14 października 2016

TRÓJSTYK Z GIROVĄ w tle, czyli czeski Beskid Śląski

Jaworzynka Trzykatek — Trójstyk — Hrčava — Komorovský grúň — Girová — Jaworzynka
(szlaki: żółty — czerwony — żółty — zielony)

czas przejścia: 5 godzin    suma podejść: 600 m    dystans: 15 km    trudność: *
infrastruktura: bary w Hrčavie, schronisko na Girovej

Dni stają się coraz krótsze i nasze wycieczki też. W październikową sobotę wybraliśmy się na półdniową trasę wokół Trójstyku z przejściem do Czech. Niewymagająca pętelka prowadzi w dużej mierze asfaltowymi drogami, ale ruch jest tu znikomy, a właściwie go nie ma. Część bardziej górska — dojście do Girovej — wiedzie ładnym lasem. Latem w okolicy Trójstyku bywa tłoczno, niewysokie wzniesienia i ładne widoczki przyciągają rodziny i emerytów. Dlatego warto zrobić tę wycieczkę po sezonie. Kapryśna jesienno-zimowa aura sprawia, że na szlakach jest pusto. Masyw Girovej, zaliczany jeszcze do Beskidu Śląskiego, leży całkowicie po stronie czeskiej. Szczyt nie pretenduje do miana atrakcji, jest na to zbyt niski i położony w zbyt mało interesującym miejscu. Paradoksalnie stanowi to o jego uroku. Nasz sobotni spacer do cichego schroniska, z kolorowymi liśćmi pod nogami i w drobnej mżawce to wędrówka po krainie samotności i łagodności.
głęboka jesień
na wpół naga brzoza
w pełni żółta
[Rafał Zabratyński]
Na trasę wyruszamy z JAWORZYNKI, a dokładniej z jej przysiółka TRZYKATEK. Przy końcowym przystanku autobusowym znajduje się mały parking. Zostawiamy tu samochód i za znakami żółtego szlaku wąską asfaltówką z zakazem ruchu w 15 minut docieramy do TRÓJSTYKU, czyli miejsca styku trzech granic: Polski, Czech i Słowacji. Zanim wszystkie trzy państwa przystąpiły do układu z Schengen, co nastąpiło w 2007 roku, działało tu potrójne pieszo-rowerowe przejście graniczne. Dziś miejsce jest atrakcją turystyczną. Dokładny punkt zbiegu trzech granic znajduje się w głębokim korycie potoku. Kilkanaście merów od niego w każdym państwie ustawiono granitowe obeliski. Są też wiaty i ławki, a po polskiej stronie buduje się karczma.

Tego drewnianego mostku (↑) na Trójstyku już nie ma. Aby przejść na Słowację, trzeba ostrożnie zejść nad strumyk, przekroczyć go i wdrapać się na górę po drugiej stronie. Strumień płynie (albo i nie, latem czasem wysycha :-) w głębokim parowie, jest więc z tym trochę zabawy. W zamian z bliska można podziwiać miejsce dokładnego styku granic (↗). Strumień po polskiej stronie nosi nazwę Wawrzaczowy Potok, po czeskiej — Kubankowski Potok, a na Słowacji zwany jest Potokiem Gorylów.

Nie zbawiamy długo na Trójstyku, odwiedziliśmy to miejsce rok temu, niewiele się zmieniło, zniknął tylko drewniany mostek przerzucony niegdyś przez potok na stronę słowacką. Ponoć zgnił i groził zawaleniem. Został rozebrany, a gmina czeka na pieniądze z Unii, by wystawić coś solidniejszego. Wracamy 100 metrów do żółtego szlaku i przechodzimy wraz z nim na czeską stronę. Kiedy przekraczamy granicę, nie wiemy, asfaltówka wije się między domami i nie wiedzieć kiedy, znajdujemy się już po drugiej stronie. A nawet trzeciej, słupki graniczne nie mogą się zdecydować, czy to Słowacja, czy Czechy — pas czeskiej ziemi, niczym wystawiony paluch, wcina się tu między Polskę a Słowację, powodując międzynarodowe zawirowania.

W krajobrazie dominuje nowoczesny most po stronie słowackiej. Dziwne, dobrze wpisuje się w okolicę.

Początkowo pogoda nam sprzyja: jest zimno, ale raczej słonecznie. Z każdą minutą przybywa jednak chmur. Co wyższe okoliczne wzniesienia mają ośnieżone czubki. Schodzimy łagodnie w kierunku zabudowań Hrčavy, po polsku Herczawy. To ciekawa wioska. Niegdyś była częścią Jaworzynki, po podziale Śląska Cieszyńskiego w 1920 roku przypadła Polsce, ale na prośbę mieszkańców cztery lata później Liga Narodów dokonała korekty granic i przekazała ją Czechosłowacji. Z tym przekazaniem wiąże się powstanie najciekawszego obiektu Hrčavy — drewnianego kościółka św. św. Cyryla i Metodego (czes. Kostel svatého Cyrila a Metoděje). Gdy wieś znalazła się w Czechosłowacji, mieszkańcy nie mogli już korzystać ze świątyni w Jaworzynce, musieli wznieść własną. Kościół zbudowano w najwyżej położonym miejscu wsi. Architekturą nawiązuje do miejscowych tradycji budownictwa drewnianego — budynek nakryto niezwykle stromym dachem, a malutkie okienka ozdobiono zielonymi obramowaniami.

Kościół zbudowano w 1936 roku. Dźwięk jego dzwonu jest słyszalny w trzech państwach :-).
Do granicy Polski jest stąd w linii prostej 540 metrów, do słowackiej — 450 metrów.

Wędrujemy bitą drogą, podziwiając widoki na polską stronę. W oddali wznosi się Ochodzita i Tyniec, bliżej Wawrzaczów Groń — wszystkie trzy doskonałe punkty widokowe. Zabawne patrzeć tak na nie zza miedzy. Kiedy docieramy do przysiółka Na Dilku, panorama robi się szersza — przy dobrej pogodzie można stąd podziwiać po polskiej stronie Baranią Górę i Kiczory, po czeskiej pasmo Ropicy i Girovą, a po słowackiej Javorniki, Kysucke Beskidy i Małą Fatrę. Szare mleko wiszące na horyzoncie sprawia, że nasze estetyczne wrażenia ograniczają się tylko do najbliższych wzniesień. Opuszczamy żółty szlak i za czerwonymi znakami zaczynamy podejście na niewybitny KOMOROVSKÝ GRÚŇ (732 m n.p.m.), a z niego na GIROVĄ (839 m n.p.m.). Kamienisty leśny dukt spokojnie zdobywa wysokość. Żadnego większego wysiłku, ot spacer w pięknych okolicznościach przyrody. Teraz widoków już nie ma, czasem gdzieś między koronami drzew migną na horyzoncie jakieś pagóry.

Jesień i zima… Czeska krowa na zielonej trawce, polski Tyniec i Ochodzita z ośnieżonymi czubkami (↑).
Girová jeszcze nie daje się zimie (↓), przynajmniej kiedy patrzy się na nią z pewnego oddalenia.

Chata Gírová, czyli tutejsze schronisko turystyczne, wita nas tak przejmującą ciszą, że zastanawiamy się, czy jest w ogóle otwarta. Jest. W malutkiej jadalni kilka stołów, włączony telewizor i chatar urzędujący za barem. Można płacić w złotówkach, zamawiamy więc po zupie i herbacie. Na dworze zrobiło się nieprzyjemnie, pada, ciepło jadalni rozleniwia. Zjawiają się kolejni turyści, Słowacy. Klimat domowy — ciche rozmowy i szumiący w tle telewizor, który nie przeszkadza, bo fonię ustawiono na nieabsorbujące pomruki. Atmosfera o tyle górska (pomijając telewizor), że bez jazgotu i rejwachu, tak charakterystycznego dla polskich schronisk.

Na chwilę słońce przedziera się przez chmury. Chata Girova to oaza spokoju.

Chata znajduje się 50 metrów poniżej szczytu Girovej. Dojście szeroką, stromą i śliską ścieżką na wierzchołek zajmuje dosłownie trzy minuty. Czy warto? Trzy minuty to nie wieczność, a zaliczenie szczytu dla wielu ma znaczenie. Girová nie oferuje jednak spektakularnych widoków. Jest wprawdzie tablica opisująca tutejszą panoramę (podobno widać stąd małofatrzański Rozsutec, notabene ukochaną górę Wawka) i ławki do podziwiania krajobrazu, ale to chyba pozostałość po dawnych czasach. Niegdyś wierzchołek był łysy, drzewa jednak odrosły i z roku na rok stają się wyższe, ograniczając widoczność do przecinki, którą prowadzi dojście na szczyt.

Na szczycie Girovej trochę zimowo. Słońce znów schowało się za chmury. Idzie kolejny deszcz.

Ze schroniska warto podejść do Diabelskiego młyna, czyli piaskowcowych skał, w których odkryto kilka niewielkich jaskiń. Čertův mlýn znajduje się na południowym zboczu Girovej, około 150 metrów od chaty, dojście wskazują czerwone kropki malowane na drzewach. Tablica przy schronisku informuje, że Girová to góra rozsławiona przez legendy. Jedna z nich głosi, że to właśnie w skałach Diabelskiego młyna Ondraszek ukrył swój wielki skarb. Zrabował go jednemu z lanckorońskich Żydów, a ponieważ ten nie oddał pieniędzy łatwo, rozeźlony zbójnik ściął mu głowę i niczym wojenne trofeum schował wraz ze skarbem. Duch Żyda do dziś strzeże majątku, a w skałach i jaskiniach ukazuje się wędrowcom jego głowa. Według innej legendy, Girová nazwana została od imienia zbójnika Jury (po morawsku Gira), który ukrywał się tu po śmierci Ondraszka.

Kamienie, zapadliska, skały… Diabelski młyn roztacza aurę tajemniczości.

Rozpadało się na dobre, czas wracać. Do przysiółka Na Dilku czeka nas ta sama droga, którą przyszliśmy na Girovą. Kiedy wychodzimy na otwartą przestrzeń, las nie chroni już przed całkowitym zmoknięciem. Do Jaworzynki mamy jednak tylko 2,5 kilometra. Na kolejnym rozdrożu szlaków wybieramy znaki zielone i spokojną asfaltówką w pół godziny dochodzimy przez osiedla Klimasy i Wawrzacze do samochodu. Kto by pomyślał, że tak mało atrakcyjna na mapie wycieczka, okaże się tak sympatyczna?

3 komentarze:

  1. Rzeczywiście trasa wydaja się sympatyczna. My też bardzo lubimy chodzić z dziećmi po górach, organizować spływy kajakowe (ostatnio byliśmy na Pilicy) i inne rozrywki na świeżym powietrzu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzimy z Wawkiem po górach od jego najmłodszych lat. Teraz, gdy ma 11, jest zdecydowanie lepszy kondycyjnie od nas. Kajakowe wyprawy też lubimy, ale z Wawkiem jeszcze nie próbowaliśmy. Czas pomyśleć o spływie...

      Usuń
  2. Bardzo lubię taką krótką wycieczkę przez Trójstyk. Chyba rzeczywiście wybiore tę samą trase w obie strony z Trzycatka.
    Dziękuję bardzo za opis i link :) Pozdrawiam serdecznie 😀

    OdpowiedzUsuń