4 października 2016

WOKÓŁ SZCZYRKU — w jesienny dzień przez Beskid Węgierski, Przełęcz Salmopolską i Skrzyczne

Szczyrk Biła — Chata Wuja Toma — Przełęcz Karkoszczonka — Hyrca — Kotarz
Przełęcz Salmopolska — Malinów — Malinowska Skała — Skrzyczne — Szczyrk

(szlaki: żółty — czerwony — zielony)

czas przejścia: 7 godzin    suma podejść: 1100 m    dystans: 19 km    trudność: **
infrastruktura: Chata Wuja Toma, bufet na Kotarzu, knajpy na Przełęczy Salmopolskiej, schronisko na Skrzycznem

Nie jestem fanką Beskidu Śląskiego. Za dużo w nim ludzi i rozgardiaszu. Latem i w weekendy na szlakach trudno poczuć górski klimat — należę chyba do wymierającego już gatunku tych, co na wysokości poszukują odizolowania i kontaktu głównie z naturą. O tej szczyrkowskiej pętelce myśleliśmy jednak od dłuższego czasu. Zamierzaliśmy zrobić ją późną jesienią, w listopadzie, kiedy w górach jest zdecydowanie mniej turystów, a krajobraz nabiera wyniosłej surowości. Praca zadecydowała inaczej: na wędrówkę musieliśmy wyruszyć w ostatni wrześniowy weekend. Bez względu na pogodę.
wysokie trawy
cieniste chmury
wolność
[ZenForest]
Szczyrk przywitał nas ołowianym niebem. Dobry prognostyk na mniejsze tłumy na trasie. Żółty szlak, którym mieliśmy wędrować, zaczyna się w centrum miasteczka, ale pierwsza godzina to marsz asfaltem. Korzystamy więc z pekaesu, który akurat jedzie do dzielnicy BIŁA, i dziesięć minut później wysiadamy na pętli. Stąd do CHATY WUJA TOMA, naszego pierwszego przystanku na trasie, jest dosłownie kwadrans drogi. Dokładniej kwadrans drogi ostro pod górę. Stara drewniana zagroda z 1918 roku, którą zamieniono w prywatne schronisko, sprawia bardzo przyjemne wrażenie. Panuje tu jeszcze spokój, kilku turystów zbiera siły przed wędrówką w góry. My też, choć dopiero co wyruszyliśmy na trasę i nie zdążyliśmy się jeszcze zmęczyć, mamy ochotę tu przysiąść. Zamawiamy herbatę (zielona jest naprawdę niezła, w innych schroniskach to zazwyczaj ledwo pijalne najtańsze badziewie, tu dostaję akceptowalny w smaku napar :-) i jagodowe ciacho, a potem spoglądamy w niebo, dywagując: przetrze się czy nie?

Chata znajduje się w bardzo malowniczej okolicy, u podnóży Przełęczy Karkoszczonka, gdzie krzyżuje się
kilka szlaków i skąd rozciąga się ładny widok na pasmo Skrzycznego.

W Chacie Wuja Toma nie jesteśmy pierwszy raz, wiemy, że w okolicy południa robi się w niej tłoczno, podobnie jak na pobliskiej PRZEŁĘCZY KARKOSZCZONKA (729 m n.p.m.), popularnym punkcie widokowym łatwo dostępnym z miasta. To najniższe i najwygodniejsze przejście między Szczyrkiem a Brenną, większość osób wędruje stąd na Klimczok. My wybieramy czerwony szlak wiodący przez szczyty BESKIDU WĘGIERSKIEGO na Przełęcz Salmopolską. Pasmo równoległe do bardziej znanego Skrzycznego gwarantuje mniej turystów na szlaku, a równie świetne widoki na wszystkie strony świata. Skąd w jego nazwie przymiotnik „węgierski”? Tego nikt tak naprawdę nie wie. Podobno niegdyś na stokach od strony Brennej zaczął wypasać owce jakiś przybysz z Węgier. Dobrze mu się wiodło i wkrótce w okolicy pojawiło się więcej Madziarów — w Brennej nazwisko Madzia (pierwotnie Madziar) jest wciąż bardzo popularne. Pasterskie szałasy istniały w dolinie Węgierskiego Potoku jeszcze w latach 30. XX wieku. Dziś owce wprawdzie wracają na polany, szałaśnicze życie to już jednak przeszłość.

Widok na Hyrcę (↑), Skrzyczne (↓) oraz… las z czerwonego szlaku prowadzącego
grzbietem Beskidu Węgierskiego. Będzie padać?

Beskid Węgierski to niezbyt długi grzbiet o średniej wysokości 900 m n.p.m. Szlak czerwony omija trawersem jeden z jego wierzchołków — Beskidek, prowadzi natomiast przez HYRCĘ (929 m n.p.m.), najwyższe wzniesienie pasma. Wędrówka jest przyjemna: ładne widoki, niezbyt długie podejścia, wygodna ścieżka… Ten odcinek świetnie nadaje się na spacer w rodzinnym gronie, nawet z mniejszymi dziećmi. Po 2 godzinach niespiesznej wędrówki z przełęczy Karkoszczonka dochodzimy na KOTARZ (974 m n.p.m.). Tu kończymy węgierską część wyprawy. Na Kotarzu znajduje się Ołtarz Europejski zbudowany z kamieni przywiezionych z różnych zakątków globu. Nie robi on wrażenia, łatwo go wręcz przeoczyć, o wiele piękniejsza jest rozległa panorama rozciągająca się z tutejszej polany. W całej okazałości widać masyw Skrzycznego, którym będziemy wkrótce wędrować. Warto zrobić tu sobie przerwę, rozłożyć się na trawie lub skorzystać z ław i stolików oraz zamówić herbatę i małe co nieco w działającym na polanie barze.

Kotarz. Nazwa szczytu wiąże się z pasterskim życiem: wiosną na okolicznych polanach wypasano owce,
te zaś kociły się, czyli rodziły młode. I to niebo — jednak się przeciera.

Zejście na PRZEŁĘCZ SALMOPOLSKĄ (934 m n.p.m.) to kontynuacja miłej wędrówki. Szlak sprowadza łagodnie w dół. Im bliżej przełęczy, tym więcej ludzi. A sama przełęcz to już powrót do cywilizacji i jej niezbyt przyjemnego oblicza. Ogromny parking zastawiony samochodami, knajpy, jakieś pamiątki i… babcie głośno modlące się pod krzyżem. Wszystko razem daje z lekka komiczny efekt, a już na pewno nie zachęca do spędzenia w tym miejscu czasu. Umykamy więc czym prędzej w góry. Lajtowa trasa się skończyła, czeka nas teraz półtoragodzinne podejście. Nie skończyły się jednak przyjemności, przed nami znów piękne dookolne widoki. Przystając co chwila na zdjęcia, mijamy MALINÓW (1115 m n.p.m.) i zaczynamy krótkie zejście na przełęcz. Mniej więcej w jego połowie na kikucie drzewa widać napis „Jaskinia”. Można tu odbić do chyba najsłynniejszej jaskini Beskidu Śląskiego — Malinowskiej (długość 230 metrów, głębokość 23 metry). Dróżka po 100 metrach doprowadza do otworu wejściowego otoczonego drewnianą barierką. Jaskinia była znana od dawna, podobno w XVII wieku, kiedy szalała kontrreformacja, ewangelicy odprawiali pod ziemią nabożeństwa, natomiast na początku XVIII stulecia w podziemnych korytarzach ukrywał się zbójnik Ondraszek.

W drodze na Malinowską Skałę. Wawek czeka na nas w miejscu odbicia ze szlaku do Jaskini Malinowskiej (↑).
Ciasny otwór wejściowy kryje w dolnej partii drabinę (↓), ale jaskinia nie jest przystosowana do zwiedzania.

Beskidy nie bardzo kojarzą się ze skalnym krajobrazem, tymczasem odkryto w nich wiele jaskiń. Żadnej nie udostępniono zwykłym turystom, ale też nic w tym dziwnego — tutejszy podziemny świat nie przypomina tatrzańskiego czy jurajskiego. Otwory wejściowe są bardzo wąskie i zazwyczaj prowadzą pionowo w dół do ciasnych korytarzy, których przemierzanie wymaga odpowiedniego ekwipunku. Samodzielne zwiedzanie jest możliwie, wymaga jednak obycia z takimi warunkami. Kto chciałby, ale sam jakoś się boi, może eksplorować co bardziej znane beskidzkie jaskinie z klubami speleologicznymi. Organizują one turystyczne wyjścia, zapewniając bezpieczeństwo i odpowiedni sprzęt.

Wracamy do szlaku i pół godziny później po dość męczącym podejściu meldujemy się przy kolejnej atrakcji — MALINOWSKIEJ SKALE (1152 m n.p.m.). Sporych rozmiarów wychodnia (13 metrów długości, 5 metrów wysokości) jest jednym z symboli Beskidu Śląskiego i zdobi szczyt o tej samej nazwie. To pomnik przyrody, teoretycznie nie można więc na niego wchodzić, nikt jednak tego zakazu nie przestrzega. A dociera tu mnóstwo osób — na Skrzyczne można wjechać kolejką, a potem megawidokowym spacerkiem dojść pod skałę [więcej o Malinowskie Skale i dojściu ze Skrzycznego tu — klik].

Fantazyjnie ukształtowana w wyniku wietrzenia Malinowska Skała.

Przy wychodni spędzamy sporo czasu. Wyganiają nas ponownie gęstniejące chmury. Zbiera się na deszcz, a do schroniska na Skrzycznem ponad godzina wędrówki. Zielony szlak wije się grzbietem, zapewniając nawet przy kiepskiej aurze interesujące widoki. Jest już stosunkowo późno, a i pogoda niepewna, ludzi więc na trasie mało. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze kilkanaście lat temu grzbiet Skrzycznego pokrywały szczelnie lasy. Masowy najazd korników na nasadzane z uporem maniaka monokultury świerkowe, przyniósł tragiczny efekt — drzewa obumarły, stawiając leśników przed poważnym wyzwaniem: jak szybko i w mądry sposób odbudować beskidzkie lasy. Zaczęto nasadzenia różnych gatunków — przede wszystkim jodły i buka, świerka tylko w domieszce. Taki skład miała szumiąca tu przed wiekami Puszcza Karpacka. Leśnicy z efektów swoich prac są zadowoleni, ale zanim drzewa zasłonią nam widoki minie jeszcze wiele lat.

Zielony szlak na Skrzyczne. Kiedyś urośnie tu nowy las, młode drzewka pną się do góry (↑). Chmury
dają niezły spektakl (↓). Niebo pęknięte na pół i zalane światłem, a do tego sterczące wiechcie traw…

Zbliżamy się do najwyższej góry Beskidu Śląskiego. Górujące nad Szczyrkiem SKRZYCZNE (1257 m n.p.m.) jest tłumnie odwiedzane przez cały rok dzięki kolei linowej. Zbiega się tu wiele szlaków pieszych i rowerowych. To również znakomity punkt widokowy, przy dobrej przejrzystości powietrza widać stąd Tatry. Teraz jednak na tak rozległe widoki nie mamy szans. Szczyt zdobi charakterystyczny 87-metrowy maszt nadajnikowy. Wawek koniecznie chce zjechać na dół kolejką i mamy jeszcze szansę załapać się na ostatni zjazd. Nie wchodzimy więc do schroniska, choć w brzuchach burczy, tylko niemal biegiem wpadamy na stację, kupujemy bilety i mościmy się na wygodnej kanapie. Kilkanaście minut później, po przesiadce, pełni pozytywnych wrażeń, jesteśmy już w Szczyrku. Dziś Beskid Śląski naprawdę mile nas zaskoczył.

Maszt na Skrzycznem widoczny jest z daleka…

***
Ze Skrzycznego, jeśli czas nas nie goni i mamy jeszcze siły, warto zejść do Szczyrku zielonym szlakiem. Wybraliśmy kolejkę tylko dlatego, że dosłownie kilka dni wcześniej właśnie tak schodziliśmy z tej góry. Zejście to dodatkowe 4 kilometry marszu (1 godzina), szlak jest jednak bardzo malowniczy.

Dla takich widoków warto zrobić te 4 dodatkowe kilometry i zejść do Szczyrku zielonym szlakiem.
Tak pięknie położony szałas spotykamy w Beskidzie Śląskim po raz pierwszy :-).

2 komentarze:

  1. fajna pętla i fajne foty - zdjęcie szałasu wymiata :-)
    i co to za praca, że trzeba łazić po górach?

    Ar

    OdpowiedzUsuń
  2. mnie też aż trudno uwierzyć, że sama tę fotę strzeliłam :-). Ale gwoli ścisłości obrabiał Wojtek, i to jemu w dużej mierze zawdzięcza "ładność".
    A praca? Dla aplikacji mobilnej trochę tras i ciekawych obiektów.

    Pozdrawiam, Iw

    OdpowiedzUsuń