10 kwietnia 2016

ADRSZPASKIE I TEPLICKIE SKAŁY, czyli Czechy i ich labirynty skalnych miast

Teplice nad Metują Strzemieńskie Podgrodzie (parking przy wejściu do skalnego miasta) — Teplickie Skalne Miasto — Wądoły Wilczy Wąwóz — Adrszpaskie Skalne Miasto  Teplice nad Metują Strzemieńskie Podgrodzie (parking)
(szlaki: niebieski zielony niebieski — żółty — zielony — żółty)

czas przejścia: 8 godzin    suma podejść: nie do zliczenia :-)   dystans: 18 km
trudność: **
   infrastruktura: bufety i restauracje przy parkingach


O czeskich skalnych miastach słyszeliśmy niejedno. Że spektakularne, ale zatłoczone, że przereklamowane, choć dla dzieci fajne, że nie warte jazdy, bo polskie Góry Stołowe są równie interesujące… Nie ma to, jak przekonać się na własne oczy, będąc więc w Górach Stołowych zrobiliśmy sobie czeski dzień i pojechaliśmy poznawać Adrszpasko-Teplickie Skały. Lubimy długie wędrówki i mniej uczęszczane szlaki, wytyczyliśmy więc ambitną wycieczkę 2 w 1 — przejście obu skalnych miast za jednym zamachem z odrobiną samotności, czyli łącznikiem w postaci wyludnionych szlaków przez Wądoły i Wilczy Wąwóz. Wyprawa okazała się nie tylko arcyciekawa, ale i wymagająca — ciągłe wejścia i zejścia po schodach i kładkach dały nam odrobinę w kość :-). Mimo to gdybyśmy mieli jeszcze trochę czasu, powędrowalibyśmy dalej, choćby do ruin zamku Adrszpach.

Przez wieki potężne piaskowcowe skały były ukryte wśród
gęstych, niedostępnych lasów. Zapuszczali się tu jedynie
zbójnicy oraz uciekający przed wymiarem sprawiedliwości.

Piaskowcowy adrszpasko-teplicki płaskowyż jest podobno największym zwartym masywem skalnym w Europie Środkowej. Objęto go ochroną przyrodniczą już w 1933 roku. Krajobraz jest rzeczywiście niezapomniany: dziewicze skaliste wzniesienia i grzbiety, wąwozy i labirynty, skalne wieże, iglice, baszty… Ponieważ to rezerwat, można się w nim poruszać tylko po wyznakowanych ścieżkach i trasach. Wstęp jest płatny, oddzielnie do każdego ze skalnych miast, chyba że tak jak my, połączy się zwiedzanie wszystkich atrakcji, nie wychodząc z rezerwatu. Wtedy bilet kupuje się tylko raz. Przy wejściach do obu skalnych miast znajdują się płatne parkingi oraz restauracje i gospody. 

Naszą wyprawę zaczęliśmy od TEPLICKIEGO SKALNEGO MIASTA. Był to dobry wybór: ta część płaskowyżu jest mniej popularna niż adrszpaska i może dlatego bardziej nam się podobała. Okrężna niebieska trasa wiodąca podnóżami skał ma 6 kilometrów długości. Przygodę zaczyna się jednak od zdobycia fantastycznego punktu widokowego, czyli wdrapania się do ruin warowni Strzemię. Strażnicę zbudowano w XIII wieku na wyniosłej skale, świetnie wkomponowując ją w masyw skalny. Jak się do niej wtedy dostawano, nie wiem, dziś trzeba pokonać 300 żelaznych schodków, a pod samym wierzchołkiem kilka drabin, by w końcu poczuć wiatr we włosach i móc podziwiać rozległą panoramę okolicy.

Po strażnicy właściwie nic nie pozostało, oprócz skalnej baszty, na której ją
wzniesiono, i ociosanych kamiennych bloków z widocznymi jeszcze wycięciami
na belkowanie. Podobno warownia uległa zniszczeniu podczas
wojen husyckich (XV wiek), a potem nikt już nie pokusił się o jej odbudowanie.

Po zdobyciu warowni i zejściu na dół rozpoczyna się właściwa wędrówka Teplickim Skalnym Miastem. Na jego teren wchodzi się przez Skalną Bramę (Skalni brana), którą tworzy ukośnie wsparta kamienna ściana z wyrytą datą „1824". W owym roku wybuchł w okolicy Teplic ogromny pożar. Trwał kilka tygodni i pochłonął wielkie połacie lasu, odsłaniając nieznane wcześniej formacje skalne i umożliwiając ich eksplorację, a następnie udostępnienie zwykłym zjadaczom chleba. Dziś turystyczna trasa prowadzi przez najatrakcyjniejsze partie skał, wiodąc często głębokimi na kilkadziesiąt metrów szczelinami. Nie ma sensu opisywać w tym miejscu mijanych po drodze formacji, przy ścieżce ustawiono tablice informujące na co patrzymy i przez co przechodzimy :-). A wędrówka naprawdę może się podobać: jest różnorodnie, bajkowo, ciekawie…

Wędrując Teplickim Skalnym Miastem, często słychać w górze szczęk żelastwa
i nawoływania. To wspinacze mierzą się z najtrudniejszymi
trasami wspinaczkowymi we wschodnich Czechach.

Każdy, kto sporo wędruje po górach, wie, że wystarczy wybrać mniej znany szlak, by cieszyć się samotnością i spokojem. Wielokrotnie przekonaliśmy się też, że najsłynniejsze trasy wcale nie są najładniejszymi, pewnie dlatego, że tłum i hałas odzierają skutecznie z uroku wszystko i wszystkich. Kiedy więc odbiliśmy z raczej zatłoczonej teplickiej pętli na zielony szlak, nie byliśmy zaskoczeni nagłą ciszą i wrażeniem, że oto wkraczamy na teren dziewiczy :-), znaczony jedynie przez pierwszych 50 metrów papierem toaletowym pseudoturystów. Prawdziwe piękno skalnego terenu odkryliśmy jednak, skręcając z zielonej ścieżki na niebieski szlak wiodący przez WĄDOŁY. Nie ma na nim wprawdzie spektakularnych iglic i baszt, ale w zamian króluje przyroda, mrok i cisza. Ścieżka prowadzi przez las zasłany kamiennymi blokami i fantazyjnie zwietrzałymi skałkami.

Takie klimaty lubimy… Niebieski szlak przez Wądoły jest naprawdę urokliwy.
W języku polskim „wądół" to jar o podmokłym dnie lub głęboki dół
i rzeczywiście na trasie nieraz przeprawialiśmy się po kładkach przez bagniste miejsca
oraz pokonywaliśmy, też po kładkach, głębokie wykroty.

Nic co piękne nie trwa wiecznie. Po godzinie wędrówki Wądołami doszliśmy do żółtego szlaku, wkraczając tym samym na teren WILCZEGO WĄWOZU. Kto myśli, że znów otoczyły nas wyniosłe ściany, ten się myli. Dno wąwozu okazało się tak szerokie, że łatwo było zapomnieć o tym, iż jest się w górach. Trzy kilometry po płaskim miało jednak swoją zaletę — nogi mogły odpocząć, nim ponownie przyszło im wchodzić i schodzić po niezliczonych stopniach. W Wilczym Wąwozie szlak częściowo wiedzie przez tereny podmokłe i na tych odcinkach zamontowano drewniane pomosty. Wijąca się drewniana ścieżka, niknąca gdzieś w zielonym gąszczu, robiła niezwykle malownicze wrażenie. Było płasko, ale wciąż ładnie :-). I nadal bez tłumów.

Nazwa Wilczy Wąwóz wzięła się ponoć od licznie żyjących
na tym terenie watah tych zwierząt. Wilki spotykano tu
jeszcze na początku XX wieku, obecnie nie ma po nich śladu.

Wkrótce przestaliśmy cieszyć się samotnością. Tłum turystów, znacznie większy niż w teplickich skałach, zaatakował nas zaraz po dojściu do zielonego szlaku oprowadzającego po ADRSZPASKIM SKALNYM MIEŚCIE. Rozgwar, piski, płacz dzieci i… obezwładniające piękno wyniosłych skał. Trasa zwiedzania skalnego labiryntu liczy 4 kilometry, do tego można jeszcze wyruszyć w rejs łódką po niewielkim, ale urokliwym Skalnym Jeziorku (dodatkowo płatne) oraz przejść się wokół innego jeziora — w dawnym kamieniołomie (dodatkowe 2 km marszu). Szlaki turystyczne zaczęto budować tu na początku XIX wieku, miejsce było jednak znane i odwiedzane już wcześniej, w XVIII stuleciu. Niektóre nazwy skał pochodzą z tamtych dawnych czasów, np. Głowa Cukru czy Wieża Elżbiety, inne nadano współcześnie. W XIX wieku wielu gości upamiętniało swój pobyt napisami wyrytymi lub malowanymi na skałach, niektóre z nich są czytelne do dziś i odpowiednio zabezpieczane. Rycie nowych napisów jest jednak surowo zabronione, choć przecież i one za sto lat aspirowałyby do godności pamiątki. Ich ilość byłaby jednak przerażająca.

Mysia Dziura, 30-metrowej długości szczelina skalna mająca jedynie 50 cm szerokości
(z plecakiem można w niej utknąć :-), oraz Starościna, efektowna formacja skalna.

Żółty szlak, którym wędrowaliśmy, wchodzi na teren adrszpaskich skał niejako od tyłu, od strony zwanej nowymi partiami. Nazwa wzięła się stąd, że ten fragment okrężnej trasy po skalnym mieście wyznakowano później niż tzw. stare partie. Później, czyli w roku… 1890. Nowe partie są efektowniejsze krajobrazowo, ale, zwłaszcza dla dzieci, bardziej męczące, bo z ciągłymi podejściami (schody, schody, schody) i zejściami (schody, schody, schody). Atrakcją są tu punkty widokowe i skalne szczeliny oraz najsłynniejsza skała Adrszpaskiego Skalnego Miasta — Kochankowie. On, mikry, po lewej, Ona, gargantuiczna, po prawej.

Kochankowie to najwyższa skała w Adrszpaskim
Skalnym Mieście — ma wysokość 100 metrów. Na jej
wierzchołek prowadzą trudne drogi wspinaczkowe.
Chętnych do zmierzenia się z nimi nie brakuje.

Kiedy wkroczyliśmy do starych partii skalnego miasta, trasa stała się wybitnie spacerowa. Wygodny, płaski trakt, który czasami przekształcał się w równie wygodne drewniane kładki, wiódł między wysokimi skalnymi wieżycami. Co bardziej fantazyjne skałki oznakowano tabliczkami z nazwą. Do najbardziej atrakcyjnej część starych partii wchodzi się przez murowaną bramę gotycką. Tak naprawdę wybudowano ją w 1839 roku, czyli wieki po tym jak skończył się w architekturze gotyk, ale kamienne wrota otoczone monumentalnymi skalnymi ścianami zrobiły na nas wrażenie. Ponieważ zaś wędrówka nie nastręczała tu żadnych trudności, kilkanaście minut później byliśmy znów przy żółtym szlaku. Powrót na parking, do samochodu, znanym nam Wilczym Wąwozem odbył się błyskawicznie. Słońce chyliło się już wprawdzie ku zachodowi, ale zdążyliśmy jeszcze zamówić knedliczki z gulaszem :-).


Wrażenia z całości? Same pozytywy, oprócz tłumów. Skalne miasta na pewno spodobają się i dużym, i małym. Warto je zobaczyć. Trasa, którą przeszliśmy, jest za długa dla mniejszych dzieci. Można na nią wyruszyć na przykład z 10-latkiem przywykłym do wędrówek. Inaczej narażamy się na marudzenie :-). Dzieci mają własne tempo zwiedzania, zwykle też szybciej się męczą i nudzą. Dla nich jedno skalne miasto wystarczy aż nadto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz