zejść do VRÁTNEJ zielonym szlakiem wiodącym wzdłuż słupów kolejki. Jeszcze nie wiemy, że ładujemy się w chyba najgorszy wariant zejścia z Wielkiego Krywania. Że będzie stromo, wynika z mapy, ale że będzie także ślisko, upierdliwie i z tysiącami osypujących się kamyków — już nie. W połowie zejścia (w całości trwa ono półtorej godziny) przeklinam pomysł skrócenia naszej wyprawy, a pod koniec jestem już tak zła, że niemal zbiegam z góry. Byle szybciej znaleźć się na równym.

Z perspektywy upierdliwego szlaku zejściowego,
gondole wydają się megafajnym rozwiązaniem…

Na dole postanawiamy jeszcze odwiedzić pobliski symboliczny cmentarz ofiar gór. Wyciszyć emocje. Od dolnej stacji kolejki to jedynie kwadrans spaceru znakowaną ścieżką w górę strumienia. Cmentarz został otwarty w 1998 roku, urządzono go na wzór tatrzańskiego pod Osterwą. Identyczne jest nawet przesłanie wyryte na desce zdobiącej niewielką kapliczkę: Mŕtvym na pamiatku, živým pre výstrahu („Martwym ku pamięci, żywym ku przestrodze”). Miejsce wybrano malownicze, pod sporą skałką, w cieniu drzew. Jesteśmy zdziwieni, jak dużo ludzi ginie w Małej Fatrze. Co roku dochodzą nowe tabliczki umieszczane na drewnianych słupkach.

Niewielka kapliczka, drewniane słupy i kamienne kopczyki wznoszone przez odwiedzających —
tak wygląda symbolický cintorín v Malej Fatre.

Wracamy do samochodu asfaltówką poprowadzoną Doliną Vrátną. Bajka, w porównaniu z zejściowym szlakiem. Nogi same niosą i kilkanaście minut później dochodzimy do parkingu. Podsumowanie? Wycieczka wspaniała, ale też wyczerpująca. Z mniejszymi dziećmi lub takimi, które szybko się męczą, można ją zrobić w odwrotnym kierunku: wjechać kolejką pod Snilovské sedlo, zdobyć Wielki Krywań i zejść do Doliny Vrátnej przez Baraniarky (5 godzin, suma podejść 400 metrów, 10 km). Albo jeszcze krócej: wjechać kolejką pod Snilovské sedlo, zdobyć Wielki Krywań i zejść do Doliny Vrátnej zielonym szlakiem z sedla za Kraviarskym, pomijając grzbiet Baraniarek (3 godziny, suma podejść 200 metrów, 7 km). Warto jednak pamiętać, że w tych górach zejścia są chyba gorsze od wejść. Cóż robić, za każdym razem czeka nas 1000 metrów schodzenia w dół.

***
Mała Fatra dała nam prztyczka w nos. Góry okazały się małe tylko z nazwy, chyba pierwszy raz nie udało nam się zrealizować planu w stu procentach! Rzecz dla nas niezwykła, zazwyczaj schodzimy z gór jeszcze ze sporym zapasem sił. Wyrypa, jak wspomniałam, miała być w zamierzeniu dłuższa i prowadzić z Wielkiego Krywania przez Chleb na Południowy Gruń z zejściem stamtąd do Starego dworu, co dawało 9–10 godzin marszu, sumę podejść 1600 metrów i 20 kilometrów do pokonania. W Tarach Zachodnich bez trudu dalibyśmy radę zrobić trasę o podobnych parametrach czasowych i przewyższeniowych, w Małej Fatrze dowleklibyśmy się do samochodu ostatkiem sił. Inny charakter fatrzańskiego masywu — niezwykle strome podejścia i zejścia oraz głębokie przełęcze rozdzielające szczyty — powodują, że nogi szybko odczuwają trudy wędrówki. Technicznie szlaki też potrafią zaskoczyć, przynajmniej te, po których maszerowaliśmy: kamieniste i bardzo śliskie, niektóre przepaściste i ubezpieczone (np. na Mały i Wielki Rozsutec, o których więcej tu — klik), wymagające ciągłej uwagi. To, że Mała Fatra proponuje bardziej męczące trasy niż w Beskidach, było dla nas oczywiste jeszcze przed wyjazdem, w naszym odczuciu niektóre szlaki przewyższają jednak trudnością te w Tatrach.

Mała Fatra nasza!

O czym pamiętać wyruszając na małofatrzańskie szczyty? Podstawą bezpieczeństwa są tu solidne górskie buty. Na wyślizganych kamieniach nawet świetny wibram czasem zawodzi, a co dopiero adidasy, choćby markowe. Nie warto męczyć nóg i siebie, no i narażać się na niebezpieczne upadki. Zejścia z małofatrzańskich szczytów są naprawdę strome i nieprzyjemne (można boleśnie odczuć to w kolanach, kto lubi chodzić z kijkami, niech o nich nie zapomni). Mapę Małej Fatry bez trudu dostaniemy w Polsce (wystarczy sprawdzić choćby na Allegro). My korzystaliśmy z tej firmy Tatra Plan w skali 1 : 25 000 — podawane na niej czasy odpowiadają rzeczywistości, należy tylko pamiętać, że nie wlicza się do nich postojów (czasy na tabliczkach szlakowych w górach są niemal zawsze zaniżone!, chyba liczą je dla górskich harpaganów). Przed wyjazdem warto wykupić ubezpieczenie, kosztuje grosze, a bez niego za udzieloną pomoc zapłacimy z własnej kieszeni, i to słono.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz