(szlak niebieski — żółty — czerwony — zielony — niebieski)
czas przejścia: 7 godzin suma podejść: 1100 m dystans: 18 km trudność: **
infrastruktura: schronisko na Hali Krupowej
Wyruszyliśmy na tę trasę dla wodospadu. Cała reszta, czyli całodzienna wędrówka grzbietem Policy, była tylko przy okazji. I nie da się ukryć, że kaskada na Mosornym Potoku, okazała się najmocniejszym punktem trasy. Szlaki trochę nas rozczarowały, głównie dlatego, że pogoda nie sprzyjała widokom, a te są ponoć przednie i głównie po nie wyrusza się w te okolice. Wiatrołomy i wyraźnie szykujący się do zimy las nie nastrajały pozytywnie. No i turystów nie brakowało, my tymczasem zdążyliśmy się już odzwyczaić od towarzystwa na szlaku. Ale były też piękne momenty i o nich w opisie wyprawy.
Narzekasz na piekło na ziemi?
Idź w góry, tam na szczytach będziesz bliżej nieba.
[fragment jednej z inskrypcji w kaplicy na Okrąglicy]
Na trasę wyruszyliśmy z ZAWOI MOSORNE. Da się tam zaparkować w pobliżu miejsca, gdzie niebieski szlak odbija w góry — 200 metrów za odbiciem, tuż przed szlabanem zamykającym wjazd do lasu, duże pobocze pozwala zostawić auto na dłużej. Kto chce, może się stąd cofnąć do szlaku i po 20 minutach dotrzeć do WODOSPADU (miejsce odbicia oznakowano). My skorzystaliśmy ze ścieżki prowadzącej tuż nad potokiem. Oznaczało to kilka śliskich kamieni do przebycia i przeprawę na drugi brzeg (obyło się bez zmoczenia nóg), ale już po 5 minutach mogliśmy cieszyć oczy wodą spadającą z hukiem w dół. Miejsce ma swój klimat, w przenośni i dosłownie. Kilkumetrowa kaskada jest zwyczajnie ładna, a ponieważ potok tworzy tu dość głęboki jar, słońce rzadko do niego zagląda, powietrze zaś jest przesycone wilgotnością. Na kontemplacji wodospadu i robieniu zdjęć zeszło nam dobre pół godziny. Zostalibyśmy dłużej, ale przed nami było sporo kilometrów do zrobienia, a październikowy dzień nie trwa zbyt długo.
Wodospad na Mosornym Potoku. Woda spada z 8-metrowej wysokości kilkoma progami, odsłaniając poziomo poukładane warstwy fliszu karpackiego. |
Znad wodospadu na niebieski szlak wyprowadza krótka, ale bardzo stroma ścieżka. Została ubezpieczona poręczami, co docenia się, kiedy nawet najlepsze górskie buty mają problem z zapewnieniem dobrego oparcia na wyślizganym zboczu. Dalsza godzinna wędrówka lasem nie należy do zbyt interesujących. Monotonię przerywają jedynie strome, kilkuminutowe podejścia. W końcu las rzednie i wychodzimy na grzbiet Mosornego Gronia. Pomiędzy drzewami miga masyw Babiej Góry. Niestety, choć wędrujemy w słońcu, Królową Beskidów przykrywa zwarta czapa chmur. Ze zdjęć nici, a przecież dzieli nas tak niewielka odległość. Ruszamy w stronę Kiczorki, mając nadzieję, że może tam dopisze nam więcej szczęścia. Ścieżka łagodnie to wznosi się, to opada, prowadząc wygodnym duktem w otoczeniu starego boru. Nagle znaki odbijają w lewo i bez ostrzeżenia zaczynają ostro piąć się pod górę. Ten, kto wyznaczał przebieg szlaku, na tym odcinku nie bawił się w ułatwienia i zakosy, poprowadził trasę prosto jak strzelił po zboczu. Podejście daje w kość, ale na szczęście nie jest długie. Goniąc Wawka, pomykającego bez trudu do góry, zziajani i z urywanym oddechem, dochodzimy do Hali Śmietanowej, całkowicie zarośniętej, a kilka minut później, już z lepszymi minami, bo stok łagodnieje, osiągamy KICZORKĘ (inaczej Cyl; 1298 m n.p.m.). I tu kolejne rozczarowanie. Szczyt, do niedawna najlepszy punkt widokowy w Paśmie Policy, niemal całkowicie zarósł. Widoki na Babią rozciągają się jeszcze z małej polanki tuż poniżej szlaku. Ale Diablak dziś nas nie lubi i ciągle skrywa się za chmurami. Skoro tak, bez postoju wędrujemy dalej, na Policę.
Prowadzi nas teraz czerwony szlak — Główny Szlak Beskidzki. Wędrujemy zalesionym grzbietem, idzie się szybko i bez problemu. Od czasu do czasu mijamy okupacyjne słupki graniczne, które wyznaczały przebiegającą tędy granicę między niemieckim Generalnym Gubernatorstwem a słowackim państwem księdza Tiso. Wchodzimy na teren rezerwatu Na Policy. Widok nas przygnębia. Zbocze schodzące w kierunku Zubrzycy to ogromny wiatrołom z uschniętymi drzewami. Do tego zbrązowiałe trawy, na wpół uschnięte badyle i niebo zasnute chmurami… Smutno. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze niedawno tutejsze lasy opisywano jako dzikie ostępy. Poręby odsłoniły widoki, ale w pochmurny jesienny dzień trudno o zachwyt nad krajobrazem. Mijamy pomnik upamiętniający katastrofę, która rozegrała się w tej okolicy w 1969 roku. Na stokach góry rozbił się wówczas samolot, a powody katastrofy wciąż nie zostały wyjaśnione. Docieramy na szczyt POLICY (1369 m n.p.m.), ale ponieważ nie jesteśmy zmęczeni, rezygnujemy z odpoczynku. I wtedy dzieją się czary. Znikąd pojawia się mgła i wszystko nabiera tajemniczego piękna. To magiczne chwile tej wędrówki — znajdujemy się w bajkowym świecie, niczym Alicja w krainie czarów. Choćby dla tej jednej chwili, warto było ruszyć się z domu.
Ileż zmienia mgła :-). Wydaje się, że to niemal dzika knieja. Mimo jesieni wciąż zielona. |
Kiedy opuszczamy rezerwat, mgła ustępuje, a wraz z nią magia. Znów otacza nas smutny jesienny las. Słońce całkowicie kryje się za szarymi chmurami, widoków nie ma. Rezygnujemy z wdrapania się na Złotą Grapę. Kopulasty szczyt słynie z panoramy, ale ponieważ i tak niczego oprócz czapy chmur nie zobaczymy, po co tracić czas. Tym bardziej że południe dawno już minęło, a my nie jesteśmy nawet w połowie drogi. PRZEŁĘCZ KUCAŁOWA wita nas małym tłumem wędrowców i rowerzystów. Tłum okupuje również niewielkie SCHRONISKO. Spędzamy w nim tylko tyle czasu, ile wymaga zamówienie zupy i jej pochłonięcie, a potem ruszamy na OKRĄGLICĘ (1239 m n.p.m.), do kaplicy Matki Bożej Opiekunki Turystów. Drewniany obiekt, nawiązujący wyglądem do pasterskiego szałasu, zbudowano potajemnie w 1987 roku. Przez długi czas prowadząca do niego ścieżka znana była tylko wtajemniczonym. Kaplica otoczona leśnymi ostępami byłaby niezwykle urokliwa, gdyby nie ogromny maszt telekomunikacyjny stojący tuż obok niej. Najwyraźniej w taki dzień jak ten niewiele rzeczy jest nas w stanie zachwycić.
Tablice w kaplicy Matki Bożej Opiekunki Turystów upamiętniające ludzi gór. |
Przed nami już tylko zejście z gór. Długie, bo ponad 3-godzinne. Żeby nie wracać do samochodu tą samą trasą, postanawiamy zapoznać się z zielonym szlakiem biegnącym północnym zboczem Policy. Wiedzie on skrajem rezerwatu im. Zenona Klemensiewicza. Wybór okazuje się świetny, choć oznacza ponadgodzinne nadłożenie drogi. Wąziutka zarastająca ścieżyna, dzikie leśne ostępy i cisza, żadnego turysty na szlaku. Gdyby nie zmrok, który zaczyna ogarniać świat, gdy my jesteśmy jeszcze wysoko w górach, byłaby pełnia szczęścia. Prawdziwe obcowanie z przyrodą. Ze zdjęć znowu nici — dzicz piękna, ale światła jak na lekarstwo. Musimy jeszcze tu wrócić. Teraz gonimy, bo z zielonego szlaku czeka nas odbicie na niebieski i ponowne wdrapanie się na grzbiet pasma, a potem zejście nad wodospad. Wycieczkę kończymy po ciemku, zmęczeni, ale zadowoleni. Kto by przypuszczał, że końcówka okaże się tak udana ;-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz